*Iskierka*
Kwestię elektryczną można już odłożyć na półkę, co prawda podręczną - bo pozostała jeszcze ważna kwestia podłączenia całości i wykonania pomiarów.
W sumie wyszło nam około 70punktów. Nie wydziwiałam, nie cudowałam - myślę, że ograniaczyłam się do niezbędnej ilości. Już wiem, że w przynajmniej dwóch miejscach nie do końca przemyślałam swoje decyzje, ale jak to będzie okaże się w przyszłości.
Korzystając z tego, iż elektryk kończył pokusiłam się i wykonałam telefon do hydraulika.
Pytam: Kiedy przyjdą skończyć kanalizację?
Słyszę: W poniedziałek.
Ooooooo ............ No to pieknie - myślę.
Mąż w pracy, ja w pracy. Oj nie po nosie mi było. Co robić? Hmm...
W poniedziałek rano, składając się pięknie jak scyzoryk, prosiłam szefa o urlop. Dał. Chwała mu za to.
No i co - dobrze, że byłam na budowie, bo okazało się, że o sedesach ze stelażem mogłabym tylko pomarzyć, gdyż odprowadzenie ścieków było przygotowane pod tradycyjne.
Trochę się pokręciłam, popytałam, poprzeszkadzałam. Zmarszczyłam nos na widok kolejnych "otworów" w ścianach. A na koniec troche sie wkurzyłam, bo panowie zakończyli pracę o 14tej, gdyż skończyły im się rurki. Ręce opadają.
I cóż pojechali ... zostawiając nie tylko bałagan, ale również porozrzucane własne narzędzia. A ja głupia grzecznie je poskładałam.
Dzisiaj mieli kończyć i zalewać chudziak.
Dzwonią wczoraj wieczorem - Nie przyjadą, bo ekipa od chudziaku nie wyrobiła sie z robotą. Ok - przełożyliśmy.
Dzwonią dziś rano - Przyjadą sami dokończyć hydraulikę. Ok - mąz pojechał na działkę.
Dzwonią przed południem - Nie przyjadą, bo jakiemuś gościowi pękła rura i błaga o pomoc.
Ponownie przełożone.
I tyle ...
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia