W 2007 kupiłem u Klimosza kocioł Viadrus U26, z 10 letnią gwarancją na żeliwny korpus. Przed tygodniem kocioł zaczął przeciekać. Zawiadomiłem ich telefonicznie, po tygodniu oddzwonili i postawili warunek - przed przystąpieniem do naprawy muszę podpisać oświadczenie, że za nią zapłacę, jeżeli firma Klimosz uzna, że usterka jest skutkiem niewłaściwej eksploatacji - i tu zaczęli twierdzić, że przegrzałem kocioł, a następnie napełniłem go zimną wodą itp. nieprawdopodobne historyjki i mity, ktore są sensownie wytłumaczone np. tu http://www.viadrus.com.pl/kotly.html przez innego sprzedawcę żeliwnych kotłów Viadrus. Rozumiem, że reklamację można uznać lub nie, że dostawca nie jest zainteresowany w wykonywaniu napraw gwarancyjnych itp. realia, ale dlaczego w przypadku nie uznania reklamacji miałbym się zobowiązać do zlecenia naprawy akurat fimie Klimosz? Klimosz oszacował koszt naprawy na ok. 2000 zł, za nowy kocioł zapłaciłem 3600 zł. Arogancję i bezczelność pracowników firmy otrzymałem gratis, chociaż ich nie zamawiałem. Kilka kroków stąd, za Olzą, są czeskie firmy, może będą tańsze, a pracownicy bardziej uprzejmi?