Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

chodasia

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    23
  • Rejestracja

O chodasia

  • Urodziny 22.06.1983

Informacje osobiste

  • Płeć
    Kobieta
  • Mój klub zainteresowań
    Budowa - wymiana doświadczeń

Dane osobowe

  • Miejscowość
    Chorzów
  • Kod pocztowy
    41-500
  • Województwo
    śląskie

Profil płatny

  • Kategoria
    usługi

Converted

  • Tytuł
    WITAJ, tu znajdziesz opowiedzi na swoje pytania

chodasia's Achievements

 SYMPATYK FORUM (min. 10)

SYMPATYK FORUM (min. 10) (2/9)

10

Reputacja

  1. Nigdy! I jeszcze raz nigdy (!) nie płać budowlańcom od godziny!!! Tylko od wykonanej roboty, bo inaczej będą przeciągać w nieskończoność i pracować w tempie szanującego się ślimaka. To w ogóle jest jakiś skażony zawód. Trzeba cudu, żeby trafić na kogoś uczciwego. Nasi byli budowlańcy na przykład przychodzili sobie na naszą budowę raz na tydzień, a przez resztę dni wymyślali najrozmaitsze kataklizmy, z powodu których nie mogli się zjawić. Wszystkie nie powiem skąd wyciągnięte. Mieli inne zlecenia i tyle. Powodzenia w każdym razie życzę i cierpliwości:-)
  2. Stróżujący? Pilnujący podusi, jak widzę Piękny!
  3. chodasia

    Urzędasy

    Bo to biurwy są nie homo sapiens!
  4. chodasia

    Trochę lepiej ;)

    Całkiem realny termin z tym prądem niestety. My, mając już podciągnięte kable na działkę i założoną skrzynkę, czekaliśmy...7 miesięcy aż urzędasy zechcą przypieczętować dzieło. Jak się okazało, zgubili nasz wniosek, nie zająkując się oczywiście najmniejszym "przepraszam". Ale mam nadzieję, u Was pójdzie sprawniej;-)
  5. Zupełnie jak tłumaczenie naszych panów budowlańców. To jakaś choroba zawodowa chyba...
  6. Po wizycie gruchy, nasza prowizoryczna droga zaprotestowała. Nie zdzierżyła tonażu i zapadła się z jękiem. A że budowlańcy bili na alarm, wydzwaniając do nas od rana do wieczora z informacją, że oni już, już od poniedziałku muszą zaczynać stawiać piwniczne mury, Supermąż wkroczył do akcji. Mimo śniegu, mrozu i wichury wybrał się w weekend na działkę i przystąpił do reperacji drogi. Sceneria wyglądała malowniczo. Supermąż zamarzł na kość, ale się nie poddał i powygrzebywał z wielkiej hałdy, powstałej z wykopu, mnóstwo kamieni i utwardził podjazd. Część ściany wykopu obsypała się wprost na fundament, przyprawiając Supermęża o stan przedzawałowy. Na szczęście szkody okazały się znikome. Budowlańcom jakoś przeszedł w międzyczasie zapał, a raczej podłapali inne zlecenie i przybyli na nasze włości dopiero w środę. Wzięli się jednak do roboty i pierwsze mury wspięły się do góry. Przywieziono też pustaki ceramiczne, z których miały powstać ścianki działowe. - Nareszcie coś się dzieje! – zakrzyknęliśmy uradowani. A uczyła mama, że nie należy mówić hop, póki nie przeskoczysz! Już wkrótce mieliśmy dowiedzieć się jak nagle, a niespodziewanie na biednego budowlańca może spaść sterta nieszczęść, katastrof, zgoła istny armagedon!
  7. chodasia

    Fundamenty

    Nareszcie nasz domek nabrał pierwszych kształtów. Panowie zaszalowali fundamenty i przyjechała wielgachna grucha, by je zalać. Nasi święci budowlańcy sugerowali nam, by w betonie zatopić obrazek Matki Boskiej na szczęście. Ciekawa jestem tylko, jak ich religijne poglądy mają się do kręcenia, kombinowania i mataczenia, które namiętnie wobec nas uprawiają. Koniec końców fundament wyglądał jak basen wypełniony siwą wodą. W miarę jak prace dobiegały ku mecie, Supermąż nagabywany był przez robotników. - Ale ładnie wygłaskany fundament! - Uch, ale to była ciężka robota! - I mojkę postawiliśmy. - Flaszka się należy! – przeszli do konkretów. Nieobeznani z budowlanymi rytuałami, zdobyliśmy informacje nowe, a ciekawe. Znów w trosce o nasze szczęście panowie podjęli energiczne działania. Wyrwali z pobliskich chaszczy uschnięte drzewo. Wbili je pracowicie w ziemię. I poprzywieszali na gałęziach śmieci sortu różnego: zużyte rękawice, kawałki styropianu, pustą butelkę po coca–coli. Oznajmili, iż to cudactwo nazywa się mojką i jakby nie było, flacha się za nią należy. Cóż było robić? Poszliśmy do sklepu i zakupiliśmy pożądane wiktuały. Wręczyliśmy je rozochoconym budowlańcom i wróciliśmy do domu. Na drugi dzień się okazało, że impreza była na tyle huczna, że panowie pozostawili otwartą na oścież skrzynkę z prądem, a kluczyki do niej i do szopy porzucili beztrosko w trawie. Na zdrowie! Za szczęście inwestora!
  8. Na nasze włości wjechał koparkowy potwór. Dom będzie podpiwniczony, więc i wykop musiał być nie byle jaki. Niczym buldożer kierowca śmigał sobie z łatwością po wyprodukowanych przez samego siebie górach i dolinach, a Supermąż jęczał z zachwytu: - Ja też taką chcę! – Taką, to znaczy jak na poniższym obrazku. Kierownik budowy zachwycał się: - Ale świetną ziemię macie! – Na czym ta świetność miałaby polegać, nie wyjaśnił. Na geologa też nam nie wygląda, więc nie popadaliśmy w przesadną euforię. Jak się miało później okazać, całkiem słusznie. W tym samym czasie reszta ekipy skręcała na poboczu zbrojenia do fundamentów. st Jak dla mnie, wygląda to jak kupa zardzewiałego żelastwa. I trochę się boję, czy te pręciki utrzymają tony cementu, kilogramy mebli, zapas książek, niczym w niezgorszej miejskiej bibliotece publicznej i na końcu nas samych. Czy będziemy stanowić spore obciążenie, to się dopiero wyjaśni, gdy rozstrzygniemy kwestię, czy z tych wszystkich około budowlanych nerwów tyjemy, czy chudniemy. Nie ukrywam, że optowałabym przy tym drugim rozwiązaniu. Przynajmniej jakiś pożytek z tych przepychanek by wyniknął. Pan powyciągał sporo ciekawych okazów. Aż powstała imponująca kupka. Gdy zbieraliśmy się do odwrotu, do końca wykopalisk pozostało jakieś trzydzieści centymetrów głębokości. Zapewnieni przez szefa, że wszystko jest ok, odjechaliśmy spokojnie. Nie minęło pół godziny, kiedy rozdzwonił się alarmujący sygnał telefonu. - My dalej nie kopiemy, bo tu lita skała jest! – oświadczyli budowlańcy. – Jakim cudem trzydzieści minut temu jej tam jeszcze nie było, nie potrafili wyjaśnień. - Możemy kopać, ale po renegocjacji ceny! – poinformowali łaskawie. - Albo zaraz pan tu przyjedzie na działkę, albo my się zmywamy i tyle nas widzieliście – usłyszał zszokowany Supermąż. Wściekli wróciliśmy na działkę, by odbyć awanturę numer jeden z naszymi kochanymi budowlańcami. A miało być ich więcej. Oj, więcej! Trzeba było zawczasu brać nogi zapas i wywalić ich na zbite ryjki! Mądrzy jesteśmy teraz – po szkodzie. Wtedy, poradziwszy się kierownika budowy, postanowiliśmy posadowić budynek o te trzydzieści centymetrów wyżej i nie dopłacać ni grosza tym naciągaczom. Zresztą przez cały ten dzień, gdy pracowała koparka, szef ekipy wynajdywał co rusz nowy powód by renegocjować cenę. Ponieważ Supermąż zbijał każdy jego wyssany z palca argument, postanowił pójść na całość i zastrajkować z koparką. Oj, nietęgie mieli miny, kiedy okazało się, że numer nie wypalił. Wkrótce nadjechał wspólnik naszego budowlańca i rozpoczął przedstawienie. Repertuar miał szeroki i niezwykle bogaty: - obrażanie się, tupanie nogą i odchodzenie bez słowa, - powracanie po minucie, gdy dostrzegł, że nikt za nim nie biegnie, - szeptanie czegoś zaciekle swemu wspólnikowi na ucho, - używanie niezwykle dorosłego argumentu pt. „to nie ja, to on”! Koniec końców, nasz wykop prezentował się tak: d st d st d st d
  9. chodasia

    Po zimie

    Witam! Jak nazywa się projekt Państwa domku?
  10. chodasia

    Harmonogram

    Trzymam kciuki! My byśmy chcieli na Sylwestra...
  11. chodasia

    Startujemy!

    Nastał zbyt długo wyczekiwany dzień! Geodeci wkroczyli na działkę, by ustalić, gdzie dokładnie stanie nasz domek. Przywieźli ze sobą specjalistyczny osprzęt. Rozstawili takie żółte coś. Powbijali drewniane płotki w ziemię. Ale Supermąż nie był przekonany. No bo jak to ma być sześć metrów? W życiu Warszawy! Pod kpiącym okiem geodetów przemierzyłam odległość, stosując niezawodną, tradycyjną miarę – jeden krok równa się jeden metr. Nawet się zgadzało. Supermąż dla pewności uruchomił miarkę budowlaną. Wciąż się zgadza. A jednak nie wygląda! Specjaliści chyba już nas – niedowiarków mieli dosyć, bo spoglądali krzywo i szeptali coś do siebie. Do domu jeszcze daleko, ale na działce stanęły pierwsze budowle! Szopka na narzędzia. Oraz przecudnej urody latryna, w której siedząc, można podziwiać panoramę górską. ] Już pojawił się sznur chętnych na weekendowego grilla na działce. Przyjechała też już stal. No i pojawił się pierwszy zgrzyt. Bo prętów miało być 180, a dojechało 150. Przy czym, nie wiedzieć, czemu, cena pozostała ta sama. Po przeliczeniu wszystkiego dokładnie, doszliśmy do wniosku, że ni chybi orżnięto nas o parę dyszek. Machnęliśmy jednak zrezygnowani ręką i postanowiliśmy, że nic nie zakłóci naszej radości z pierwszych postawionych kroków!
  12. A nasz projekt to jest Megi. Ją zobaczysz, przyśpiesz biegi. Bo jest warta Twego trudu. Dobra dla szlachty i ludu. Zachwyciła nas werandą. Lubimy to całą bandą. Marzy się nam kawa z rana na werandzie, jak śmietana. Na poddaszu też jaskółki będą niczym przyjaciółki. Filuterne takie, zgrabne, wiotkie, słodkie i powabne. Gabinet jest na parterze. W takie cuda nie uwierzę. Będę mogła tam pracować. A w przerwie obiad gotować. A okna dachowe kuszą. Gwiazdy widokiem poruszą. Z łóżka będziemy oglądać i Twardowskiego podglądać. Poręczna będzie piwnica, Co wszystkie myszy zachwyca. Zrobimy w niej bilardownię, która przyciągnie widownię. Kominek w salonie grzeje, nawet gdy wiatr straszny wieje. Przy nim się wylegujemy i w siódmym niebie czujemy. To Megi z garażem właśnie pojawiła nam się we śnie. Archipelag nam ją stworzył. Dobrze, że każdy tego dożył. Teraz tylko ją zbudować. Sklepy z cegłami plądrować. Finał tuż przed nami czeka. Wzywa nas, krzyczy z daleka. Trzymajcie za nas kciuki, a usłyszymy szampana huki.
  13. Gotowy projekt domu, wydawałoby się. Nic tylko budować. Otóż, nic bardziej mylnego! Teraz dopiero musieliśmy zastanowić się, z czego stawiamy ściany, czym pokrywamy dach, jakiej wielkości chcemy okna. A przede wszystkim, trzeba było wykryć gęsto rozsiane w projekcie buble, żeby później zaoszczędzić sobie zbędnych stresów i niepotrzebnej straty pieniędzy. Szybko zorientowaliśmy się, że architekci projektujący domy muszą mieć podpisane stosowne umowy z producentami poszczególnych elementów do tego niezbędnych. A nóż nieznający się na rzeczy inwestor, da się zbajerować sugestiom. Nasza Megi miała rzekomo powstać z jednowarstwowej ściany Ytong. Wybraliśmy się więc do marketu budowlanego, by obejrzeć to cudo. Supermąż dotknął i...kawałek został mu w ręce. - To znaczy, że jakby tak przywalić solidnie z młota w ścianę, można by wejść do domu bez używania drzwi? – zastanawiał się zszokowany. Prędko więc porzuciliśmy tę koncepcję i po przestudiowaniu wszelkich dostępnych w internecie materiałów, wykończeniu tuszu w zamęczonej od ciągłego drukowania kolejnych materiałów drukarce, zyskaniu wiedzy absolutnej, zdecydowaliśmy się na ścianę dwuwarstwową z ceramiki poryzowanej – Thermopor Leiera. Dachówkę już mieliśmy, więc nie było dyskusji. Ale co do więźby, to nie było tak kolorowo. Bo przekroje trzeba zmienić, gdyż przecież w górach inna strefa obciążenia śniegiem i wiatrem występuje niż w reszcie kraju. Najciekawszym pomysłem szalonego architekta wydało nam się umieszczenie w piwnicy tzw. doświetlaczy, czyli ogromnych okien, zapewniających więcej światła. Ich największą atrakcją była cena. Trzy razy taka co zwykłych okien. A poza tym, po co nam jasność w podziemiach? Węgiel nie będzie raczej zgłaszał pretensji. Pralka i piec też powinny dać sobie radę. Myszy postaramy się nie mieć. Poszerzyliśmy też drzwi wychodzące na taras. A w garażu zostawiliśmy tylko jedne okienko zamiast trzech. Dokonane zostały również jakieś machlojki ze stropami. Z tych zrobionych z Phorothermu przeszliśmy na Terrivę, przez co mamy krótsze belki stropowe. Powstaną też jakieś tajemnicze podciągi. Brzmi to wszystko mądrze. Supermąż dyktuje właśnie, co mam pisać, a ja już się tylko zastanawiam, kiedy wreszcie nadejdzie upragniony moment, gdy będę mogła z zapałem wziąć się za urządzanie wnętrz. Jaki kolor, gdzie jaki mebel, jaka faktura. To przemawia do mojej wyobraźni.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...