Do niedawna mieliśmy dwa dogi niemieckie, własnego ogrodu jeszcze nie posaiadamy. Bardzo często wyjerzdzamy z naszego blokowego M do rodziców jednych bądz drugich na weekendy. Rodzice mają ogrody wypieszczone, wychuchane i pękne. Od kiedy zaczliśmy u nich bywać z psami wcale na urodzie nie straciły, bo: - psy wybraly sobie na zalatwianie swoich potrzeb najustronniejsze mejsca w ogródkach, one tak poprostu mają zawsze łażą w najwyższą trawę lub krzaki, jakieś wstydliwe są chyba, - psy zalatwiają te twarde sprawy mniej więcej 2 razy dziennie, rano i wieczorem więc wszystko jest na bierząco sprzątane, - dokonaliśmy "niezwykłgo" odkrycia psi mocz wczale nie wypala połaci trawnika wręcz przeciwnie trawa rośnie w tych mniejscach 2 razy bujniej, ale to pewnie kwestia wilgotności podłoża, bo na suchym pewnie wypala, - krążki wyplonej trawy pojawiły się w miejscach gdzie pies te twardsze, ale miękkie sprawy zalatwiał - biegunki, problem rozwiązało zaraz po sprzątnięcu podlanie takiego miejsca wodą, - odgrodziliśmy gustownymi opłotkami część rabatkową u mojej mamy, u teściów powstał rozbieralny płotek odzielający zakwieconą - frontową część ogorodu od części drzewiasto-trawiasto-wypoczynkowej. To ostatnie rozwiązanie planujemy wykorzystać również w naszym ogródku, część frontową odzielimy płotkiem od ogrodu za domem. Takie rozwiązanie pozwala równeż uniknąć nieprzyjemnych zdarzeń kiedy ktoś z rodziny, sąsiad lub znajomy wpada nagle z wizytą i już od bramki jest witany przez psy. Co przy wizytowych strojach nie zawsze jest mile widziane, dogi jak by nie było trochę glucą. Pozwala również zachować nienaganną część reprezentacyjną ogrodu, będąc na ogrodzie mamy nasze potwory na oku bo nie "chowają się" za budynkiem, nie mamy przy frątowym płocie wydeptanego psiego szlaku i ujadania jak tylko coś na drodze się ruszy.