nie chcę wdawać się w szczegóły, ale sprawa jest troszkę bardziej skomplikowana. kilku sąsiadów umówiło się co do partycypacji w kosztach ogólnie mówiąc zagospodarowania terenu - wodociąg, utwardzenie drogi, oświetlenie. Wiadomo - to nie jakieś sformalizowane przedsięwzięcie - ot spotkaliśmy się kiedyś wypiliśmy piwko, zjedli coś grilla i przyklepali sprawę. Ustaliliśmy górną granicę kosztów i zajęliśmy się szukaniem najlepszych opcji. Jak chcieliśmy zacząć realizować plan okazało się, że facet uznał, że on to ma gdzieś. Jeśli się wycofa to dużo zyska - pod jego domem, który stoi jako pierwszy i tak będziemy musieli utwardzić drogę, postawić latarnie itp. Ponieważ niedługo bierzemy się za wodociąg, chcielibyśmy zrekompensować sobie wycofanie się sąsiada ze spółki w taki właśnie sposób. Człowiek jest dość nieprzyjemny i dużo cierpliwości wymagało od nas wszystkich przekonanie go, że nie chcemy go okraść czy uprowadzić żony (szpetnej swoją drogą), tylko chcielibyśmy żyć jak ludzie i zrobić coś z czego wszyscy będziemy zadowoleni. Żeby chłop czuł się ważny został nawet takim nieformalnym szefem inicjatywy. Niestety w dniu kiedy przyszło do płacenia gość powiedział, że sprawa go już nie interesuje i mamy spadać...