Hej, mam problem/pytanie po wielu latach w bloku z PRL padł w przedpokoju włącznik światła. Postanowiłem go wymienić i chyba zepsułem jeszcze bardziej... Po wyciągnięciu gniazda z puszki zostałem w rękach z skruszonym plastikiem. W środku puszki znalazło się 6 czarnych kabli. 3 skręcone ze sobą i zaizolowanie (to przewody neutralne, jestem prawie pewny) 2 skręcone ze sobą (jeden to faza "wchodząca" drugi faza wychodząca na kolejny włącznik (tak podejrzewam)) 1 wolny to faza idąca na lampę Niestety 2 skręcone ze sobą kable ukruszyły się prawie przy samej osłonie, więc zdjąłem jeszcze trochę osłony, skręciłem je ponownie podłączyłem do włącznika światła, z drugiej strony podłączyłem wolny przewód idący na lampę, włączyłem światło i... nic. Co więcej nie działają teraz też jeszcze dwa włącznika światła w domu. Podejrzewam że jeden z kabli musiał również uszkodzić się tuż pod puszką. Po sprawdzeniu fazerem, wykrywa fazę, mniej więcej do 1cm pod puszką a potem nic, na żadnym z kabli nie ma na chwilę obecną fazy. Czy moje podejrzenia są słuszne? Co jeszcze mogło się zepsuć? Jutro mam zamiar wykuć tę puszkę (metalowa...) i wstawić nową. Dodatkowo chce pod puszką, zrobić szybko złączki 1x1 na prawdopodobnie uszkodzone kable. Nie uśmiecha mi się kuć 10m do korków. Czy waszym zdaniem warto i powinienem te dwa pierwotnie skręcone ze sobą kable połączyć szybko złączką 3x (czyli faza wchodząca, faza na drugi włącznik + 3 kabel idący od szybko złączki do włącznika w puszce)? Po staremu było tak że jeden przewód był owinięty wokół drugiego a ten drugi włożony do samego gniazdka. Ogólnie co polecacie zrobić? Starałem się jak najlepiej opisać problem Edit: po zaizolowaniu skręconych kabli i włożeniu do puszki pozostałe włączniki światła zaczęły działać. Podejrzewam więc, że przy wkładaniu kabli do puszki kable pod puszką przypadkowo zwarły się ponownie