Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

master111111

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    115
  • Rejestracja

master111111's Achievements

FORUMOWICZ to brzmi dumnie (min. 100)

FORUMOWICZ to brzmi dumnie (min. 100) (3/9)

10

Reputacja

  1. megi*, Amtla, Gosiek33, dziękuje wam bardzo, za te słowa otuchy i wsparcia. Moje dzieci to coś co mogę szczerze powiedzieć , że mi się udało. Coś czego nie spratoliłem, na kim się nigdy nie zawiodę. Reszta jast nieważna. Nawet ten dom, budowany z takim somozaparciem i trudem, nic dla mnie nie znaczy. Taki juz jestem. Mam problem, z którym raczej sobie nie poradzę, jestem bezradny. Cóz z tego, że nasz majątek o poczatku tej przygody wzrósł kilka razy, mnie to zupełnie nie cieszy. W tym wszystkim brakuje... a nieważne. pozdrawiam serdecznie
  2. No to jedziem. Zacznę od zewnątrz. I stało się . Po prawie rocznej przerwie w końcu zabraliśmy się za nasza elewację . Bynajmniej nie zebrało się to z lenistwa ale z braku dość znacznej gotówki, jaką elewacja pochłonęła. Opłacało się zbierać nawet najmniejsze faktury, także od znajomych (o tym cii) , bo teraz to państwo nam oddało należne odpisy. Z początku mieliśmy jedną firmę poleconą przez znajomych i głowy napchane opowieściami jak to trudno znaleźć kogoś do pracy. Panowie przyjechali , zobaczyli , pokrecili nosem i pojechali. Cenę wstępnie ustaliliśmy lecz przedtem chcieliśmy zobaczyć ich wykonawstwo. :) Jak zawsze chwalili się, że już masę domów wytynkowali strukturą ale z wymienieniem ich to mieli mały problem. Amnezja, czy co ? Polecili nam dwa budynki. I tu nie było już tak wesoło. Niby wszystko ładnie, ale jakoś nie tak, trudno było wskazać wyraźny błąd na elewacji (całe szczęście nie naszej) , jednak jak się patrzyło to powstawał jakiś niesmak. To tak samo jak z seksem u facetów . Nawet zaraz po. Niby nasycony ale wciąż mało. Z czasem podob no to mija. I tu tak samo . Pewnie chodziło o sposób zacierki. Kilka dni później jednak się rozmyślili, ponieważ doszli do wniosku, że jednak czasowo się nie wyrobią. Spad nam kamień z serca, ponieważ powierzyć tak ważną część budowy naszego gniazdka i nie być pewien efektom końcowym, to trochę za dużo. A tak , problem sam się rozwiązał. Bogatsi już o kolejne doświadczenia, zaczęliśmy od nowa. Rozpoczęło się od tego, że przejechałem się po sklepach budowlanych i pozbierałem wizytówki oraz zebrałem adresy od zaprzyjaźnionych sprzedawców. Dodatkowo, ze szczególną uwagą obserwowaliśmy samochody firmowe krążące po okolicy, zapisując numery telefonów. Zaczął się przesiew. Prawie za wszystkimi się umówiłem, pokazałem zakres prac i czekałem na ich ofertę cenową. Jedni się umawiali ale na tym się kończyło, inni byli słowni i punktualni. Z tymi pierwszymi raczej już się nie spotykałem , nawet jeżeli sobie poniewczasie przypomnieli o mnie. No bo jak to wygląda, żeby już na początku wyprawiać takie harce. Nie lubię tego. Istniała pewna prawidłowość. Jak budowlaniej przyjeżdzał lepszą furą to i cena rosła. Grosze auto , niższa cena. Zapraszam wszystkich na rowerach. Wybór padł na miejscowa firmę budowlaną. Ceny jakie ustaliliśmy to 20 zł za m2 wykonania elewacji tynkiem cienkowarstwowym SILIKATOWO-SILIKONOWY WEBER TD336 Extra Clean , dokładnie baranek 1,5 mm. Był w promocji. W cenę wchodziło także poprawienie wykończenia ocieplenia, to jest założenia listew wykończających na dolnej krawędzi styropianu. Miało to utworzyć przede wszystkim równą krawędź, wzmocnić właściwości fizyczne oraz choć trochę przed gryzoniami. Użyliśmy zwykłych narożników z siatką, a nie takich jak rekomendują producenci – znacznie droższych. Trzeba przyznać, że świetnie się do tego nadały. Wspomnieć też należy o pasach na frontowej ścianie budynków, które wg nas bardzo ożywiają i wzbogacają całość. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/DSC05370.jpg Oczywiście spisaliśmy umowę, w której koniecznie zawarł się punkt o gwarancji i należytym zabezpieczeniu kostki wkoło, okien i parapetów, rynien czy dachówek. :) Później bardzo się to przydało. Jednak nie było tak różowo jak miało być. Po pierwsze w trakcie podpisywania umowy firma miała jeszcze jako takie zasoby rąk do pracy. Miesiąc później dwóch pracowników odeszło i stanęliśmy prawie nad progiem ponownego wyboru wykonawcy. Umowa znowu się przydała. W skrócie podpisałeś, to teraz wykonaj. Szkoda tylko tego czasu. Zaplanowaliśmy, że prace zaczną się 1-szego czerwca i potrwają maksymalnie 3 tygodnie (z dużym zapasem na niekorzystna pogodę). Okazało się, że nie dość wszystko ruszyło 3 tygodnie późnie, to jeszcze przeciągnęło się 1,5 miesiąca. Szkoda, że w umowie nie znalazł się akapit o potrąceniu za każdy dzień zwłoki jako kolejny motywator do pracy. Pan Adam, jeden z tynkarzy i zarazem właściciel firmy, ma taką rotację pracowników, że tylko w trakcie pracy u nas przewinęło się ich pięcioro. Szczerze nie wiem czego teraz ludzie szukają, zwykli pomocnicy od przynieś/podaj, przebierają niczym dyrektorzy. Trudno w takich warunkach prowadzić interes, nie wiedząc czy jutro ktoś przyjdzie do roboty. Dniówka a na poziomie 100-120 złoty już nie wystarcza. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/DSC05350.jpg Dodatkowych negocjacji dotyczyło wykończenie sztukaterii. Tutaj nie miał być kładziony baranek ale cekol C-35 zewnętrzny na gładko, a potem malowany farbą elewacyjną , również od Webera. Cekol nakładano bardzo pomysłowo, bo pędzlem. Było to bardzo pracochłonne. Kosztowało nas łącznie 500 zł i dużo marudzenia o dokładaniu na tym etapie. No ale przecież mieliśmy umowę. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/DSC05351.jpg Idąc za ciosem pomyśleliśmy, że skoro i tak wkoło narobi się bałagan, to czemu nie wykonać od razu tynku w garażu i płytek na podłodze. A zaraz potem narodziła się myśl o tym, że skoro będzie już rozstawione rusztowanie, to jest to dobra okazja na wykonanie podbitki. A w ogóle, to w przyszłości chcieliśmy wykonać zadaszenie nad tarasem i żeby to wszystko ładnie współgrało z tworzącą się elewacja, to należy już teraz część konstrukcję wpuścić w nią – do muru. Słowem niekończąca się budowa. Na tynk w garażu wybrałem najtańszy gipsowy maszynowy, bo to tylko garaż. 20 złoty za worek 30 kilowy. Wyliczyłem, zgodnie z danymi producenta, że powinno im starczyć 20 worków, co jednak okazało się nieprawdą. Wiem, że obcy nie szanują tak materiału jak ja sam, ale 37 worków ? Cóż począć, przecież tego nie zjedli. Z dwa worki zmarnowali z początku – jakieś problemy z regulacją pompy. Tu hamowałem moja małżonkę, przed wypominaniem im tego, żeby nie podgrzewać już dość napiętej atmosfery. Zaraz po nich do garażu wkroczyłem ja. Do tej pory podłogę stanowił beton. Potwornie się to nosiło i kurzyło w domu. Rada na to jest dość prosta – trzeba położyć kafelki. Wykorzystaliśmy resztki (całe kafle) jakie nam pozostały z wcześniejszego kafelkowania innych pomieszczeń. Tak powstała opaska przy ścianach oraz pas środkowy wyznaczający stanowiska dla samochodów. Resztę kafelek dokupiliśmy w takim kolorze aby każda paproch nie rzucał się w oczy. Padło na Taurus gres 30x30 od Ceramika gres. To naprawdę godny polecenia produkt. Zauważyłem, że doszedłem już w układaniu do niezłej wprawy, jak na amatora. Położenie zajęło mi, z fugowaniem, dwa dni. Daje to 15 metrów dziennie i zaoszczędzenie około 900-ciuset zł , czyli wiecej niz kosztował cały materiał To lubię. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/DSC05362.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/P1330697.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/P1330698.jpg Nie zmienia to jednak prawdy takiej, że nieważne ile by się zarabiało i oszczędzało, to na budowie i tak zawsze tych zaskórniaków jest za mało. Niebawem zamieszczę kosztorys oraz więcej fotek. cdn
  3. No to jedziem. Zacznę od zewnątrz. I stało się . Po prawie rocznej przerwie w końcu zabraliśmy się za nasza elewację . Bynajmniej nie zebrało się to z lenistwa ale z braku dość znacznej gotówki, jaką elewacja pochłonęła. Opłacało się zbierać nawet najmniejsze faktury, także od znajomych (o tym cii) , bo teraz to państwo nam oddało należne odpisy. Z początku mieliśmy jedną firmę poleconą przez znajomych i głowy napchane opowieściami jak to trudno znaleźć kogoś do pracy. Panowie przyjechali , zobaczyli , pokrecili nosem i pojechali. Cenę wstępnie ustaliliśmy lecz przedtem chcieliśmy zobaczyć ich wykonawstwo. Jak zawsze chwalili się, że już masę domów wytynkowali strukturą ale z wymienieniem ich to mieli mały problem. Amnezja, czy co ? Polecili nam dwa budynki. I tu nie było już tak wesoło. Niby wszystko ładnie, ale jakoś nie tak, trudno było wskazać wyraźny błąd na elewacji (całe szczęście nie naszej) , jednak jak się patrzyło to powstawał jakiś niesmak. To tak samo jak z seksem u facetów . Nawet zaraz po. Niby nasycony ale wciąż mało. Z czasem podob no to mija. I tu tak samo . Pewnie chodziło o sposób zacierki. Kilka dni później jednak się rozmyślili, ponieważ doszli do wniosku, że jednak czasowo się nie wyrobią. Spad nam kamień z serca, ponieważ powierzyć tak ważną część budowy naszego gniazdka i nie być pewien efektom końcowym, to trochę za dużo. A tak , problem sam się rozwiązał. Bogatsi już o kolejne doświadczenia, zaczęliśmy od nowa. Rozpoczęło się od tego, że przejechałem się po sklepach budowlanych i pozbierałem wizytówki oraz zebrałem adresy od zaprzyjaźnionych sprzedawców. Dodatkowo, ze szczególną uwagą obserwowaliśmy samochody firmowe krążące po okolicy, zapisując numery telefonów. Zaczął się przesiew. Prawie za wszystkimi się umówiłem, pokazałem zakres prac i czekałem na ich ofertę cenową. Jedni się umawiali ale na tym się kończyło, inni byli słowni i punktualni. Z tymi pierwszymi raczej już się nie spotykałem , nawet jeżeli sobie poniewczasie przypomnieli o mnie. No bo jak to wygląda, żeby już na początku wyprawiać takie harce. Nie lubię tego. Istniała pewna prawidłowość. Jak budowlaniej przyjeżdzał lepszą furą to i cena rosła. Grosze auto , niższa cena. Zapraszam wszystkich na rowerach. Wybór padł na miejscowa firmę budowlaną. Ceny jakie ustaliliśmy to 20 zł za m2 wykonania elewacji tynkiem cienkowarstwowym SILIKATOWO-SILIKONOWY WEBER TD336 Extra Clean , dokładnie baranek 1,5 mm. Był w promocji. W cenę wchodziło także poprawienie wykończenia ocieplenia, to jest założenia listew wykończających na dolnej krawędzi styropianu. Miało to utworzyć przede wszystkim równą krawędź, wzmocnić właściwości fizyczne oraz choć trochę przed gryzoniami. Użyliśmy zwykłych narożników z siatką, a nie takich jak rekomendują producenci – znacznie droższych. Trzeba przyznać, że świetnie się do tego nadały. Wspomnieć też należy o pasach na frontowej ścianie budynków, które wg nas bardzo ożywiają i wzbogacają całość. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/DSC05370.jpg Oczywiście spisaliśmy umowę, w której koniecznie zawarł się punkt o gwarancji i należytym zabezpieczeniu kostki wkoło, okien i parapetów, rynien czy dachówek. Później bardzo się to przydało. Jednak nie było tak różowo jak miało być. Po pierwsze w trakcie podpisywania umowy firma miała jeszcze jako takie zasoby rąk do pracy. Miesiąc później dwóch pracowników odeszło i stanęliśmy prawie nad progiem ponownego wyboru wykonawcy. Umowa znowu się przydała. W skrócie podpisałeś, to teraz wykonaj. Szkoda tylko tego czasu. Zaplanowaliśmy, że prace zaczną się 1-szego czerwca i potrwają maksymalnie 3 tygodnie (z dużym zapasem na niekorzystna pogodę). Okazało się, że nie dość wszystko ruszyło 3 tygodnie późnie, to jeszcze przeciągnęło się 1,5 miesiąca. Szkoda, że w umowie nie znalazł się akapit o potrąceniu za każdy dzień zwłoki jako kolejny motywator do pracy. Pan Adam, jeden z tynkarzy i zarazem właściciel firmy, ma taką rotację pracowników, że tylko w trakcie pracy u nas przewinęło się ich pięcioro. Szczerze nie wiem czego teraz ludzie szukają, zwykli pomocnicy od przynieś/podaj, przebierają niczym dyrektorzy. Trudno w takich warunkach prowadzić interes, nie wiedząc czy jutro ktoś przyjdzie do roboty. Dniówka a na poziomie 100-120 złoty już nie wystarcza. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/DSC05350.jpg Dodatkowych negocjacji dotyczyło wykończenie sztukaterii. Tutaj nie miał być kładziony baranek ale cekol C-35 zewnętrzny na gładko, a potem malowany farbą elewacyjną , również od Webera. Cekol nakładano bardzo pomysłowo, bo pędzlem. Było to bardzo pracochłonne. Kosztowało nas łącznie 500 zł i dużo marudzenia o dokładaniu na tym etapie. No ale przecież mieliśmy umowę. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/DSC05351.jpg Idąc za ciosem pomyśleliśmy, że skoro i tak wkoło narobi się bałagan, to czemu nie wykonać od razu tynku w garażu i płytek na podłodze. A zaraz potem narodziła się myśl o tym, że skoro będzie już rozstawione rusztowanie, to jest to dobra okazja na wykonanie podbitki. A w ogóle, to w przyszłości chcieliśmy wykonać zadaszenie nad tarasem i żeby to wszystko ładnie współgrało z tworzącą się elewacja, to należy już teraz część konstrukcję wpuścić w nią – do muru. Słowem niekończąca się budowa. Na tynk w garażu wybrałem najtańszy gipsowy maszynowy, bo to tylko garaż. 20 złoty za worek 30 kilowy. Wyliczyłem, zgodnie z danymi producenta, że powinno im starczyć 20 worków, co jednak okazało się nieprawdą. Wiem, że obcy nie szanują tak materiału jak ja sam, ale 37 worków ? Cóż począć, przecież tego nie zjedli. Z dwa worki zmarnowali z początku – jakieś problemy z regulacją pompy. Tu hamowałem moja małżonkę, przed wypominaniem im tego, żeby nie podgrzewać już dość napiętej atmosfery. Zaraz po nich do garażu wkroczyłem ja. Do tej pory podłogę stanowił beton. Potwornie się to nosiło i kurzyło w domu. Rada na to jest dość prosta – trzeba położyć kafelki. Wykorzystaliśmy resztki (całe kafle) jakie nam pozostały z wcześniejszego kafelkowania innych pomieszczeń. Tak powstała opaska przy ścianach oraz pas środkowy wyznaczający stanowiska dla samochodów. Resztę kafelek dokupiliśmy w takim kolorze aby każda paproch nie rzucał się w oczy. Padło na Taurus gres 30x30 od Ceramika gres. To naprawdę godny polecenia produkt. Zauważyłem, że doszedłem już w układaniu do niezłej wprawy, jak na amatora. Położenie zajęło mi, z fugowaniem, dwa dni. Daje to 15 metrów dziennie i zaoszczędzenie około 900-ciuset zł , czyli wiecej niz kosztował cały materiał To lubię. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/DSC05362.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/P1330697.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/P1330698.jpg Nie zmienia to jednak prawdy takiej, że nieważne ile by się zarabiało i oszczędzało, to na budowie i tak zawsze tych zaskórniaków jest za mało. Niebawem zamieszczę kosztorys oraz więcej fotek. cdn
  4. Dziś dodam same fotki, ale przecież wiadomo, że jedno zdajecie to tysiąc słów. To nasz drugi syn. Wiktor teraz jest w drugiej klasie. Świetnie się uczy, z matmy to prymus szkolny. Takiej pociechy to można sobie tylko wymarzyć. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/w1.jpg Bardzo lubi się bawić z naszym psem Luną. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/luna.jpg A oto Martyna, teraz to już prawdziwa panna na wydaniu. Świetnie tańczy i pstryka bardzo ładne fotki. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/M1-1.jpg Nasze wspólne zdjęcia . http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/Panoramawsplne2.jpg Ta piękność po prawej to moja Małgosia , obok Paweł (brat Małgosi), na drugim zdjęciu małżonka ma wraz ze mną http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/Panoramaz2.jpg Na koniec kilka widoczków jakie bardzo często mamy okazję zaobserwować z naszej górki. Jednak to prawda, że przyroda to najpiękniejszy teatr . http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/p3.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/p2.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/P1.jpg Cdn.
  5. Dziś dodam same fotki, ale przecież wiadomo, że jedno zdajecie to tysiąc słów. To nasz drugi syn. Wiktor teraz jest w drugiej klasie. Świetnie się uczy, z matmy to prymus szkolny. Takiej pociechy to można sobie tylko wymarzyć. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/w1.jpg Bardzo lubi się bawić z naszym psem Luną. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/luna.jpg A oto Martyna, teraz to już prawdziwa panna na wydaniu. Świetnie tańczy i pstryka bardzo ładne fotki. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/M1-1.jpg Nasze wspólne zdjęcia . http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/Panoramawsplne2.jpg Ta piękność po prawej to moja Małgosia , obok Paweł (brat Małgosi), na drugim zdjęciu małżonka ma wraz ze mną http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/Panoramaz2.jpg Na koniec kilka widoczków jakie bardzo często mamy okazję zaobserwować z naszej górki. Jednak to prawda, że przyroda to najpiękniejszy teatr . http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/p3.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/p2.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/P1.jpg Cdn.
  6. cdn. Oj minęło już sporo czasu odkąd tu zaglądałem i cokolwiek napisałem. Różne były tego przyczyny o których raczej nie chcę pisać, wszak nie ma człowieka bez winy. :) W ramach przeprosin mojej Małgosi postanowiłem sprawić jej wielka niespodziankę, mam nadzieją, że miłą i długo oczekiwaną. Jaki ze mnie idiota. Największy na świecie. Jak brak tolerancji może zaślepić i popsuć tak wspaniałe małżeństwo. Teraz już z tym koniec. Nie poddam się. Tyle się wydążyło, można by kilka rodzin obdzielić, nasz domek wypiękniał, rozkwitł. Tak samo jak nasze małe stadko - dzieci. Choć żal bierze, że tak szybko rosną. Zacznę od najmniejszego. Igor, fisiu, czy łapulcem też zwany tosz to istny anioł, z całą pewnością urodę czerpał garściami od żoneczki. I dobrze, bo ode mnie to tylko szpiczasty noś oraz długie ośle uszy mógł w niechcianym pakiecie genowym nabyć. O łysiejącej czuprynie już nie wspomnę. Oto cały ja. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/igu111.jpg Może dokończę dalsze przygody naszego synka z WIELKIM serduszkiem. Na umówiona wizytę 16 lipca nie pojechaliśmy, bo oczywiście zaczął się okres strajkowy naszej służby zdrowia. Nie wiadomo czy się cieszyć z odroczonego wyjazdu. Za to przyjął nas gdański oddział kardiologiczny i po badaniu szybko wróciliśmy do domu. Wszystko było na razie wporządku, oczywiście jak na dziecko za stentem w kanałach. Przez krótki okres jaki tu poprzednio przebywaliśmy zdążyliśmy sobie narobić wrogów. Nam to zwisa, mnie dodatkowo powiewa, ale Ci durni lekarze (czasami pielęgniarki) przez swoją zawisłość szkodzą naszemu maluszkowi. Może warto to trochę jaśniej wyjaśnić. Nie jesteśmy jakimiś krzykaczami, Małgosia to harda sztuka ale w środku ma serce ciepłe i miękkie. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/igu.jpg Jak w poprzednim poście pisałem, odbywały się tam rozgrywki personalne, których ofiarą była nasza doktor prowadząca. Ordynator, użyję tu modnego ostatnio słowa, wywierał na nią moobbing. Co to oznacza ? W tym przypadku oznaczało to działania polegające na uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu, mające na celu poniżenie i ośmieszenie, a także izolowanie i wyeliminowanie z zespołu współpracowników. Tu dodatkowo doszło do rękoczynów. Żona była mimowolnym obserwatorem zajścia i zgodziła się być świadkiem w toczącej się sprawie. Choć jam sam nie wiem czy dałbym się wciągnąć w naszej obecnej sytuacji w to bagno, to i tak uważam, że mimo to postąpiła słusznie. :) Tak trzeba było. Niedługo po tym dowiedzieliśmy się, że dziecko z którym Iguś wtedy tam leżał na sali umarło. Piękny chłopiec na którego rodzice czekali 16 lat !!!. Prawdą jest, że urodził się bardzo chory z niewielką szansą na normalne życie. Umarł dlatego, że po badaniu pielęgniarki zapomniały ponownie włączyć respirator, a alarm ściszyły na maximum. Z żoną uważamy, że lekarze to grupa zawodowa która jest obdarzona największą znieczulicą. Dlaczego tak uważamy ? Otóż zbyt dużo razy mieliśmy okazję obserwować, niestety , zachowanie, które w szczególnie ciężkich przypadkach mówiło coś jakby „to dziecko i tak nie ma szans, lepiej jakby umarło” …. Ale dość już o tym. Na razie mieliśmy spokój, pociecha dużo jadła i rosła w szybkim tempie . Do Centrum Zdrowia Matki Polki pojechaliśmy 15 października 2007r. Tam w trakcie badania powiedziano nam, że nastał ten czas kiedy operacja zdaję się konieczna. Z jednej strony chcieliśmy tego od początku, a z drugiej zawsze istnieję możliwość pójścia czegoś nie tak i lęk przed niewyobrażalną stratą. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/panoramaigor1.jpg Z uwagi na to, że od 1 czerwca przebywałem na urlopie najpierw macierzyńskim, zwanym czasami tacierzyńskim, a po dwóch miesiącach dalej na wychowawczym, zapadła z góry wiadoma decyzja, że to ja pojadę z Igusiem na operację . Swoją drogą zastanawiające jest, że skoro taki sam urlop macierzyński i zasiłek przysługuje mężczyznom - ojcom, to dlaczego faceta na urlopie macierzyńskim nikt się nie czepia, a potem nikt go nie zwalnia? Datę wspólnie z przecudną doktor Mazurek, słusznej postury, :) ustaliliśmy na 3-go grudnia 2007. Marzyło się nam aby na zbliżające się święta wrócić z takim dużym prezentem, dla wszystkich. Wcześniej jednak trzeba było się tam znowu dostać tą śmierdzącą, brudną koleją. Człowiek dorosły kierując się rozsądkiem i głównie obrzydzeniem stara się jak najmniej dotykać tego kilkudziesięcioletniego syfu w koło, ale dziecko jest jeszcze zbyt ufne, ono nie wie, że tu wszędzie czają się śmiercionośne zarazki. Iguś, jak żadne inne z naszych starszych dzieci, co tylko chwyci, to od razu wtyka do buźki. Jak nic Łapulec. Tak mi teraz wpadło do głowy, że odkąd zacząłem jeździć/katować się koleją, to nigdy nie słyszałem jakiejś obcej, zachodnioeuropejskiej mowy innych pasażerów. He, he, ciekawe dlaczego. 400-sta kilometrów w aż 7 godzin pociągiem pośpiesznym, trasą która przecież nie ma dziur czy korków to stanowczo zbyt wiele. Potem pozostał jeszcze kilkunasto minutowa jazda taxi i już byliśmy, niestety tylko ja i maluch, na izbie przyjęć. Z wielkim trudem, pamiętam jak dziś, będąc mokrym od potu, niosąc w jednej ręce nosidło z Fisiem, a w drugiej walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami, na nie wiadomo jak długo, zapukałem do okienka. No i wyskoczyła jak się można domyśleć pani z okienka. Bardzo zdziwiona . W 99% to mamy zostają z dziećmi, a tu taka niespodzianka. Szczerze myślę, że gdyby to Małgosia jechała zamiast mnie, to by sobie z tym pobytem tam nie poradziła. Dostaliśmy izolatkę, no bo przecież dziecko przed operacją nie powinno niczym się zarazić ani nikogo zarażać. Pozostało mi już tylko czekać. Niestety to Iguś zaraził się wirusem Rota. Oznaczało to ni mniej ni więcej tyle, że teraz to izolatka zaczęła nabierać prawdziwego znaczenia . Prawie zero wychodzeń, ścisła dieta i nuda w pomieszczeniu wielkości średniej wielkości WC. Nastrój też miałem jak z sedesu wyciągnięty. A w radio ciągłe świąteczne dzingle puszczali. Świnie. Na domiar złego potworne opóźnienia w przeprowadzaniu operacji (teraz anestezjolodzy strajkowali). Ryczeć się chciało. Niewiele ludzi potrafi sobie wyobrazić jak trudne i męczące może być opiekowanie się oraz zabawianie dziecka w małym, nudnym pomieszczeniu z wymiotującym wciąż dzieckiem. Praktycznie beż chwili dla siebie. Chyba tylko dzięki mojej Małgosi i częstym z nią rozmową telefonicznym udało mi się jakoś przetrwać (dosłownie) . Reasumując po drugim badaniu kontrolnym i wyraźnej poprawie Igor znów stanął w kolejce do zabiegu operacyjnego. :) Operację ustalono na dzień 13 grudnia 2007 w piątek.Coś nas te piątki 13-go prześladują. Przedtem musiał jeszcze sporo wycierpieć w licznych badaniach i próbach założenia mu drogi centralnej. To taka igła która na stałe jest w żyle. Wtedy też, przez łzy, Igor pierwszy raz powiedział tato w swój cudowny dziecięcy sposób. Do tej pory słyszę to pełne żałości z bezsilności „tati tati”, gdy dwie pielęgniarki 5-ty raz z rzędu nie mogły znaleźć żyły aby się wkuć. Serce się łamało i gdyby nie było to konieczne, to bym go wyrwał i mocno przytulił, uspokoił. Trochę to też jego wina, bo grubasek jeden tak bardzo kochał mleko, że przytył i żyły się schowały pod tłuszczykiem . Ale udało się , niestety drogę założyli w stopę- bardzo niewygodne miejsce. Mnie pozostało już tylko podpisać kilka papierków o znanych zagrożeniach przeprowadzenia operacji i w ogóle wprowadzenie dziecka w śpiączkę farmakologiczna, itp. Pod wieczór Igor pojechał na operację. Z całych sił starałem się odrzucić od siebie myśl o tym, że być może widzę go już po raz ostatni. Taki pierwotny strach. Okropne kilka godzin w moim życiu. Ale wszystko poszło zgodnie z planem. Chirurg wyciął nieszczęsny stent z przewężoną aortą, a końcówki naciągnął i zszył. Istniało tu ryzyko rwania się ww. i konieczności wstawiania sztucznego implantu. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/panoramaigor2.jpg Iguś to silny facet, z szybkością sprintera odleżał swoje na sali pooperacyjnej. Tylko niecałe 20 godzin, niestety niektóre dzieci spędzają tam nawet kilka tygodni. Cały czas myślałem, że naszego synka będą kroić wzdłuż mostka , a tu taka niespodzianka, bo ma tylko ok. 7 cm bliznę pod łopatką, która szybko znika. Super. Nawet później na kardiochirurgii Igor w błyskawicznym tempie zdrowiał. Po 2 dniach odłączono mu sączek, ponieważ krwawienie ustało. Tutaj także łatwiej się przebywało, były spacerówki dla dzieci i pokój z zabawkami, a ja sam miałem z kimś od czasu do czasu pogadać. :) W czwartek załatwiłem wypis i czym prędzej udaliśmy się znów na PKP. Tym razem już nie marudziłem na brud, choć droga do moich bliskich dłużyła się po dwakroć. W Gdańsku przywitała nas moja stęskniona kochana żona. Nawet drugi, starszy, syn też już nie mógł się doczekać. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/IW.jpg Od tego czasu Igor świetnie się rozwija, prawdziwy z niego majsterkowicz. Wystarczy, że coś zobaczy , to w mig potrafi to powtórzyć. Dziękuję Ci Małgosiu za taki skarb. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/igu1111.jpg [/img] niebawem cdn
  7. cdn. Oj minęło już sporo czasu odkąd tu zaglądałem i cokolwiek napisałem. Różne były tego przyczyny o których raczej nie chcę pisać, wszak nie ma człowieka bez winy. W ramach przeprosin mojej Małgosi postanowiłem sprawić jej wielka niespodziankę, mam nadzieją, że miłą i długo oczekiwaną. Jaki ze mnie idiota. Największy na świecie. Jak brak tolerancji może zaślepić i popsuć tak wspaniałe małżeństwo. Teraz już z tym koniec. Nie poddam się. Tyle się wydążyło, można by kilka rodzin obdzielić, nasz domek wypiękniał, rozkwitł. Tak samo jak nasze małe stadko - dzieci. Choć żal bierze, że tak szybko rosną. Zacznę od najmniejszego. Igor, fisiu, czy łapulcem też zwany tosz to istny anioł, z całą pewnością urodę czerpał garściami od żoneczki. I dobrze, bo ode mnie to tylko szpiczasty noś oraz długie ośle uszy mógł w niechcianym pakiecie genowym nabyć. O łysiejącej czuprynie już nie wspomnę. Oto cały ja. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/igu111.jpg Może dokończę dalsze przygody naszego synka z WIELKIM serduszkiem. Na umówiona wizytę 16 lipca nie pojechaliśmy, bo oczywiście zaczął się okres strajkowy naszej służby zdrowia. Nie wiadomo czy się cieszyć z odroczonego wyjazdu. Za to przyjął nas gdański oddział kardiologiczny i po badaniu szybko wróciliśmy do domu. Wszystko było na razie wporządku, oczywiście jak na dziecko za stentem w kanałach. Przez krótki okres jaki tu poprzednio przebywaliśmy zdążyliśmy sobie narobić wrogów. Nam to zwisa, mnie dodatkowo powiewa, ale Ci durni lekarze (czasami pielęgniarki) przez swoją zawisłość szkodzą naszemu maluszkowi. Może warto to trochę jaśniej wyjaśnić. Nie jesteśmy jakimiś krzykaczami, Małgosia to harda sztuka ale w środku ma serce ciepłe i miękkie. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/igu.jpg Jak w poprzednim poście pisałem, odbywały się tam rozgrywki personalne, których ofiarą była nasza doktor prowadząca. Ordynator, użyję tu modnego ostatnio słowa, wywierał na nią moobbing. Co to oznacza ? W tym przypadku oznaczało to działania polegające na uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu, mające na celu poniżenie i ośmieszenie, a także izolowanie i wyeliminowanie z zespołu współpracowników. Tu dodatkowo doszło do rękoczynów. Żona była mimowolnym obserwatorem zajścia i zgodziła się być świadkiem w toczącej się sprawie. Choć jam sam nie wiem czy dałbym się wciągnąć w naszej obecnej sytuacji w to bagno, to i tak uważam, że mimo to postąpiła słusznie. Tak trzeba było. Niedługo po tym dowiedzieliśmy się, że dziecko z którym Iguś wtedy tam leżał na sali umarło. Piękny chłopiec na którego rodzice czekali 16 lat !!!. Prawdą jest, że urodził się bardzo chory z niewielką szansą na normalne życie. Umarł dlatego, że po badaniu pielęgniarki zapomniały ponownie włączyć respirator, a alarm ściszyły na maximum. Z żoną uważamy, że lekarze to grupa zawodowa która jest obdarzona największą znieczulicą. Dlaczego tak uważamy ? Otóż zbyt dużo razy mieliśmy okazję obserwować, niestety , zachowanie, które w szczególnie ciężkich przypadkach mówiło coś jakby „to dziecko i tak nie ma szans, lepiej jakby umarło” …. Ale dość już o tym. Na razie mieliśmy spokój, pociecha dużo jadła i rosła w szybkim tempie . Do Centrum Zdrowia Matki Polki pojechaliśmy 15 października 2007r. Tam w trakcie badania powiedziano nam, że nastał ten czas kiedy operacja zdaję się konieczna. Z jednej strony chcieliśmy tego od początku, a z drugiej zawsze istnieję możliwość pójścia czegoś nie tak i lęk przed niewyobrażalną stratą. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/panoramaigor1.jpg Z uwagi na to, że od 1 czerwca przebywałem na urlopie najpierw macierzyńskim, zwanym czasami tacierzyńskim, a po dwóch miesiącach dalej na wychowawczym, zapadła z góry wiadoma decyzja, że to ja pojadę z Igusiem na operację . Swoją drogą zastanawiające jest, że skoro taki sam urlop macierzyński i zasiłek przysługuje mężczyznom - ojcom, to dlaczego faceta na urlopie macierzyńskim nikt się nie czepia, a potem nikt go nie zwalnia? Datę wspólnie z przecudną doktor Mazurek, słusznej postury, ustaliliśmy na 3-go grudnia 2007. Marzyło się nam aby na zbliżające się święta wrócić z takim dużym prezentem, dla wszystkich. Wcześniej jednak trzeba było się tam znowu dostać tą śmierdzącą, brudną koleją. Człowiek dorosły kierując się rozsądkiem i głównie obrzydzeniem stara się jak najmniej dotykać tego kilkudziesięcioletniego syfu w koło, ale dziecko jest jeszcze zbyt ufne, ono nie wie, że tu wszędzie czają się śmiercionośne zarazki. Iguś, jak żadne inne z naszych starszych dzieci, co tylko chwyci, to od razu wtyka do buźki. Jak nic Łapulec. Tak mi teraz wpadło do głowy, że odkąd zacząłem jeździć/katować się koleją, to nigdy nie słyszałem jakiejś obcej, zachodnioeuropejskiej mowy innych pasażerów. He, he, ciekawe dlaczego. 400-sta kilometrów w aż 7 godzin pociągiem pośpiesznym, trasą która przecież nie ma dziur czy korków to stanowczo zbyt wiele. Potem pozostał jeszcze kilkunasto minutowa jazda taxi i już byliśmy, niestety tylko ja i maluch, na izbie przyjęć. Z wielkim trudem, pamiętam jak dziś, będąc mokrym od potu, niosąc w jednej ręce nosidło z Fisiem, a w drugiej walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami, na nie wiadomo jak długo, zapukałem do okienka. No i wyskoczyła jak się można domyśleć pani z okienka. Bardzo zdziwiona . W 99% to mamy zostają z dziećmi, a tu taka niespodzianka. Szczerze myślę, że gdyby to Małgosia jechała zamiast mnie, to by sobie z tym pobytem tam nie poradziła. Dostaliśmy izolatkę, no bo przecież dziecko przed operacją nie powinno niczym się zarazić ani nikogo zarażać. Pozostało mi już tylko czekać. Niestety to Iguś zaraził się wirusem Rota. Oznaczało to ni mniej ni więcej tyle, że teraz to izolatka zaczęła nabierać prawdziwego znaczenia . Prawie zero wychodzeń, ścisła dieta i nuda w pomieszczeniu wielkości średniej wielkości WC. Nastrój też miałem jak z sedesu wyciągnięty. A w radio ciągłe świąteczne dzingle puszczali. Świnie. Na domiar złego potworne opóźnienia w przeprowadzaniu operacji (teraz anestezjolodzy strajkowali). Ryczeć się chciało. Niewiele ludzi potrafi sobie wyobrazić jak trudne i męczące może być opiekowanie się oraz zabawianie dziecka w małym, nudnym pomieszczeniu z wymiotującym wciąż dzieckiem. Praktycznie beż chwili dla siebie. Chyba tylko dzięki mojej Małgosi i częstym z nią rozmową telefonicznym udało mi się jakoś przetrwać (dosłownie) . Reasumując po drugim badaniu kontrolnym i wyraźnej poprawie Igor znów stanął w kolejce do zabiegu operacyjnego. Operację ustalono na dzień 13 grudnia 2007 w piątek.Coś nas te piątki 13-go prześladują. Przedtem musiał jeszcze sporo wycierpieć w licznych badaniach i próbach założenia mu drogi centralnej. To taka igła która na stałe jest w żyle. Wtedy też, przez łzy, Igor pierwszy raz powiedział tato w swój cudowny dziecięcy sposób. Do tej pory słyszę to pełne żałości z bezsilności „tati tati”, gdy dwie pielęgniarki 5-ty raz z rzędu nie mogły znaleźć żyły aby się wkuć. Serce się łamało i gdyby nie było to konieczne, to bym go wyrwał i mocno przytulił, uspokoił. Trochę to też jego wina, bo grubasek jeden tak bardzo kochał mleko, że przytył i żyły się schowały pod tłuszczykiem . Ale udało się , niestety drogę założyli w stopę- bardzo niewygodne miejsce. Mnie pozostało już tylko podpisać kilka papierków o znanych zagrożeniach przeprowadzenia operacji i w ogóle wprowadzenie dziecka w śpiączkę farmakologiczna, itp. Pod wieczór Igor pojechał na operację. Z całych sił starałem się odrzucić od siebie myśl o tym, że być może widzę go już po raz ostatni. Taki pierwotny strach. Okropne kilka godzin w moim życiu. Ale wszystko poszło zgodnie z planem. Chirurg wyciął nieszczęsny stent z przewężoną aortą, a końcówki naciągnął i zszył. Istniało tu ryzyko rwania się ww. i konieczności wstawiania sztucznego implantu. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/panoramaigor2.jpg Iguś to silny facet, z szybkością sprintera odleżał swoje na sali pooperacyjnej. Tylko niecałe 20 godzin, niestety niektóre dzieci spędzają tam nawet kilka tygodni. Cały czas myślałem, że naszego synka będą kroić wzdłuż mostka , a tu taka niespodzianka, bo ma tylko ok. 7 cm bliznę pod łopatką, która szybko znika. Super. Nawet później na kardiochirurgii Igor w błyskawicznym tempie zdrowiał. Po 2 dniach odłączono mu sączek, ponieważ krwawienie ustało. Tutaj także łatwiej się przebywało, były spacerówki dla dzieci i pokój z zabawkami, a ja sam miałem z kimś od czasu do czasu pogadać. W czwartek załatwiłem wypis i czym prędzej udaliśmy się znów na PKP. Tym razem już nie marudziłem na brud, choć droga do moich bliskich dłużyła się po dwakroć. W Gdańsku przywitała nas moja stęskniona kochana żona. Nawet drugi, starszy, syn też już nie mógł się doczekać. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/IW.jpg Od tego czasu Igor świetnie się rozwija, prawdziwy z niego majsterkowicz. Wystarczy, że coś zobaczy , to w mig potrafi to powtórzyć. Dziękuję Ci Małgosiu za taki skarb. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/igu1111.jpg [/img] niebawem cdn
  8. Dziś zakończenie roku szkolnego dzieciaków, a także nasza przeprowadzka do nowego domku. Starczy już tego mieszkania w samotności , bo od kilku już miesięcy czuję się jak na delegacji , jak marynarz co do rodzinnego portu zagląda sporadycznie . Strasznie przez tą budowę ( i z innych powodów również) rozluźniły się nasze stosunki rodzinne . Zawsze myślałem, że wszelkie tragedie rodzinne najczęściej zbliżają do siebie jeszcze bardziej… ale u nas coś poszło nie tak, na opak. 13 kwietna 2007r, zresztą w piątek, gdy pierwszy raz nasz mały synek został sprowadzony do naszego domku, miał atak, załamanie, coś … W czasie karmienia przy piersi zaczął potwornie płakać, a chwilę później oddychać. Zsiniał. Na początku nie dotarło do mnie, to co się stało. Pędem do szpitala, cisza w samochodzie, w drodze uspokaja się, powraca oddech. Tam pierwsza diagnoza : ma 2 razy większe serduszko. Podali tlen. Ledwo oddycha, jakby nieobecny, wątły. Szpital w Lęborku to dno jeżeli chodzi o opiekę nad takimi przypadkami, brak sprzętu i fachowej kadry pielęgniarskiej. Przyjeżdżają teściowie i dzieci, bardzo to przeżywają. Wzywają karetkę z Gdańsku –Oliwie. Igor nocą jedzie na OIOM do Szpitala Dziecięcego na Polanki, nas nie wpuszczają. Rano odwiedziny. Sale robią wrażenie. Opieka 1 klasa – najlepsza jaka do tej pory zaobserwowaliśmy. Tamtej kadrze medycznej widać, że zależy na pracy , profesjonalizm. Stabilizują funkcje życiowe Igorka, który został zaintubowany i uśpiony. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/polanki.jpg Wszelkie badania kardiologiczne między innymi echo serca odbędą się w poniedziałek, weekend. Cholera. Lekarze nas uspokajają, że nic mu nie grozi, stan stabilny. Dziecko z sąsiedniego pokoju umiera. W poniedziałek wiemy już, że synek ma krytyczną koarktację aorty. W jego przypadku aorta zstępująca, za łukiem ma przewężenie o przekroju 1mm zamiast 10. Stąd nadwyraz rozwinięte serduszko, szczególnie lewa strona. Przenoszą Igora do Akademii Medycznej w Gdańsku, na oddział kardiologiczny. Tam kolejne ciężko chore dzieci i odbijające się na pacjentach rozgrywki personalne. Opieka różna, zależna od zmiany pielęgniarskiej. Kolejna seria badań, diagnoz. Wykonano cewnikowanie i BEZ naszej wiedzy i pozwolenia założono mu stent na aorcie (niestety ten nierozciągliwy). Uszkadzają mu przy tym worek osierdziowy i zbiera się krew. Podobno to się zdarza , naszczęście wchłania się ona, a krwawienie ustaje. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/stent.jpg Teraz średnica wynosi 4,3mm i jest to tylko rozwiązanie tymczasowe. W związku z powyższym zaistniała konieczność wylotu samolotem medycznym do Centrum Zdrowia matki Polki w Łodzi na zabieg operacyjny, trwale rozwiązujący problem. Ja tłukę się łącznie 7 godzin pociągiem , Małgosia i synek samolotem 40 minut. Na miejscu o niczym nie wiedza, na oddziale nikt na nas nie czeka, ale przyjmują. Kolejni mali pacjęci i tyleż nieszczęść. Tutaj kolejne badania całego jego małego ciałka. Sprawdzają wielokrotnie, podają kolejne antybiotyki i inne medykamenty. Zabiegu jednak teraz nie będzie, podobno nie ma potrzeby. Odzyskał siły, pielęgniarki dziwiły się ileż to nasze dziecko może wypić mleka. Nasz żarłok przybrał na wadze. Po 3 tygodniach wróciliśmy do domu. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/dz.jpg Dziecko dobrze się rozwija, przybiera na wadze. Dwa razy w miesiącu jedzie na badania kontrolne w Gdańsku. Najgorsze jest to, że im będzie starszy( cięższy) , tym coraz gorzej będzie z jego kondycją. 16 lipca znowu wracamy do Łodzi na badania okresowe, może na operację, nie wiemy. To oczywiście tylko telegraficzny skrót, wzmianka. Dużo by można pisać… Może to nie jest zupełnie związane z dziennikiem budowy, ale chciałem aby tu było. Po powrocie wziąłem się do pracy, dalej za wykończenia domu, o czym jeszcze napisze. Zresztą żon na pewno będzie mnie wielokrotnie napominać. cdn.
  9. Dziś zakończenie roku szkolnego dzieciaków, a także nasza przeprowadzka do nowego domku. Starczy już tego mieszkania w samotności , bo od kilku już miesięcy czuję się jak na delegacji , jak marynarz co do rodzinnego portu zagląda sporadycznie . Strasznie przez tą budowę ( i z innych powodów również) rozluźniły się nasze stosunki rodzinne . Zawsze myślałem, że wszelkie tragedie rodzinne najczęściej zbliżają do siebie jeszcze bardziej… ale u nas coś poszło nie tak, na opak. 13 kwietna 2007r, zresztą w piątek, gdy pierwszy raz nasz mały synek został sprowadzony do naszego domku, miał atak, załamanie, coś … W czasie karmienia przy piersi zaczął potwornie płakać, a chwilę później oddychać. Zsiniał. Na początku nie dotarło do mnie, to co się stało. Pędem do szpitala, cisza w samochodzie, w drodze uspokaja się, powraca oddech. Tam pierwsza diagnoza : ma 2 razy większe serduszko. Podali tlen. Ledwo oddycha, jakby nieobecny, wątły. Szpital w Lęborku to dno jeżeli chodzi o opiekę nad takimi przypadkami, brak sprzętu i fachowej kadry pielęgniarskiej. Przyjeżdżają teściowie i dzieci, bardzo to przeżywają. Wzywają karetkę z Gdańsku –Oliwie. Igor nocą jedzie na OIOM do Szpitala Dziecięcego na Polanki, nas nie wpuszczają. Rano odwiedziny. Sale robią wrażenie. Opieka 1 klasa – najlepsza jaka do tej pory zaobserwowaliśmy. Tamtej kadrze medycznej widać, że zależy na pracy , profesjonalizm. Stabilizują funkcje życiowe Igorka, który został zaintubowany i uśpiony. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/polanki.jpg Wszelkie badania kardiologiczne między innymi echo serca odbędą się w poniedziałek, weekend. Cholera. Lekarze nas uspokajają, że nic mu nie grozi, stan stabilny. Dziecko z sąsiedniego pokoju umiera. W poniedziałek wiemy już, że synek ma krytyczną koarktację aorty. W jego przypadku aorta zstępująca, za łukiem ma przewężenie o przekroju 1mm zamiast 10. Stąd nadwyraz rozwinięte serduszko, szczególnie lewa strona. Przenoszą Igora do Akademii Medycznej w Gdańsku, na oddział kardiologiczny. Tam kolejne ciężko chore dzieci i odbijające się na pacjentach rozgrywki personalne. Opieka różna, zależna od zmiany pielęgniarskiej. Kolejna seria badań, diagnoz. Wykonano cewnikowanie i BEZ naszej wiedzy i pozwolenia założono mu stent na aorcie (niestety ten nierozciągliwy). Uszkadzają mu przy tym worek osierdziowy i zbiera się krew. Podobno to się zdarza , naszczęście wchłania się ona, a krwawienie ustaje. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/stent.jpg Teraz średnica wynosi 4,3mm i jest to tylko rozwiązanie tymczasowe. W związku z powyższym zaistniała konieczność wylotu samolotem medycznym do Centrum Zdrowia matki Polki w Łodzi na zabieg operacyjny, trwale rozwiązujący problem. Ja tłukę się łącznie 7 godzin pociągiem , Małgosia i synek samolotem 40 minut. Na miejscu o niczym nie wiedza, na oddziale nikt na nas nie czeka, ale przyjmują. Kolejni mali pacjęci i tyleż nieszczęść. Tutaj kolejne badania całego jego małego ciałka. Sprawdzają wielokrotnie, podają kolejne antybiotyki i inne medykamenty. Zabiegu jednak teraz nie będzie, podobno nie ma potrzeby. Odzyskał siły, pielęgniarki dziwiły się ileż to nasze dziecko może wypić mleka. Nasz żarłok przybrał na wadze. Po 3 tygodniach wróciliśmy do domu. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/dz.jpg Dziecko dobrze się rozwija, przybiera na wadze. Dwa razy w miesiącu jedzie na badania kontrolne w Gdańsku. Najgorsze jest to, że im będzie starszy( cięższy) , tym coraz gorzej będzie z jego kondycją. 16 lipca znowu wracamy do Łodzi na badania okresowe, może na operację, nie wiemy. To oczywiście tylko telegraficzny skrót, wzmianka. Dużo by można pisać… Może to nie jest zupełnie związane z dziennikiem budowy, ale chciałem aby tu było. Po powrocie wziąłem się do pracy, dalej za wykończenia domu, o czym jeszcze napisze. Zresztą żon na pewno będzie mnie wielokrotnie napominać. cdn.
  10. Razem z Małgosią serdecznie dziękujemy. Na zdjęciu na zaledwie 2 dni i faktycznie wygląda jak dwu miesięczne niemowlę. Przed wczoraj było ważenie i w dwa tygodnie po urodzeniu waży już 5 kg.
  11. Przyszła wiosenka upragniona. Aż chce się wyskoczyć na podwórze i zająć się obejściem. :) Zresztą jakieś niedzieli uczyniłem to i z wielką przyjemnością odnowiłem, prześwietliłem korony dwóch najbliższych jabłonek w naszym „sadzie”. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/jabo.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/jabo1.jpg Minęły już zapewne całe wieki jak ktokolwiek poświecił im choć trochę uwagi, wyłączając szabrowników jabłek ;P) . Na ziemie powędrowała cała masa suchych i zrakowaciałych gałęzi, a także niezliczona ilość zbędnych pędów. Na resztę jabłonek przyjdzie czas na jesieni. Kilkanaście dni temu dokupiliśmy kilka nowych drzewek, na nowy sad. Już za kilka lat będziemy się cieszyć czereśniami, gruszami i śliwami. Trzeba je jeszcze z głowa posadzić, a potem czekać i pielęgnować. Wykopanie siedmiu dołków , wymiana podłoże na żyźniejszą glebę zajęła dobra chwilę ale mamy nadzieję na smaczne profity. Obsadzona została także nasza droga w celu zapobieżenia nawiewania śniegu. Na początku miały to być żywotniki , ale skoro znajdą się tacy co z cmentarzy … , to pozostaliśmy przy pospolitym świerku. Świerk nie jest zły, bo mało z nim roboty, a będąc równomiernie oświetlony powinien nie gubić dolnych igieł tworząc gęsty żywopłot. A w naszym domku trwa wykańczanie pomieszczeń , czyli malowanie. Na dziś cały parter jest już niemal w 100 % ukończony. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/sypialnia.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/przedpokoj.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/salon.jpg Pozostało tam już tylko ułożenie listew przypodłogowych i maskujących przy futrynach oraz montaż parapetów. Czyli tyle co nic. W korytarzu natomiast żonka zażyczyła sobie wnękę, na którą poświęciłem kupę czasu. Aż wstyd się przyznać ile. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/wneka1.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/wneka2.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/wneka3.jpg Jak ktoś zna zasadę, to idzie szybciutko, a ja musiałem do wszystkiego dojść sam. Cieszy fakt, że jest stabilna i nie chwieje się na boki. Następna półka z regipsu pójdzie szybciutko. :) Całe szczęście, że Małgosi się podoba, bo z początku to mieliśmy trochę sprzeczne wyobrażenia na ten temat tj. dochodziło do spięć. Ale teraz jest dobrze -->stanęło na Jej pomyśle. Ach te baby (kochane). Naj efektowniej wygląda po zachodzie słońca , robi sie tak nastrojowo i ciepło. Moja żonka kochana jak zwykle miała najwięcej problemów z doborem kolorów farb na ściany. I nic tu nawet zaprzyjaźniona dekoratorka wnętrz nie pomogła. Co prawda naświetliła Jej jakiś ogólny zarys, a kłopot nadal pozostawał. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/piwnicasciany1.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/prz1.jpg Ja bym ten kłopocik rozwiązał podczas jednej wizyty w sklepie z farbami ale wolałem się zanadto nie wtrącać. Dobrze, że co do koloru sufitów jesteśmy zgodni. Ha ha. Syn już też wie jaki chce mieć kolor ścian w swoim przyszłym pokoju. Będzie to pomarańczowy i żółty, na dodatek chce go pomalować sam. Tego się jednak obawiam, przecież ma dopiero 7 latek. Jeżeli już jesteśmy przy dzieciach, to wypada wspomnieć, że nasza gromadka powiększyła się o jeszcze jednego łobuziaka. 28 marca 2007 r. z bardzo wielkim trudem i po kilku już próbach na świat przyszedł, przepraszam zostaw wypchnięty Igor August Majewski. Dziecko monstrum ale śliczne. Ważyło 4450 g i mierzyło 57 cm długości. Duża głowa. Po 12 dniach waży już 5 kg , z czego cieszy się Małgosia , bo wyciąga z niej całe nagromadzone zapasy. Jedno zdjęcie za 1000 słów. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/Igorwsolarium.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/igorek.jpg Pora wrócić trochę wstecz. :) Na początku roku dostaliśmy sporego kopa od pogody. Przyszły śniegi, a potem deszcz i roztopy, mimo to ziemia nadal była zmarznięta. Po takiej właśnie spłynęło do naszej piwnicy około 15 m3 wody, mając w nosie nasze środki zaradcze, które skądinąd sprawdziły się już niejednokrotnie. Plan zaradczy jest już gotowy i w najbliższym czasie pozostanie wprowadzony w czyn. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/beczka.jpg Małgosia była załamana. Ta ogromna ilość wody pokrywała całą nasza piwnicę na wysokość ok. 10 cm. Mało tego. Dostała się w warstwę ocieplenia podłogi ( styropian 10 cm) przez studzienkę w pralni, wnikła we wszelkie ściany i sprzęty. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/piwnicascianytynk1.jpg Na parterze właśnie trwało układanie kafli i wszystko co tam było powędrowało na dół, co by nie przeszkadzało. Zalane zostały jak jeden wszystkie moje wiertarki, boshe, wkrętarki, i inne, oraz zaprawy, kleje i opał. Elektronarzędzia zaraz powędrowały na kaloryfer. Woda natomiast pozostała. Z jednej strony studzienka w pralni spowodowała zalanie ocieplenia, teraz za to będąc poniżej poziomu posadzki pozwalała na wypompowanie wody. Całe popołudnie zajęło nam usuwanie wody za okno i dalej. Bez pompki do brudnej wody nie było by to możliwe. Ta wsiąknięta w stałe elementy konstrukcji budynku musiała już poradzić sobie sama. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/piwnicasciany4.jpg Przez jakiś miesiąc na oknach osadzała się para, a potem stopniowo coraz mniej, aż w ogóle znikła. :) Miałem dylemat czy w taki mróz wietrzyć piwnicę w i tak niezbyt już ciepłym budynku ( ok. 12 stopni), a pracować trzeba było. W lato to drzwi i okna na oścież i wynocha z ta wilgocią. Teraz system musiał być kombinowany. Najpierw nagrzać, potem lekko uchylić okienko. Widać zadziałało. Niedługo musze zrobić próbę na wilgotność. Co dziwniejsze wszelkie moje narzędzia do dziś działają , a z niektórych to nawet przez jakiś czas podczas pracy (pędem powietrza) wydobywała się woda. Mam nadzieje, że to drugie nasze zalanie tym razem będzie już ostatnie. Solary, W związku z tym, że słoneczko zaczęło przygrzewać, to nie pozostało mi nic innego jak uruchomić solary. Od zeszłego sezonu czekały sobie cierpliwie zasłonięte przed promieniami. Co prawda próbowałem już kilka razy wymusić jakoś obieg ale jak do tej pory próby spełzły na niczym. Ciągłe zakrywanie kolektorów płytami styropianowymi po każdym silniejszym wietrz, o który u nas przecież nie trudno, na spadzistym dachu aż kusiło licho i trzeba było ta sprawę w końcu zamknąć. Z wieloma osobami rozmawiałem na ten temat i wszyscy zgodnie twierdzili, że wina leży po stronie zapowietrzenia instalacji. O różnych sposobach odpowietrzenia kolektorów już nie wspomnę, w końcu to nie kabaret. Mnie w miarę sensownie wydawał się sposób siłowy, czyli wpompowanie tyle glikolu żeby jego napór przepchnął powietrze. Dokupiłem 5 l glikoli i do dzieła. Do dyspozycji miałem ręczna pompkę z tłokiem przeznaczoną do wykonywania prób szczelnośc instalacji grzejnych. Aby wpompować ta ilość potrzeba sporo czasu . Normalne ciśnienie robocze wynoki około 1 atmosfery , u mnie było 3. Nic to jednak nie pomogło , jaki i zresztą kolejne próby. Poddałem się. Nawet telefony do bezpośredniego przedstawiciela handlowego w tym rejonie z prośbą o interwencję nie dały rezultatu. Jakoś przełknąłbym stratę 120 zł /godz. + dojazd z Gdańska. Mimo to nie mogli się wybrać do mnie przez ok. 1,5 miesiąca. A słoneczko coraz mocniej przygrzewa, co z kolei stwarzało ryzyko przegrzania. Nawet w lutym gdy słońce miało chwilę dla siebie , czujnik wskazywał temp. do 120 stopni. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś błąd i sprawdziłem ręką. Poparzenie palców odpowiedziało samo za siebie. Począłem szukać pomocy gdzie indziej. W końcu przez znajomą ,Agnieszkę, zdobyliśmy tel. do innego, lokalnego producenta kolektorów, on z kolei …. podał jeszcze jeden telefon i takim oto wężykiem dotarłem do setna. Każdemu z osobna trzeba było naświetlić problem i oczekiwania. Męczące. Dobra nowina jest to, że jak już trafiłem na właściwych, to zjawili się u mnie w 3 godzinki później , szukając po okolicy kolektorów na dachu, bo przecież szyldu jeszcze nie mamy. Do zachodu słońca odpowietrzali instalację i … dupa. Dalej nie ma przepływu. Poczęli spekulować co może być przyczyną , no bo pewni byli , że nie zapowietrzenie. I tak wymieniliśmy odpowietrznik, rotatometr na licznik do ciepłej wody, i kilka innych pierdułek . Nic nie pomagało. Zaczęli powolutku dalej „rozbierać” instalację. I tu trafił się prawdziwy cud , bo już przy pierwszej próbie trafili, choć do głowy im by nie przyszło, że można by zrobić taki błąd. Okazało się że zawór zwrotny przy zasobniku został odwrotnie zamontowany, blokując skutecznie rotację glikolu. Krew mnie zalewa. Jak można zrobić coś takiego. Teraz wystarczyło już tylko go odblokować ( instalacja solarna nie ma już zaworu zwrotnego) , odpowietrzyć i włala. Podliczają koszty to : części 100(skąd inąd teraz mi zbędne), robocizna 500 zł. Apeluję do wszystkich. Nie róbcie takiego co ja zrobiłem . Zamawiajcie tylko autoryzowaną firmę. Koszt i tak będzie taki sam. Pozostali instalatorzy, hydraulicy działają na tym polu tylko po omacku. Nie odpowiedzą na szereg waszych pytań lub co gorsza poniesie ich fantazja. Jest też drugie wyjście - róbcie sami , co najwyżej będziecie mieli pretensję do siebie, ale te krócej sumienie męczą. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/solary.jpg Co do skuteczności ich grzania to mogę powiedzieć, że praktycznie nie muszę juz palić w piecu aby mieć ciepło wodę. Średnie czujnik wskazuje około 50 stopni, wczoraj 60 na wieczór. Fakt , mieszkam teraz sam i zużycie jest niewielkie , no ale toż to dopiero początek kwietnia. Dziś znowu fest grzeje, na wieczór będę musiał pewnie spuścić trochę gorącej wody, bo się instalacja przegrzeje. Ehh tak źle i tak niedobrze, czy działają czy nie , czy świeci słoneczko czy nie, zawsze jakoś nie tak. Kuchnia W przeddzień montażu zamówionej kuchni przywieźliśmy zmywarkę , lodówkę i piekarnik. Wystarczająco już długo czekały po magazynach sklepów na miejsce docelowe. :) Piekarnik jednak został nieznacznie i prawie niewidocznie uszkodzony gdzieś na przestrzeni czasu. Zgodnie z planem, bo 5 kwietnia przyjechali do nas stolarze w ilości sztuk dwa. Na pace przywlekli częściowo złożoną naszą kuchnię. Potem metodycznie zaczęli ją skręcać w jedną dość harmonijną całość. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/kuchnia3.jpg Jestem pełen podziwu, że z odręcznie wykonanego szkicu i kilku pomiarów udało im się wszystko dopasować. Mnie same wzięcie miary zajęłoby co najmniej dwa dni. Na miejscu dokonali już tylko kilka, wręcz kosmetycznych modyfikacji. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/kuchnia2.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/kuchnia1.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/kuchnia.jpg Jednak nie obyło się też bez babola (czyt. błędu). Wielokrotnie powtarzaliśmy, że montując zlewozmywak bateria powinna być umiejscowiona pośrodku okna, tak aby jego otwieranie było możliwe. Majster co prawda dokonał dokładnych pomiarów w tym względzie lecz przez niefortunne obrócenie ww. wszystko wzięło w łeb. Jeszcze gdyby nie byłaby zrobiony otwór pod baterię, to wystarczyłoby go tylko odwrócić i po kłopocie. Teraz to albo nowy blat, albo nowy zlewozmywak. W sumie to nie nasz kłopot. W wolnych chwilach natargałem sporo drzewa z lasu na opał. Głównie jest to buk. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/drzewobuk.jpg Będzie tego, razem z tym co mi pozostało z poprzedniej zimy i odpadami budowlanymi, z 50 mp. Niebawem wszyściutko zostanie pocięte, porąbane i poukładane. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/dezewo.jpg Cdn.
  12. Przyszła wiosenka upragniona. Aż chce się wyskoczyć na podwórze i zająć się obejściem. Zresztą jakieś niedzieli uczyniłem to i z wielką przyjemnością odnowiłem, prześwietliłem korony dwóch najbliższych jabłonek w naszym „sadzie”. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/jabo.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/jabo1.jpg Minęły już zapewne całe wieki jak ktokolwiek poświecił im choć trochę uwagi, wyłączając szabrowników jabłek ;P) . Na ziemie powędrowała cała masa suchych i zrakowaciałych gałęzi, a także niezliczona ilość zbędnych pędów. Na resztę jabłonek przyjdzie czas na jesieni. Kilkanaście dni temu dokupiliśmy kilka nowych drzewek, na nowy sad. Już za kilka lat będziemy się cieszyć czereśniami, gruszami i śliwami. Trzeba je jeszcze z głowa posadzić, a potem czekać i pielęgnować. Wykopanie siedmiu dołków , wymiana podłoże na żyźniejszą glebę zajęła dobra chwilę ale mamy nadzieję na smaczne profity. Obsadzona została także nasza droga w celu zapobieżenia nawiewania śniegu. Na początku miały to być żywotniki , ale skoro znajdą się tacy co z cmentarzy … , to pozostaliśmy przy pospolitym świerku. Świerk nie jest zły, bo mało z nim roboty, a będąc równomiernie oświetlony powinien nie gubić dolnych igieł tworząc gęsty żywopłot. A w naszym domku trwa wykańczanie pomieszczeń , czyli malowanie. Na dziś cały parter jest już niemal w 100 % ukończony. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/sypialnia.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/przedpokoj.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/salon.jpg Pozostało tam już tylko ułożenie listew przypodłogowych i maskujących przy futrynach oraz montaż parapetów. Czyli tyle co nic. W korytarzu natomiast żonka zażyczyła sobie wnękę, na którą poświęciłem kupę czasu. Aż wstyd się przyznać ile. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/wneka1.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/wneka2.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/wneka3.jpg Jak ktoś zna zasadę, to idzie szybciutko, a ja musiałem do wszystkiego dojść sam. Cieszy fakt, że jest stabilna i nie chwieje się na boki. Następna półka z regipsu pójdzie szybciutko. Całe szczęście, że Małgosi się podoba, bo z początku to mieliśmy trochę sprzeczne wyobrażenia na ten temat tj. dochodziło do spięć. Ale teraz jest dobrze -->stanęło na Jej pomyśle. Ach te baby (kochane). Naj efektowniej wygląda po zachodzie słońca , robi sie tak nastrojowo i ciepło. Moja żonka kochana jak zwykle miała najwięcej problemów z doborem kolorów farb na ściany. I nic tu nawet zaprzyjaźniona dekoratorka wnętrz nie pomogła. Co prawda naświetliła Jej jakiś ogólny zarys, a kłopot nadal pozostawał. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/piwnicasciany1.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/prz1.jpg Ja bym ten kłopocik rozwiązał podczas jednej wizyty w sklepie z farbami ale wolałem się zanadto nie wtrącać. Dobrze, że co do koloru sufitów jesteśmy zgodni. Ha ha. Syn już też wie jaki chce mieć kolor ścian w swoim przyszłym pokoju. Będzie to pomarańczowy i żółty, na dodatek chce go pomalować sam. Tego się jednak obawiam, przecież ma dopiero 7 latek. Jeżeli już jesteśmy przy dzieciach, to wypada wspomnieć, że nasza gromadka powiększyła się o jeszcze jednego łobuziaka. 28 marca 2007 r. z bardzo wielkim trudem i po kilku już próbach na świat przyszedł, przepraszam zostaw wypchnięty Igor August Majewski. Dziecko monstrum ale śliczne. Ważyło 4450 g i mierzyło 57 cm długości. Duża głowa. Po 12 dniach waży już 5 kg , z czego cieszy się Małgosia , bo wyciąga z niej całe nagromadzone zapasy. Jedno zdjęcie za 1000 słów. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/Igorwsolarium.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/igorek.jpg Pora wrócić trochę wstecz. Na początku roku dostaliśmy sporego kopa od pogody. Przyszły śniegi, a potem deszcz i roztopy, mimo to ziemia nadal była zmarznięta. Po takiej właśnie spłynęło do naszej piwnicy około 15 m3 wody, mając w nosie nasze środki zaradcze, które skądinąd sprawdziły się już niejednokrotnie. Plan zaradczy jest już gotowy i w najbliższym czasie pozostanie wprowadzony w czyn. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/beczka.jpg Małgosia była załamana. Ta ogromna ilość wody pokrywała całą nasza piwnicę na wysokość ok. 10 cm. Mało tego. Dostała się w warstwę ocieplenia podłogi ( styropian 10 cm) przez studzienkę w pralni, wnikła we wszelkie ściany i sprzęty. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/piwnicascianytynk1.jpg Na parterze właśnie trwało układanie kafli i wszystko co tam było powędrowało na dół, co by nie przeszkadzało. Zalane zostały jak jeden wszystkie moje wiertarki, boshe, wkrętarki, i inne, oraz zaprawy, kleje i opał. Elektronarzędzia zaraz powędrowały na kaloryfer. Woda natomiast pozostała. Z jednej strony studzienka w pralni spowodowała zalanie ocieplenia, teraz za to będąc poniżej poziomu posadzki pozwalała na wypompowanie wody. Całe popołudnie zajęło nam usuwanie wody za okno i dalej. Bez pompki do brudnej wody nie było by to możliwe. Ta wsiąknięta w stałe elementy konstrukcji budynku musiała już poradzić sobie sama. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/piwnicasciany4.jpg Przez jakiś miesiąc na oknach osadzała się para, a potem stopniowo coraz mniej, aż w ogóle znikła. Miałem dylemat czy w taki mróz wietrzyć piwnicę w i tak niezbyt już ciepłym budynku ( ok. 12 stopni), a pracować trzeba było. W lato to drzwi i okna na oścież i wynocha z ta wilgocią. Teraz system musiał być kombinowany. Najpierw nagrzać, potem lekko uchylić okienko. Widać zadziałało. Niedługo musze zrobić próbę na wilgotność. Co dziwniejsze wszelkie moje narzędzia do dziś działają , a z niektórych to nawet przez jakiś czas podczas pracy (pędem powietrza) wydobywała się woda. Mam nadzieje, że to drugie nasze zalanie tym razem będzie już ostatnie. Solary, W związku z tym, że słoneczko zaczęło przygrzewać, to nie pozostało mi nic innego jak uruchomić solary. Od zeszłego sezonu czekały sobie cierpliwie zasłonięte przed promieniami. Co prawda próbowałem już kilka razy wymusić jakoś obieg ale jak do tej pory próby spełzły na niczym. Ciągłe zakrywanie kolektorów płytami styropianowymi po każdym silniejszym wietrz, o który u nas przecież nie trudno, na spadzistym dachu aż kusiło licho i trzeba było ta sprawę w końcu zamknąć. Z wieloma osobami rozmawiałem na ten temat i wszyscy zgodnie twierdzili, że wina leży po stronie zapowietrzenia instalacji. O różnych sposobach odpowietrzenia kolektorów już nie wspomnę, w końcu to nie kabaret. Mnie w miarę sensownie wydawał się sposób siłowy, czyli wpompowanie tyle glikolu żeby jego napór przepchnął powietrze. Dokupiłem 5 l glikoli i do dzieła. Do dyspozycji miałem ręczna pompkę z tłokiem przeznaczoną do wykonywania prób szczelnośc instalacji grzejnych. Aby wpompować ta ilość potrzeba sporo czasu . Normalne ciśnienie robocze wynoki około 1 atmosfery , u mnie było 3. Nic to jednak nie pomogło , jaki i zresztą kolejne próby. Poddałem się. Nawet telefony do bezpośredniego przedstawiciela handlowego w tym rejonie z prośbą o interwencję nie dały rezultatu. Jakoś przełknąłbym stratę 120 zł /godz. + dojazd z Gdańska. Mimo to nie mogli się wybrać do mnie przez ok. 1,5 miesiąca. A słoneczko coraz mocniej przygrzewa, co z kolei stwarzało ryzyko przegrzania. Nawet w lutym gdy słońce miało chwilę dla siebie , czujnik wskazywał temp. do 120 stopni. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś błąd i sprawdziłem ręką. Poparzenie palców odpowiedziało samo za siebie. Począłem szukać pomocy gdzie indziej. W końcu przez znajomą ,Agnieszkę, zdobyliśmy tel. do innego, lokalnego producenta kolektorów, on z kolei …. podał jeszcze jeden telefon i takim oto wężykiem dotarłem do setna. Każdemu z osobna trzeba było naświetlić problem i oczekiwania. Męczące. Dobra nowina jest to, że jak już trafiłem na właściwych, to zjawili się u mnie w 3 godzinki później , szukając po okolicy kolektorów na dachu, bo przecież szyldu jeszcze nie mamy. Do zachodu słońca odpowietrzali instalację i … dupa. Dalej nie ma przepływu. Poczęli spekulować co może być przyczyną , no bo pewni byli , że nie zapowietrzenie. I tak wymieniliśmy odpowietrznik, rotatometr na licznik do ciepłej wody, i kilka innych pierdułek . Nic nie pomagało. Zaczęli powolutku dalej „rozbierać” instalację. I tu trafił się prawdziwy cud , bo już przy pierwszej próbie trafili, choć do głowy im by nie przyszło, że można by zrobić taki błąd. Okazało się że zawór zwrotny przy zasobniku został odwrotnie zamontowany, blokując skutecznie rotację glikolu. Krew mnie zalewa. Jak można zrobić coś takiego. Teraz wystarczyło już tylko go odblokować ( instalacja solarna nie ma już zaworu zwrotnego) , odpowietrzyć i włala. Podliczają koszty to : części 100(skąd inąd teraz mi zbędne), robocizna 500 zł. Apeluję do wszystkich. Nie róbcie takiego co ja zrobiłem . Zamawiajcie tylko autoryzowaną firmę. Koszt i tak będzie taki sam. Pozostali instalatorzy, hydraulicy działają na tym polu tylko po omacku. Nie odpowiedzą na szereg waszych pytań lub co gorsza poniesie ich fantazja. Jest też drugie wyjście - róbcie sami , co najwyżej będziecie mieli pretensję do siebie, ale te krócej sumienie męczą. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/solary.jpg Co do skuteczności ich grzania to mogę powiedzieć, że praktycznie nie muszę juz palić w piecu aby mieć ciepło wodę. Średnie czujnik wskazuje około 50 stopni, wczoraj 60 na wieczór. Fakt , mieszkam teraz sam i zużycie jest niewielkie , no ale toż to dopiero początek kwietnia. Dziś znowu fest grzeje, na wieczór będę musiał pewnie spuścić trochę gorącej wody, bo się instalacja przegrzeje. Ehh tak źle i tak niedobrze, czy działają czy nie , czy świeci słoneczko czy nie, zawsze jakoś nie tak. Kuchnia W przeddzień montażu zamówionej kuchni przywieźliśmy zmywarkę , lodówkę i piekarnik. Wystarczająco już długo czekały po magazynach sklepów na miejsce docelowe. Piekarnik jednak został nieznacznie i prawie niewidocznie uszkodzony gdzieś na przestrzeni czasu. Zgodnie z planem, bo 5 kwietnia przyjechali do nas stolarze w ilości sztuk dwa. Na pace przywlekli częściowo złożoną naszą kuchnię. Potem metodycznie zaczęli ją skręcać w jedną dość harmonijną całość. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/kuchnia3.jpg Jestem pełen podziwu, że z odręcznie wykonanego szkicu i kilku pomiarów udało im się wszystko dopasować. Mnie same wzięcie miary zajęłoby co najmniej dwa dni. Na miejscu dokonali już tylko kilka, wręcz kosmetycznych modyfikacji. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/kuchnia2.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/kuchnia1.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/kuchnia.jpg Jednak nie obyło się też bez babola (czyt. błędu). Wielokrotnie powtarzaliśmy, że montując zlewozmywak bateria powinna być umiejscowiona pośrodku okna, tak aby jego otwieranie było możliwe. Majster co prawda dokonał dokładnych pomiarów w tym względzie lecz przez niefortunne obrócenie ww. wszystko wzięło w łeb. Jeszcze gdyby nie byłaby zrobiony otwór pod baterię, to wystarczyłoby go tylko odwrócić i po kłopocie. Teraz to albo nowy blat, albo nowy zlewozmywak. W sumie to nie nasz kłopot. W wolnych chwilach natargałem sporo drzewa z lasu na opał. Głównie jest to buk. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/drzewobuk.jpg Będzie tego, razem z tym co mi pozostało z poprzedniej zimy i odpadami budowlanymi, z 50 mp. Niebawem wszyściutko zostanie pocięte, porąbane i poukładane. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/dezewo.jpg Cdn.
  13. Zaplanowaliśmy , na początek, te szczeliny wypełnić brązowym silikonem, bo wg nas wygląda schludniej, elastycznie i taniej. Jak by to zawiodło nasze oczekiwania, to listwy jak najbardziej u nas zawitają.
  14. witaj Aneczko Płytki były równiutkie, I gatunek. Mimo to trafiło się kilka poza klasowych. Przedtem nie wiedziałem ( kafelkarz wyjaśnił), że wszystkie te które miały, taka delikatną smugę barwy żółtej lub czerwonej są oznaczone jako wadliwe. Smuga schodzi bez problemu. Sprawdź koniecznie odcień. Mimo, że kafelki były tego samego tupu , to partie potrafią się różnić odcieniem. Naszczęście tego ładniejszego, cieplejszego, w naszym przypadku było z 90 %, pozostała reszta poszła na obrzeża , pod szafki. Tu są tańsze http://www.eplytki.pl/oferta.php?gru=1832&PHPSESSID=931308cbc71114260ce07f6bb8e5da0f&offs=0&lista=m&PHPSESSID=931308cbc71114260ce07f6bb8e5da0f
  15. Mamy już położone kafelki na podłodze na parterze. Hura. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/salonkafelki.jpg W końcu przestało się pylić i kurzyć. Niestety to nie ja je kładłem - jak zwykle brak czasu nie starcza na wszystko. Wyszło by na to, że zamiast na święta Wielkanocne wprowadzilibyśmy się na Bożonarodzeniowe. Na początku nie mieliśmy żadnej alternatywy niż nasz Bogdan od łazienki, ale później pojawiła się jeszcze Marcin. Bogdan miał taki atut , że pracowałby od rana i poszło by mu to szybciutko (chyba), natomiast Marcin pracowałby tylko po swojej pracy. Na czasie nam póki co nie zależało, a na koszcie robocizny jak najbardziej. Ponieważ wiedziałem już jak Bogdan kładzie kafle ( miał kilka uchybień- dla czepialskich ), a Marcina polecił mi mój szwagier , to ten element miał przeważyć. Przy czterech dychach od metra Bogdana, i dwóch Marcin odpowiedz nasuwała się wręcz sama. Dla mnie ogromna różnicą , choć wiem, że te 40- ci zł utargowałbym do 30-tu to mimo to …. Ala „przetarg” wygrał tańszy. Pozostała jeszcze kwestia umowy. Za drugim podejściem i mocną modyfikacja treści udało się dojść do konsensusu. Choć wiem, że w przypadku jakiej reklamacji to mogę ją sobie o kant d..y rozbić, to jednak w jakiś sposób motywuję ona do staranności. Wiadomo - co na papierze, to nie znika. Każdemu polecam takie rozwiązanie przy „grubszych” pracach. Jako, że sprawy finansowe mieliśmy już uzgodnione, to pozostało jeszcze wybrać kafle. Kafelkarz miał się pojawić już za kilka dni i z tego powodu musieliśmy trochę zawęzić pole naszych poszukiwań do kafelek dostępnych na miejscu i w odpowiedniej ilości. Przyznam, że niezmiernie to mnie ucieszyło. Małgosia lubi sobie nazwozić mnóstwo próbek, a potem jest tak skołowana, że nie może się zdecydować. Wybraliśmy je wspólnie na zasadzie kompromisu. Chyba? Małgosia chciała duże 0,5x0,5m ale kolor jaki mieliśmy do dyspozycji kojarzył mi się z rzygowinami wegetarianina, a wiadomo nikt nie chciały po „pawiu” chodzić. Ja z kolej chciałem coś przystępnego cenowo w ciepłym kolorze, a rozmiar kafelek nie był dla mnie istotny. Stanęło na gresie z Gres Ceramika, a dokładnie na modelu Ventus o wymiarach 33x33x0.80 o IV gr. ścieralności (najwyższej). http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/ventus.jpg Celowo podaje takie informację , bo kto wie czy kiedyś się mi nie przydadzą. I kto powiedział że niedrogie kafle nie mogą był ładne, co ? Pośliśmy tu na łatwiznę i postanowiliśmy cały parter wyłożyć jednym modelem , aby nie mieć problemu z przejściami kolorystycznymi w poszczególnych pomieszczeniach. Niezamierzeni upiekło mi się wnoszenie ich do budynku, (miałem sesję egzaminacyjną w rozpoczętej niedawno nauce fachu „bhp’owca”), a ten wyczerpujący obowiązek spadł na teściów i brata Małgosi. Mam nadzieję, że ona tego nie dźwigała. Bądź co bądź kafle na to nie piórko, a zważywszy na fakt, że było ich na 85 metrów powierzchni , to należą się im wielkie podziękowania. Układanie kafli szło mu bardzo sprawnie, a uwijał się przy tym jak nakręcony. Pomagał mu zawsze jakiś pomocnik , którego zadaniem było mieszanie kleju i sprzątanie bałaganu. Już pierwszego dnia (tj. przez 3 godzinki) ułożył prawie całą podłogę w biurze. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/biorokafelki.jpg Zapowiadało się nieźle i (ku własnemu nawet zdziwieniu) tak też już zostało do końca. W weekendy „zapraszał” znajomych i wtedy to kafelki prawie latały w powietrzu na wyznaczone im miejsca. Oczywiście tam gdzie było dużo cięcia praca jego ogromnie zwalniała, ale i tak to demon prędkości . :) Zresztą jako brygadzista w swojej głównej pracy musi dbać o efektywność Jako kleju użyliśmy wysokoplastycznego C2TE INTER GRĄD, http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/klej.jpg sprawował się bardzo dobrze i możemy go polecić. Poza tym mieliśmy jeszcze do wyboru Opti.. coś tam po 40 za worek. 17 zł do 40zł. Mimo że uważałem, że podłogi mam równiutkie, co miało gwarantować niskie zużycie kleju , to rzeczywistość okazała się ciut inna. Tragedii oczywiście nie ma, no ale wg szacunków i wg etykiety 1 worek starcza na ok. 8 m2 podłogi przy zębie 4 mm, co daje 10 worków na wszystko (zapominają dodać, że na powierzchni gładkiej jak stół - haha ) . U nas zużycie wyszło blisko czterokrotnie większe i tak pewnie trzeba liczyć w przeciętnym budującym się domku. Wiadomo że producent swoje a życie… Mimo że opisuję to wydarzenia mające miejsce ok. 20 stycznia br. ,to wtedy pojawił się u nas drugi raz śnieg, który tym razem postanowił zostać na dłużej i znacznie utrudniał nam dowożenie niezbędnych materiałów. Kafelki udało się przywieźć szybciej dostawczakiem – przed śniegiem, natomiast klej trzeba było wozić już samemu po 5 worków w naszym autku. Mordęga. Co do fugi to idealnie wpasowała się tu firma Mapei ze swoją Flex Fuga GLAZURNIK - karmel 141. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/fuga1.jpg http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/kafelki.jpg W rzeczywistości fugi są o wiele ciemniejsze, teraz pojaśniały przez wszędobylski pył gipsowy. Szwagier(pracuje w branży) twierdzi , że jest to najlepsza fuga na rynku. a pozostałe firmy w lepszym lub gorszym stopniu starają się jej dorównać. Miałem duże problemy aby dostać wymagana ilość w opakowaniach 5 kg- tańszych od dwójek. Rozbieżność cenowa u sprzedawców też jest ogromna. Przy fudze mogę mieć do Marcina małe pretensję. Każdą z nich musiałem delikatnie palcem wygładzać aby pozbyć się chropowatości i drobnych ubytków. On też próbował to robić , mimo to jest chyba zbyt mało pedantyczny. No i pozostała jeszcze jedna sprawa, która teraz mnie trochę drażni. Przy przejściach do poszczególnych pomieszczeń nie zgada się linia fug. To przez to, że skakał z jednego pomieszczenia do drugiego , a układnanie kafelek nie tworzyło jednej siągłości. Jeszcze przez jakiś czas będzie mnie to raziło w oczy. http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/fugibee.jpg Na parterze 2/3 powierzchnie stanowi taki kompleks otwarty, nieograniczony drzwiami i lepiej by to wyglądało gdyby posadzka tworzyła całość, mimo, że przecięta w miejscach dylatacji. Natomiast z jednej dylatacji zrezygnowaliśmy celowo – w salonie. Bez niej wygląda o niebo lepiej. W razie czego odpowiednia ilość zapasowych kafelek została odłożona, gdyby w tym miejscu popękały od naprężeń. Reasumując koszty wyglądają tak: http://i44.photobucket.com/albums/f2/master111111/kosztykafle.jpg Całkiem niedrogo.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...