Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

chwilowy nick

Użytkownicy
  • Liczba zawartości

    0
  • Rejestracja

Converted

  • Tytuł
    WITAJ, tu znajdziesz opowiedzi na swoje pytania

chwilowy nick's Achievements

WITAJ, czytaj i pytaj... :)

WITAJ, czytaj i pytaj... :) (1/9)

10

Reputacja

  1. Nefer - napisałam to (choć jak teraz rozumię wydźwięk jest nieco inny), bo przeraża mnie z jaką łatwością przychodzi ocenianie postaw , zachowań i decyzji innych osób. Była tu mowa o prawie do życia nienarodzonego, a gdzie tu prawo do życia ewentualnej matki ? Ze swojego doswiadczenia wiem, że to nie jest życie, to ciągła praca, dzień i noc -i nie każdy jest w stanie temu sprostać, nie każdy jest w stanie całkowicie poświęcić siebie - a tak to wygląda. Ktos pisał jak to strasznie jest w ośrodkach pomocy (i to bezsprzeczna racja), ale są osoby, które oddają tam swoje dzieci, by ratować siebie i resztę rodziny, lub poprostu, zwyczajnie po ludzku - brak im już sił- egoiści ?? nie - też mają prawo do życia Są ludzie, którzy decyduja się na aborcje i tez mają do tego prawo. Nie nam oceniać decyzje innych - nie my bęziemy się borykać z ich konsekwencjami. a co do rehabilitacji- znam rodziny, które jej zaniechały z powodu braku nadziei, znam tez takich , których poprostu na nią nie stać.
  2. Nie mam tyle odwagi, co autorka wątku, by pisać pod swoim nickiem. Ale opowiem Wam moją ciążowo - matczyną historię, dzieki której jestem dziś tym kim jestem. Po ponad 2 latach starań o dziecko, serii paskudnych badań, tonie leków, zaszłam w ciążę. Nie długo było mi dane sie nią cieszyć, poroniłam w 13 tygodniu, a że desperacko pragnęłam dziecka, nie zaprzestaliśmy "pracy" i w bardzo krótkim czasie znów zaszłam w ciążę. Nauczona poprzednimi doświadczeniami, byłam stale pod kontrola lekarską, badania krwi, USG - to był chleb powszedni. pierwszy trymestr przeleżałam plackiem - wstawałam na siku i pod prysznic, w drugim mogłam sobie pozwolic na krótkie spacery po szpitalnym korytarzu. W 7 miesiącu mogłam wrócic do domu, oczywiście z koniecznością cotygodniowych badań i podpisania "szpitalnej listy obecności" i z reklamówką leków, od których juz wątroba dogorywała. Końcówka ciąży to był fajny czas taki z dreszczykiemi niedowierzaniem, że to już i że naprawdę sie udało. Przyszły skurcze, gdy były częste i regularne pojechałam do szpitala. To była sobota. Nie wdając się w szczegóły, poród był niekończącym się koszmarem.. Po ponad 30 godzinach w niedzielny wieczór, na świat przyszedł nasz syn. Nie miałam sił by wziąść go na ręce, by przytulić. Zajął się nim tata. Gdy następnego dnia "doszłam" do siebie przytulilam moją kruszynkę i z lekkim zdziwieniem patrzyłam na jego główkę, która miała dziwny kształt. Ale tłumaczyłam sobie, że przecież przeciskał sie długo przez kanał rodny, kości czaszki są mięciutkie , że wszystko wróci do normy. Dopiero w 3 dobie po porodzie , pani neonatolog , stwierdziła, że cos jest nie ok, że to nie są odkształcenia czaszki, że to jest krwiak podtwardówkowy. Podano leki pomocne we wchłanianiu krwiaków i zapewniono, że jest ok i będzie jeszcze lepiej. Wypisano nas do domu. Jak większość młodych matek , zrobiłam kurs do pediatry, połoznej i grzecznie z ich zaleceniami pielęgnowałam dziecko. Szczęściem w nieszczęściu było to ,że pani pediatra okazała sie leniwą krową i zaczęliśmy szukać nowego lekarza. Z polecenia trafiliśmy do Innej doktor. Pierwsza wizyta (mały mial jakieś 2-2, 5 miesiąca) i szok - skierowanie do neurologa, dzieciak jest nienaturalnie sztywny, ma stanowczo zbtyt wysokie napięcie centralne (a ja - młoda matka, wraz z położną cieszyłyśmy się , ze mam silnego dzieciaka , bo mająć siedem tygodni wysoko podnosił głowę). Wizyta u neurologa, diagnoza MPD, rehabilitacja i nadzieja ,że ona coś pomoże. Godziny ćwiczeń, codzienne podróże do ośrodka, płacz dzieciaka (i nasz), krzyki, niepokój, strach, rozpacz...nie wiem czy są jakieś emocje , które nami nie targały. Brak poprawy - pani neurolog , każe się przygotować na " hodowanie roślinki" (dosłowny cytat). I ...nadzieja...rehabilitant dostrzega efekty pracy, po pół roku... z każdym dniem jest lepiej, mały siade, chwyta, chodzi, zaczyna "mówić" ...wszystko inaczej niż rówieśnicy, ale daje radę. Tuż po 3 urodzinach po raz ostatni widzimy sie z naszym rehabilitantem. Mam sprawnego, zdrowego syna, który pewnie nigdy nie bedzie sportowcem. ale ja tez nie jestem -a potrafie być szczęśliwa. I powiem kilka słów do przyszłych mam. Choroby genetyczne można stwierdzić w badaniach, urazów okołoporodowych, niosących różne konsekwencje- przewidzieć się nie da. I to nie jest tak, że jak lekarz powie, postawi diagnozę - to to juz jest wyrok. My mieliśmy nieszczęście trafić, na neurologa konowała, który postawił diagnoze, do której nie miał podstaw. Dziś już wiem, że to było ZRPO, wiem,że u tak małych dzieci nie można stwierdzać MPD....szkoda,że nie miałam wtedy tej wiedzy.. Miałam niepełnosprawne dziecko, przez te lata moje życie było walką, każdej nocy i każdego dnia.... Nie wiem czy przez kolejne lata dałabym radę, miałam dosyć...byłam sfrustrowana i ....cholernie samotna. Jedyne co miałam w nadmiarze, to slowa użalania się, współczucie i litość. Dziś to ja jestem po drugiej stronie i zrobię wszystko by inni rodzice mogli powiedzieć "miałam/em niepełnosprawne dziecko". Jednak bez fałszywej nadziei, bez obiecanek, na które nie ma pokrycia...niestety - nie każda diagnoza jest błędna. Przepraszam - ale musialam to z siebie wyrzucić
×
×
  • Dodaj nową pozycję...