Po prostu super! Naprawdę cieszę się, że wątek jest kontynuowany. Poczytałam dzisiaj (i pooglądałam) z prawdziwą przyjemnością i... ulgą!!
Moja przygoda z drewnianą chatką zaczęła się w październiku 2010. Wtedy pierwszy raz ją zobaczyłam. Drewniana, z roku 1933. Słooonooo za nią zapłaciliśmy, ale była "do zamieszkania od zaraz". Wrodzony optymizm zamydlił mi oczy na dziury w balach "to wpuści się środek na robale i będzie dobrze". Ale przygoda remontowa wcale nie zaczęła się od tego. W łazience rurki od wody przebiegały ni mniej ni więcej na wysokości łokci na wierzchu kafelków (rudo-pomalowane odłażącą farbą), ale przecież "schowanie rurek to mały koszt". Taaaa... Doszliśmy do wniosku, że skoro już taki mały remoncik, to trzeba pomysleć o ogrzewaniu. Niestety poprzednia właścicielka już nie miała żadnych pieców kaflowych, kuchni chlebowych ani nic w tym stylu. Za to miała "farelkę", którą podgrzewała się w jednym pokoju. (Naszą pierwszą noc (grudniową, dodam) jako NOWYCH właścicieli nazwaliśmy NOCĄ W LODÓWCE. Ale co tam..) Otóż wracając do rozpoczętej myśli - trzeba pomysleć więc o ogrzewaniu.
W ciągu całego roku 2011 "ogarnęliśmy" ogródek i całą chatkę (bez zaglądania pod płyty g-k wytapetowane ohydną i brudną tapetą zresztą) aż do pewnego dnia, kiedy zdecydowaliśmy się na zerknięcie, co jest pod spodem Płyty były przykręcone hm bezpośrednio do drewna, no cóż! Kiepsko to wyglądało po zdjęciu płyt.. Nasz niezastapiony sąsiad stwierdził, że ma fachowca, który się "zna" na starych domach. To oczywiscie jest "w telegraficznym skrócie". Ale od tego się WSZYSTKO zaczęło... Przyznam, że przeżyłam horror, jak odkrylismy te zewnętrzne bale od środka. W tej chwili mamy remont generalny ha! Biadolę nad tym, że mieszkamy na co dzień 320 km od naszej chatki i chociażby ceny paliwa uniemozliwiają nam bywanie tak często, jak byśmy chcieli.
Dodam, że naprawdę duuużoo "studiowalismy" literatury, czytalismy poradniki, fora itd., ale jednak dla ludzi, którzy się niezbyt "znają na rzeczy" ciężko jest samemu czegoś nie sknocić, choćby było to poparte nie wiadomo jaką wiedzą teoretyczną. Ktoś kiedyś na innym wątku stwierdził "jak uważasz, że dasz radę sam, to czemu nie zrobisz sobie samochodu? Niektóre rzeczy należy powierzyć fachowcom" czy coś w podobie to brzmiało. Naprawdę chylę głowę przed tymi, którzy sami wyremontowali swoje domy, bo wiem, jak bardzo też chciałam to zrobić. Podziwiam i nawet zazdroszczę! Satysfakcja nieprawdopodobna. Duma z własnych dokonań i wspaniałe wspomnienia do opowiadania wnukom w długie zimowe wieczory... hm. Jednak uważam, że gruntowne prace remontowe powinny być przeprowadzone przez ludzi, którzy się na tym znają. Za dużo jest do stracenia. Stary dom to nie rower, który mozna potraktować metodą prób i błędów, bo za błąd można za dużo zapłacić.
Pewnie zaraz pomyslicie, że śpię na kasie.. nic z tych rzeczy. Mam dwa kredyty i (jeszcze nie ruszony.. ale to już w tym miesiącu niestety! - kredyt odnawialny) i więcej nie dostanę.. No tacy jesteśmy niewiarygodni dla banków.. (jak zresztą większość z nas!). Ale za to powiem, że ludzie na Podkarpaciu są naprawdę rewelacyjni! I chyba jesteśmy szczęściarzami, że trafiliśmy na takich ludzi. Od października prowadzę mój remont telefonicznie i mailowo. Niemożliwe? A jednak. Komunikacja nieprawdopodobna. Ludzie, których polecił nam nasz sąsiad (też powinnam napisać z dużej litery!!) są fachowcami przez duże F. Po drugie są życzliwi. Po trzecie są warci każdej wydanej złotówki, a po czwarte - nie są to nie wiem jak duże złotówki. Myślę, że będzie dobrze. Też prowadzę dziennik remontu (na odległość co prawda, ale wszelkie aspekty remontu, wyborów, obliczeń i zakupów nie są mi obce, wierzcie czy nie) ale w formie pisanej długopisem i ołówkiem Jak macie jakieś pytania, chętnie się podzielę spostrzeżeniami i doświadczeniem "moich mistrzów", a sporo już jest zrobione. Dodam, że niektóre rozwiązania odbiegają od moich wyobrażeń, ale wydają się być solidne.
Spróbuję wstawić zdjęcie domku, a może nawet "bala", który hm.. okazał się... no własnie czym?
Pozdrawiam wszystkich.