Jarek EM08 03.02.2012 17:35 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 3 Lutego 2012 (edytowane) Odcinek 121, czyli Jarek w swym gadżeciarsko-kuchennym amoku poleca... Zanim pojadę dalej z "czysto budowlanym koksem" postanowiłem przedstawić małą "Jarkową listę referencyjną" kuchennych utensyliów, które Jarek z żonulą obecnie używa i jest tak zadowolony, że dalej chętnie poleca. Coś akurat dla tych, którzy wyposażają kuchnie w nowo wybudowanych domach... 1. Gary Silarganowe garnuszki firmy Silit (made in Germany). Osobiście (wraz z żonulą) jesteśmy przeciwnikami wszelkich garów z czystej nierdzewki czy też chromowanych - bo żeby jakoś wyglądały, trzeba o nie dbać. Jakiś czas temu kupiłem zestaw garnków w super zajefajnym, oczojebnym kolorze Energy Red. Cztery gary w zestawie + patelnia + największa brytfanna, której z nieznanych mi względów na stronie Silita nie ma http://img717.imageshack.us/img717/2210/silit.png spełniają (prawie) wszystkie nasze wymagania odnośnie domowych garów. A dzięki zajefajnemu kolorowi, nawet po niezbyt dokładnym ich umyciu wyglądają jak nówki. Jeśli nikt do tej pory nie słyszał o silarganie, to może sobie przy okazji poczytać. Ponieważ żonula się kiedyś naczytała o szkodliwości teflonu (tego odpadającego płatami od starych patelni), nowość pod nazwą silargan przyjęła z aprobatą... 2. Szybkowary Pisałem w 1 punkcie, że nie toleruję nierdzewkowo-chromowanych garów?... Dla jednej firmy robię wyjątek. A konkretnie dla szybkowarów firmy Tefal (made in France). Zalety szybkowarów są znane. Pyrki ugotowane w 7 minut? No problem... Świeżutka cielęcinka, okazuje się starym, żylastym wołem, który w zwykłym garnku po 3 godzinach gotowania nie chce zmięknąć ani o jotę, przyprawiając tym samym babcię ze sztuczną szczęką o atak apopleksji...? Szybkowar sobie poradzi... Tylko, że zazwyczaj stosowana "technologia" nakręcanej pokrywki na garnek jest niefajna... Fajna jest natomiast technika opracowana przez Tefala, czyli "łapki" zamontowane na pokrywce, które po jednym naciśnięciu przycisku zatrzaskują się w dowolnej pozycji na obręczy garnka. Taka technika to miodzo! Jako pierwszy w kolekcji (bo innych, lepszych, fajniejszych nie było) pojawił się podstawowy model Clipso: http://img854.imageshack.us/img854/4595/mainio.jpg i służy wiernie do dziś. Robi i robił to tak dobrze, że powstała idea dokupienia mu towarzysza, tak aby mu było raźniej w kuchennej szafce. Tym razem na rynku dostępny był już dużo bardziej wypasiony model, który w tempie ekspresowym został przez żonulę zaaprobowany i w te pędy zakupiony. Oto Tefal Nutricook: http://img862.imageshack.us/img862/4247/nutricook.jpg Gar ma 4 programy i "timer". Prawdziwy kuchenny eye-catcher pasujący do nowoczesnej kuchni. Jest niestety niedostępny w Polsce, ale co to w końcu za problem w dzisiejszych czasach otwartych granic i Unii Europejskiej... Dla tego pierwszego, z lekka już wysłużonego modelu wynalazłem zresztą już następcę, z serii 'Jamie Oliver poleca': http://img29.imageshack.us/img29/6048/jamiel.png 3. Naczynia ceramiczne Jeśli ktoś poszukuje porządnej ceramiki kuchennej to polecam Le Creuset (firma nie ma polskiej strony więc podaję odnośnik do oryginalnej wersji francuskiej), to francuska klasyka, oczywiście znów made in France. Chociaż na wielu z produkowanych przez nich naczyń można znaleźć napis "made in Thailand" jakość jest bez zarzutu. Do tego ten oczojebny, płomienny kolor, który nam z żonulą super odpowiada..., chociaż są też inne... Kolekcję ceramiki tej firmy dopełnia 7 litrowa (jeśli kurde nawet nie większa) makutra, obecnie niestety niedostępna, która jest super przydatna Jarkowi do wyrabiania ciasta na sernik - a jest go naprawdę dużo, bo sernik zawsze (na wyraźne polecenie żonuli) piekę w rozmiarze XXXL, czy wyrastania ciasta drożdżowego, w przypadku, gdy należałoby właściwie już sięgnąć po miskę... Nie muszę dodawać, że jest również w oczojebnym kolorze... http://img819.imageshack.us/img819/4382/otherpicture32010052412.jpg Oprócz zajefajnej ceramiki, Le Creuset jest odpowiedzialna za legendarne naczynia żeliwne. Sam skusiłem się na taką patelenkę. Gdy nią operuję, żonula stara się nie zbliżać, bo lekkie potrącenie wiotkiej żonuli taką patelenką wagi ciężkiej, może skutkować ciężkimi obrażeniami ciała. 4. Młynki do pieprzu i soli Tu znów będzie made in France... Zna ktoś nazwę Peugeot?... Każdy zna... Tylko, że nie każdy wie, że do koncernu Peugeot, oprócz oddziału samochodowego należy również oddział młynków... Od asortymentu Peugeot'owych młynków kręci się w głowie... Drewniane, akrylowe, inoxowe, elektryczne, ręczne, z połyskiem, albo bez, od 7 cm knypków do pół metrowych potworów - do wyboru do koloru... Strona francuska z pełnym asortymentem jest tu, chociaż niemiecka jest ciut fajniejsza, bo prawie każdy asortyment potrafi pokazać na jednej stronie. Np. młynki do pieprzu. Żonuli najbardziej przypadł do gustu model CHÂTEAUNEUF, http://img440.imageshack.us/img440/9044/chateuneuf.jpg czyli 30 centymetrowe połączenie drewna z metalem w matowym lakierze z 6-stopniową (chciałoby się napisać "skrzynią biegów" ) regulacją mielenia uSelect, http://img401.imageshack.us/img401/7841/uselectkarte.png no i kupiłem. I do soli, i do pieprzu. 5. Dodatki, czyli mali pomocnicy w kuchni W tych sprawach prawdziwym królem jest firma Rösle (made in Germany). Produkują utensylia w różnych seriach, a nam z żonulą najbardziej podoba się seria z "oczkiem" - przygotowane do powieszenia na specjalnie do tego przeznaczonych listwach. Oto kilka z wybranych przez nas elementów serii: http://img19.imageshack.us/img19/5879/roesle.png Mamy tego w kuchni dużo więcej niż jestem w stanie tu pokazać. W obieraczce (pierwszej na obrazku) zakochała się od razu moja siostra. Zawsze słyszałem od niej, że ona nic takiego nie potrzebuje. Nóż jej w zupełności wystarczy... Zmieniła jednak natychmiastowo zdanie, gdy zabrała się "obróbkę" pyrek. Raz, dwa doszła do wniosku, że to jest prawdziwe cudo. Ulubionym elementem małej jest natomiast ostatni element, czyli coś co ja nazywam "wygryzarką", a służy do wycinania z jabłek gniazda nasiennego. Mała obecnie nie ruszy jabłka w całości, jeśli tata wcześniej nie zrobi w nim fajowej dziurki... Jarkowym "number one" jest natomiast element 2 i 5. Czyli zajebiszcza wyciskarka do czosnku, którą po użyciu myje się w 5 sekund i przeciwodpryskowa nakładka na patelnie (dorobiłem się 2 rozmiarów) - zrobiona z porządnej, polerowanej, nawiercanej blachy grubości ok. 1mm. Rösle to prawdziwe 200 procentowe made in Germany... Gdyby się ktoś nie domyślił, 4 element, to zwykły tłuczek do pyrów... Rösle ma tę wadę, że na swoich stronach internetowych mało widać. Pełny asortyment jest chyba tylko do znalezienia w drukowanym katalogu... 6. Noże Na koniec, coś bez czego nie ma dobrej kuchni. Jeśli chodzi o "wysoką półkę", to chyba najlepiej uderzyć w "made in Japan". Japońskich noży jest od groma. I tych tańszych, i tych droższych... Długo się zastanawiałem co dobrego przyda się do kuchni. Po bardzo długich namysłach zdecydowałem się na zestaw Hideo Kitaoka. Piękny zestaw ze "stali damasceńskiej" oprawiony w sandałowe drewno: http://img35.imageshack.us/img35/1687/japoce.png Cholerstwo drogie jest jak nie wiem co, ale warte każdej złotóweczki, jaką na nie wydałem. Zestaw ma 2 minusy: cenę i to, że bardzo łatwo pozbyć się paluszków, bo każde lekkie draśnięcie może skończyć się poważnymi obrażeniami. Można się nimi zabawić w samuraja i wypruć z człowieka wszystkie flaki, jednym krótkim machnięciem noża... Oczywiście jeśli tylko jest odpowiednio naostrzony... To tyle na dziś Edytowane 3 Lutego 2012 przez Jarek EM08 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jarek EM08 14.02.2012 18:11 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 14 Lutego 2012 Odcinek 122, czyli co Jarek ma na oku... do kuchni oczywiście... Kuchennych dupereli nigdy mało. Im duperele fajniejsze, tym fajniej się na nie wydaje kaskę. Ponieważ ostatnio wspominałem co już mamy kupione z myślą o nowym domu, dziś skrobnę co mamy na oku... 1. Chlebak Do nowego domu mamy zamiar kupić ładny chlebak. Pierwsze nasze myśli skierowały się w kierunku polecanej już firmy Rösle. Firma ta produkuje również bardzo ładne chlebaki. Na przykład taki - Rösle Brottrommel: http://img407.imageshack.us/img407/5943/chlebakr.png Chlebaczek jest prześliczny, ma jednak jedną wadę - ma dużo, łatwo brudzącego się chromu no i zastanawiamy się w związku z tym czy w kuchni jest praktyczny. Bo żeby się ładnie prezentował w kuchni, trzeba go będzie niestety pucować... Niedawno jednak wpadł nam w oczy chlebak zupełnie innej firmy (włoskiej), a mianowicie Lengoart CABRIO. Ten model prezentuje się również prześlicznie, a różni się od poprzedniego tym, że mało w nim stali (tej słynnej, niemieckiej...), a dużo drewna i skóry (ekologicznej ) - to typowa, elegancka włoska robota. Oto on: http://img28.imageshack.us/img28/7881/chlebakl.png Czyż nie jest piękny?... Bo nasze serca ostatnimi czasy skłaniają się ku niemu. Zwłaszcza, że ten beżyk będzie nam pasować do kuchennych szafek. 2. (Znów) noże Ostatnio wspominałem o nożach japońskich, do zadań specjalnych (czyt. sepuku, harakiri, i takie tam...). No ale oprócz noży do zadań specjalnych trzeba mieć w kuchni takie bardziej normalne. Wprawdzie u nas w domu bardziej normalnych noży nie brakuje, powstała idea zakupienia do nowego domu nowych noży wraz z nowoczesnych blokiem do nich. Ponieważ zwykłe, drewniane bloki się nam już opatrzyły, wybór nasz pada na coś takiego jak Twin Rondo firmy Zwillinger (Made in Germany*). O coś takiego: http://img405.imageshack.us/img405/3144/zwillinger.png czyli niemieckie połączenie stali, magnesów i tworzywa sztucznego. 3. Czajniczki elektryczne i tostery Tadam... po raz pierwszy zapodaję tu produkty "made in UK". Okazuje się, że angole potrafią również stworzyć coś ładnego. Russell Hobbs w swojej kolekcji Glass Touch ma taki oto czajniczek http://img405.imageshack.us/img405/1865/rh1v.png oraz taki oto toster http://img208.imageshack.us/img208/2949/rh2.png czyli ładne połączenie chromu (nie za dużo) oraz bieli. Tyle na dziś (*) PS. Każdy polski patriota powinien wspomagać niemiecki przemysł wyrobów metalowych... Bo jak nie będziemy go wspomagać, to Niemcy przerzucą się z braku laku (zapotrzebowania) z produkcji kuchennych dupereli na masową produkcję czołgów... Wszyscy dobrze wiemy co z tego wynikło przed 70 laty...... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jarek EM08 16.02.2012 14:45 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Lutego 2012 Odcinek 123, czyli odcinek ubezpieczeniowo-pączkowy... Dziś "tusty czwartek" - tak mówi moja mała, a więc mały wpis pączkowo-okolicznościowy. Ale najpierw trochę o ubezpieczeniach, bo ile można pisać o tych kuchennych duperelach... Zakończenie tynków wewnętrznych poskutkowało zadaniem przez żonulę pytania, które wisiało nade mną już od dłuższego czasu jak miecz Damoklesa... Czy domek dostanie wreszcie jakąś ochronę w postaci ubezpieczenia... Bo na domek poszło już całkiem dużo kasy, a ubezpieczenia niet... Dom jest budowany bez kredytu, z mizernych resztek, które pozostają z pensji, więc nic nie zmuszało wcześniej Jarka do wykupienia ubezpieczenia. Rad nie rad, przyznałem żonuli rację, że domek wyczekuje ubezpieczenia, jak kania dżdżu. No i postanowiłem jakoś zaradzić małemu strapieniu żonuli. Na szczęście jarkowy "śwagier" jest agentem ubezpieczeniowym, i pierwsze (i ostatnie) kroki skierowałem do niego. Po przeprowadzeniu przez niego małego "wywiadu" dopasował do moich (i jego) wymagań firmę z jej polisą ubezpieczeniową. Wizyta u "śwagra" zaowocowała parasolem ochronnym na kwotę 380 000 PLNów (o ile dobrze pamiętam, bo nie chce się mi szukać polisy) i zapewnieniem, że "w razie czego", będę miał po swojej stronie walczącego jak lew w mojej sprawie "śwagra-agenta", bo wiadomo jak ubezpieczalnie lubią się z wypłatami odszkodowań migać... Dziś więc mogę napsiać, tak jak by to powiedziała Monica Geller-Bing: polisa - "checked!" A teraz temat pączkowy (interesujący pewnie jedynie dla poznańskich tubylców) Nie wiem jak w innych rejonach Polszy, ale w Poznaniu, i w okolicach, we Wielkopolsce, i nie tylko... jemy dziś pączki... Dużo pączków... :yes: Jemy je tonami! :yes: Ponieważ Jarek trzyma linię, obiecał sobie, że nie zje dziś więcej niż pięć :yes::yes:... 5 (słownie: :yes::yes:) pysznych, okrąglutkich i uśmiechniętych pączuszków... Mam nadzieję, że dotrzymam danego sobie zobowiązania:rolleyes:... Bo Jarek baaardzo lubi pączki... Kiedyś polecałem już pizzerię w Poznaniu, a dziś polecam "pączkarnię". Jak co roku w tłusty czwartek przeprowadzane są Wielkie Testy Pączków, w których biorą niestety ciągle te same cukiernie/piekarnie. A ja mam dość tych wszystkich Liczbańskich, Słodkich kącików, Kandulskich i Elit... i wszystkim (pod)Poznaniakom polecam małą cukiernię przy ul. Głogowskiej (mapa Targeo mówi, że to nr 39, a Mister Google, że nazywa się Rogalik), a bardziej obrazowo mieści się niedaleko Dworca Głównego w Poznaniu, obok skrzyżowania Głogowskiej z Gąsiorowskich i Niegolewskich. Sprzedawane tam pączuchy są może i małe, mogłyby mieć trochę ciekawsze nadzienie, a nawet pomarańczową skórkę, ale i tak pomimo tych braków są najlepsze na świecie... No dobra... najlepsze w znanych mi rejonach Poznania... Ponieważ siostrzycha moja ma przy Głogowskiej sklep, z którego do w.w. pączkarni jest rzut beretem, każda wizyta u niej jest połączona z wielkimi pączkowymi zakupami, na czym cierpi niezmiernie i niezmiennie jarkowa linia... Kto jadł pączuchy z Rogalika i dalej uważa, że gdzieś indziej są lepsze, niech zapoda kontakt... Bo ja wolę Rogalikowe pączuszki od tegorocznego poznańskiego zwycięzcy Webera. Wszelkie komentarze na ten temat są niezwykle mile widziane Z pączkowym pozdrowieniem Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jarek EM08 25.02.2012 11:38 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Lutego 2012 Odcinek 124, czyli dwa lata minęły jak jeden dzień... Czas na małe (dziś już z lekka retrospekcyjne) podsumowanie kosztów budowy. Przyznaję, że budowa nie posuwa się zbyt szybko, ale... - po pierwsze jest to związane z przyjętym modelem budowy - budujemy dom bez kredytu, zgodnie z dobrą, staro(wielko)polską zasadą: to my powinniśmy zarabiać na bankach, a nie banki-krwiopijcy na nas . Tak naprawdę nie mam jakiejś wielkiej urazy do banków, ale na budowie wyznaję zasadę, że albo fachowcy pracują na moich zasadach, albo robią z niej szybki wypad, i w sferze finansowej, że kredyty biorę, ale na wygodnych dla mnie warunkach, albo mówię bye-bye... A wygodne dla mnie warunki to... kredyty na 0%... Ostatnio przyznano mi małą linię kredytową w wysokości 25000 PLNów na 10 miesięcy z oprocentowaniem 0%. Nie jest to za dużo, ale mimo wszystko głowię się teraz z lekka czy i jak z niej korzystać, bo ja bym może kaskę przeznaczył w jakimś stopniu na budowę, żonula moja natomiast na wakacje... Znając jej umiejętności wiercenia dziury w brzuchu i moje umiłowanie lotniczych wypadów urlopowych może w rezultacie stanąć na jej zdaniu... - jako jedni chyba z nielicznych, traktujemy budowę domu jakąś taką małą powagą i na totalnym luzie. Raz jest więcej kasy, raz mniej. No i co z tego... Świat się nie zawali, jak z takich czy innych względów coś się na budowie opóźni. U teściów nie mieszkamy, a w obecnym 80 metrowym mieszkaniu też ciasno nie mamy... Lepiej jechać na wakacje... A przechodząc do meritum sprawy, jako wybitnie umysł ścisły, z technicznym wykształceniem połączony (dziwne) z dużymi zdolnościami humanistycznymi, notuję wszelkie wydatki związane z budową. Aby je usystematyzować, wykluła się mała tabelka w Excelu, która regularnie jest ulepszana i uzupełniana o nowe wpisy. Co ciekawe muszę przyznać, że bardzo lubię do niej dopisywać nowe wydatki, patrząc jak słupki/pola wykresów pną się do góry. Bo najważniejsze na budowie jest cieszyć się z postępów na niej, a nie zamartwiać pierdołami ile już kasy na nią poszło, albo ile jeszcze pójdzie... Niektórzy z "dzienniko-piszców" umieszczają w swoich budowlanych na bieżąco podają poniesione wydatki. Swego czasu powstał nawet wątek, w którym obywatel-inwestor podawał każdą poniesioną na budowie kwotę w rodzaju: "paczka dziesięciu krzywych gwoździ - 2 zł". U Jarka czegoś takiego nie ma i nie będzie. Będzie natomiast zwięzłe podsumowanie. Tabelka liczy sobie wiele wewnętrznych podgrup (również rozwijanych) i parę setek wierszy, lecz po zwinięciu ich wszystkich wygląda tak (po kliknięciu tabelki otwiera się większy, bardziej czytelny obrazek): http://img848.imageshack.us/img848/4079/2latam.png To tyle na dziś. A w przyszłych odcinkach: - wentylacja mechaniczna, chilli jak się nie dać fachowcom zrobić w ciula oraz - o perypetiach z zakładaniem wody, chilli jak Zarząd Dróg Miejskich w Posen może utruć inwestora. PS. Sewi! Wielkie dzięki za życzenia! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jarek EM08 13.03.2012 10:38 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 13 Marca 2012 (edytowane) Odcinek 125, czyli The Power Of Google Maps... Początkowo chciałem napisać w tym odcinku coś o budowlanych nowinkach, ale wujek Gógiel mi nie pozwala. A nie pozwala, bo wgrywając 4 marca na serwery najnowsze aktualnie dostępne ortofotomapy Poznania (i nie tylko), daje mi (moim zdaniem) do ręki trochę ciekawszy temat. Zapraszam więc dziś na małą podróż w czasie... Podróż tę odbywać będziemy na przykładzie czterech, sąsiadujących z Jarkową (skrajna, prawa), działek. A więc przenosimy się do roku: 1 - 2001 - Na zdjęciu widać prawdziwą pampę. Działeczki prawie nieskalane zabudową. Jedynie na dwóch widać postawione jakieś budki (z piwem?), szałasy, kanciapy czy cholera wie co... http://img213.imageshack.us/img213/9230/nk6d.png 2 - zima 2007 - I proszę... Na mapie pojawiają się pierwsi pionierzy. U mojego bezpośredniego "somsiada" pojawia się zadaszony domek. U najdalszego, spod ziemi wychyla się coś w rodzaju stanu zero. http://img59.imageshack.us/img59/3892/nk5d.png 3 - lato/jesień 2007 - Do wyścigu po domek dołącza kolejny sąsiad (w środeczku). A Jarkowa działka stoi cały czas niezabudowana... Na lewej działce pojawia się niebieski pasek palet z Silką... sąsiad muruje ściany... http://img193.imageshack.us/img193/5072/nk4d.png 4 - lipiec 2009? - Widać znaczną poprawę jakości zdjęć. Jeden z sąsiadów dorobił się basenu, ostatni pracuje nad dachem. Na prawej działce bez zmian - cały czas pampa... http://img109.imageshack.us/img109/113/nk3d.png 5 - sierpień 2009 - Kolejna poprawa jakości materiału fotograficznego (dzięki MGGP Areo). No i wreszcie coś zaczyna się dziać u Jarka. Po zdjęciu humusu działka jest gotowa na przyjęcie nowego domku... http://img109.imageshack.us/img109/7069/nk2dw.png 6 - lato 2011 - Ostatnie, najważniejsze zdjęcie. Na to czekał Jarek od dawna... Bo na Jarkowej działce widać długo wyczekiwany kontur domku z czerwonym dachem. Hurra! Hurra! Hurra! http://img542.imageshack.us/img542/4472/nk1d.png Na ostatnim zdjęciu ładnie widać wyznaczoną przez Urząd Miasta 10-metrową linię zabudowy. To tyle na dziś PS 1. Niniejszym pięknie dziękuję wujowi Góglowi za wstawienie to netu tak ciekawego materiału fotograficznego. PS 2. Czy ktoś z (pod)Poznaniaków potrafi zidentyfikować kiedy były zrobione ostatnie zdjęcia Poznania? Wuj Gógiel podaje kwiecień 2011, ale to nie jest prawda... Edytowane 13 Marca 2012 przez Jarek EM08 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jarek EM08 15.04.2013 09:57 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 15 Kwietnia 2013 Odcinek 126, chilli nie mam czasu na nic... Nie, nie umarłem... Nie rozwiodłem się również... Nie, pracy też nie straciłem... A przyczyna pustek w jarkowym dzienniku jest prozaiczna... Totalny brak czasu na cokolwiek poza pracą i rodziną. Niemniej jednak ostatnimi czasy pojawiło się malutkie światełko w tunelu i postanowiłem się poważnie zabrać za uzupełnianie dziennika. Bo to wbrew pozorom sprawia mi przyjemność. Oczywiście będzie się to odbywać jak zawsze chronologicznie... Następny odcinek "jak nie dać się zrobić fachowcowi w ciula" w przygotowaniu. PS. Tak prawdę powiedziawszy, to siedzenie przy komputerze zamieniłem na codzienną 20 kilometrową rowerową przejażdżkę. Nie, nie mam problemów zdrowotnych, które ew. mogły spowodować takie zintensyfikowanie aktywności sportowej. Żonula z moją siostrą twierdzą nawet, że z lekka padło mi na dekiel, bo jak twierdzą, jak inaczej można skomentować Jarka wychodzącego na 20 km przejażdżkę o 2 w nocy, bo mu się z letka wieczorem przysnęło? Skutek jest taki, że w zeszłym roku machnąłem na rowerku 7000 km. A byłoby tego więcej, gdyby nie przymusowa przerwa wywołana operacją łąkotki (nie mylić z łechtaczką, jak to się wymsknęło mojemu koledze ). Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Jarek EM08 24.04.2013 11:39 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 24 Kwietnia 2013 (edytowane) Odcinek 127, czyli o wentylacji mechanicznej (part 1)... Wykonać instalację wentylacji mechanicznej nie jest tak łatwo. Raz, że można się łatwo ubrudzić , do tego dwa, że mam do takich prac dwie lewe ręce, i trzy, że jestem nygus skończony i nic samemu mi się nie chce robić. No, prawie nic... Rad nie rad, postanowiłem wybrać się w teren, aby zrobić osobiste rozpoznanie funkcjonujących w Posen firm. A firm takich jest raczej jak na lekarstwo. To nie ekipy murarskie, w których można przebierać jak w ulęgałkach. Parę jest... ale nie za dużo... Jedne zabijają inwestora na dzień dobry ceną z kosmosu, a inne jak w czasie budowlanego boomu olewają zapytania ofertowe, inne zaś należy omijać szerokim łukiem, bo tak niesie poznańska wieść gminna... Na placu zabaw, tzn. tego, no... boju zostały dwie firmy, które miały rozsądne ceny, a inwestorowi się z ich właścicielami przyjemnie rozmawiało. Tzn. głupot nie opowiadali i makaronu na uszy nie nawijali... Przedstawione przez nie wyceny wyglądały dla inwestorskiego oka na rozsądnie, więc kontynuowałem z nimi dogłębne wyjaśnianie nurtujących mnie kwestii. Wyjaśnianie jednej z nich spowodowało, że z konkursu piękności wyeliminowany został, a właściwie sam się wyeliminował jeden z graczy, który montuje rekuperatory tylko jednej firmy, i to zupełnie innej niż to sobie wymyślił inwestor. A innych już nie, bo ich nie zna! No dobra, jak nie to nie. Nie będę się prosił... Z pozostałym na placu boju graczem (nazywanym w dalszej części Miłym Panem) przeszedłem do ustalania szczegółów, czyli przerabiania oryginalnego muratorowego projektu instalacji. Już na etapie adaptacji projektu gotowego słyszałem od mojej pani architekt, że projekt należałoby trochę przerobić, bo cyt. „dzisiaj się już tak nie projektuje” – cokolwiek miałoby to znaczyć... Miły Pan miał do projektu swoje uwagi i zaczął je wdrażać w życie. Jedną z nich było znaczne pogrubienie rur w instalacji. Częściowo modyfikacji uległ również ich przebieg (bo po wprowadzonych przez inwestora w projekcie gotowym zmianach inaczej się nie da ich poprowadzić), a nawet zostały dodane dodatkowe punkty nawiewu. Miły Pan przedstawił wszystkie proponowane zmiany do zatwierdzenia. A ponieważ inwestor w mojej skromnej osobie nie miał ani nic przeciw ani nic do dodania, podpisana została stosowna umowa, co do podpisania której miły Pan się upierał, a i inwestor po nieprzyjemnych przebojach z tynkarzem, z którym załatwiał wszystko na gębę (z czego wynikły nieprzyjemności), nie miał nic przeciwko temu. A więc cena za wykonanie instalacji została formalnie ustalona, zmiany oryginalnego projektu zaaprobowane, termin wykonania zafiksowany i zaklepany. Po stronie Miłego Pana miało być wykonanie wszystkich niezbędnych przepustów, załatwienie wszelkich materiałów (co inwestora w miły sposób odciążyło, a nie często się w moim przypadku zdarza), ocieplenie rur wełną, ich montaż, a w drugim etapie założenie rekuperatora i wyregulowanie instalacji. Upłynęło trochę czasu i Miły Pan w terminie ustalonym umową pojawił się na działce uzbrojony w wielki młot pneumatyczny siejąc zamęt, destrukcję i zgorszenie... Z jednej strony okazało się, że dobrze zrobiłem nie przygotowując przepustów pod te rurska na etapie SSO, bo przepusty byłyby za małe i częściowo w nieodpowiednich miejscach. Z drugiej strony można by uniknąć tego gwałtu czynionego młotem pneumatycznym na nowych ścianach i tynkach, gdyby pomyśleć o tym, że może projekt instalacji wentylacyjnej wyglądać będzie inaczej i że należy wezwać instalatora dużo wcześniej, po postawieniu ścianek parteru i przed zalaniem stropów. No ale taki sprytny na tym etapie nie byłem... Natomiast byłem na tyle sprytny, żeby ostrzec miłego pana, aby uważał przy pracy z tym swoim przerośniętym majselkiem na kabelki idące pod tynkiem w liczbie znacznie przewyższającej budowlaną średnią wieloletnią na innych inwestycjach (tu się kłania instalacja inteligentna), mówiąc mu wprost: „zanim zacznie pan robić przepusty w miejscach, gdzie nie widać ew. przebiegających kabelków, niech pan zapyta mnie. Ja mam tu wszystko obfotografowane...” Jak się później okazało mój spryt i ostrzeżenia zdały się psu na budę. Ale o tym i o tym jak można próbować naciągnąć inwestora na wyższe koszty pomimo podpisanej umowy w następnym odcinku (partem zwei nazywanym). A teraz dla osłody po powyższych sucharach, to co wszyscy lubią... (i ja również): fotki z pracy Miłego Pana i jego pomagiera... To hol w domu. Całość oczywiście do zabudowy sufitem podwieszanym: http://img402.imageshack.us/img402/2842/mg1014s.jpg Dookoła poddasza ciągną się kilometry rur. Też do schowania za ścianą kolankową, zwaną również przedścianką: http://img42.imageshack.us/img42/8636/mg1016s.jpg http://img849.imageshack.us/img849/1696/mg1018s.jpg http://img211.imageshack.us/img211/8459/mg1020s.jpg I ostatnia fotka na dziś. Rura z wlotem powietrza wijąca się w garażu. http://img706.imageshack.us/img706/1879/mg1022s.jpg Edytowane 24 Kwietnia 2013 przez Jarek EM08 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.