Mój Maciuś miał 17 lat (pochowałam go w zełszym roku w listopadzie). Piękny czarnobiały kotek z ogromnym sercem i typowym kocim charakterem. Pomimo, że mam jeszcze dwa owaczarki niemieckie - to on rządził w domu. Oczywiście skakał po szafkach, łaził po blacie, ostrzył pazury na dywanie, obgryzał kwiaty, spał w łóżku (albo z psami pod drzwiami). Kochałam go jak członka rodziny, całowałam, pieściłam, kupowałam smakołyki, zabierałam na wakacje. On odwajemniał tą miłość, wszystko rozumiał, wyczuwał moje nastroje, zawsze wiedział kiedy się przytulić lub "zrobić byczka". Jak było mi okropnie źle - wtulał się do mnie mocno i mruczał, i mruczał, i mruczał. Nieprawdą jest, że koty są wredne i śmierdzą. Koty to indywidualiści o wyjątkowej zmysłowości. Zawsze też dbają o swoją higienę. Bardzo mi Jego brakuje a ból po śmierci wcale nie przechodzi. Serce krwawi tym bardziej, że musiałam podjąć najbardziej okrutną decyzję w swoim życiu - zadecydować o eutanazji. Maciuś miał niewydolność nerek (+dramatyczny poziom mocznika i keratyniny we krwi). Nic nie mógł jeść, naokrągło wymiotował (nawet po zastrzykach oslonowych i hamujących odruch wymiotny). Kroplówki przez tydzień 2x dziennie. Bardzo cierpiał, w trakcie choroby momentalnie stracił wzrok, zaczęły się jakieś paraliże. Nie był już ratunku.... Dziś wiem jedno. Warto był przeżyć kocią miłość, pomimo tego bólu i cierpienia niż nie przeżyć jej wcale. Kocia miłość jest wielka, czysta i prawdziwa bez względu na wszystko!