Paweł Pawlicki
Użytkownicy-
Liczba zawartości
0 -
Rejestracja
Paweł Pawlicki's Achievements
SYMPATYK FORUM (min. 10) (2/9)
10
Reputacja
-
Z żeglarstwem to nie jest tak że najpierw śródlądzie, potem morze. to dwa różne światy chociaż wydają się być zbliżone. To tak jak przejazd przez miasto i przejazd przez pustynię. W mieście przez nieuwagę możemy spowodować wypadek. Na pustyni nam to nie grozi ale można nie przeżyć na setkę innych sposobów. Inaczej się jeździ i inaczej się myśli. Śródlądzie ze swoim szczególnym przypadkiem Mazur wymaga bardziej nauki o zachowaniach społecznych, kultury i zasad savoir vivre'u, niż zasad przeżycia w dosyć nieprzyjaznym środowisku. Moi koledzy, którzy pływają z tzw. szuwarowcami twierdzą, że nawyki śródlądowe mocno na morzu przeszkadzają. Ja się kiedyś tez o tym przekonałem. Niedawno Izba Morska opublikowała materiały dotyczące historii Rzeszowiaka. Niesprzyjające warunki (rozbudowana fala) i zbiorowa psychoza doprowadziły do wezwania pomocy przez radio. W trakcie akcji ratunkowej wydarzyła się tragedia. A akcja wcale nie była potrzebna. Zadziwiająca była chęć żeglarzy (z doświadczeniem śródądowym) do osadzenia jachtu na jakiejś mieliźnie (prosili o wskazanie mielizny na której mogliby osadzić jacht - to chyba miał być wariant "ucieczki w trzciny") przy falach kilkumetrowej wysokości to byłby wyrok śmierci dla jachtu i dla nich. A jacht ocalał i ma się dobrze, w trakcie akcji ratunkowej połamały się oba maszty i Rzeszowiak dryfował porzucony przez kilka dni. Znajomi pojechali go ratować i uratowali. Gdyby załoga nie wpadła w panikę i nie usiłowała realizować mazurskich czy w ogólności śródlądowych nawyków, prawdopodobnie nic by się nie stało. A tak mają traumę na koncie i śmierć kapitana w trakcie przesiadki. Piszę o tym, bo ja w tym czasie z moimi trzema córkami w tym samym sztormie bujałem się na Bałtyku czekając na chwilę lepszej pogody żeby wrócić do Polski (tylko sporo bardziej na zachód byłem). I owszem było to męczące ale nie było zimno więc o czym tu gadać... (jak jest zimno to jest dopiero męczące). Takich historii jest całkiem sporo - w zeszłym roku człowiekowi wydawało się że w coś puknął i że jacht tonie i że musi natychmiast wyjść, wezwał SAR, była akcja ratownicza, uratowano go, a jacht dziwnym trafem odnalazł się zupełnie nie zatonięty na litweskiej plaży dosyć daleko od miejsca gdzie powinien zatonąć. Pewna firma ogranizująca rejsy dla młodzieży, bardzo szumnie i entuzjastycznie literacko się na swoich stronach ogłaszała, wyczarterowała Orkana (ślicznego drewniaka) i popłynęła z młodzieżą na poszukiwanie przygody. Przygoda się znalazła w postaci najprawdziwszego buntu młodocianej załogi (jak klient płaci to wymaga) która miała wątpliwości co do kompetencji skipera i zmusiła go do wcześniejszego zakończenia rejsu w porcie w Bałtijsku, który jak wiadomo nie jest mariną jachtową z prawdziwego zdarzenia. Tam załoga opuściła Orkana i trzeba było ściągać go znowu jak poprzednie siłami zaprzyjaźnionymi. Jacht wrócił w stanie nadającym się tylko do remontu generalnego, z poniszczonymi burtami, pękniętymi wręgami, porwanymi żaglami (nowymi) i usyfiony mazutem. W jakimś sensie żeglarstwem pośrednim pomiędzy morzem a śródlądziem jest pływanie po Adriatyku bądź po wodach Rugii czy na Alandach. Jak ktoś ma wieloletnie Mazurskie przyzwyczajenia to może być z nim kłopot na morzu. Jeśli uprawia on na tym Mazurach tzw. żeglarstwo kejowe, czyli imprezuje w porcie i uważa żeby nie wpaść do wody to jeszcze od biedy sobie poradzi. Abstynencja i odpowiednia dawka pokory (oraz adrenaliny) na morzu powinna Neptuna przebłagać. Najgorzej jak śródlądowi wyjadacze ruszają. Stare wilki mazurskie. I próbują przenieść zwyczaje mazurskie (na dodatek takie sprzed lat) w nowe środowisko. Na przykład pochodzący z zamierzchłych PRLowskich czasów zwyczaj nie pływania w tym samym czasie na żaglach i na silniku. Nie do końca wiem skąd się on wziął (przypuszczam, że z braku stożka na łódkach śródlądowych, oraz być może z oszczędności). W zeszłym roku pływałem z kimś takim i trafiła się sytuacja (nagminna) przechodzenia przez tor wodny. Dobrze, że był dzień i statek który na nas omal nie najechał był widoczny, Dobrze, że zaglądnąłem do laptopa a i on stracił na moment pewność siebie i zdecydował się zawołać nas na pokład. Trzeba mu jednak przyznać że zrobił to w ostatnim momencie. Na pytanie czemu nie uruchomił silnika kiedy podochodził do toru odpowiedział że nie pływa się na żaglach i na silniku. W życiu nie słyszałem nic głupszego. My oczywiście siedzieliśmy w środku zupełnie nieświadomi co dzieje się na zewnątrz, oczekując odgłosu uruchomienia silnika jako znaku że znajdujemy się w okolicy toru. Zresztą miał przykazane wołać nas w jakiejkolwiek trudnej sytuacji. Mazurska praktyka kazała mu sądzić że sytuacja jest OK a znajomość mazurskich realiów pozwoliła mu ocenić że statek przejdzie blisko ale jednak obok. Trochę mu mina zrzedła jak nas statek mijał. Przyznam że i mnie i wszystkim też było niewesoło, to było moje najbliższe spotkanie z kontenerowcem w życiu. Na oko to był największy statek jaki w ogóle zbudowano. I oby innych tego rodzaju spotkań nie było. Nie jestem wcale ciekawy jak wielka jest jego fala dziobowa, oraz czy blachy poszycia są bardzo powgniatane. Również gruszka na dziobie wydaje mi się zbyt mało ciekawa, żeby ryzykować bezpośredni z nią kontakt. Dostaliśmy oczywiście zasłużony opieprz, ale w duchu przyjacielskim przez radio od oficera na pokładzie kolosa. W sumie udało się wyjść na plus. Czyli przeżyć. Nasz mazurski kolega dowiedział się, że można a nawet trzeba pływać na wszystkim co się da, żagle, silnik, pagaje wsio ryba byle do przodu i nie stanowić zagrożenia. Zwłaszcza na torze. Ja dowiedziałem się że na Mazurach nie pływa się na żaglach i na silniku na raz no i żeby nie przenosić ślepo nawyków z wielkiego miasta na pustynie. Bo to nie zadziała. Szczególnie jak ktoś jest przekonany o tym że wie.
-
Kiedyś było kilkanaście (w porywach do kilkudziesięciu) jachtów morskich i kilkaset tysięcy chętnych do pływania tymi jachtami. Była konieczna taka reglamentacja która tych chętnych spacyfikuje. Były wypadki ucieczek za granicę całych załóg. Dlatego stworzono drabinkę i sita odsiewające. Jak ktoś trafiał na morze to musiał być absolutnie zdeterminowany (albo mieć fuksa, znajomych i blisko mieszkać?). Jachty były własnością klubów i wypadki się trafiały (najczęściej z powodu bardzo kiepskiego wyposażenia). Każdy, nawet niegroźny wypadek takiego jachtu był drobiazgowo analizowany przez Izbę Morską. Hierarchia i papierkologia obowiązywała w całej rozciągłości. W tym czasie w krajach bez obrozy i kagańca ludzie kupowali sobie łódki i pływali ile wlezie. Nikt ich niczym nie straszył, ewentualnie przestrzegał przed wpływaniem przed dzioby dużych statków, bo takie zabawy mogą się źle skończyć. Socjalizm produkował własne mity i legendy, miał własną drabinkę stopni i dostosowane do swoich realiów systemy szkolenia. Teraz realia się nieco zmieniły. Rozwija się rynek jachtowy pojawiają się tysiące armatorów - czyli właścicieli małych jachtów, które przestają być synonimem luksusu (bo co to za luksus na 8 m2 powierzchni). Problem rozróżniania żeglarstwa amatorskiego od zawodowego już się pojawił. Wolność patentowa powinna być tylko dla "przyjemniaczków" czyli takich żeglarzy którzy pływają sami ze sobą swoimi rodzinami bądź bliskimi znajomymi. Ludzie którzy wynajmują się za pieniądze na rejsy powinni mieć uprawnienia i to znacznie bardziej rygorystyczne od tych które proponuje PZŻ. paweł pawlicki
-
Dyskusja nieco przygasła (całkiem zdechła?) dorzucę jeszcze jako trzykropek taki link: http://gdansk.naszemiasto.pl/wydarzenia/777524.html paweł pawlicki
-
To nie tak nigdy nie używałem forum PFŻ do rozmowy na temat żeglowania, nie widziałem nawet, że takowe istnieje. Do komunikowania się używamy listy dyskusyjnej pl.rec.zeglarstwo na której nie ma moderatora lub strony Jurka Kulińskiego. Strona PFŻ powstała w celach informacyjnych i dopiero od Ciebie się dowiaduje, że przy okazji jest tam jakieś forum. Ale ja w forach nie jestem zbyt mocny więc słabe ze mnie źródło informacji. (Zapytam o co chodzi) Natomiast z tego co wiem, nasze działania naruszyły interesy kilku osób, które to osoby ewidentnie tracą na takim obrocie sprawy konkretne pieniądze. Często więc spotykam się zupełnie niewybrednymi atakami i poziom rozmowy sprowadzony jest niestety do rynsztoka. Jak kończą się argumenty to najczęściej sięga się do umniejszania osoby piszącej. Także zwolennicy liberalizacji nie są bez winy - jesli chodzi o robienie tzw. "bydła". Zwolennicy liberalizacji są różni. Jedni wygadani i złotouści, inni walą bez ogródek co myślą, a myślą często nie najlepiej, jeszcze inni walą zanim pomyślą. Potem okazuje się, że dyskusja, zupełnie sensowna, przeradza się w jakiś groteskowy spektakl inwektyw. jedni i drudzy nie znają umiaru. Myślę, że to jest powodem, takiego potraktowania tamtego forum (domysły to są). Boleje nad tym ale niewiele da się zrobić. To jest temat bardziej ogólny.
-
jak ma swój jacht to wyskakuje i sobie pływa. Jak nie ma to musi pożyczyć, i to armator jachtu (firma czarterowa) stawia warunki. W interesie każdego pływającego jest aby nie był ignorantem i nie zaniedbywał podstawowych procedur bezpieczeństwa. Informacja o tych procedurach powinna być dostępna na jachcie, i w każdym porcie (pracujemy właśnie nad tym) Policja i Inspektorat śródlądowy powinny zmienić swoją rolę z kontrolnej na bardziej nadzorująca i informującą. (drogówka już tak robi, kiedyś łapała dla mandatów w dziwnych miejscach, teraz bardziej zależy policji na faktycznym, rzeczywistym zmniejszeniu ilości wypadków - świadectwem tego jest zanikający w Polsce zwyczaj ostrzegania się światłami - na przykład na Litwie dalej mrugają, bo policja cały czas tylko "łapie" ewidentnie dla pieniędzy. I już. Być może firmy czarterowe dla zupełnych żółtodziobów uruchomią jakąś taką usługę w postaci kilkugodzinnego szkolenia, przed wypłynięciem (tak jest w USA i w niektórych angielskich firmach). W razie jakichś kłopotów jest telefon dzwoni sie do firmy i przyjeżdząją - tak jest teraz w tych większych. Zupełnie nie widzę tu miejsca na taki czarny scenariusz. Na jakiś kataklizm spowodowany tym, ze nie wiadomo ile ludzi bez kwalifikacji rzuci się nagle na Mazury. Mazury sa juz dosyć zajęte. W sezonie nie ma gdzie stanąć. Całkowitego żółtodzioba widać z daleka i nie wydaje mi się żeby mógł zrobić komuś jakąś krzywdę (poza sobą i własną załogą). No może jeszcze, trzeba promować modę na noszenie kamizelek. jak ktoś chce zdawać egzamin to zdaje, egzamin trudny, jak zda to dostaje patent i ma. działacze PZŻ są wybierani na sejmikach działacze organizacji nieformalnych po prostu biorą i coś robią chcesz robić - robisz, nie chcesz nie robisz. To bardzo proste. Robienie oznacza: spędzanie popołudnia na czytaniu lub pisaniu, dojazdy 300 km własnym samochodem bez zwrotu kosztów, noclegi u znajomych, pretensje rodziny, itp. raczej bezinteresownie. No jest interes wspólny, żeby coś zmienić, głównie chodzi o walkę z biurokracją. To forum inwestorów budowlanych. Nie działacie w celu zmiany prawa na takie które będzie dla was bardziej odpowiednie? Nie przeszkadza wam biurokracja i bezsensowne przepisy? paweł pawlicki ps. w dzisiejszych czasach nie broni się już państwa przed zakusami sąsiadów, tylko broni się obywatela przed zakusami państwa.
-
Nie mam patentu RYA (jeszcze). Sarkazm niepotrzebny i nie masz się co smucić, mam większość papierków wymaganych do tej pory w Polsce (pływam od 25 lat). I mam tez trochę niewymaganych. I to nie tylko ja. Tzw. Przyjemniaczki to najczęściej ludzie z bogata patentową przeszłością. To kilkudziesięcioosobowa grupa kapitanów jachtowych i sterników morskich jest tez sporo sterników i kilku żeglarzy. Armatorzy swoich jachtów. Tacy co czytają wszystko od deski do deski, nawet drobnym druczkiem. Kupują wszystkie książki na temat żeglarstwa, często zamawiają w Stanach, jeżdżą po 400 km na kursy manewrowe i meteorologiczne, załatwiają kursy dla znajomych (ITR tańszy o połowę jak będziesz chciał) organizują kursy nawigacji (takie tajne komplety). Przyjemniaczki spotykają się dwa, trzy razy do roku na zlotach, raz w Pucku, raz w Warszawie, raz na Mazurach "PodDębem", czasem w Kunicach, (największy zlot jest zawsze w Pucku) żeby odświeżyć znajomości i pościgać się w Regatach Antagonistów (zastępuje pojedynek). Na co dzień: pl.rec.zeglarstwo. Ostatnio Przyjemniaczki piszą podręczniki. (wspólnie, bo pojedynczo to już od dłuższego czasu - m.in Batiar czyli Zbyszek Klimczak, który wszedł na chwilę na to forum popełnił kilka podręczników do nauki żeglarstwa, ma spore doświadczenie jako szkoleniowiec). http://kulinski.gdanskmarinecenter.com/art.php?id=213&fload=1 po lewej Jerzy Kuliński po prawej Zbyszek Klimczak. Działalność polityczna przyjemniaczków polega na tym, że wysyłają setki maili do posłów z poparciem różnych zmian, chodzą do biur poselskich umawiają się na spotkania i argumentują. Przedstawiciele są zapraszani do komisji sejmowych i senackich. Tam prezentują się jako dynamiczna, aktywna opozycja żeglarska (opozycja do oficjalnych działań PZŻ). Kilku posłów i senatorów wyraziło zdumienie, że pierwszy raz spotykają grupę ludzi z taką determinacją walczącą o coś, tak dobrze przygotowaną merytorycznie, za która stoi tylko siła argumentów i perswazji - i nic więcej, żadne silne organizacje, kasa, biznes czy cokolwiek. Jak widać do tej pory działania są skuteczne bo zmiany prawa idą po naszej myśli. Tak naprawdę to chcemy nieobowiązkowości patentów do 12 metrów długości kadłuba. Ale to spokojnie. Napisaliśmy nawet własny projekt ustawy żeglarskiej bo są wśród przyjemniaczków prawnicy i nawet konstytucjonaliści. W ciągu ostatnich czterech lat udało nam się wycofać z obiegu prawnego wszystkie krępujące rozwój ograniczenia na morzu i na śródlądziu. Teraz jest czas na wielką prace u podstaw i uświadamianie ludzi, że wolność wiąże się z odpowiedzialnością a na wodzie nie ma miejsca na ignorancje i zaniedbania. Zasadą przyjęta przez Przyjemniaczków jest zawsze podpisywanie się imieniem i nazwiskiem. najważniejsza strona: http://www.siz.org.pl/
-
Aaaaaa.... jeszcze cyctacik: "Człowiek jest zwierzęciem lądowym posiadającym instynktowną obawę przed morzem, bez względu na to jak bardzo kocha łódki, w których po nim żegluje. W rzeczywistości to bardzo bezpieczne zajęcie. Najbardziej niebezpieczną część weekendowego rejsu masz za sobą, gdy doprowadzisz swój samochód z autostrady na parking klubowy. W czasie przeciętnego weekendu na drogach zginie 30 do 40 ludzi, nim staniesz znów na suchym lądzie. Wiesz, że nie będziesz jednym z nich — to więcej, niż którykolwiek szczur lądowy może powiedzieć o sobie. Katastrofy na morzu są rzadkie, zwłaszcza kończące się poważnymi okaleczeniami bądź utratą życia. Jednak jakakolwiek katastrofa, która ci się wydarzy — będzie z twojej winy: czy to poprzez ignorancję, czy niedbałość. Dobrym sposobem, aby uporać się z ignorancją jest kurs żeglarski RYA [...]. Niestety, RYA nie był w stanie wynegocjować porozumienia z Ojcem Neptunem, w którym gwarantowałby On, że nie będzie topić posiadaczy patentów. Pamiętaj: On jest ostatecznym egzaminatorem. Za każdym razem, gdy opuścisz port, będziesz egzaminowany przez Niego tak łagodnie lub tak surowo, jak Mu się będzie podobać. Jeżeli wrócisz do portu w niedzielę wieczorem, zdałeś. Jeśli twoje ciało będzie wyrzucone na plażę w następny czwartek, oblałeś. Kara śmierci mogła zostać zniesiona na lądzie za morderstwa starszych pań, lecz nadal obowiązuje za linią brzegową za złą praktykę morską. Każdego roku zbiera On żniwo nieświadomych nowicjuszy i doświadczonych żeglarzy, którzy pozwolili sobie na niedbałość." A. Ch. Stock — Sailing Just For Fun
-
Masz 100% racji. Tylko egzamin może potwierdzić, że posiada się jakąś umiejętność czy wiedzę. Uczestnictwo w kursie może być aktywne, lub bierne, mozna coś rozumieć lub nie, jest rózne tempo uczenia się u różnych osób. Sama obecność lub nieobecność o niczym nie świadczy. Niektórzy wybitni pedagodzy twierdzą że liczy się tylko samokształcenie. Dla nas wzorem jest system Brytyjski lub Szwedzki. Byłoby ideałem gdyby udałoby się u nas wprowadzić szkolenia na wzór Royal Yachting Association. Niestety oni mają bardzo wysokie wymagania co do stopnia trudności i praktyki. U nas nie ma takich wód na których można by zdawać egzaminy, o takim natężeniu ruchu statków, prądach i pływach. trzeba by jeździć tam, albo obnizyć nieco wymagania. Dlatego ich patenty są uznawane na świecie za bardzo prestiżowe. Egzamin na Yachtmaster Offshore - odpowiednik naszego sternika, trwa cały dzień dla jednej osoby. I jest bardzo praktyczny - to jest kawałek rejsu, na wodach wskazanych przez egzaminatora. szczegóły tu: http://www.kulinski.gdanskmarinecenter.com/art.php?id=541&st=0&fload=1 na razie Yachtmastera ma 9 polaków. Wyjazd i rejs dookoła Anglii sporo kosztuje. A w Polsce ten patent jak dotąd był nieuznawany przez administracje.
-
Oto strony "przyjemniaczków" czyli żeglarzy żeglujących dla przyjemności nieco wkurzonych działaniami administracji. http://www.saj.org.pl/ http://www.pfz.org.pl/ http://www.samoster.org.pl/ duchowy przywódca od wielu lat - DonJorge, czyli kpt. Jerzy Kuliński: http://www.kulinski.gdanskmarinecenter.com/ który od zawsze namawia, żeby łamać bezsensowne zakazy i przekraczać bariery głupoty. pozdrawiam Paweł Pawlicki
-
Mnie się podoba, aczkolwiek cały czas nie wiem jak chcesz to umocować prawnie. Policjant lub Inspektor Żeglugi, Bosman w porcie morskim mają wydawać obligatoryjne opinie kto ma iść na szkolenie a kto nie? Bo właściciel firmy czarterowej może to zrobić w każdej chwili - powiedzieć proszę udokumentować swoje umiejętności, lub przejść krótki kurs (tak przecież robią na morzu śródziemnym, w GB też). Ale to się dzieje w kontekście zawarcia lub niezawarcia umowy najmu kodeksu cywilnego. Strony mogą przystąpić lub nie. Lista warunków może być dowolnie długa. Co innego funkcjonariusz państwowy. Żeby wydać opinie musi mieć podstawę. Książeczka żeglarska jest wewnętrznym dokumentem PZŻ, ma się nijak do dokumentów wymaganych przez państwo, równie dobrze można pokazywać opinie napisane na kawałku papieru (zresztą tak się robi w PZŻ do uznania stażów, ale to jest co innego) W przypadku kontroli co ma się dziać? Człowiek będzie wysadzony z łódki i zawieziony na szkolenie? Dostanie do odrobienia prace społeczne w postaci szkolenia? Co jest warte takie szkolenie? Co komu po tym że sobie posiedzi kilka godzin na szkoleniu skoro nie ma możliwości sprawdzenia efektów owego szkolenia? Ważne jest zdobycie wiedzy i egzamin. Patent też jest ważny bo to jest potwierdzenie zdania egzaminu. Chodzi o to, żeby ludzie sami chcieli uczyć się i zdawać egzaminy a nie żeby ich do tego zmuszać.
-
Nie wiem jak sobie wyobrażasz egzekwowanie owego obowiązku. Chyba, że to obowiązek ogólnonarodowy ma być. Taki domyślny i już. Moje dzieci spędziły kawał życia na łódce. Dzieci znajomych (tez liberalizujących polskie żeglarstwo) właściwie całe życie. Nie wiem po co mają tracić czas i pieniądze na kursie. Albo Polak uczący się żeglarstwa w Anglii - sporo teraz tam Polaków, po powrocie z patentem Ocean Yachtmaster albo zwykłym Offshore ma obowiązkowo iść na kurs? Albo tylko posiadacz fajnego wujka - który przepłynął wszystkie oceany w obie strony. Albo Szwed, który całe, życie spędził na łódce a nigdy nie był na żadnym kursie bo u nich to zupełnie nie jest potrzebne, wszystkiego nauczył sie od kolegów i z książek, po przyjeździe do Polski, musi się na kurs zapisać? Jakoś sobie tego nie wyobrażam. Za to wyobrażam sobie zalecenie, żeby osoby kóre nie posiadają odpowiedniej wiedzy, doszkoliły się na kursie.
-
Może i tak. Ale życie nas uczy niestety, że obowiązkowe, najcześciej równa się kiepskie. Może i lepsze kiepskie niż żadne. Ale z drugiej strony w imię czego mamy ten obowiązek wprowadzić? Nie lepiej dobrze szkolić chcących? A ci którzy się nie szkolą niech się wstydzą swojej ignorancji.
-
OK. Wszyscy się zgadzamy co do meritum. Teraz powiedz mi jak wywołać "ogólnonarodową" merytoryczną dyskusję w środowisku żeglarskim, zaangażować w to szkoły żeglarskie, kluby, autorytety, armatorów, żeglarzy niedzielnych - przy postawie PZŻ, który wszystko blokuje i trzyma na wszystkim łapę. Część środowiska żeglarskiego (takiego, co tym żyje, niekoniecznie z tego życie, ile się po prostu bardzo interesuje) popatrzyła co mają w innych krajach i poczuła się z lekka sfrustrowana. Myślisz że sprawa zniesienia patentów to kwestia ostatniego roku? To się gotuje od kilkunastu lat. Od kiedy zawitała w Polsce na jako tako, demokracja. Bo to jest między innymi przejaw demokracji. Wydaje mi się, że pomału wchodzimy na drogę normalności. Ludzie stykają się okropną prawdą, że oto oni sami są odpowiedzialni za to co robią. Do tej pory szło się na kurs w przekonaniu, że jest to niezbędny krok w celu zdobycia patentu, który jest niezbędnym krokiem w pływaniu łódką z żaglem. "A masz patent" - pytają ludzie. A powinni pytać, a umiesz? Teraz okazuje się że można pływać "po prostu". Ale pojawiają się pytania i wątpliwości. I kwestia wiedzy. Chcemy żeby patent coś znaczył. To nie ma być kartonik który jest przepustką na jacht (jeszcze kilkanaście lat temu, żeby być członkiem załogi na omedze trzeba było mieć żeglarza - przypominam). To ma być autentyczny certyfikat potwierdzający wysokie kwalifikacje i kompetencje - wyróżniający posiadacza takowego spośród innych żeglarzy. Poza tym wejście do Unii zrobiło swoje. Okazało się że jachty stwarzające według naszej administracji duże zagrożenie (nie posiadały całej gamy wymaganych polskimi przepisami urządzeń, dokumentów, a załoga kwalifikacji) jednym ruchem przestają to zagrożenie stwarzać. Wystarczy zdjęć Polską banderę i wciągnąć Szwedzką, Brytyjską czy Niemiecką. W cudowny sposób przestawały obowiązywać restrykcje a poziom bezpieczeństwa nie malał (nie wzrastało zagrożenie). I owszem chodzi o odebranie PZŻ-towi monopolu na szkolenia. Chodzi o to żeby żeglarze mieli swoją organizację, która będzie broniła ich interesów przed różnymi organami państwa które co jakiś czas wpadają na różne pomysły. Chodzi o to, że cały model szkolenia jest oparty na starych założeniach i pływaniu klubowym. I jest może poprawny, ale w wielu miejscach też jest passe. Zagrożenia są realne i nierealne. Każdy może się czuć zagrożony w dowolnym temacie. Myśmy, występując przed komisjami sejmowymi, posługiwali się danymi uzyskanymi od Policji w kwestii wypadków na wodzie (to było przed pamiętnym szkwałem na Mazurach). Oraz danymi np. Towarzystw Ubezpieczeniowych w skali światowej. Zagrożenia jakie niesie ze sobą żeglarstwo są tak małe, że nawet nie prowadzi się statystyk na ten temat. Porównania drogowe są może i obrazowe ale każdego weekendu ginie na drogach kilkadziesiąt osób. W tym duży procent osób postronnych - niezaangażowanych w ruch drogowy. W żeglarstwie takich przypadków nie ma. Podobno golf jest bardziej niebezpieczny dla otoczenia. Jeśli zaś chodzi o samych żeglarzy to jest stara zasada że "chcącemu nie dzieje się krzywda". Ofiary "Białego szkwału" na Mazurach, były powodem niewiedzy bądź ignorancji. Albo ich samych, albo osób którym zdecydowały się zaufać. Nie ma sensu rozczulać się tak nad żeglarzami - sami chcą. Tak jak nie ma sensu rozczulać się nad alpinistami, czy narciarzami którzy sobie łamią nogi albo skręcają karki. Nie wiem o co chodzi z tym rowerem. Myślisz, że ktoś chcąc uniknąć kolizji z jachtem wiedzie w grupę kajakarzy? Jakiś statek? Mogę sobie wyobrazić taki scenariusz, ale co z tego. Równie dobrze statek może wjechać w kajakarzy z innych powodów. To są sprawy dla prokuratury. Administracja co może robić to odpowiednio oznakowywać miejsca niebezpieczne, informować o zagrożeniach i dbać o służby. Też robiłem sternika w Trzebieży i pamiętam że było fajnie. Ale fajność to za mało. To nie jest tak jak myślisz. Z PZŻtem nie miałem nic do czynienia od bardzo wielu lat. Aż kilka lat temu z powodów zawodowych zacząłem się grzebać w historii związku i niestety dogrzebałem się rzeczy całkiem niefajnych. To o czym pisze Tomek, to jest efekt kilkudziesięciu lat działalności PZŻ. Popatrz co masz w PZPN - ludzie siedzą w wiezieniach. W Polskim Związku Karate była gigantyczna afera z udziałem służb specjalnych. W innych związkach stosownie do ich statusu majątkowego. A PZŻ był w swoim czasie beneficjentem ogromnych pieniędzy płynących właśnie z patentów i egzaminów. Pieniądze trafiały do kasy związku- a nie do skarbu Państwa. To tak jakbyśmy razem Ty i ja założyli jakiś związek np.: piszących na forach internetowych i ustanowili, że wszyscy, którzy chcą pisać na forach muszą zdać egzamin i dostać od nas papierek. I załatwiamy sobie w sejmie odpowiednią ustawę. Żyć nie umierać. To zrobił PZŻ w 1961roku (zawsze mieli w swoich związkowych władzach wysoko postawionych we władzach państwowych ludzi, co najmniej wiceministrów a najlepiej premierów lub wice) i to działa do dziś. Prawo do żeglowania mają wszyscy. W wolnym społeczeństwie każdy ma prawo robić co chce, o ile nie narusza to wolności innych, ich bezpieczeństwa czy spokoju. Piszesz do Tomka więc on powinien odpowiedzieć. Ale ja też mam coś do dodania od siebie. PZŻ to nie mafia. Ale to organizacja skostniała, zbiurokratyzowana i w dużej części martwa. Która wyciąga ręce głosząc piękne hasła, lub strasząc ludzi wyimaginowanymi zagrożeniami, po pieniądze. Te pieniądze, to nie jest jakiś wielki skok na kasę. Aczkolwiek jak sobie uświadomimy liczby - to już zaczyna mieć to nieco inny wymiar. Patenty - kilkadziesiąt tysięcy wydanych w ciągu roku - daje kilka milionów złotych dochodu - bo koszt produkcji patentu jest dosyć mały. Tak samo z przeglądami i rejestracjami. Może w skali kraju nie są to duże pieniądze. ale w skali działaczy związkowych już całkiem spore. I jeśli naiwnie myślisz że związek je przeznacza na rozwój żeglarstwa bądź na działalność sportową to się mylisz. Przejada je. To jest resztka dawnego systemu wyrosłego na socjalistycznym pływaniu klubowym, który sobie dogorywa. "Byle do emerytury" mówią Leśne Dziadki. A mieli swoje czasy świetności, oj mieli. Zakładali Interster i Fundację Rozwoju Żeglarstwa, która potem wyprowadzała kasę zakładając BIG Bank Gdański, budowali jachty "dla społeczeństwa", które potem sprzedawali na zachód. Obrośli tez w majątek trwały, którego sprawy porządkował prezes Wiesław Kaczmarek. Daleko mi do poglądów PISu. Bardzo daleko. Ale głupa z siebie nie dam robić i żadnych mi tu ukrytych podatków. To forum właścicieli domów. Czyli w terminologii jachtowej armatorów. A poglądy całkiem nie właścicielskie. (zapraszam za stronę SAJ- stowarzyszenia armatorów jachtowych) Nikt z nas nie postuluje zniesienia szkoleń. Szkolenie powinno być na wysokim poziomie, powinno kosztować swoje (jak poziom to i pieniądze) i powinno być nieobowiązkowe. Tylko to wyciągnie szkolenia z dołka malizny. Rynek szkolenia a nie rynek zdobywania patentów. Bo co to jest 100% zdawalności? jakaś brednia. nawet 80% zdawalności jest nieporozumieniem.
-
Nie wystrzelali tylko nie chcą zdominować Waszego wątku akurat na forum które poświęcone jest zupełnie innej tematyce. Skoro to "Psycholog dyżurny" to może pogadać w aspekcie psychologii? Procedury kontra opcje. Procedury to regulamin, przepisy. kodeksy, schematy. Opcje to wielość możliwości, wybór a potem odpowiedzialność za własne decyzje. Używanie kapoka, obowiązkiem, powiadasz, z odpowiednimi restrykcjami. Jak to łatwo coś napisać. I szafować restrykcjami. Otóż jest takie sensowne zalecenie, że osoby nie umiejące pływać powinny mieć założoną kamizelkę ratunkową, kiedy przebywają na pokładzie. I wystarczy rozsądek i nie chojrakowanie. A nie nakaz. Dla żeglarza pod pokładem (czy w kabinie) kamizelka ratunkowa jest niebezpieczna (znany jest co najmniej jeden przypadek w Polsce a kilka na świecie, że nie udało się kogoś wyciągnąć z kabiny przewróconego jachtu - właśnie z powodu założonej kamizelki ratunkowej) Poza tym większość żeglarzy umie pływać. Procedury czyli przepisy były w tym temacie do tej pory w Polsce wyjątkowo debilne. Nie uznawały na przykład kamizelek asekuracyjnych lub pneumatycznych za indywidualne środki ratunkowe. Wychodziło na to, że na jachcie zarejestrowanym na 6 osób, trzeba było mieć szećć kompletów korkowych, czy piankowych pasów, przeznaczonych dla osób nie umiejących pływać, bądź nieprzytomnych. Pasy te poza tym, że nadają ciału pływalność, obracają człowieka twarzą do góry i utrzymują głowę ponad wodą są koszmarnie niewygodne i przebywanie w nich cały czas na jachcie jest udręką, która odbiera większość przyjemności z żeglowania. Praktyka jest taka, że owe wymagane kamizelki lądują na dnie jakiejś bakisty albo hundkoi, bo zajmują sporo cennego miejsca na jachcie a kiedy zachodzi potrzeba to po prostu nie ma czasu na ich wydostanie. Gdyby polskie przepisy uznawały kamizelki asekuracyjne lub pneumatyczne, lub pneumatyczne pasy ratunkowe za pełnoprawne indywidualne środki ratunkowe (jak to ma miejsce na świecie) to byłaby szansa na to żeby przyjęła się moda na noszenie kamizelek wśród żeglarzy(którzy w większości umieją pływać) A tak, zgodnie z tym co do tej pory było wymagane - rzeba było mieć odpowiednią ilość bezuzytecznego sprzętu ratunkowego na pokładzie (bo na co dzień przeszkadzającego mocno) i jesli ktoś chciał to mógł sobie dla szpanu kupić jeszcze pneumatyka albo asekuracyjną. Trochę bez sensu. Zresztą to samo panowało w temacie tratw na morzu. Trzeba było mieć taka beczkę zgodną z założeniami SOLAS, wytrzymującą upadek z 17 metrów. Podczas kiedy żeglarze na całym świecie, używają małych paczek, wożonych w bakistach. Nie wspomne już o kosztach, atestach i przeglądach tychże. Jeśli procedura, czyli przepis, nakaz, będzie sensowny to będzie stosowany. Jeśli będzie pod prąd rzeczywistości to będzie martwy. Zamiast iść taką drogą lepiej dopuścić możliwość wyboru. Zniesienie rejestracji i przeglądów znosi przymus wożenia ze sobą niewygodnych kamizelek. Których żeglarze nie chcą nosić. Dopuszcza za to używanie wszelakich wygodnych kamizelek, które można nosić - bo jak się kupuje kamizelkę pneumatyczną za 300 czy 400 zł to nie po to żeby leżała w bakiście. quote="andk"] A reszta to zwykła wyobraźnia a właściwie to jej brak. Tego nie załatwią żadne przepisy ani związki. Życie można stracić w najbanalniejszy sposób. Jednak są okoliczności, w których prawdopodobieństwo jego utraty znacząco wzrasta. I to powinni wpajać w na szkoleniach w zakute łby instruktorzy. obowiązkiem. niestety to właśnie Związek ustanawia program szkolenia. Są oczywiście instruktorzy i szkoły, które uczą bardzo porządnie. Ale w oficjalnych podręcznikach żeglarstwa znajdziesz bardzo niewiele na temat zachowania się w takich sytuacjach (może dwa zdania, całkiem zresztą sensowne, żeby płynąć do brzegu, ale jak dało się zaobserwować na mazurach, dwa zdania to za mało). Ludzi lekceważą zagrożenie i tylko takie spektakularne wypadki co jakiś czas mogą im w skuteczny sposób przywrócić poczucie rzeczywistości. Ja rozumiem, że większość z tutaj piszących chciałaby, żeby wypadków nie było, żeby wszędzie było bezpiecznie itp. Ale to nie osiągalne i nawet nie potrzebne. Człowiekowi jest potrzebne poczucie ryzyka. I pewien stopień zagrożenia inaczej gnuśnieje. Zmienia się w rozlazłą ciapę. I to jest prawdziwe zagrożenie. Zbytnie poczucie bezpieczeństwa. Dlatego ja się wcale nie martwię tymi, którzy bez patentu pojawią się na wodzie, nawet tymi, którzy nie mają o tym bladego pojęcia. Będą pytać i ostrzegać innych, bo brak wiedzy wymusza pokorę a pokora jest rzeczą podstawową na wodzie. Poradzą sobie. Najgorsi są tacy, którzy myślą że coś wiedzą i dla podtrzymania swojego wizerunku "wiedzących" zamykają się na świat. Postępują zgodnie z jakimś schematem, który może okazać się niewłaściwy. Bo sytuacje są różne. Trzeba znać procedury ale postępować wybierając opcje.
-
W dodatku zaroiło się od żeglarzy którzy są współodpowiedzialni za owe zmiany. Poczuli się wywołani do tablicy. Więc jeśli zgłaszać jakieś pretensje to jest najlepsza okazja. I owszem, tez mnie denerwują niektórzy rowerzyści a i piesi czasem doprowadzają do pasji - zwłaszcza jak jestem kierowcą. Jak jestem pieszym denerwują mnie rowerzyści i kierowcy, a jak rowerzystą to najbardziej wkurzają mnie piesi i ci głupi kierowcy. Ale nie uważam, że powinno się z tego powodu wprowadzać im ograniczenia. mimo, że przejeżdżają rowerem wzdłuż pasów dla pieszych notorycznie (wjeżdżają na pasy) a piesi nie zatrzymują się przed pasami tylko sobie ida uważając że mają pierwszeństwo - i owszem mają, ale dopiero jak są na pasach, a nie na chodniku jakiś elementarny instynkt samozachowawczy by się przydał. Po pierwsze dla tego, że zaraz sam mogę paść ofiara owych ograniczeń - nie postuluje wprowadzenia "Prawa chodu" dla pieszych czy przywrócenia kart rowerowych - mamy i tak nadmiar biurokracji - na forum budowlanym powinno się o tym wiedzieć aż za dobrze. Nie wiem na jakiej podstawie myślisz, że opłata za czarter wzrośnie. W tym roku stało dosyć sporo łódek wolnych. Jak ceny wzrosną to będzie jeszcze więcej łódek wolnych. Nie przewiduje się, żeby z powodu tego że można, na jeziora rzuciła się aż taka rzesza żeglarzy. Czarterodawcy sami będą decydować co z tym fantem zrobić - czy wymagać patentu czy nie. Może wzrosnąć kaucja dla tych co nie posiadają patentu a umieją pływać. Mogą być wprowadzone jakieś miniszkolenia dla tych co nie umieją a koniecznie chcą. Nie wydaje mi się, żeby tacy byli jakimś zagrożeniem. Są najczęściej pokorni wobec swojej niewiedzy i szybko się uczą. Najgorsi są tacy co coś umieją i wydaje im się że wszystkie rozumy pozjadali. Być może Tomek naświetli odrywanie od koryta lepiej - ale ja tez spróbuje. Otóż to koryto to jest raczej korytko a skok na kasę nie jest jakimś gigantycznym przekrętem, aczkolwiek takich w historii PZŻ nie brakuje. PZŻ powstał przed wojną jako organizacja skupiająca pasjonatów zajmujących się jachtingiem. Nie był to proletariat ludzi pracy a raczej organizacja skupiająca elitę intelektualną przedwojennej Polski. Po wojnie ci którzy przeżyci skrzyknęli się na nowo i zorganizowali sobie jakoś życie w sowieckim PKWNowskim świecie. Ale nie długo, bo zaraz zostali rozwiązani i rozgonieni a na ich miejsce powstała nowa, jedynie słuszna organizacja, która po jakimś czasie przekształciła się w PZŻ (zagarniając sobie przedwojenną tradycję). Ten nowy PZŻ załatwił sobie w 1961 ustawowo monopol na szkolenie i wydawanie wszelkich uprawnień związanych z żeglarstwem. Przy okazji załatwił sobie dużo więcej. We władzach PZŻ zasiadał zawsze ktoś z rządu. Przynajmniej wiceminister. Załatwianie nie było więc takie trudne. Chodziło nie o pieniądze a raczej o rząd dusz. I wpływy w socjalistycznym państwie. Potem kiedy nastała era dzikiego kapitalizmu okazało się, że ze zleconego zadania pt.: egzaminowanie i wydawanie kwitów, można osiągnąć całkiem niezłe dochody. Jeszcze do niedawna wydawanie patentów odbywało się tak, że pani drukowała kartonik na drukarce laserowej, przyklejała zdjęcie i przybijała pieczątkę za jedyne 100 zł. W tym samym czasie prawo jazdy z wytwórni papierów wartościowych zabezpieczone na kilka sposobów kosztowało 75 zł. I pieniądze nie trafiały do skarbu państwa tylko do stowarzyszenia do którego nikt z nas nie należy (bo osoby fizyczne nie mogą). Stowarzyszenia powstałego niedługo po wojnie tylko po to aby spacyfikować, naturalny pęd Polaków do wolności (woda, wiatr, niebo, żadnej SB). To jest związek sportowy, który narzuca swoją politykę niesportowcom (co jakiś czas zarządzał na przykład weryfikacje, czy wymianę patentów i płać od nowa) Przeglądy i rejestracje jachtów - oczywiście oni - no bo kto... Jakoś Polski Związek Kolarski (cz jak on tam się zwie) nie rwie się do organizowania obowiązkowych przeglądów technicznych rowerów. Albo Polski Związek Motorowy nie aspiruje do wydawania praw jazdy. A PZŻ walczy jak lew o swoje. Jeśli chodzi o zabójstwa dokonane przy pomocy jachtów - to ich liczba jest bardzo mała. Najczęściej wypadki śmiertelne na wodzie są spowodowane utonięciami (woda w płucach) albo wyziębieniem organizmu (przy czym policja z lubością podaja jako przyczynę nadużywanie alko. Zabicie kogoś za pomocą jachtu żaglowego wydaje mi się teoretycznie możliwe ale praktycznie wysoce nieprawdopodobne. Jeśli chodzi o zrobienie krzywdy jachtem to również takie wypadki nie są zbyt częste. Można wjechać komuś w burtę lub w pomost. Zdarzają się przypadki złamania kończyny jeśli takowa znajdzie się pomiędzy burtą a nadbrzeżem lub burtą, zdarzają się wypadki na samych jachtach, ale dotyczą one prowadzących lub załogi. Bo na jachtach turystycznych i sportowych nie może być pasażerów. Wszyscy, nawet najbardziej nieuświadomione blondynki, lub ciocie i wujkowie, lub dzieci znajomych zabrane na krótkie pływanko (co nie powinno mieć miejsca) są załogą, bo na jachcie turystycznym i sportowym nie może być pasażerów. Przynajmniej jeśli się chce być w zgodzie z przepisami.