Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Delegat

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    0
  • Rejestracja

Converted

  • Tytuł
    WITAJ, tu znajdziesz opowiedzi na swoje pytania

Delegat's Achievements

WITAJ, czytaj i pytaj... :)

WITAJ, czytaj i pytaj... :) (1/9)

10

Reputacja

  1. Delegat

    o krok od zdrady ?

    Nie do końca tak - na ślub to sobie poczekaliśmy Trza było najpierw iść na studia, coby talenta nie zmarnować, no a potem zaszczytny obowiązekm, itp.
  2. Delegat

    o krok od zdrady ?

    Tak - mam. A może raczej miałem? Ale po kolei - dawno nie byłem na forum. Wchodzę i widzę fajny wątek. Pierwsza strona super, 2 ostatnie rozlałe i nie rozumiem Waszych slangów. Przez środek pewno nie przebrnę bo za dużo tego Skoro tu są psychiczni to powiem - a co mi tam. W delegacjach jest ciężko (Jareko żałował, że nie jeździ i on to pewnie by się nieźle "bawił") i trzeba mieć cholerne samozaparcie, żeby nie ulec chwili. Ja jestem jeszcze bardziej psychiczny - nie tylko nie zdradziłem, ale w ogóle mój pierwszy raz był ... po ślubie. W dodatku po tylu latach, że brakło by Wam palców u ręki, a może niektórym drwalom i przy obydwu Uwaga - jestem zbudowany normalnie, nie jestem zboczeńcem, jestem rozrywkowy i nikt by pewnie nie uwierzył, jakbym to mu opowiedział wprost. Bardzo spodobał mi się post Migotki - czasem miewałem wrażenie, że nie ma już na tym świecie takich odmieńców jak ja Ale flirciki to lubię okropnie
  3. Dziubek - czy zbaczamy na tematy wiary? kiedyś słuchałem dokładniej tego co mówią księża. Teraz, mając własne już zdanie, patrzę raczej na to co mówi Biblia i to jak moje zachowanie wpływa na innych. Ważniejsze od tego co mówi ksiądz jest dla mnie to, żeby nikogo nie skrzywdzić. Przypuszczam, że brałaś ślub kościelny. Czy wobec tego słowa: "ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy Jedyny i wszyscy święci" coś dla Ciebie znaczą? Dla mnie tak. Przysięgę złożyłem, bo kochałem i kocham moją żonę. Czegoś w życiu trzeba się trzymać. Jeżeli ktoś nie chce być wierny, to niech nie składa przysięgi i to niezależnie czy tam jest odwołanie do Boga, czy go nie ma, czy się w niego wierzy czy nie. Czasem rodzina zmusza wręcz do ślubu kościelnego czy w ogóle. To uważam za bzdurę - ślub bierze się z drugą osobą a nie z rodziną lub na pokaz. Robienie czegoś na pokaz to tylko szyderstwo z tego faktu.
  4. Tylko delegacje wymagają samozaparcia. Widziałem już żenujące przykłady, jak to ludzie chyba nie dorośli do bycia z kimś. Z góry ostrzegam, że takie życie jest tylko dla ... nienormalnych. Być długo poza domem, być narażonym na miłe przeżycia i nie ulec... To tylko nieliczni potrafią. Wiem jednak, że można Mam bardzo miłe wspomnienia
  5. Przykład z drugiej stony. Wcześniej niż mi to żonie przytrafiło się zakochać. Dziś oczywiście twierdzi, że to nie było nic wielkiego. Ma za to pretensję do mnie o pewne zachowania związane z moję Przyjaciółką (tutaj apel do kobiet - jak raz coś powiecie, to my naprawdę rozumiemy i zapamiętamy. Jak coś Wam wytłumaczymy, to uwierzcie, że może to być prawdą). Wie o niej. Wie też, że mi się bardzo podobała - tego się nie dało ukryć i nawet nie próbowałem, ale w żadnym wypadku nie zaniedbywałem jej samej. Dlaczego nie próbowałem ukryć? Bo skoro ktoś coś ukrywa, to może ma powody, żeby to robić? Ja nie mam. Więcej o tym pod koniec. Zakochanie żony przyszło w najgorszym momencie. Naprawdę nie można wybrać gorszego, biorąc pod uwagę naszą przeszłość i moje podejście do życia. Nie chcę jednak publicznie zdradzać takich szczegółów. Żona chciała, żebym przyniósł jej kartki, która miała włożone w kalendarz. Kiedy po nie sięgnąłem, to mój wzrok zatrzymał się na zapiskach. Co to było? Nie uwierzycie. List pisany do faceta w którym się zakochała. W jakiej tonacji najgorszej z możliwych - pełna miłość do niego i wręcz nienawiść do mnie. Nie za coś, tylko dlatego, że jest ze mną a nie z nim. Tutaj od razu zaznaczam - mój wirtualny flircik nie był żadną zemstą za to i w ogóle nie jest z tym związany. Przypomnę jeszcze, że właśnie podczas flirtu bardziej kochałem żonę i wręcz to było częścią korespondencji z moją koleżanką. Sięgnałem więc przy okazji dalej. Tak - naruszyłem jej prywatność, ale nie czuję wyrzutów sumienia. Dalszą część wieczoru spędziłem samotnie. Znalazłem wymówkę, żeby się urwać. Ryczałem chyba 2 godziny, co nigdy mi się nie zdarzyło. Pełne użalanie się nad sobą. Życie dla mnie było skończone. Samobójstwa nie popełniłem tylko ze względu na wiarę i rodzinę. Podobnie rozwód nie wchodził w grę. Wyjścia były 2: zatracić się w pracy (kontrakt w Nowej Zelandii i rzadkie wizyty w domu), żeby rodzina myślała, że jest OK lub walka. Zdecydowałem się na to drugie rozwiązenie. Jak wróciłem z krainy wycia, to żona niczego się nie domyślała. Tym razem byłem dobrym aktorem. Ona zresztą też. Przez 2 miesiące zapiski ciągle się pojawiały, a udawała, że dalej jest zakochana we mnie. Ja zaś walczyłem dalej, żeby pokazać jej jakim jestem człowiekiem. Nie wiem kiedy ją odzyskałem tak do końca, ale było to pewnie dopiero po ponad 2 latach!!! Czy mnie zdradziła fizycznie? Na 99% powiem - i mam nadzieję - że nie. Pozostałość tamtego dramatu, to właśnie brak tego 1%. Kłamała mnie, że kocha, a zapiski (robione na użytek osobisty, więc najbardziej wiarygodne) mówiły co innego. Ukrywała przede mną wszystko, dlatego teraz wolę jak się nic nie ukrywa - zawsze to świadczy, że pozostała nadzieja, że można walczyć. A może kłamała, żeby mnie nie ranić? Jeszcze nie wiem. Po 6 latach od załamania, mogłem powiedzieć, że wspomnienia nie niosą już bólu. Miłość kwitnie dalej. Jesteśmy szczęśliwą rodzinką. Co nasze dzieci by teraz czuły, gdyby nie walka na którą się zdecydowałem? Był jeszcze "drugi raz". Pojawił się ktoś w jej otoczeniu, kto strasznie jej się spodobał. Nie wiem czy w tym przypadku cokolwiek się wydarzyło, ale fascynacja była pełna. Nie udało się jej tego ukryć, choć próbowała i nawet dalej twierdzi, że jest to tylko kolega. Jak twierdzi, nie jest nawet przyjacielem, żeby nie wspomnieć o czymś innym. Moje wspomnienia z poprzedniego dramatu jednak odżyły. Zastanawiałem się czy znowu to nie jest to samo. Byłem pełen najczarniejszych myśli. Szczególnie wtedy, kiedy podejmowała pewne decyzje i to były "ich" decyzje, albo kiedy przypadkiem okazywało się, że z nim się spotkała. Jakoś dziwnie się poczułem, kiedy "my" nie obejmowało już mnie. Sprawdzając (pod kątem poprawności a nie zazdrości) zaś bilingi mojej komórki - którą ona codzień używa - widziałem mnóstwo SMS-ów (do mnie ich nie słała) i telefonów do niego. Zacząłem więc podejrzewać, że starciłem miejsce numer 1 w jej sercu. Mieliśmy kilka rozmów na ten temat i choć nie przebiegały tak jakbym sobie życzył, to pozbyłem się większości obaw. Od kiedy sam mam przyjaciółkę, to wiem jednak, że przyjaźń nie tylko jest możliwa. Powiem wręcz, że przynosi wiele korzyści stałemu związkowi. Teraz próbuję żonę pobudzić do jeszcze bardziej szczerych rozmów. Nie widzę problemu, jeżeli powiedziałaby mi, że ma ochotę iść ze swoim kolegą na kawę czy na inne spotkanie. Przecież ona też potrzebuje troszkę wolności. Szczere rozmowy potrzebne są także jej, a zdaję sobie sprawę, że o pewnych rzeczach trudno się rozmawia. Czasem łatwiej z obcą osobą niż własnym partnerem. Ja potrafię zrozumieć wiele rzeczy i choć jestem zazdrosny, to potrafię opanować tę zazdrość. Chcę tylko wiedzieć co jest grane. Zresztą - jeżeli ma problem który dotyczy mnie, to może potrzebuje się komuś wyżalić, lub zaczerpnąć męskiej opinii? Może potrzebuje także, żeby ktoś inny powiedział jej, że jest piękną kobietą (a zdecydowanie jest!) i rozwiał jej kobiece kompleksy? Czy moje zrozumienie jej potrzeb wynika z tego, że dorosłem? A może bo sam mam przyjaciółkę? A może mają przyjaciółkę a nie przyjaciela, wiem teraz więcej o kobietach? Tak czy owak - z tą zdradą psychiczną to bywa różnie. Dlatego zamiast się zatruwać negatywnymi myślami, trzeba kochać dalej i dbać o miłość. Niech nasz przykład pomoże - po to jest ten dział - innym uwierzyć, że miłość może przetrwać zdradę psychiczną, zwłaszcza że często są one urojone tak jak mówi drugi przykład.
  6. Temat z kategorii, które uwielbiam. Można dyskutować, dyskutować i ... nigdy się do niczego nie dojdzie. Nie można porównać ludzi, nie można porównać sytuacji. Tyle zależy od każdego drobiazgu, że nie sposób wyciągnąć jednoznacznego wniosku. To może ja się też troszeczkę rozpiszę Jedno drobne wytłumaczenie - podam kilka faktów zeswojego życia, więc ze względu na inne osoby nie użyję własnego nicka. Jak ktoś mnie rozpozna, to mnie to nie obchodzi. Osoby z moich opowieści mogą jednak sobie tego nie życzyć, więc nie mogę ich narażać. Na początek: Gosiu - nie martw się. Ciebie - i wiele innych kobiet - boli może bardziej psychiczna zdrada. Dla Twojego męża pewnie stopniowanie jest inne. Potrzebował pewnych wrażeń - na które nie zdobyłby się raczej w realu - to sobie poszumiał na czacie. Czy chciał Ci zrobić krzywdę? Pewnie nie. Skoro nie miał złych intencji, to może jednak lepiej zapomnieć... A może powinienem zacząć tak: "Ja Delegat zdradziłem moją żonę psychicznie..." I teraz już 90% kobiet ostrzy sobie na mnie języki. {uwaga - byłem w dłuuugiej delegacji} Powiem jeszcze, że spałem w tamtym okresie po 3-4h i nawet w pracy nie starałem się być perfekcyjny jak zwykle Teraz już 99% populacji szykuje dla mnie pręgierz Jaki to miało wpływ na to co się działo między mną i moją żoną? Jak się ten wirtualny flirt skończył? Skoro 99% populacji już mnie ukamieniowało, to nie powinni dalej czytać tego. "Kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamień" Tak !!! Nikt z nas nie jest bez grzechu. Dla nas samych wydaje się, że jesteśmy idealni !!! NIE - NIE JESTEŚMY !!! Ja to wiem, a Wy? Ci którzy szykowali się do tego, żeby mnie osądzić? Kto wie jak Wasze postępowanie oceniają inni? Otóż tak - zawsze kochałem swoją żonę i pewnie zawsze będę. Owszem - zakochałem się w innej osobie. Dodam, że najpierw bardzo wstępnie poznałem ją w realu, a dopiero jak wyjechałem w delegację, to się rozpętało i nawet po latach nie przeszło do końca. Tymczasem ten flircik okazał się zapalnikiem to tego, żeby ... się zastanowić. Moja żona to pierwsza i ostatnia moja dziewczyna. Nikt by nie uwierzył, gdybym przytoczył fakty z naszego życia. Takie związki to zakrawają o S-F, ale istnieją !!! Zacząłem więc zastanawiać, czy nasz związek jest OK. Żeby było śmieszniej, to zawsze uważałem, że i tak jest wyjątkowy. Jednak flircik pozwolił odkryć mi, że są jeszcze poziomy do których nie dotarliśmy jeszcze, albo że proza życia choć nie zniszczyła go, to troszkę przykurzyła. Postanowiłem więc się tym bardziej popracować. Zawsze starałem się, żeby żona wiedziała, że ją kocham. Robiłem dla niej wszystko (albo prawie wszystko). No i jak myślicie - czy to wystarczało? NIE. Popełniałem zawsze błąd "własnego punktu widzenia". Już zostało to powiedziane wiele razy - kobiety i mężczyźni się różnią. Wiele razy myślałem jak jest sprawić przyjemność i czego oczekuje. Nigdy oczywiście nie wpadłem na najbardziej może oczywiste pomysły. Może dlatego, że jako mężczyna ciągle nie potrafiłem zrozumieć pragnień kobiety? Mimo że się starałem. Aż do tamtego momentu. Postarałem się bardziej i wpadłem na pewne pomysły. Wcieliłem je - w zasadzie wbrew sobie żeby było jasne - w życie. Zrobiłem to dla żony i dopiero ten fakt mi też sprawiał przyjemność - lubię "dawać". Rezultat był oszałamiający. Żona nie posiadała się z zachwytu. Dodam, że użyłem także mojej wirtualnej kochanki, żeby poznać opinie kobiet. Oczywiście stan uniesienia żony nie trwał kolejne 5 lat (chemia mózgu), ale był to okres, którego z pewnością nie zapomni. Ja zaś potrafię już lepiej odczytać jej pragnienia i wiem, że jest dla mnie najważniejsza. Co z tą drugą kobietą? Tak w zasadzie to mi nie przeszło Zacząłem jednak funkcjonować normalnie. A nasz flircik przerodził się w Przyjaźń. Coś czego wcześniej w moim życiu nie było. Dla niej zaś jestem "najlepszym psiapsiółkiem jakiego sobie mogła wymarzyć". Jeszcze jeden przykład. Był to już okres Przyjaźni. Byłem już w innym miejscu, ale ciągle z dostępem do netu. W rozmowie z żoną strasznie się wkurzyłem. Nie jest ważne o co. W tym momencie moja przyjacióła ... zwyzywała mnie jak nigdy!!! Tego mi tylko było trzeba Postanowiłem się na nią też obrazić. Jednak jak to zwykle bywa - po chwili gniewu mi przeszło. Zacząłem znowu myśleć. Doszedłem do wniosku, że może nie do końca jak to wyraziła, ale miała rację. Dostrzegłem, że w pewnej sytuacji zachowanie mojej żony ma uzasadnienie. Nie twierdzę, że się pomyliłem. Jednak postarałem się zrozumieć. Przestałem się na nią gniewać i wysłałem żonie cudowny liścik i Walentynkę (bo to akurat był ten czas), czego chyba dawno już nie robiłem, bo ... było to zbyt sztampowe. Zrobiłem to jednak tak, żeby nie był to kolejny "obowiązkowy goździk na Międzynarodowe Święto Kobiet" Czasem nasze słabe strony można zmienić na mocne. Czasem sytuacja nie wygląda tak jak nam się wydaje. Czasem trzeba się postarać wbrew wszystkiemu (o tym w kolejnym poście). Trzeba pamiętać o miłości i wierzyć w nią. Cokolwiek dzieje się wokół nas, może być tylko fałszywym odbiorem. Czy warto wobec tego zatruwać swoją duszę czy serce żalem, gniewem i innymi negatywnymi odczuciami? Czy to pomoże wyprowadzić związek z - może nawet teoretycznego - dołka? Ja twierdzę, że NIE! Gosiu-zamiast zastanawiać się co byłoby gorsze, to lepiej zastanów się co teraz będzie lepsze. Powodzenia
×
×
  • Dodaj nową pozycję...