Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Nayri

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    498
  • Rejestracja

O Nayri

  • Urodziny 31.08.1982

Informacje osobiste

  • Płeć
    Kobieta
  • Mój klub zainteresowań
    Budowa - wymiana doświadczeń
  • Jestem na etapie
    Mieszkam w swoim domu

Dane osobowe

  • Miejscowość
    Chmielnik pod Rzeszowem
  • Kod pocztowy
    36-016
  • Województwo
    podkarpackie

Profil płatny

  • Kategoria
    usługi

Ostatnie wizyty

Blok z ostatnimi odwiedzającymi dany profil jest wyłączony i nie jest wyświetlany użytkownikom.

Nayri's Achievements

 DOMOWNIK FORUM (min. 500)

DOMOWNIK FORUM (min. 500) (5/9)

12

Reputacja

  1. O sztucznej trawie mowilam mężowi, ale in duzo czasu włożył w rozluznianie gleby, sianie i nawozenie i koszenie tej trawy i mu po prostu szkoda na razie część z niej załatwić l. A jak robil trawnik to jeszcze nie bylismy zdecydowani w ogóle w kwestii placu zaaw wiec cały teren przygotował pod trawę. No i jak mu już urosła to teraz mu jej szkoda:) Na razie kosi wokół placu zabaw, trwa to dluzej ale nie ma tragedii. Chociaz przed placem zabaw skoszenie calosci trawnika zajmowało mu jakies 20 minut:)
  2. O tym nie pomyślałam:) Ale prawda jest taka, że i tak nie pilnujemy, żeby ściągać buty przed wejściem do domu, wiec i tak sie nosi ziemie, błoto itd. Pies biegajacy tam i z powrotem też nie pomaga:) Na szczescie mamy odkurzacz autonomiczny:) jeden z najlepszych wynalazkow ludzkosci moim zdaniem. Panele, ktore położyłam w salonie już są konkretnie porysowane. Po prostu pogodzilismy się z tym, ze jak corka podrosnie to sie je wymieni na inne:) Natomiast piaskownice jako taka i tak mysle jej zrobić pod tym mostem wiszacym. Tylko na razie mąż się sprzeciwia:)
  3. Hibiskus i bez czarny chcę spróbować jeszcze raz posadzić, tylko sadzonki z innej szkółki. Wiśnię nie wiem czy sama nie zabiłam, przycinając jej wszystkie gałązki (a następnego dnia walnęło znowu mrozami). Natomiast szczodrzeńce raz już wymieniłam, nowe posadziliśmy jakby wyżej (kopczyk) ale i tak nie wyglądają dobrze. Więc je może trzeba będzie faktycznie na coś innego wymienić Natomiast w tej samej łezce modrzew, posadzony na kopczyku, rośnie (odpukać) bardzo ładnie:) Postaram się w tym tygodniu zrobić lepszej jakości zdjęcia ogrodu i je dodać do dziennika:) Jeszcze mi się przypomniało, że kaliny sargenta przepięknie kwitły (dwukolorowe kwiaty, białe obrzeża i bordowe w środku), ale nie mogę teraz znaleźć zdjęcia:(
  4. Plac zabaw Zamówiliśmy u stolarza plac zabaw, szopkę na narzędzia i rowery oraz pergolę nad taras. Plac zabaw miał być gotowy pierwszy, żeby zdążyć do urodzin córeczki. I udało się, bo urodziny ma w następnym tygodniu:) Szopka powinna być gotowa w lipcu, natomiast pergola może dopiero w następnym roku (stolarz i tak plac zabaw i szopkę nam wcisnął w szybki termin). Plac zabaw córeczce się podoba i razem z przyjaciółmi na nim chętnie szaleją. Koszt całości to jakieś 6000 złotych (3800 drewniana konstrukcja i robocizna, 1300 most linowy, do tego sami kupowaliśmy drabinkę, linę, kamienie wspinaczkowe i zjeżdżalnię). Plac zabaw miał być jak najmniejszy, ale żeby miał sens, to musi oferować możliwość zabawy. Staraliśmy się więc upchać jak najwięcej w dwie wieżyczki (ścianka wspinaczkowa, siatka, drabinka, schodki, most linowy, zjeżdżalnia). Docelowo, gdy córka będzie większa, będziemy mogli go rozbudować bądź przerobić tak, by był trudniejszy, dostosowany do wieku. Namawiam męża, żeby teren placu odgrodzić obrzeżem, położyć folie i wysypać piasek, wtedy odpadnie koszenie i podkaszanie koło słupów. Ale on dbał o tą trawę, kosił co dwa dni, nawoził i teraz szkoda mu ją przysypać folią i piachem:) Więc na razie się męczy z koszeniem wokół placu zabaw. Na wiosnę mąż zrobił też w końcu kuchnię błotną. Wiosną była ona hitem wśród dzieci, teraz już im się znudziła trochę. Zimowe hobby męża (część to odtworzone stare zestawy moje i mojego brata, część to nowe Lego, a część to podróbki z Aliexpress): I moje (jakby już mi nie brakowało czasu na czytanie, granie i oglądanie…): Trochę tych puzzli ułożyłam tej zimy. W większości krajobrazy. Oprawiliśmy je w antyramy i powiesiliśmy na ścianach jako obrazy:) Muszę w któryś dzień porobić zdjęcia:) Za tydzień robimy córeczce rodzinną imprezę urodzinową, więc mąż powinien mieć przypływ chęci do plewienia:) Jak już skarpa będzie ładnie wyglądać, to zrobię zdjęcia i zaktualizuję dziennik:) Miałam zmieniać pracę, złożyłam już nawet wypowiedzenie i podpisałam umowę z nową firmą, ale obecny pracodawca naprawdę się postarał, żeby mnie zatrzymać. Co mi w sumie odpowiada, bo lubię obecną pracę, warunki i zasady, a ludzie z którymi współpracuję są naprawdę sympatyczni:) Ogólnie mieszka nam się naprawdę fajnie:) Pracujemy zdalnie, więc dojazdy odpadają. Do przedszkola córki jedzie się dosłownie kilka minut:) Dom jest na tyle duży, że możemy z mężem oboje pracować zdalnie już półtora roku i nie pozabijać się.
  5. Wiosna, której nie było Wiosna była bardzo zimna, jakby jej nie było. 16 kwietnia 2021 roku: Mimo zachęcającej aury, coś jednak zrobiliśmy (nie ma to jak mobilizacja!) Zamontowaliśmy moskitiery na większości okien (każde otwierane okno ma moskitierę na jednym skrzydle, żeby można było je otworzyć bądź uchylić. Te najzwyklejsze siateczki, montowane do ram okien. Koszt: 1300 zł. Do drzwi na taras zamówiliśmy moskitierę plisowana, tą co można dowolnie zsuwać i rozsuwać. Jest fajna, i można ją rozsunąć całkiem (nie ma żadnego słupka pośrodku), ale sama jedna kosztowała więcej, niż cała reszta: 1700 zł: Kupiliśmy też w tartaku deski na skrzynie do warzywnika. Chcieliśmy kupić nadstawki paletowe, ale był problem znaleźć nie zniszczone. Więc w końcu po prostu zamówiłam deski w tartaki. Deski na 4 skrzynie o wymiarach 80x120x60 cm kosztowały 200 zł. Tylko, że to było świeże drewno, więc chwilę leżało na tarasie i schło. Oczywiście w międzyczasie był i śnieg i deszcz... Mogliśmy pomyśleć i kupić je dużo wcześniej. No nic, trudno. Następnym razem będziemy wiedzieć Do tego 2 litry pokostu i 2 litry terpentyny do impregnacji kosztowało jakieś 200 zł Skrzynie wyłożyliśmy folią i zasypaliśmy ziemią. Dolna połowa to nasza glina. Górna - to ziemia uniwersalna ze sklepu (poszło prawie 20 dużych worków). Planuję dwa lata mieć naszą glinę na dole, żeby nasiona chwastów zgniły. A potem przemieszamy tą kupną ziemię z naszą. Kupna naszą glinę trochę rozluźni. Liczę na to, że taka metoda się sprawdzi:) Obecnie warzywnik jest już zbity i zarośnięty pomidorami i sałatą. Bardzo inteligentnie wysiałam wcześniej dużo pomidorów i jeszcze więcej sałaty. Potem każdemu te sadzonki wciskałam (nawet panu montującemu moskitiery), ale i tak nam dużo zostało. W efekcie w skrzyniach mamy pomidory i sałatę, nic więcej… I dalej każdy gość wychodzi od nas z wiązanką sałaty:) W miejscu na basen na razie mąż położył sztuczną trawę i stoi tam trampolina. Basen zrobimy, jak się dorobimy:) Kusi mnie taki porządny, przykrywany i w ogóle, ale strach nawet zacząć o tym czytać i interesować się cenami:( Może za rok… Mąż zaczął też wybierać ziemię ze ścieżki, ale idzie mu to bardzo ciężko. Mówi, że ma już dość kopania tej naszej gliny:)
  6. Zima, która nie chciała się skończyć W tym roku, dla odmiany, mieliśmy jednak prawdziwą zimę. Na początku córeczka się cieszyła ze śniegu i sanek, mąż z odśnieżania (mówił, że fajnie się tak poruszać i swoje odśnieżać). Z biegiem czasu, dalszymi mocnymi opadami śniegu i wzrastającymi zaspami, cieszył się coraz mniej:) Pod koniec, na widok sypiącego śniegu, mąż klął a córeczka prawie płakała, że ona już nie chce śniegu, tylko żeby było ciepło i żebyśmy pojechali na plażę Ale w tym roku dzieci przynajmniej doświadczyły zimy. Przekonały się co to jest śnieg, jak się jeździ na sankach, rzuca śnieżkami, lepi bałwana:)
  7. Ogród super! W ogóle żyje nam się super. Wstyd się przyznać, ale w tym roku za wiele to nie zrobiliśmy - ogarnęło nas takie słodkie lenistwo. Trochę z powodu pogody (długa zima, zimna, brzydka wiosna), a trochę po prostu cieszyliśmy się komfortem życia we własnym domu, z własnym ogrodem:) Dlatego nie wszystkie rośliny mamy jeszcze posadzone. Ale w tym miesiącu najprawdopodobniej posadzimy już ostatnie sztuki:) Natomiast sam ogród jest super:) Trochę nam pozarastał (zwłaszcza skarpa), nie chciało nam się plewić w ogóle. Ale bardzo przyjemnie się na nim przebywa, mimo, że wyraźnie jest zaniedbany i roślinki jeszcze małe. Fajne jest to, jak różne rośliny kwitną po kolei. Cały czas jest na czym oko zawiesić, jakiś kwitnący krzew:) Tak wyglądał rozwój ogrodu w tym roku: 4 maja: 9 maja: 10 maja, tawuły szare pięknie wyglądały kwitnąc: Mąż chuchał i dmuchał na trawę i tak wyglądała 5 czerwca: 11 czerwca, czerwone i białe kwiaty blisko siebie niesamowicie mi się podobają. Zdjęcia naprawdę nie oddają tego uroku: I połowa czerwca: Teraz kwitną już róże i lawenda:) Perowskie także są już duuużo większe i zaczęły kwitnąć (akurat na urodziny córeczki). Jak się przechodzi to przyciągają wzrok tym mocnym fioletowym kolorem:) Ale aktualne zdjęcia zrobię, jak w końcu trochę wyplewimy:) Na te setki posadzonych roślin, kupowanych w większości małych, sadzonych na szybko, byle jak - w zasadzie nie ma ofiar. Praktycznie wszystkie się przyjęły. Wygląda na to, że nie przetrwała wiśnia, hibiskus i bez czarny. Mamy też problem ze szczodrzeńcami Allgold w łezce - tam jest dla nich za mokro chyba, bo akurat w ich miejsce spływa woda z podjazdu. Cała reszta super rośnie:) Postaram się jakoś nadgonić dziennik, bo troszkę nam się pozmieniało od ostatniego wpisu, mimo lenistwa:)
  8. Nie, nie, oczywiście, nic a nic:) Nie dlatego tak bardzo to wszystko przeżyywałeś I nie dlatego to samo wyrażenie co post powtarzałeś, prawda? O samym sobie tak nieładnie piszesz? Czemu? O! A od kiedy znasz mnie na tyle, by oceniać mój słownik? Szkoda, bo jest bardzo zabawna:) PS - ja też nie pracuję od rana do wieczora, jeżeli przedszkole, za które płacę, ma prawo pracować. Wiedziałbyś to, gdybyś dla odmiany przeczytał uważniej post, do którego - kolejny raz - postanowiłeś się, mimo nieuważnego przeczytania, odnieść.
  9. Nie musisz tego wyrażenia podkreślać każdą swoją wypowiedzią. I tak każdy zainteresowany już dawno zrozumiał, jak mocno Cię to ubodło:) Być może dlatego od początku nie potrafiłeś pojąć, o co mi chodzi i tak mocno to wszystko przeżyłeś? I być może dlatego moje tłumaczenia wydały Ci się najpierw śmieszne, a potem żałosne? Hehe:) Może przeczytam tak samo uważnie, jak Ty te posty, do których się - mimo ich nieuważnego przeczytania - mimo wszystko odnosisz? Dla mnie ma to średni sens, ale Ty zapewne widzisz w swoim postępowaniu jakąś głębszą logikę? Natomiast jeżeli jeden przypadek użycia spolszczonego słowa angielskiego jest dla Ciebie tak bardzo poruszający, by nawet dwukrotnie o tym pisać (jak to napisałeś - ktoś usunął Twój post więc napisałeś go drugi raz), to czemu nie czepiasz się z równą mocą każdego, kto walnie błąd ortograficzny? Skoro tak samo Cię to bodzie w oczy? Masz jakiś uraz do mojej osoby, czy co? Aczkolwiek nie narzekam - dzięki temu mój dzień stał się o wiele weselszy:)
  10. Bardzo ciekawe jest to, co piszesz i jak sam sobie przeczysz:) Rozumiem też, że wszystkie poprzednie argumenty ci wytrąciłam i potrzebujesz nowej pożywki do manipulowania i przekłamań. Proszę bardzo: “Pandemia” - sytuacja, w której przedszkola i żłobki się zamyka, utrudniając albo i uniemożliwiając ludziom wykonywanie pracy - nawet te, które przez prawie rok od poprzedniego łaskawego otwarcia nie miały żadnych przypadków koronawirusa, problemów zdrowotnych, kwarantann czy zgonów; a kościoły zostawia otwarte. Sytuacja, w której dzieci i młodzież miały godzinę policyjną od 8 do 16, a seniorzy (jakby nie było - grupa ryzyka) mogli robić co dusza zapragnie i łazić gdzie chcieli. Sytuacja, w której 62-letni facet po przeszczepie nerki kilka dób nie doprosił się przyjazdu karetki - chociaż calutki kraj ma ponosić konsekwencje rzekomego chronienia osób z grup ryzyka, takich jak on. Sytuacja, w której dzieci niemalże rok czasu są zamknięte w domach, pozbawione normalnych możliwości kontaktów społecznych, kształcenia - w tym socjalnego i społecznego - a wiele osób twierdzi, że to OK. Sytuacja, w której nakazuje się noszenia maseczek na pustych ulicach, a ludzie próbują uzasadniać to chociażby ryzykiem stwarzanym przez zarazki naplute na chodnik. Sytuacja, w której kobieta leżąca 4 tygodnie na podtrzymaniu ciąży, nagle dzisiaj dowiaduje się, że zrobiono jej test na koronawirusa, mimo, że nie miała żadnych objawów. I jeszcze dzisiaj wywiozą ją do innego miasta, oddalonego o 60 km, i tam jej zrobią natychmiast cesarkę. Cesarkę, którą prawie 4 tygodnie opóźniali wszelkimi dostępnymi sposobami. Więc zdrowa kobieta, osłabiona tym całym wielotygodniowym stresem i cesarką, zostanie położona na oddziale, na którym są ludzie faktycznie chorzy. W końcu jeżeli jest zdrowa, to już nie na długo… Aha, synka nie wolno jej będzie zobaczyć przez dwa tygodnie, bo… przepisy. Nie mówiąc o tym, że przez te prawie 4 tygodnie na oddziale nie pozwolono jej się zobaczyć z jej 3,5 letnim dzieckiem, bo… przepisy. I co jej to dało? Sytuacja, w której lekarze POZ jako pierwsi zamknęli się na pacjentów, w zasadzie odmawiając ich badania i leczenia, ale dalej pobierając wypłaty za usługi, których tak naprawdę nie świadczyli. W tym samym czasie pracownicy sklepów spożywczych cały czas normalnie pracowali, zazwyczaj z maseczkami przynajmniej pod nosem i trupem na podłodze sklepów się nie kładli. Sytuacja, w której powyższe przypadki to tylko wierzchołek góry lodowej, a duża część społeczeństwa jest tak zastraszona, że nie widzi w tym nic złego, dziwnego, żadnego problemu.
  11. Jeżeli nie udajesz, tylko naprawdę dalej nie zrozumiałeś, no to niestety prościej już Ci tego wytłumaczyć nie jestem w stanie. Specyficznej "nowomowy" użyłam na polskim forum jeden jedyny raz, jeżeli się nie mylę. A Ty tak strasznie to przeżywasz... Do tej pory myślałam, że to, gdzie ktoś pracuje, nie ma żadnego znaczenia. Ale zacząłeś mnie z tego błędnego przekonania wyprowadzać Co do tej straszliwej zbrodni, jaką było użycie na forum słowa “calli” w odniesieniu do rozmów telefonicznych, wideokonferencji, telekonferencji i jak jezcze tego typu spotkania można określić w języku polskim - owszem, było to błędem. Wydawałoby się, że drobnym przeoczeniem, spowodowanym pewnie tym, że pisałam o pracy, myślałam o pracy i po prostu z rozpędu użyłam stosowanego w pracy określenia. No szok normalnie, czyż nie? Natomiast dla mnie olbrzymim zaskoczeniem jest to, jak wielkie znaczenie dla ciebie miała taka błahostka. Dlaczego?
  12. To bardzo ciekawe, zwłaszcza w kontekście tak wielu Twoich wpisów.
  13. Nie wiem, jak się ma RTV, EURO, AGD do Decathlonu, ale… Ja dzisiaj byłam w rzeszowskim Decathlonie (znajduje się w galerii handlowej) i się dowiedziałam, że oni są już tylko punktem odbioru zamówień złożonych przez Internet. Na sklep wejść klientom już nie wolno. Z powodu obostrzeń wprowadzonych w poprzednim tygodniu, dotyczących galerii handlowych. Więc jeżeli klient chce coś przymierzyć (mnie akurat chodziło o okulary przeciwsłoneczne), to może sobie zamówić na necie, z odbiorem w punkcie, kilka par. Przyjechać, na miejscu (ale PRZED wejściem do sklepu) je przymierzyć, porównać, zastanowić się, wybrać jedne, a resztę oddać. Przed wejściem do sklepu, które jest elegancko zablokowane reklamami, a po bokach ma postawione stoliki, do wygodnej konwersacji klienta z pracownikiem i odbioru zamówień.
  14. Ehhh, brniesz z uporem maniaka… Ja rozumiem, że Ty może całe życie pracowałeś w gastronomii i po prostu nie zdajesz sobie sprawy z tego, że nie każda praca wygląda podobnie. Ale po co to podkreślasz? Ale dobra, postaram się wytłumaczyć dokładniej, to może ogarniesz rozumem. Przez prawie 11 lat pracowałam w dosyć dużej firmie, zatrudniającej w samym Rzeszowie ponad 400 pracowników. Oni niemal wszyscy byli Polakami, a więc osobnikami mówiącymi biegle po Polsku (a w dużej mierze także po angielsku). Natomiast tworzone oprogramowanie było głównie na rynek amerykański i kanadyjski. W rezultacie całe oprogramowanie było w języku angielskim. Co więcej, firma-matka miała siedzibę główną na Florydzie, a kolejny oddział we Lwowie. Więc oprogramowanie wykorzystywane przez nas podczas pracy było całe w języku angielskim. Komunikacja “ogólna” (poza polski oddział) także była z założenia w pełni angielskojęzyczna. Bardzo oficjalna komunikacja wewnątrz polskiego oddziału (jak na przykład maile od kierownictwa, czy tak zwane "poganiacze") także. I teraz tak. Rozmawiając (czy też pisząc) w grupie, w której był ktoś spoza Polski, zawsze stosowany był tylko i wyłącznie język angielski (chociaż akurat na przykład Ukraińcy i Izraelczycy w ogóle się do tej zasady nie stosowali i potrafili na takiej telekonferencji - dla Twojej wygody świadomie nie użyłam słowa "call" - dobrą chwilę nawijać po swojemu). Natomiast codzienna praca w dużej mierze opierała się na współpracy z samymi Polakami. I w tych przypadkach stosowało się język polski, ale z domieszką słów angielskich. W obecnej pracy, rozmawiając z kimś na przykład z Dublina albo Skopje, korzystam tylko z języka angielskiego. Ale rozmawiając z Polakiem, używam także konkretnych słów angielskich. Które są spolszczane, w sposób naturalny, ponieważ to zachowuje pewną płynność wymowy języka polskiego, który w zdaniu i całej wypowiedzi przeważa. Wyrażenia typu “za 30 minut, bo mam calla” w takich środowiskach pracy, kierowane do polskojęzycznych odbiorców, są na porządku dziennym. Nikogo nie dziwią, nikt nie ma problemu ze zrozumieniem ich sensu. Dlatego też, pisząc wypowiedź, która tak strasznie cię zaabsorbowała, bez namysłu użyłam takiego słowa. Aczkolwiek rozumiem, że kogoś nie mającego pojęcia o specyfice tego typu pracy, może to dziwić. Nie sądziłam jednak, że aż tak, by taki off topic robić i go ciągnąć z uporem maniaka:)
  15. Jestem wyluzowana. W końcu to nie ja uciekam się do ciągłych kłamstw, nieprawdaż?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...