Szanowni Koledzy – czytam to i inne podobne tematycznie fora z mieszanymi odczuciami. Z jednej strony szczerze podziwiam zapał, wiedzę i zaangażowanie niektórych kolegów w ten jakże prozaiczny i banalny z pozoru proces, jakim jest palenie w piecu (kotle) CO. Jest to równiez moja działka, którą prowadzę juz kilkanaście lat i mam swoje pewne przemyslenia. Wydaje mi się, że pomimo wszelkiego szacunku do przyrody oraz naszego otoczenia, należy przemyśleć i przyjąć najlepszy dla kazdego z nas indywidualnie sposób podejścia do tego tematu. Oczywiście, jestem zdecydowanym przeciwnikiem spalania jakichkolwiek odpadów, chociaż jak widzę nie wszyscy z moich sąsiadów podzielają ten pogląd, ale z drugiej strony nie jestem pewny czy zbyt drobiazgowe podejście do tej sprawy jest wogóle potrzebne, czy warto? Na początku mojego stażu palacza też angażowałem się znacznie bardziej niż dziś; próbowałem różne mieszanki (choć nigdy nie przygotowywałem masy zasypowej w specjalnych kalfasach ani nie lepiłem jakichś form, itp.), rozpalałem też od góry, próbowałem różnych porcji zasypu, itd. ale ostatecznie przyjąłem i stosuję najprostszy i najwygodniejszy dla mnie sposób. Po pierwsze, rodzaj węgla: po kilku latach prób znalazłem wreszcie dostawcę, który przywozi mi węgiel bez oszukiwania na ilości (tak zdarzaja sie tacy dostawcy) i z góry określona wartością opałowa (25 -28 KJ/kg) – tak, że nie muszę sie martwić o kody czy typy tego opału. Pali się dobrze, siarki ani smoły nie dostrzegam, popiołu jest w normie. Po drugie: należy wybrać co jest dla mnie ważniejsze: czy ekonomia (koszt procesu) czy wygoda i zdrowie. Ja wybrałem to drugie. Kupiłem kocioł ekologiczny (PER-EKO) z dolnym spalaniem i sterownikiem o rozszerzonej logice sterowania. To prawda, że górne spalanie jest bardziej ekonomiczne, ale też o wiele bardziej uciążliwe i niezdrowe; to codzienne wygarnianie popiołu z paleniska, kłęby pyłu (człowiek się usmoli ile wlezie, plucie na czarno a w masce niewygodnie – mam tylko jedno życie i zdrowie), oziębianie i ponowne rozgrzewanie kotła, czasochłonność tej operacji. Ja dla wygody i zdrowia wybrałem palenie dolne w trybie ciągłym, zapalam na jesieni a wygaszam późną wiosną, tak że piec jest stale gorący i nie jest poddawany działaniu zmiennych temperatur co ma znaczenie dla jego trwałości. W skrócie wygląda to tak: od czasu do czasu zerkam na wskaźnik temperatury na kotle (mam podciągnięty do mieszkania) i gdy opadnie do ustalonego poziomu (u mnie 55st.C) to wiem, że muszę zejśc na dół do piwnicy i załadować nową porcję do kotła. Odgarniam część żarzącą ku sobie a czesc spaloną, popiół i szlakę ku tylnej ściance i wyjmuję łopatą (jest tego zazwyczaj 2 łopaty). Resztę wyjmuję z popielnika: 1 łopata. Rozgarniam część żarzącą po ruszcie, przeżużluję wajchą i na to nowa porcja. Ładuję 2 razy dziennie, rano i wieczorem po 8 łopat (16 kg) i to wystarcza na 12 godz. (przy obecnych temperaturach zewnętrznych). Skład: 4 łopaty orzech + 4 łopaty miał. Cała ta operacja zajmuje mi ok. 3 – 4 minuty i mogę ja wykonywać nawet w garniturze. Temperaturę w kotle utrzymuje na poziomie ok. 60 – 65 st.C sterownik o rozszerzonej logice; tzn. normalny sterownik włącza i wyłącza dmuchawę przy ustalonych progach – a ten mój pracuje niemal bez przerwy ale w zmiennym reżimie mocy i obrotów, chyba że temperatura wahnie się zbyt mocno w górę, wtedy całkowicie wyłącza dmuchawę. Zapewnia to bardziej równomierny bieg kotła i ekonomiczność. To tyle, oczywiście, każdy ma prawo wybrać własne priorytety i sposób pracy – to są tylko i wyłącznie moje spostrzeżenia i wybory. Pozdrawiam wszystkich.