Chcąc wymienić podłogę w długim (11m) i wąskim (1,2m) przedpokoju zerwałem dotychczasowe wykładziny: PCV i linoleum przyklejone do płyt pilśniowych, pod którymi jest koszmarny beton pokryty lepikiem. Beton jest "posocjalistyczny" tzn. miejscami kruszy się w palcach a miejscami bez młota udarowego nie da się ugryźć. Różnica między najwyższym i najniższym punktem "gładkich" fragmentów lepiku sięga 3cm a do tego dochodzą wżery w lepiku i betonie. Ponieważ po różnych doświadzczeniach z "fachowcami" zwykle większość prac remontowych wykonywałem samodzielnie z niezłym skutkiem więc i tym razem chciałem tak postąpić, ale obawiam się, że zadanie mnie przerosło. Skuwanie lepiku i na to wylewka teoretycznie wydaje się najprostsze i najbardziej oczywiste, ale też koszmarnie praco- i czasochłonne (co przy istniejącym układzie mieszkania ma kolosalne znaczenie - wąski korytarz jest głównym ciągiem komunikacyjnym i po prostu nie można go wyłączyć z użytkowania nawet na dzień nie mówiąc o kilku tygodniach dojrzewania niektórych wylewek). Dodatkową atrakcją jest powrotna rura centralnego ogrzewania zalana w tym betonie przy jednej ze ścian. Docelowo na tym wszystkim mają być płytki gresowe 30 x 30cm Czy jest jakieś prostsze i mniej kosztowne niż wylewki samopoziomujące rozwiązanie??? Czy było błędem zerwanie płyt pilśniowych (mam je zachowane w całości i tak oznakowane by ewentualnie móc przywrócic ich poprzedni układ)??? Czy dopuszczalnym rozwiązaniem byłoby położenie z powrotem tych płyt i na to płyt paździerzowych (jaka grubość?) lub kartonowo-gipsowych, ewentualnie przyklejonych czymś lub mocowanych na kołki do podłoża? Czy jakieś inne sugestie niezbyt kosztownych i skutecznych rozwiązań do samodzielnego wykonania? Wdzięczny będę za wszelkie porady wyłączając pukanie się w głowę, bo to ostatnio jest moim ulubionym zajęciem.