To nie o to chodzi, że ja się tutaj na kogokolwiek denerwuję, czy kpię. Być może używam jakiś sformułowań, które mogą być źle odebrane, ale latam już drugi dzień wytrwale od bezpieczników do tej łazienki, stosuję się do wszystkich zaleceń i zamiast lepiej, to jest gorzej. Ta instalacja jest tak pop...na, że za każdym razem jak tłumaczę komuś jej niuanse, to obawiam się, że ktoś nie zrozumie. I nic dziwnego, bo byli tutaj elektrycy i łapali się za głowę. Nawet nie brali żadnych pieniędzy. Przykładowo: Jak wyłączam jeden bezpiecznik, to nie ma światła w łazience, kuchni (ale tylko połowicznie), przedpokoju i salonie (gniazdka działają oprócz jednego...).
Próbowałem podpiąć się z niebieskim kablem od wentylatora (N) pod wejście neutralne w gniazdku nieopodal, a L od wentylatora dać w odpowiednie wejście we włączniku podwójnym. W najlepszym wypadku udało mi się załączyć wentylator, ale tylko pod warunkiem, że główny włącznik światła od łazienki (na zewnątrz pomieszczenia) był wyłączony. W takim układzie wiatrak potrzebował kilkunastu sekund na rozruch i kręcił jakby z połową mocy. Dodatkowo światło w plafonie sufitowym paliło się bardzo słabiutko (pomimo tego, że włącznik tego światła był w pozycji, która teoretycznie powinna odciąć prąd). Jeżeli zaś pstryknąłem wyłącznikiem przy kinkietach w pozycję, aby były włączone, to pomimo tego, że kinkiety się nie zapalały, to wiatrak nagle nabierał pełnej mocy, a plafon sufitowy gasł kompletnie. W zasadzie, to przez chwilę podejrzewałem, że jakiś kreatywny elektryk podpiął kabel dwużyłowy do włącznika światła na zewnątrz pomieszczenia, następnie ten kabel doprowadził do puszki z gniazdkiem, następnie do puszki z tym nieszczęsnym włącznikiem podwójnym (znajdującym się wewnątrz łazienki), następnie do plafonu sufitowego. Wydaje mi się jednak, że to jest chyba błędne myślenie, bo próbnik dalej wskazuje fazę w obydwu puszkach w łazience, pomimo wyłączenia światła z zewnątrz.
Po prostu puszczają mi nerwy i mam ochotę złapać za młot wyburzeniowy i zrównać cały ten dom z ziemią.