Ostrzegam inwestorów i podwykonawców przed podejmowaniem jakiejkolwiek współpracy z firmą Anmar Artur Niepewny, która jeszcze niedawno chwaliła się w jednym z serwisów, że jej motto to "KLIJENT ZAWSZE ZADOWOLONY" (pisownia oryginalna). Wykonawca podjął się kompleksowych prac wykończeniowych o wartości ok. 20 000 zł w mieszkaniu w stanie deweloperskim, po czym po zainkasowaniu ponad połowy wynagrodzenia w postaci tygodniowych zaliczek, po 1,5 miesiąca zostawił rozgrzebane mieszkanie z mnóstwem niedoróbek i uciekł, przestając odbierać telefony. A było to tak: Prace przewidziano na ok. 6 tygodni. Przez pierwsze dwa tygodnie zrobiono bardzo niewiele, bo wykonawca prawie codziennie poprawiał swoje niedoróbki u poprzedniego klienta. Ale uspokajał obietnicami, że "przyjdzie jeszcze dwóch pracowników" i wszystko ruszy z kopyta. Po następnych dwóch-trzech tygodniach wiadomo było, że oryginalny termin nie zostanie dotrzymany, ale nie robiliśmy z tego wielkiego problemu, bo mieliśmy jeszcze kilka tygodni zapasu. Wyszliśmy z założenia, że lepiej mieć zrobione wolniej, a porządnie. Niestety dość nieoczekiwanie prace zamiast przyspieszyć zwolniły, z "dwóch pracowników" zrobiło się ZERO, a wykonawca zaczął żebrać o dodatkowe pieniądze (oprócz tzw. tygodniówek płaconych w miarę postępu prac) "na wakacje dla żony". Jednocześnie obiecywał pracę do późnego wieczora i dwóch nowych ludzi, którzy będą nawet nocować na miejscu. Rzeczywistość okazała się nieco inna. Dwóch ludzi, wyglądających jakby wykonawca zgarnął ich z przystanku PKS w jakiejś podwarszawskiej miejscowości, pojawiło się na cały jeden dzień, a wykonawca po 17 zbierał się już do domu, bo "jeszcze mi zamkną drzwi do klatki schodowej" - owszem, drzwi zamykano, ale najwcześniej o 19. Ponieważ jednak mieszkanie wyglądało na pierwszy rzut oka tak, jakby prace się mimo wszystko posuwały, na kilka dni udało się też namówić poprzedniego "pracownika", to wykonawca dostał kolejną tygodniówkę - oraz szansę na skończenie i wyjście z twarzą z całej sytuacji. W terminie zaproponowanym przez siebie, do którego z dobrego serca doliczyliśmy jeszcze z dzień. W terminie, którego "jeśli nie dotrzymam, to możecie mi państwo nie zapłacić reszty". Ba, zrezygnowaliśmy nawet z malowania, które zrobiliśmy potem sami, żeby wykonawca miał czas na ważniejsze prace. I nadszedł tydzień finałowy. Pomocnik wykonawcy podziękował, bo jak się potem dowiedzieliśmy, wykonawca mimo że dostał od nas kolejną tygodniówkę, nie zapłacił mu za wykonaną pracę. Zamiast niego przyszło dwóch ludzi z łapanki i cała trójka przez tydzień udawała wielce zaangażowaną. Termin ostateczny - piątek - zbliżał się nieubłaganie. Dwaj "pracownicy" niby coś robili, ale przy każdej naszej wizycie zajmowali się głównie siedzeniem z papierosami na balkonie. Szef, czyli bohater tytułowy, demonstracyjnie na kolanach fugował gres w kuchni zapewniając, że na pewno zdąży na piątek (nie trzeba było kłamać, to może fuga nie miałaby dziur, panie Arturze!). Wreszcie piątek. Zgodnie z ustaleniami czekamy na telefon od wykonawcy, któremu już bardzo spieszy się na urlop. Telefon milczy, więc po 17 pojawiamy się na miejscu. Do zakończenia jeszcze sporo brakuje, m.in: - baterii, kabiny prysznicowej, WC w łazienkach - klamek w drzwiach, kilku listw przy ościeżnicach - akrylu, silikonu i fug w trudniejszych miejscach - za to na wcześniej pomalowanym na biało suficie fugi znalazło się pod dostatkiem - iluś tam gniazdek i włączników, części oświetlenia LED, kilku listw progowych i przypodłogowych przy panelach w całym pokoju, który zamiast być wysprzątany, jest zawalony śmieciami i skrzynkami narzędziowymi wykonawcy. Oczywiście jest też całe mnóstwo zwykłej fuszerki, której rozmiary odkrywamy w następnych tygodniach. Co robi wykonawca? Zarzeka się, że "na pewno jutro skończę", po czym po naszym wyjściu pakuje sprzęt i cichcem się ewakuuje. Jest na tyle bezczelny, że swoim dwóm "pracownikom" mówi, że zapłacimy im MY, jak skończą. Nasyła na nas również swojego poprzedniego pomocnika, któremu jest winien ok. 1000 zł (bo ostatnie dwie, zwiększone zresztą, tygodniówki zachował w całości dla siebie), i któremu mówi, że to MY się z nim rozliczymy. "Pracownicy" nie wykazują jednak chęci do jakiejkolwiek pracy, a jeden z nich przyznaje się wprost, że właściwie nic nie umie i może od razu się spakować i wyjść. Jakość prac "wykonanych" - o, to zupełnie osobny rozdział. Niedziałające wypadające kontakty, w łazienkach dziurawe fugi i szpary w narożach i pod sufitem, przyklejenie niepomalowanej deski jako blatu na barek kuchenny, krzywa ścianka barowa z G-K, nierówna terakota, krzywo i nierówno położone płytki w łazienkach, cieknący syfon wannowy, niektóre płytki obtłuczone (cyt. "jak się zafuguje, nie będzie widać"), dziury tam, gdzie nie chciało się dociąć kawałka glazury - to pierwsze z brzegu przykłady. Zamiast obiecanego w umowie kompleksowego sprzątania gratis na koniec dostaliśmy kompleksowo upaćkane okna, których jaśnie panu wykonawcy nie chciało się zabezpieczyć. Pewnie folia zasłaniałaby jego banner reklamowy, wywieszony nawet bez spytania nas o zgodę... Drzwi wewnętrzne, upaćkane smugami ze źle wypłukanej szmaty, eksperymentalnie "czyszczono" smarując tłuszczem, żeby maziaje na trochę znikły. Zdjęcia dokumentujące jakość prac są, czekają na publikację na planowanej stronie WWW poświęconej firmie Anmar Artur Niepewny. Panie Arturze Niepewny - nie wystarczy przestać odbierać telefony i nie wystarczy również usunąć swój profil z popularnego serwisu ogłoszeniowego po otrzymaniu negatywnej opinii, aby smrodek zniknął! Już wkrótce wpisując w wyszukiwarkę "Anmar Artur Niepewny" zobaczy pan w internecie stronę ze zdjęciami swoich "dokonań", a wtedy życzę powodzenia w znalezieniu następnych "klijentów"! Daliśmy szansę wyjścia z twarzą, której pan nie wykorzystał na własne życzenie!