Od 2003 r. mieszkam z żoną w budynku na Mokotowie (38 mieszkań). Mamy wspólnotę. Większość mieszkańców to emeryci. Przez pierwsze dwa lata chodziliśmy na każde zebranie wspólnoty. Żona weszła do zarządu. Zawsze było nie więcej niż 6 osób (na 24 wykupione lokale). Zawsze byliśmy jedynymi 30-latkami. Kworum było zawsze ponieważ jeden z lokatorów posiadał pełnomocnictwa innych - starszych osób, do udziału w zebraniu. Nie mogę powiedzieć, że nic się nie dzieje w budynku. Dokonano wymiany pionów wod-kan, poziomów, pomalowano klatki przy wejściu, dokonano wymiany administracji na prywatną. Niestety, zbyt niska zaliczka na fundusz remontowy uniemożliwia szybkie i sprawne dokonywanie napraw budynku (mam na myśli te duże, a nie bieżące naprawy).
Niby jest fajnie. Jest wspólnota, sami decydujemy co i kiedy ma być zrobione. Jednak dla mnie i mojej żony, pod względem podjeścia większej części zarządu wspólnoty i administracji do pewnych spraw, czas zatrzymał się w PRL-u. Nie możemy zaakceptować pobłażania mieszkańców dla sprzątaczki, która wyraźnie nie wywiązuje się ze swoich obowiązków (mimo ustalonego zakresu tych obowiązków), podejścia samej administracji do terminowości wykonywania napraw bieżących i niepoważnego podejmowania zadań stawianych przez mieszkańców.
Budynek zamieszkują młodzi ludzie, ale ich nie interesuje co się dzieje w budynku lub co możnaby zmienić, jakie są plany inwestycyjne itd itp.
Na wniosek o przeprowadzenie audytu energetycznego i zaciągnięcie kredytu na poprawę gospodarki cieplnej budynku usłyszałem, że to nie jest potrzebne. Poza tym, żaden emeryt nie zgodzi się na zaciągnięcie kredytu, bo kredyt to przecież ogromne zobowiązanie! Nikt nie już chciał słuchać, że spłata kredytu nastąpiłaby z uzyskanych oszczędności i nie wiązałaby się ze zwiększeniem zaliczki na fundusz remontowy. Mało tego, część zadłużenia mogłaby być nawet umorzona. Byli głusi na takie argumenty.
Od roku nie uczestniczymy w zebraniach. Mimo zawieranych aliansach z innymi współlokatorami przeciw tym bardziej opornym, to nikt nie popierał naszych starań o to by sprzątaczka wywiązywała się ze swoich obowiązków i żeby było czysto, na czas były wymieniane żarówki, naprawiane zamki do drzwi wejściowych, żeby administrator przyśpieszył pewne działania i przekazywał informację zwrotną co się w danej sprawie dzieje. Nic, bez odzewu. Nam już się nie chce. Szukamy innego, większego lokum. Bynajmniej, nie spowodowała tego tylko i wyłącznie postawa administratora i wspólnoty. Decyzja ta jest wypadkową innych planów życiowych. Mamy jednak dość bloków wraz z mieszkaniami komunalnymi, których mieszkańcy za nic mają dobro wspólne a pozostali właściciele mieszkań są niezainteresowani tym co się dzieje w budynku.
Wiem, wiem. Gdzie indziej może być tak samo, a nawej jeszcze gorzej, nawet w nowym budynku, wybudowanym przez jakiegoś developera. Nie łudzę się. Jednak mam nadzieję, że istnieje lepszy świat.