przepraszam, pomyłkowo wysłałam - kontynuacja historii:
Zachęcona pozytywnymi opiniami posiadaczy drzwi pewnej marki i wypowiedziami fachowców z firmy, której nazwy na razie nie wymienię, złożyłam zamówienie, zapłaciłam wymaganą kwotę i po jakimś czasie pojawiła się ekipa montażowa z drzwiami. Wszystko generalnie OK (jak wtedy sądziłam, drzwi przecież nie wymienia się codziennie, a mnie się wydawało, że rozpoznałam temat na tyle, że mogę doktorat z tego robić, a już pracę magisterską to na pewno szło by napisać...). Podpisałam protokół odbioru montażu.
Ale coś mi zaczęło "nie pasować", z czasem coraz bardziej się niepokoiłam - zamiast mieć większe poczucie bezpieczeństwa niż gdy miałam stare, rozpadające się drewniane drzwi. Miałam też okazję porozmawiać z montażystą tanich drzwi hipermarketowych, który twierdził, że on daje fabrycznie zapakowane klucze do drzwi klientowi, aby ten je osobiście rozpakował i sprawdził. Mnie nikt z tej ekipy (był szef i 2 pomocników) nie zaproponował niczego takiego, drzwi zostały prawdopodobnie wyposażone w zamki/wkładki na półpiętrze, widziałam, jak ekipa zostawiała tam elementy, które potem wnosiła na górę. Gdy później dzwoniłam do przedstawiciela handlowego tej firmy z pytaniem, jak on tłumaczy takie zachowanie pracowników i czy nie jest to brak przestrzegania ważnej procedury, zręcznie przerzucił odpowiedzialność na mnie, pytając, gdzie ja byłam w czasie montażu drzwi... Tylko czy jest to odpowiedzialność klienta aby pilnować moim zdaniem elementarnej procedury przekazania kluczy w zaplombowanym opakowaniu wraz z tzw. kartą bezpieczeństwa wymaganą przy dorabianiu kluczy ? Ja pęk kluczy do moich nowych drzwi dostałam z kieszeni wspomnianego szefa, a o karcie bezpieczeństwa nawet nie było mowy. Poza tym ów pan po montażu dał mi do podpisania potwierdzenie odbioru "kaucji do zamówienia" na kwotę 600 zł (to był wymagany tytuł pierwszego przelewu należności za drzwi), a następnie oznajmił - nie dając mi tych pieniędzy, że w sumie to on nie wie dlaczego, ale ta firma coś takiego praktykuje... To mnie tak przestraszyło, że dłuuugo nie byłam w stanie zareagować.
Gdy pytałam prawnika, co mogę zrobić w takiej sytuacji, stwierdził, że nie ma podstaw do reklamacji, w umowie są bardzo ogólne zapisy, faktura jest, więc formalnie wszystko się zgadza. Ale pozostaje niesmak i obawa, że może był już w moim mieszkaniu jakiś "gość" (albo będzie...) i perspektywa wymiany na własny koszt zamków...
A może ktoś miał podobne doświadczenie? Jakieś sugestie - co mogłabym jeszcze w tej sytuacji zrobić?