Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Marzanka

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    110
  • Rejestracja

Marzanka's Achievements

FORUMOWICZ to brzmi dumnie (min. 100)

FORUMOWICZ to brzmi dumnie (min. 100) (3/9)

10

Reputacja

  1. Namiary na siebie wysłałam. Znalazłam coś ciekawego: Skład Węglowy w Piasecznie oferuje groszek węglowy o granulacji 5-25 z kopalni Staszic, za 390 zł za tonę (nieworkowany) i za 420 zł za workowany. Transport z Piaseczna do Łosia 30 zł niezależnie od tego czy wezmę 1 tonę czy więcej. Zaczyna się robić jakoś normalniej. Jakbym wzięła dwie tony (ile to miejsca zajmie? Mogę to ustawić pod wiatą), to wychodzi mi tylko po 15 zł za transport od tony i cena za tone wynosi wówczas 435 zł. Tylko jak się ma ta cena do jakości? Czy zetknęliście się z tym produktem? Gdzieś tu na forum doczytałam się, że właściwie tylko Piekary się liczą
  2. Od godziny szukam ofert na eko-groszek workowany na terenie Warszawy i okolic. Sprawdzałam już, że nie opłaca mi się kupować groszku bezpośrednio u producenta, jako że cena za dowóz przekracza czasem nawet dwukrotnie cenę samego groszku. Zwykle trzeba zapłacić około 1,20 - 1.50 za każdy kilometr. Wychodzi całkiem bez sensu jeśli chce się kupić tonę. Nie kupię więcej, nie mam gdzie składować, nie mam też chętnych, którzy chcieliby ze mną kupić całego tira (5 ton). Bardzo będę wdzięczna za wszelkie informacje i namiary na ewentualnych dostawców.
  3. Marzanka

    Gimnazjum

    No, no Aż szkoda, że przeczytałam tę wiadomość tak późno, bo teraz jakikolwiek komentarz to przysłowiowa musztarda po obiedzie. Ale nie mogę się oprzeć i powiedzieć, że bardzo mi się podobało. Z jednym wyjątkiem: Są w naszym kraju szkoły, i śmiem twierdzić, że jest ich coraz więcej, gdzie ogromna część nauczycieli doskonale wie, co to jest dysleksja, dysgrafia, dyskalkulia. Nie warto generalizować, zupełnie niepotrzebnie robi się w ten sposób niedźwiedzią przysługę tym pedagogom, którzy wiedzą o tym, że aby uczyć innych, sami muszą się uczyć do końca kariery zawodowej.
  4. Marzanka

    Gimnazjum

    No, no Aż szkoda, że przeczytałam tę wiadomość tak późno, bo teraz jakikolwiek komentarz to przysłowiowa musztarda po obiedzie. Ale nie mogę się oprzeć i powiedzieć, że bardzo mi się podobało. Z jednym wyjątkiem: Są w naszym kraju szkoły, i śmiem twierdzić, że jest ich coraz więcej, gdzie ogromna część nauczycieli doskonale wie, co to jest dysleksja, dysgrafia, dyskalkulia. Nie warto generalizować, zupełnie niepotrzebnie robi się w ten sposób niedźwiedzią przysługę tym pedagogom, którzy wiedzą o tym, że aby uczyć innych, sami muszą się uczyć do końca kariery zawodowej.
  5. Jest taki cudownie raniący moment w filmie "Czekolada" w reżyserii Lasse Hallstroma: Kiedy zaczyna wiać wiatr Vianne pakuje walizki, wie, że nadszedł czas, aby ruszyć w drogę. Część jej natury pragnie osiedlenia, stałości, poczucia bezpieczeństwa jakie daje codzienny rytm. Ale ta druga część ciągnie ją na włóczęgę, na wieczne poznawanie świata. Co roku o tej porze mnie to także dopada. Tak się cieszę, że będę mogła do końca urządzić ogród i patrzyć jak kwitną moje drzewa owocowe, jak wyrasta trawa, jak pierwszy raz kwitną róże. Tak się cieszę tymi nadchodzącymi zmierzchami i tymi ptakami o świecie. Tak mi płacze w duszy tęsknota za niekończącymi się pasmami gór, za tymi mijanymi łąkami, za zmieniającym się krajobrazem Półwyspu Apenińskiego, za Pilionem dumnie ukrytym w chmurach, za rudą ziemią Toskanii, za wieczornym portem w Volos, za równymi, jak sianymi pod sznur, polami kukurydzy w Austrii. Wyjść z domu, wsiąść do samochodu i po prostu pojechać przed siebie. Być ptakiem, wiecznym wędrowcem. Czy w Was też mieszkają takie sprzeczności? Zbudowałam dom żeby zostać, czy żeby biec?
  6. Nie wypełniłam ankiety bo zabrakło mojej opcji Mnie motywowała myśl, że lada moment będzie już za późno na wszelkie zmiany. że już tam utknę do końca życia - wśród tych coraz gorzej wyglądających bloków, obezwładniajacego poczucia bezsilności, jakie ogarniało mnie kiedy usiłowałam coś zmienić w otoczeniu. Ludzie mają chyba w sobie taki ukryty imperatyw nakazujący im żyć w zgodzie z estetyką. No dobra, może przesadzam Patrząc na niektóre domy o jadowicie zielonych czy niebieskich dachach, ogromnej liczbie kolumienek, wykuszy, załamań itd można jednak zwątpić w ten imperatyw Ale niektórzy mają. Precyzyjnie rzecz umując - mnie gnało do podjęcia tej decyzcji poczucie estetyki. BTW to zabawne do jakich wniosków człowiek dochodzi odpowiadając na ankiety
  7. Czuję się chyba bezpeiczniej niż wtedy, gdy mieszkałam w bloku. Początki nie były takie rozkoszne Choć przeprowadziłam się w sierpniu i przecież o 21 było jeszcze jasno to przecież "uszy miałam na słupkach", kiedy zostawałam sama ) Ale teraz, kiedy parę razy zdarzyło mi się zostawić na dworze telefon komórkowy, nie zamknąć samochodu itp. dotarło do mnie, że mieszkanie tutaj wcale nie jest bardziej niebezpieczne, niż mieszkanie w bloku. W gruncie rzeczy tam było znacznie bardziej niebezpiecznie - napady i włamania zdarzały się regularnie. Nie, zdecydowanie bezpieczniej czuję się teraz tu.
  8. Jestem w tej mniejszości - zdecydowałam się na terakotę. Jestem więcej niż zadowolona. Mam dwa psy i kota, dom jest parterowy. Psy wchodzą i wychodzą, ja także często bywam w ogrodzie, często pali się także w kominku - terakota przy takim zestawie to idealne rozwiązanie. Łatwo się ją pielęgnuje, nie niszczy się i wygląda naprawdę przyjemnie. Jest w ciepłym brązowym kolorze (taka przecierana, postarzana), nie jest idealnie gładka (żeby nie była śliska) a dzięki płynącym krawędziom i szerokim fugom idealnie pasuje do ogólnego wystroju wnętrza. Korzystam z tego rozwiązania od 6 miesięcy i w porównaniu z drewnem, które miałam wcześniej mieszkajac w bloku, to po prostu niebo a ziemia. IMHO wybór materiału na podłogę powinien być dokonywany w oparciu o styl życia, jaki się prowadzi. Było mi naprawdę trudno podjąć taką decyzję bo kocham drewno na podłodze a obecny rynek wprost kusi ogromną ofertą. Ale cieszcze się, że tym razem postawiłam rozsądek przed sercem
  9. Pytanie i dyskusja poszły moim zdaniem w nieco chybioną stronę. Nie wymyśliłam tego sama, gdzieś to przeczytałam albo usłyszałam, ale na pytanie: Czy lubisz dzieci? można opwiedzieć tylko w jeden sposób: A lubisz dorosłych? Oba są tak samo absurdalne. Niektóre dzieci, tak jak i niektórzy dorośli, są urocze, łatwe do lubienia. Inne, podobnie do dorosłych, są nieznośne. Dzieki są takie, jak i my. Oczywiście pomijam tu dzieci do lat 2, które jeszcze nie do końca przesiąknęły swoimi rodzicami. Dzieci to bardzo ciekawy temat. Z rodzicielskiego i zawodowego punktu widzenia bardzo mnie interesują. Ale spotkałam wiele różnych dzieci, i choć zdarzało się to bardzo rzadko, niektóre z nich nie dały się lubić, mogłam jedynie starać się je szanować. Różnimy się od siebie na wiele różnych sposobów. Jesteśmy otwarci lub nie, uczciwi lub nie, prostolinijni lub nie, szczodrzy lub nie. Nie wszystkie cechy, jakie posiadamy są wyuczone. Z niektóymi przychodzimy na świat. Dyskusje na ten temat toczą sie w świecie naukowym nie od dziś, ale wszystko zdaje się wskazywać na to, że jednak także i pewne cechy osobowości są nam po prostu przypisane. Wychowanie może je oczywiście do pewnego stopnia korygować. Do pewnego stopnia. Ten, kto ma rodzeństwo na pewno zauważył, że jego brat czy siostra są inni, mimo że warunki w jakich się wychowywaliście były co najmniej zbliżone. Tak więc: Czy lubię dzieci? A które? Najbardziej lubię teraz Szymona. Choć on o tym nie wie oczywiście Najbardziej męczy mnie Martyna - ale ona też o tym nie wie Strasznie z niej zaborcza osóbka. Najchętniej zrobiłaby ze wszystkich dokoła swoją publiczność . Na dodatek ma wybitną cechę "atawistyczną". Wyszukuje sobie "ofiarę" wśród dzieci - osobę, którą z uporem stara się pognębić. To taka cecha charakterystyczna wszystkich istot żyjących w stadach, ławicach czy grupach U niektórych dzieci uwidacznia się bardziej, u innych mniej. Niestety to prawda, że u jedynaków częściej. O dzieciach można w nieskończoność. To świetny temat. Ale nie w taki sposób, jak zaproponował tytuł tego wątku. Mam nadzieję, że wyraziłam się precyzyjnie i nikogo nie uraziłam
  10. Marzanka

    .

    Dziękuję tym, którzy chcieli spojrzeć nieco dalej i nie potraktowali moich wypowiedzi, jako ataku. Chciałabym wyjaśnić kilka spraw: 1. Nie uważam, że mam monopol na mądrości życiowe i wszelkimi sposobami starałam się taktownie zaznaczyć, że choć moje zdanie jest inne, to przecież nie oznacza to braku mojego szacunku dla interlokutorek. 2. Założenie, że jestem zatwardziałą pesymistką rozbawilo mnie W wieku 30 lat zaczęłam studiować dwa kieriunki jednocześnie|: jeden wieczorowo, drugi zaocznie. Pracowałam i miałam dziecko. Skończyłam oba. Jeden z wyróżnieniem. Oba na UW - żadnej laby, trzeba było się zwyczajnie uczyć. Zmieniałam pracę nie obawiając sie zupełnie nowych wyzwań. Pamiętacie taki nieco kiczowaty moment z "Przeminęło z wiatrem" kiedy główna bohaterka stoi w świetle zachodzącego słońca ściskając garść czarnej ziemi i deklaruje, że nigdy więcej nie będzie głodna? Miałam go zawsze przed oczyma, kiedy powtarzałam sobie, że to nie ja będę kiedyś szukała pracy tylko praca mnie I tak jest. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek miała kłopot ze znalezieniem pracy. Taki stan rzeczy nie pojawił się nagle i nie powstał na skutek myślenia "jakoś". Na skutek myślenia "jakoś" doczekałam się sytuacji, w której chodziłam z miejsca na miejsce i nikt mnie nie chciał zatrudnić. 3. Nie mam żadnego przepisu na to, w jakim wieku dobrze jest decydować się na dzieci. Wydaje mi się tylko, że to nie powinno być zbyt późno. Z kilku powodów: a) Człowiekiem stajemy się przez całe życie. Człowiek to nie tylko rodzic. Warto jest trochę poznać siebie samego zanim się zestarzejemy. Wykazuję tu sporą dawkę zdrowej asertywności. Życie jest także dla mnie, nie tylko dla moich dzieci. Muszę mięc czas na przczytanie książki, napisane artykułu czy opowiadania, pobycie TYLKO z moim mężem. Choćby po to, żeby przekonać się jak dobrze jest nam razem b) W pewnym wieku hałas, nieustanne bycie "in an alert", obiady na czas, wywiadówki, problemy ząbkowania, chorób zakaźnych itp. mogą człowieka zwalić z nóg. Sama czasem obserwuję coś na kształt "zmęczenia materiału". Do 8-10 roku życia rodzice wożą dzieci na dodatkowe zajęcia kilka razy w tygodniu. Czasem, kiedy maja dwójkę nie robią popołudniami nic innego (przesadzają). Trzeba mieć końskie zdrowie i stalowe nerwy żeby przetrwać ten okres bez większego uszczerbku. A tymczasem różnie to bywa z tym zdrowiem i często zdarza się, że około 40, choć niechętnie się do tego przyznajemy (kult młodości) coś zaczyna szwankować: ciśnienie się jakoś podnosi z niewiadomego powodu, arytmia się nagle pojawia, kamień jakiś w nerkach lub w woreczku dokucza, kręgosłup trochę pobolewa. Ddziecko to wszystko "wywali na jaw". Nawet dwudziestoletnie mamy bywają "dog tired". Czterdziestoletnie tym bardziej. Każdy ma prawo do własnego zdania. Jeśłi każdy, to i ja także. A ja uważam, że jest w życiu czas na wszystko. Działam więc obecnie pod hasłem: "Teraz Polska" Polska to oczywiście ja Wracając do meritum: Nie zamierzałam nikomu dawać wskazówek co do tego, w jakim wieku powinien mieć dzieci i ile ich powinien mieć. Nie mam do tego żadnych praw i nawet ich sobie nie roszczę. Czy to będzie 20, czy 35 to bez żadnego znaczenia. Ważne jest natomiast moim zdaniem, aby nie decydować się na dziecko "w zamian". O, mam fatalną pracę, zupełnie mnie nie satyfakcjonuję to sobie ucieknę w macierzyństwo i już. Potem pomyślę co dalej. "Potem", moje drobie współpartnerki w biedzie (wszystkie jesteśmy kobietami), zawsze nas dopada. Czasem dopada nas niezwykle dotkliwie. To czy któraś z nas zdecyduje się na urodzenie dziecka wcześniej, czy później powinno być uzależnione od ŚWIADOMEJ w pełni decyzji. Może wiązać się z rezygnacją z obecnej, dobrej i lubianej pracy. Może oznaczać przesunięcie ambicji zawodowych na późniejszy okres. Nie może jednak stać się substytutem dla pracy. Aby utrzymać dziecko, skorygować jego zeza, krzywy zgryz, zapewnić mu książki, wakacje od czasu do czasu, wizytę u lekarza prywatnego, jeśli zajdzie taka konieczność - trzeba pracować. A im dzieci są starsze, tym ich potrzeby większe (moja córka ma 22 lata i studiuje na dwóch fakultetach jednocześnie - oba dziennie, oba na uczelni państwowej). Wiara w to, że jedna osoba w związku podoła tym obowiązkom, nader często okazuje się złudna. Dobrze jest być partnerem także i w tych sprawach, finansowych, dla swojego męża czy żony. Rozpisałam się, napisałam nieco zbyt dużo i osobiście o sobie. Za to przepraszam. Ale proszę nie robić ze mnie tchórza i pesymistki. Fakt, iż liczę się z tym, że w życiu zdarzają się trudne sytuacje nie oznacza, że nie umiem podjąć ryzyka. Zrobiłam to wtedy, kiedy rodziłam córkę, i wtedy, gdy studiowałam, wtedy, gdy zakładałam własną firmę, i wtedy gdy robiłam prawo jazdy i budowałam dom w wieku lat 44 i teraz, gdy nadal planuje wyprawę do Afryki, bynajmniej nie w celach turystycznych Mark Twain powiedział kiedyś: "Pod koniec życia zwykle żałujemy nie tego, co zrobiliśmy, ale tego, czego nie zdecydowaliśmy się zrobić". Ja to cały czas pamiętam. Co nie znaczy, że chowam wyobraźnię i rozsądek do szafy i mówię "jakoś"
  11. Marzanka

    .

    Nie jestem absolutnie przeciwko macierzyństwu. Także nie wyobrażam sobie poświecenia tej części mojego życia i podporządkowania jej całkowicie innej. Ale nie wychodzę z założenia, że kasa się "skombinuje". Być może mam inne doświadczenia. Być może jestem "koziorożcem" i twardo stąpam po ziemi Odkryłam kiedyś, że nieszczęscia nie zdarzają się im - ludziom, tylko nam - ludziom. Odezwałąm się w tym wątku tylko dlatego, że jednak nie wynikało z niego jasno, iż chodzi jedynie o przyznanie pierwszeństwa macierzyństwu przed pracą. Odniosłam wrażenie, że dla niektórych macierzyństwo jest ucieczką przed nielubianą pracą. A tymczasem życie składa się z wielu elementów i macierzyństwo jest pięknym, ale nie jedynym takim elementem. Warto inwestować swoje wysiłki także i w te pozostałe bo w życiu nigdy nie ma nic na zawsze i nic na pewno. Wrażenie uporządkowania jest nieco złudne Lepiej więc osłaniać sobie tyły, jeśli wiecie o co mi chodzi Przychodzi taki moment, że dzieci nie potrzebuja już tak intensywnej opieki rodzicielskiej i wtedy fajnie jest wiedzieć, kto mieszka w naszym ciele - kim jest ta osoba, co ją interesuje, co sprawia jej przyjemność, co potrafi osiągnąć. Życie jest fascynujące, warto poznać jego wiele aspektów A tak btw poznego macierzynstwa. Mama mojego męża urodziła go,gdy miała 40 lat. Kiedy po raz pierwszy ją zobaczyłam miała blisko 70 lat. Była schorowaną panią, Czy pomyślałyście jaka to jest wyrwa pokoleniowa? Co wynika z poznego macierzynstwa dla takich późnych dzieci? Dziewczyny, proszę nie czujcie się urażone, nie chciałabym aby ta dyskusja zamieniła się w jakąś nieprzyjemną wymianę opinii, ale mam takie wrażenie, że czasem jakby brakowało w takim planowaniu wyobraźni pozwalającej pomyśleć o konsekwencjach. A przecież miłość to właśnie umiejętność otoczenia osoby bliskiej optymalną dla niej opieką. Nie nadopiekuńczościa, ale przecież opieką.
  12. Marzanka

    .

    Nasza znajoma właśnie została z 3 dzieci sama. Nie będę wnikala w to, dlaczego tak się stało bo to sprawa prywatna. Ale stać się może cokolwiek: separacja, rozwód, choroba, śmierć jednego z partnerów. Co wtedy zrobicie? Rekonstrukcja rodziny to zawsze ciężki wysiłek i nie zawsze jest on udany. Tak delikatnie, z dystansu tych swoich lat i doświadczeń zasugeruję może, aby po prostu zacząć pracować nad tym, aby wykonywać zawód, czy pracę, która może się stać naszą pasją i umożliwić utrzymanie. Nie uciekajcie dziewczyny od pracy w macierzyństwo. Nie uciekajcie też od macierzyństwa oczywiście. Ale rozwiązanie umowy o pracę poprzez zafundowanie sobie dziecka to żadne wyjście. Ten problem wróci do was jak bumerang. Oby nie wtedy, gdy będziecie miały lat 4o, uczące sie dzieci i alimenty, czy rentę, w wysokości 200 zł na dziecko. Pozdrawiam naprawdę serdecznie - samodzielna i niezależna, choć w związku , czterdziestolatka
  13. Oj Paty Każda zmiana, nawet wymarzona wiąże się z pewnymi ustęstwami i stresem. W końcu to przeciez ZMIANA. W ustabilizowanym, oswojonym życiu pojawia się coś, co wszystko przewraca do góry nogami. Masz rację, że pewnie z dzieckiem, czy dziecmi nie jest łatwo wszystko opanować raz jeszcze, ale także i jak jestes starsza taka poważna zmiana wiąże się ze stresem. My mamy 22-letnią córkę, studentkę czwartego roku UW, która nagle wylądowała w akademiku. To okazało się świetną zmianą. Nie dość, że ma więcej czasu dla siebie, to jeszcze życie w akademiku nadrabia moje zaległości wychowawcze - trzeba się uczyć żyć za określoną sumę. W związku z tym, obserwuję cudowaną przemianę Ale ja także musiałam zrobić prawo jazdy i pewnie było to dla mnie większym stresem niż dla Ciebie. Skoro mam 22-letnią córkę to sama na pewno nie mam lat 30 - nie urodziłam jej jako nastolatka Nieco niezręczne jest poznawanie teorii potrzebnej do egzaminu wraz z dzieciakami młodszymi od naszej "Ojanny", patrzącymi na Ciebie z głupawo-ironicznym wyrazem pyska. Głupio jest też potem oblewać egzaminy praktyczne - wiek wydaje się taki męcząco zobowiązujący Jeżdżę od września i podobnie jak i Ty, przeżywam jeszcze ciągle każde uruchomienie samochodu (a też jeżdżę codziennie). Ale to powoli się zmienia. Nie dalej niż dwa dni temu, zastawili mnie na parkingu tak, że nie umiałam sama stamtąd wyjechać. Zadzwoniłam po pomoc do mojego męża. Przyjechał i stojąc na zewnątrz podpowiadał mi jak się z tego wykaraskać (żadnego wsiadania i wykonywania manewru za mnie). Ale ile takie zmiany wprowadzają w moim życiu pozytywów ) 1. Nauczyłam się czegoś nowego a) nie czuję się stara - ciągle jeszcze się uczę b) jestem wolna - nareszcie nie muszę prosić męża o zrobienie ze mną zakupów (dużych, w Auchan na przykład) c) nie muszę z NIM robić zakupów ))))) d) mogę pojechać tam, gdzie chcę i nie marznie mi tyłek 2. Mieszkam w miejscu, gdzie nikt nie maluje na ścianach napisów w stylu: "Policja to ch........" a) nie ma malowideł b) nie ma przekleństw pod oknami c) można zasnąć nawet o 10 wieczorem, jeśłi masz taki kaprys, bo nikt nie wrzeszczy, nie słucha głośno metalu itd. otwierając przy tym okna, aby uraczyć sąsiadów 3. Mieszkam w miejscu, gdzie wokoło las. a) powietrze ma smak i zapach b) wiem, jak wygląda chodzący po ogrodzie bażant c) widziałąm KWICZOŁA ) d) sikorki zaczynają prawie siadać mi na rękach - nie tylko bogatki ale i modre e) posadziłam miłorząb, i tulipanowca, i metasekwoje, i jaśminowce wonne, i dzikie róże, i mnóstwo tawuł, i......... (tego "i" musiałabym pisac okropnie dużo Podsumowując: kocham swoje błoto. Jak pada to zakładam kalosze (długie, ocieplane). Jak dojadę do asfaltu to zmieniam je na kozaczki i chowam do reklamówki. To żaden kłopot. Droga jest prywatna i trochę nas będzie kosztowała. Ale powoli wysypujemy ją różnymi utwardzającymi materiałami. Jak zrobiło się śnieżnie a potem się rozpuściło to trzeba było zostawić samochód na początku sadu i 150 metrów dojść po błocie. Wykupiłam więc AC - teraz nie martwie się, że mi ukradną moja "Samantę" . Poza tym, stan drogi już jest na tyle dobry, że nawet jak pada to dojeżdżam do domu. Samochód daję do mycia raz w tygodniu. W końcu i tak i tak trzeba go przecież myć. Życie to zmiania. Jeśli nic sie nie zmienia to znaczy, że umarłeś. Niektórzy umierają zanim jeszcze zostaną pochowani. Pozdrawiam optymistycznie
  14. Mamy poważny kłopot związany z budową. Dom ukończony, gotowy do zamieszkania a ja jeszcze przez rok będę musiała korzystać z tak zwanego prądu budowlanego. Nie będę się rozpisywać o tym dlaczego tak się dzieje, bo szlag by mnie trafił chciałabym jednak prosić o wszelkie pomocne informacje: Na co mam zwrócić uwagę, jaką taryfę wybrać (doczytałam się coś na temat taryf, ale nie mam o nich pojęcia), jakie zagrożenia związane są z tą koniecznością. Dom jest ogrzewany gazem, ale poza tym normalnie funkcjonuje (czyli oświetlenie, wszelkie urządzenia elektryczne, potężny komputer, plus dwa ponad 500-litrowe akwaria w których non stop działąją grzałki i filtry). Ogólnie rzecz biorąc energii zużywamy, mimo starań, dość sporo. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie sugestie i rady.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...