Sprzedałam dom po 4 latach walki z prozą życia: dalekimi dojazdami, godzeniem pracy, nauki dzieci w mieście, lekarzem, zakupami, lekcjami dzieci i powrotem za późno. Piekne miejsce, weekendy przy płonącym kominku oddalały decyzję, która była konieczna. A oto wnioski ku rozwadze wszystkich entuzjastów (jakim sama byłam): - piękny widok i przyroda przegra! z prozą dalekich dojazdów - dziecko, które dojeżdża do szkoły, wraca zbyt późno żeby odrobić lekcje - życie w domu z dojazdem trwa tylko w sobotę i niedzielę - dojazd zabija przyjemności wydawałoby się dostępne: kino czy teatr. Nie ma sił na to. Basen? - z myślą o dzieciach - oddalenie od miasta, choć atrakcyjne, oddala też znajomych - zawsze jest więcej powodów i spraw, wymagających bytności w mieście, niż umożliwiających szybki powrót do domu - dojazdy są coraz trudniejsze (więcej samochodów i domów) - kwestią ważną jest bezpieczeństwo podróży. Na niektórych drogach każdy dzien to lot kamikadze - latem dom zatrzymuje w domu, bo pies, bo ogródek - po 4 latach pada pytanie: czy nic więcej w życiu mnie nie spotka jak tylko dojazdy i kłopoty organizacyjne? Itd, itp. A wniosek: Wszystkie pieniądze trzeba oddać na dom w mieście, by po prostu był pod ręką, a nie był wiecznym problemem, bo stoi trochę za daleko. Sorry, że studzę zapał. Też go miałem, teraz bym go skorygował, bo domek to oczywiście bardzo miła rzecz, ale najpierw życie, później dom - nie odwrotnie, do czego zmusza nas paranoja z cenami działek. Pa, Cegłówa