Witam!
Moja sytuacja przedstawia się następująco (pewne szczegóły pominę bo może jakiś nadzór budowlany czyta to forum )
W pewnej miejscowosci wydzierzawilem pewien obiekt, ktory postanowilem zaadaptowac na obiekt turystyczny. Zaadaptowac - to znaczy dodac pare scianek dzialowych, pare lazienek, w jednym z pomieszczen zorganizowac zaplecze kuchenne - wszystko tylko wewnatrz budynkow i bez zadnych ingerencji w strop, konstrukcje, itp.
Wzialem rowniez znajomą architekte, ktora powiedziala co sie da zrobic, czego nie, skrobnela projekcik, remoncik ruszyl. W tej chwili jestem dokladnie w polowie - wszystkie scianki juz stoja, przede mna wykonczeniowka. I tu rozpoczyna sie moj problem. Otoz naiwnie nie sadzilem, ze takie drobne roboty wymagaja jakichkolwiek pozwolen czy zgloszen. Ot remoncik.
Niestety, jednak nie.
Poczatkowo w te pędy w starostwie zlozylem zgloszenie robót remontowych.
Juz po tygodniu dowiedzialem się, że taki zakres prac - to przebudowa a nie remont i wymaga pozwolenia na budowę. I tu klops. Na pozwolenie się czeka, a do sezonu zostalo raptem 3 miesiace. Wniosek o pozwolenie zlozylem... ale:
I tu pytania do biegłych w tej kwestii.
1. Co mi grozi jak ktos sie dowie, ze w zasadzie wszytko jest juz zrobione.
2. Co mi grozi, jezeli roboty dalej bede kontynowal. Czy bede to musial wszystko rozbierac?
3. Slyszalem. ze moge cos takiego zalegalizowac. A ile mnie to potencjalnie moze kosztowac?
4. Powiedzmy, ze wniosek o pozwolenie zlozylem, a dalej sobie remontuje jakgdyby nigdy nic. Nagle pojawia sie nadzór. Co wtedy?
A moze ktos ma w ogole pomysl jak z tego wybrnac?
Pozdrawiam
N.