Dom, gdzieś blisko mnie...
Dosyć długo nie pisałam, ale nie było o czym Życie nie jest jednak usłane różami, więc wrócę do tego, co rozłożyło mnie prawie na łopatki Pamiętacie zapewne z wcześniejszych wpisów nasze przygody z feralną działką. W tej sprawie wszystko się pięknie ułożyło, ale przesunęło się w czasie. Pisałam też gdzieś na forum, że ekipa czeka tylko na pnb i wchodzi pod koniec lipca - taką miałam nadzieję. Tydzień temu mąż dzwoni do szefa, by ustalić kiedy wchodzą na budowę, a ten odpowiada: "w tym roku nic z tego nie wyjdzie". Widziałam, jak mojej połowie szczęka opada na podłogę.
Mąż: "Umawialiśmy się przecież..."
Szef: "Zacząłem budować córce, a ona musi wykorzystać kolejną transzę kredytu"
Mąż: "Szkoda, że wcześniej pan nas nie uprzedził- znalazłbym do tej pory innych fachowców!" po czym wykonał piękny rzut słuchawką. Jednym słowem na dwa tygodnie przed planowanym rozpoczęciem budowy zostaliśmy wystawieni do wiatru Zaczęliśmy w panice poszukiwania nowej ekipy, ale że sezon budowlany w pełni, więc nie jest łatwo. W końcu wstąpiliśmy na budowę do sąsiada ciotki i ...znaleźliśmy Cud jakiś, albo ktoś nad nami czuwa tam w górze, bo naprawdę straciłam nadzieję. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, choć pan J. uprzedził nas uczciwie, że ma na karku jeszcze jedną budowę, więc mogą wystąpić przerwy pomiędzy kolejnymi etapami budowy, ale na pewno przed zimą zdążymy zamknąć.
0 komentarzy
Rekomendowane komentarze
Brak komentarzy do wyświetlenia