Witam, dzieci wyprawione na wakacje, w drodze na ten świat następny potomek i postanowiliśmy z żoną, że zmierzymy się z remontem mieszkania. Nie będzie to jakaś rewolucja, a raczej ewolucja - malowanie ścian i sufitów, wymiana mebli, zamiana między obecnym pokojem dzieci a naszą sypialnią (sypialnia jest większa, więc pokój dzieci docelowo będzie tam gdzie aktualnie sypialnia - no w sumie będzie ich trójka), wymiana wykładzin, malowanie framug... No właśnie - malowanie framug. Jakież to proste zadanie. Metalowe framugi (~10 lat mają), malowane prawdopodobnie raz (maks 2x) białą farbą ale nie olejną. Nie łuszczą się, farba nie odłazi, no ale należy je pomalować. Niestety mamy różne koncepcje z żoną na tę jak prostą czynność. Moje zdanie jest takie: papier ścierny, odtłuszczenie, malowanie świeżą farbą, voila! Zdanie mojej żony jest takie (wyczytane na jakimś forum): opalarka, zdzieranie starej farby, szpachlowanie, malowanie. Powiedzcie, która koncepcja jest słuszna? Boję się, że: po pierwsze opalanie framug nie malowanych farbą olejną to IMHO jakaś pomyłka, po drugie - smród palonej farby, po trzecie - rozumiem szpachlowanie framug drewnianych, ale metalowych? Pomóżcie wybrać słuszną wersję - żona nie chce słyszeć o "prostszym" rozwiązaniu twierdząc, że nie mam racji. A może jestem w błędzie i faktycznie powinienem zrobić jak żona uważa?