No tak, jeszcze nie wszystko jest "po mojemu", ale niektórzy sądzą, że specjalnie się nie śpieszę, bo smutno się mieszka w całkowicie wykończonym domu na baczność z talerzykiem pod filiżanką, żeby się stół nie pobrudził.
w robotach różnych zastój. Robię plany i nic poza tym. Nie mogę zebrać się do podjęcia decyzji, a może to obawa przed wpuszczeniem wwachowcow. Sama nie wiem. Jesienna szaruga mnie przytłacza.
Pcham się pomału do przodu, ale trochę za wolno...
No i nie zamówiłam jeszcze drzewa. Palimy brzozą, która zostałą z tamtego roku. Znów robię ten sam błąd i zamiast zamawiać w kwietniu zamawiam przed zimą.
Z tymi podłogani i deskami podłogowymi muszę się poważnie zastanowić, bo jak się okazało po zdarciu farby faktycznie ciekawe drewienko z pod spodu się wyłąnia, no i podłoga byłaby oryginalna. Na parter w połączeniu z kamieniem na pewno by wystarczyło tych desek. Pozostaje jeszcze pytanie, co z górą. Miałam naprawiać kolejne okna pod parapety, ale się obijam, a raczej muszę trochę odpocząć
Niektórzy mówią, że mało się działo. Niestety część spraw łącznie z ogrzewaniem jeszcze nie ruszona.
Za to parapety dwa już osadzone pod oknami, drzew nie ma, w pokoju na dole i na górze wykonana część instalacji elektrycznej, otynkowana na nowo ściana, zaplanowane dokładnie wszystkie kaloryferki i rozmieszczenie kotłowni. Szpalety zewnętrzne oprócz jednego problemowego okna na dole wykonane, przygotowany w połowie skalniak, ściągnięty problemowy sufit w przedostatnim pomieszczeniu na dole.
Wykonanych trochę porządków i przygotowań do dalszych prac, no i odbębniona praktyka studencka!!!
Czy mało, dla niektórych mało, ale ja mam tylko...
marzy mi sie, zeby w koncu nie musiec burzyc, a zaczac budowac, ukladac, kabelki i instalacje fotografowac. marzy mi sie, zeby nie bylo kurzu, piasku, pylu i wapna. marzy mi sie, zeby wszedzie nie lezaly sterty materialow budowlanych. marzy mi sie, zeby niespodzianki, ktore spotykam nie musialy miec swoich konsekwencji...
marzy mi sie, zebym wszystkiego po wszystkich nie musiala sama sprawdzac
Był, spieprzył wszystko to co się tylko dało spieprzyć. Poprawiałam, a właściwie kończyłam sama. Efekt poranione ręce, rozpieprzona robota, coraz więcej pesymizmu. Dzięki Bogu parapety nie ruszone!!!
Hura niech żyją budowlańcy, jaszcze jeden do kolekcji pseudo fachowcówhowców!!!
Postanawiam się poprawić i od jutra wadze tu parę zdjęć mojego domeczku.
Z wiadomości budowlanych w tym tygodniu skulam szpalety na 6-ciu oknach. Niektóre są w opłakanym stanie, jeżeli zdążę, to zrobię zdjęcie.
Dzisiaj przyszli panowie do zrobienia tych szpaletów i osadzenia parapetów. Mam nadzieję, że dobrze to wyjdzie.
wczoraj do wieczora zabezpieczaliśmy 4-ry okna, na dzisiaj zostało jeszcze 3. Młodego nie będzie, więc cała praca spada na mnie.
OJ ciężko się mieszka w remontach. Młody jest pesymistą i mówi, że mój ambitny plan się nie spełni i że będziemy mieszkać w zrujnowanym domu, albo niewiadomogdzie. Zaraża mnie tym pasymizmam i zaczynam się spieszyć, a tu jeszcze nauka leży.
Chcę wannę i prysznic, chcę się normalnie wykąpać, chceniem napędzam tempo robót.
Myślę, że sytuacja się wyjaśni dopiero w okolicach sierpnia czyli w pełni sezonu wydawania kasy !!!
Wczoraj był pan od zrobienia szpaletów. Okazało się, że lepiej będzie zewnątrz robić z rusztowania, bo są bardzo szerokie i faktycznie robić je z okna to cała gimnastyka.
Pomyślałam że pożyczę rusztowanie w wypożyczalni, ale młody powiedział, że pożyczy w pracy bezkosztowo!!!
Będzie problem z jego ustawieniem, bo jest nierówno.
Pracę rozpoczynamy w przyszłym tygodniu. W końcu coś do przodu, jeszcze tylko musze znaleźć kogoś od kominów czyli od brudnej roboty.
Wszyscy jakoś dziwnie chcą stawiać nowe w nowym do remontu trudno kogoś namówić.
Przestawiam piwnicę musze miec tam miejsce na kuchnie na czas remontu i wstawienie "baniaka" na wodę.
Sprawa działki nadal się toczy w ślimaczym tempie.
W sobotę miałam komisję budowlaną
Panowie byli przerażeni : tu nie ma od granicy 4 metrów,
a są okna (nie ma nawet 2 metrów), nie można się przysuwać do budynku,
kto to stawiał (nie wiem, ja kupiłam).
Miałam tam tylko drogę dojazdową, nagle chcą ulicę, gdybym nie złożyła ptotestu już by była ulica,
a wszyscy mieszkańcy oczywiście są szczęśliwi i myślą, że im miasto asfalt położy (kasy jak nie widać tak nie widać, ani widoków na normalną drogę).
I jeszcze: to za blisko, niebezpieczne itp.
(dziwne, że decyzja o szerokości ulicy z pozytywną opinią tych samych Panów już prawie zapadła
na podstawie kreski geodezyjnej narysowanej na mapie,
własności wąskiego paska w którego posiadaniu jest miasto, bez analizy sytuacji przyłączy itp)
Nie wiem, ale wydaje mi się, że czego jak czego, ale skali map, analizy przewyższeń gruntu, przeliczania odległości na mapie, to chyba uczą w szkołach budowlanych już na poziomie technikum, a wcześniej jeszcze na geografii w szkołach podstawowych
ale może się mylę
Jutro komisja mam nadal nadzieję kupić te 0,6ara
Wydaje mi się, że nawet gdybym nie kupiła, nie powinni się przysuwać do budynku tak blisko mimo tego, że są właścicielami gruntu, ale może się mylę nie wiem
Musiałam sie trochę dudowlanie podbudować, pochodziłam sobie po składach, popatrzyła, oceniłam. Widełki cenowe straszne kabina prysznicowa grafitowa taka sama tej samej firmy z podobnym brodzikiem od 2000 do 1000zł. Zastanawiam się, czy to oznacza, ze na samej łązience wg mojej wyceny mogę zaoszczedzić 3000? Chyba tak pozostało wszystko pomierzyć i zaplanować, a z tym ostatnio mam mały kłopot chyba zacznę od modelu.
Jestem przerażona ilością nagromadzonych w moim domu rzeczy, które wkrótce wszystkie z parteru należy przemieścić. Gdzie - Gdzie się da!!! i poupychać tak, żebyśmy i my się zmieścili z wszystkim sprzętem, ubraniami i codziennym życiem
Kilka słów historii o tym jak kupiliśmy nasz domek.
Dylematy o różnistym zamieszkiwaniu i pomieszkiwaniu ciągnęły się dość długo. Głownym sprawcą owych były niejasne plany siostry młodego, z powodu których decyzja o kupnie czegokolwiek nie zapadała ponad 3 lata.
Domek czekał na nas 2 lata. Kupcy przychodzili i odchodzili, ale nikt nie mógł się zdecydować. :) :) :)
W końcu mowiedziałam basta nie będę czekać na cudze niezdecydowanie, bo mi życie ucieka przez palce.
Zaczęły się analizy i umawiania w sprawie domku. Oczywiście dużo słów zniechęcających i że w ogóle na zewnątrz to jest ok, a w środku i że skąd tyle kasy weźmiecie itp itd.
Okazało się, że dziadziunio, który domek sprzedaje nie do końca jest jego właścicielem, właścicielem jest gmina, a przekazuje za odpłatnością dom w zamian za mienie zaburzańskie. I dziadziowi, który nie był właścicielem brakowało 15 000 gotówki i pomocy przy poręczeniu pożyczki w banku (dziadzio miał jeszcze parę działek w zastaw, ale miał ponad 80 lat ).
Spisaliśmy umowę przedwstępną z dziadziuniem i w obecności przedstawicieli banku, że jak on tylko stanie się właścicielem czyli kupi działkę i dom i otrzyma księgę wieczystą, to w tym samym dniu my kupujemy toto od dziadunia, a bank zamyka jedną pożyczkę dziadziowi, a nam otwiera nowy kredyt.
Więc na ryzyk fizyk z zerowym kontem bankowym wybrałam cały limit debetowy, jaki mi wtedy przysługiwał i pożyczyłam dziadziowi kasę na otwarcie kredytu w banku. Dziadzio dziłkę kupił, założył księgę wieczystą i zaraz jak założył pytał się czy kupujemy, bo teraz to on już dużo więcej kupców ma i za większe pieniądze. Stanowczo powiedziałam dziadziowi, że dom uważam za kupiony .
Dziadziusiowa jak podpisywała umowę u notariusza, to jeszcze się zastanawiała, ale umowę podpisała.
Okazało się, że za działkę jest zapłacona cała kwota dzierżawy wieczystej do 99 roku. Kwotę tę oczywiście dziadunio chciał odzyskać, ale już po podpisaniu umowy znów powiedziałam, że umawiałam się na taką, a nie inną kwotę i więcej nie zapłacę. Z tej dzierżawy to parę stóweczek wyszło
No i mamy domek
Po podpisaniu tej umowy przez ponad miesiąc przychodzili do nas ludzie z zapytaniem, czy sprzedajemy ten dom