Jezier 06.10.2004 19:40 Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Października 2004 http://republika.pl/jezier/poludnie.jpghttp://republika.pl/jezier/tablica.jpghttp://republika.pl/jezier/pciepla.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
gaga2 06.10.2004 20:40 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 6 Października 2004 Jezier zmobilizował mnie do wznowienia prac nad dziennikiem i znów korzystam z jego uprzejmości - dzięki temu mogę pokazać kilka fotek z budowy. Na pierwszym zdjęciu prezentuje się południowa elewacja domu, z kolektorami i odkrytymi wiązarami. Co bardziej dociekliwi mogą dopatrzyć się rury czerpni od GWC; hałdy żwiru to pozostałość po mało udanej inwestycji w GWC - jest to żwir podobno płukany, w rzeczywistości zanieczyszczony gliną, który postanowiliśmy przeznaczyć na nieplanowaną opaskę żwirową wokół domu. Drugie zdjęcie to przedmiot dumy J.: nasza tablica z bezpiecznikami w trakcie montażu. Czy mam dodawać, że oprócz tego cuda technniki po domu i garażu plączą się jeszcze jakieś dwie pozostałe tablice ? No i w przedsionku w ścianie zieje wielka dziura przesłonięta gęstą firaną kabli - to miejsce na tablicę teletechniczną. Ostatnie zdjęcie daje pewien obraz naszych instalacji ekologicznych. Są tam zlokalizowane sterowniki od pompy ciepła, zbiornik cwu i sterowanie kolektorami no i jedna z dwóch szafek z rozdzielaczami od podłogówki. A jak doszliśmy do tego etapu.... postaram się napisać już jutro Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
gaga2 07.10.2004 11:53 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Października 2004 GWC - pomyłka życiowa? tak czytam te swoje posty sprzed kilku miesięcy i pusty śmiech mnie ogarnia.... moja naiwność i wiara w dobre intencje fachowców zostały zweryfikowane przez tzw. życie. Nasz dziennik budowy zakończyłam na etapie, gdy na działce ekipa wykopała wielki dół na GWC i na czas jakiś zniknęła z placu budowy. Podobno czekali na transport żwiru.... Zaraz potem wyjechaliśmy na kilka dni w góry, i w tym czasie zadzwonił do nas pracujący na budowie elektryk z informacją, że w czasie ulewnej burzy brzegi GWC osunęły się, i wraz z piachem zalały częściowo zgromadzony na dole żwir. Szybko wsiedliśmy w samochód i zajechaliśmy na budowę. Na szczęście okazało się, że żwir został zanieczyszczony tylko z jednej strony - taką łachą piachu. Wezwani na budowę fachowcy ocenili, że wystarczy tylko zdjąć wierzchnią warstwę żwiru z tej strony, przepłukać i po kłopocie. Nauczeni jednak tym doświadczeniem zażądaliśmy natychmiastowego ukończenia GWC i zasypania dołu. Przyjechał transport brakującego żwiru, niestety po jego wysypaniu na działkę okazało się, że żwir był zanieczyszczony gliną. Podjęliśmy więc szybką decyzję - zamawiamy nowy transport, ten zanieczyszczony żwirek wykorzystamy np. na wykonanie opaski żwirowej wokół domu i zażądamy od dostawcy obniżenia ceny. Drugi transport żwiru przyjechał już należytej jakości, fachowcy położyli rury, projektant nadzorował wykonanie, my byliśmy zajęci swoimi sprawami.... Jakie było nasze zaskoczenie następnego dnia, jak pojechaliśmy sprawdzić stan robót.... po naszym polu żwirowym nie zostało ani śladu, wszystko zasypane, nawej J. nie zdążył żadnych zdjęć zrobić. I dlatego nie wiemy, czy do końca wszystko zostało wykonane tak jak należy, czy styropian zalano warstwą chudziaka itp... Co gorsza, kilka dni potem nagle ni z tego ni z owego dostaliśmy sms od projektanta z uwagą, że on u siebie przeliczył wymiary złoża i jego zdaniem złoże zostało wykonane o jakieś kilka m2 więcej niż to wynika z projektu, i że w związku z tym może to skutkować większymi oporami przepływu powietrza i jeszcze nie wiadomo czym itp. To co on - ten projektant - robił w czasie nadzorowania prac??? Skończyło się na tym, że projektant wycofał się ze swoich zastrzeżeń (ze strachu przed odpowiedzialnością ???) i zgodził na obniżenie swojego wynagrodzenia. Dobrze to naszej sprawie nie wróży.... Ale to jeszcze nie koniec perypetii.... któregoś pięknego dnia, jak zwykle otwarłam skrzynkę na listy i wyjęłam niepozorną kopertę z pieczęcią wykonawcy GWC. W środku była faktura..... nogi się pode mną ugieły w najgorszych snach nie przewidywałam takich kosztów, to przekraczało wszelkie granice przyzwoitości. Cała zdenerwowana zadzwoniłam do J., a ten spokojnie mi wyjaśnił, że tak to on uzgodnił z wykonawcą, bo przecież wykonawca pokazał mu rozliczenia na papierze i faktury i trudno się było z nimi nie zgodzić. No tak, ale JA na to nie wyrażam zgody. Nie i już. To był jakiś absurd. J.pokazał mi wyliczenia wykonawcy.... no tak, wykonawca miał sobie doliczyć 15% od wartości materiałów. A zrobił to tak: zliczył ceny materiałów brutto, potem dodał koszty niemałe robocizny (godziny razy jakaś stawka), jeszcze jakieś koszty telefonów dojazdów , to wszystko zsumował, doliczył od całości 15% a na sam koniec do wszystkiego doliczył VAT. Zgroza. Jeszcze nigdy w czasie budowy nie wkurzyłam się tak, jak wtedy gdy zobaczyłam to "wyliczenie". A dla mojego męża było ono takie sobie OK, no może rzeczywiście dużo wyszło, powiedział J.... Dużo???? To było koszmarnie dużo. Oświadczyłam, że nie zapłacimy. Jak się z nami nie dogadają i nie zejdą do poziomu uzgodnionego, to niech się nami sądzą. A niech to.... sądów się nie boję. Umowa była ustna, my jakieś GWC na działce mamy, jak oni chcą nas oskubać, to niech się zastanawiają jak to skutecznie zrobić. Byłam gotowa zapłacić jedynie tyle, ile wynikało z faktur za materiały plus 15%. I tylko tyle. Wrrrrrr..... Po kilku pismach i nerwowych rozmowach (wszelkie telefony w tej sprawie mąż kierował na mnie, jako do jedynej osoby upoważnionej do negocjacji)... doszło do spotkania. Mąż się zmył i ja zostałam sama na placu boju....Najpierw wylałam swoje żale (ale na spokojnie, punktując po kolei nasze zastrzeżenia), a potem przystąpiliśmy do rozmów.... Na szczęście goście byli elastyczni (też nie mieli ochoty na proces) i skończyło się na tym, że cena w stosunku do naszych pierwotnych założeń nieco wzrosła, ale i tak była o wiele mniejsza od wartości z pierwszej faktury.... a ponadto J. zobowiązał się wykonać kilka prac dla naszych fachowców bez wynagrodzenia. I na tym się skończyło. Dostaliśmy nową fakturę, zapłaciliśmy, J. już coś tam dla nich popracował, a ja od czasu do czasu pukam się sama w głowę - po co nam to wszystko było.....I co gorsza, to ja znalazłam na forum informacje o GWC, namówiłam J. bo miało być tanio i wygodnie. Wyszło bardzo drogo i nie wiem jak wygodnie, bo instalacja jeszcze nie działa.... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
gaga2 12.10.2004 12:33 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Października 2004 droga przez mękę czyli starania o kredyt preferencyjny Od początku było wiadomo, że będziemy się starać o kredyt preferencyjny na nasze instalacje ekologiczne. Rozmach naszej budowy przekroczył nasze początkowe wyobrażenia stąd potrzeba szukania dalszych pieniędzy. Mieliśmy już za sobą doświadczenia związane ze staraniem się o kredyt w kasie mieszkaniowej, więc mieliśmy już jakieś wobrażenia o tym, jak można traktować klienta w banku. W KM potraktowano nas luksusowo, byliśmy tam stałymi klientami, więc nasza rola polegała na złożeniu dokumentów, wypiciu kawy przy stoliku Pani konsultant, podczas gdy Pani weryfikowała nasze dokumenty i w miłej atmosferze złożyliśmy stosowne podpisy. Załatwienie całej sprawy było lekkie łatwe i przyjemne. Bez pośpiechu i w pogodnej atmosferze przygotowywaliśmy się zatem do złożenia wniosku o kredyt preferencyjny. Nie mieliśmy zadnych wątpliwości co do naszej zdolności kredytowej, gdyż nasze wyniki finansowe za rok ubiegły jak i za pierwsze pół roku były godne pozazdroszczenia. No, muszę przyznać, że dochody J. nieco spadły w związku z jego zaangażowaniem na budowie no i nieszczęśliwym złamaniem łokcia i związanym z tym pobytem w szpitalu w zimie. Uprzedzeni o warunkach stawianych przez bank z wszystkimi wykonawcami pozawieraliśmy umowy, J. wypełnił wszystkie dokumenty bankowe, formularze, przygotował szczegółowe kosztorysy i harmonogramy, do tego załączył informacje o naszych dochodach. Pewnym problemem okazało się wykazanie moich dochodów, bo ja rozliczam się podatkiem ryczałtowym na podstawie dochodów sprzed dwóch lat, a zatem z czasów mojej ciąży i urlopu macierzyńskiego. Poprosiłam więc naszą księgową o wypisanie zaświadczenia o moich dochodach za rok obecny i przekazałam J. dokumenty do ich dalszego opracowywania. Pierwszy zgrzyt nastąpił niestety pomiędzy nami - jak zobaczyłam kwotę kredytu, o jaką mamy się starać. Hm....trudno mi podjąć decyzję o zaciagnięciu jakiegokolwiek kredytu, tym bardziej że nasze zarobki są czasami niestabile. Obliczyłam więc kiedyś sobie - dla naszych wewnętrznych potrzeb - jaką część zarobków możemy bez stresu i obniżenia poziomu życia przeznaczyć na spłatę kredytów, tak obliczoną ratę miesięczną pomnożyłam przez okres kredytowania i na tej podstawie wyszła mi kwota kredytu, o jaką możemy się starać. Podejście J. było inne: on policzył ile maksymalnie, biorąc pod uwagę wszystkie inwestycje ekologiczne i minimalną kwotę kapitału własnego, możemy dostać kredytu. No i nasze wyobrażenia nieco się rozeszly w rzeczywistości..... J. był zły, że musi coś zmieniać w przygotowanych przez siebie wnioskach, ja byłam zła, że powpisywał do wniosku nierealne założenia i kwoty. Niestety nasze odmienne zdania w tej sprawie wytworzyły w domu nieprzyjemną atmosferę wokół całej budowy noi i samego kredytu. Skoro jednak kiedyś trzeba było z tym wnioskiem wystąpić, któregoś dnia J. zadzwonił do mnie z informacją, że jesteśmy umówieni w banku na określoną godzinę, żeby złożyć gotowy wniosek. Cóż było robić, rzuciłam swoją robotę i pojechałam do banku. Nasze umówione spotkanie nie do końca okazało się umówione, bo była zwykła kolejka, zostaliśmy przyjęci dopiero po 1,5 h , na dodatek okazało się, że starannie przygotowany przez J. wniosek jest zdaniem pracownika banku - przygotowany nie tak jak trzeba, bo..... jest za bardzo szczegółowy.... . W sumie pan przyjął nasz wniosek, ale kazał go poprawić w kilku miejscach, kazał założyć konto w banku i powiedział, że osoba odpowiedzialna za te kredyty jest na urlopie, potem nie bedzie mieć dla nas czasu i dlatego nasz wniosek zostanie rozpoznany może za 2-3 tygodnie. W sumie w banku spędziliśmy jakieś 4 h, moja wściekłośc rosła z godziny na godzinę, mój stosunek do kredytów, banków, .... i męża...... pogarszał się z minuty na minutę..... moje zaległości w pracy też rosły w tempie arytmetycznym.... dobrze, że to nie skończyło się jakimś rozwodem . Za to po wyjściu z banku J. tak gwałtownie ruszył autem, że o mało co nie staranował słupka z jakimś znakiem drogowym i uszkodził drzwi od strony pasażera. Do szkód moralnych zwiazanych ze staraniem się o kredyt spokojnie możemy dopisać wgniecenie w drzwiach naszej Sieny. Zresztą mamy je do dzisiaj - nikt nie ma czasu jechac do blacharza.... Wracając do kredytu - nagle zaczęło się nam bardzo spieszyć, bo nadchodziły już terminy płatności za wykonane prace, a sprawa kredytu się ślimaczyła. Cóż, skorzystaliśmy z uprzejmości Bardzo Ważnej Osoby i dzięki jej telefonowi następnego dnia udaliśmy się do banku na podpisanie umowy. Niestety, tak to jest, jak się korzysta z telefonu Bardzo Ważnej Osoby..... pracownicy banku dawali nam do zrozumienia, że zostali zmuszeni do zajęcia się naszą sprawa, ale tak generalnie to pewnie jesteśmy złodzieje i wydrwigrosze którzy mają zamiar okraść bank i nie oddać żadnych pieniędzy. Moje zaświadczenie od księgowej zostało potraktowane niemalże jako próba oszustwa, ale mimo to dano nam umowę do podpisania. No i jeszcze jedno - nasze umowy z wykonawcami okazały się mało istotne - najważniejsze były pieczątki wykonawców na kosztorysie. Pani łaskawie zezwoliła nam na dostarczenie tych pieczątek w terminie późniejszym - ale jak tego nie zrobimy, to bank wypowie nam umowę.... A na końcu usłyszeliśmy słowa: "bo to jest proszę Państwa, kredyt preferencyjny, i dlatego trzeba go tak dobrze udokumentować..." Podpisaliśmy umowę, a ja potem przez całą noc nie mogłam spać. Na dodatek właśnie w tym czasie zajmowałam się sprawą klientów, którzy swego czasu zaciągnęli poważne kredyty i potem z różnych przyczyn, także życiowych, nie byli w stanie tych kredytów spłacić.... i bank wypowiedział im umowy..... czy muszę dodawać, jak mnie nastrajała ta sprawa do naszej umowy kredytowej W sumie pretensje możemy mieć do siebie, sami sobie zafudowaliśmy takie stresy, łącznie z mało przyjaznym nastawieniem personelu banku. Mam nadzieję, że nasze regularne i terminowe spłaty rat podreperują nasz wizerunek w tym banku..... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
gaga2 13.10.2004 20:53 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 13 Października 2004 znikający tynkarze Tak się złożyło, że sprawa załatwienia ekipy tynkarzy spadła na moją głowę. W końcu to na moje żądanie usunięto z kosztorysu naszego "o mało co" generalnego wykonawcy właśnie wykonanie tynków wewnętrznych. Jeszcze w zeszłym roku rozpoczęłam poszukiwania, rozesłałam wici, zapytałam na forum rozeznałam się w cenach... i dość szybko znalazłam ekipę chętną do pracy za ceny podawane na forum. Był to mój osobisty sukces, wreszcie udało mi się znaleźć kogoś, kto pracuje według średnich stawek z Listy prac wykonawców . Skoro ekipa była polecona, nie chciało mi się za bardzo sprawdzać ich dalszych referencji. Jeszcze w zimie umówiłam się z szefem ekipy na budowie na oglądanie domu i ścian, dogadaliśmy się wstępnie co do ceny i terminu i wszystko było OK. Mąż mnie chwalił, ja chodziłam dumna z siebie...... Wiosna tego roku opóźniała się bardzo, prace na naszej budowie także, więc nagle okazało się, że mamy poważne opóźnienia w harmonogramie - i tynki nie mogą być wykonane we wstępnie umówionym terminie. Szybko skontaktowaliśmy się z gościem, ale okazało się, że to dla niego nie problem. J. przygotował nowy harmonogram, pomny napomnień , że z uwagi na brak okien trzeba szybko wprowadzić ekipę tynkarzy zaraz po elektryku. Więc J. negocjował z elektrykiem i hydraulikiem terminy wykonania prac, żeby wszystko było gotowe na przyjazd tynkarzy. Ludzie pracowali po 9-10 godzin, także w sobotę, żeby wyrobić się w czasie....bo przecież zaraz po nich mieli wejść tynkarze....Na tydzień przed robotą J. jeszcze raz umówił się na spotkanie na budowie z szefem ekipy, ustalił z elektrykiem i tynkarzem sposób montowania puszek....i o dziwo wszyscy zdążyli - ściany były gotowe na przyjazd tynkarzy w terminie.... tylko tynkarze zniknęli.... na początku J. rozmawiał spokojnie z szefem, ten się przyznał, że ma jakieś opóźnienia i kłopoty na innej budowie i że zacznie za tydzień nie zaczął... potem już nie odbierał komórki, więc dzwoniliśmy do domu.... odbierała żona i tłuymaczyła, że mąz jest jeszcze na tej innej budowie, że ma tam poważne problemy.... i że na pewno zacznie w następnym tygodniu... .... nie zaczął.... jeszcze wierzyłam, że coś z tego będzie, trzeba dać gościowi szanse, przecież on tylko się opóźnia, ale kiedyś zacznie... nie zaczął.....wyłączył komórkę..... czy telefon w domu wyłączył nie wiem, ale nikt nie odpowiadał.... no to wściekła zostawiłam mu wiadomość na automatycznej sekretarce, żeby przynajmniej się opowiedział, czy się opóźni z robotą czy nas olewa....bo chcemy szukać kogoś innego..... nie odezwał się.... gościu zniknął..... potem dowiedziałam się, że podobno wysłał jakiegoś pracownika do nas na budowę, a tam podobno pracująca ekipa nastraszyła go, że my jesteśmy niepoważni i zalegamy z płatnościami sama nie wiem co o tym myśleć, czy gość zmyślał i jeszcze psuł nam opinię czy rzeczywiście na naszej budowie panuje niezdrowa atmosfera... widocznie wredni jacyś jesteśmy...... Przez te telefony i złudne nadzieje straciliśmy około miesiąca. Dopiero wtedy do nas dotarło, że nie ma co liczyć na tę ekipę, bo się nie pojawi i już.....ale mi się dostało od J.....że niepoważnych ludzi sprowadzam.....że nie mamy tynkarzy i to moja wina..... głupio mi się zrobiło, no bo to ja wszystko załatwiałam, i jeszcze jakoś tak naiwnie zaufaliśmy gościowi że nie spieszyliśmy się z podpisaniem umowy.... wszystko na gębę... Rozpoczęłam poszukiwania nowej ekipy tynkarzy..... zamieściłam ogłoszenie na Grupie Śląskiej, w dziale ogłoszenia, wyciągnęłam książke telefoniczą i zaczęłam kwerende po firmach. Szukałam tylko ekip do tynków gipsowych "z agregatu" I co się okazało..... że najbliższe terminy wykonania tynków wszyscy oferowali w październiku....my ich potrzebowaliśmy na zaraz, czyli na maj.... zrobiło się dość nieprzyjemnie..... w domu kilometry kabli, rurki do c.w.u.,. geberity... a okna tylko zabezpieczone folią..... dobrze że okolica spokojna.... W akcie rozpaczy zaczęłam szukać ekipy poprzez google wpisując na zmianę "tynki gipsowe", " Katowice", "z agregatu" i różne takie warianty.... i znalazłam stronę firmy, która specjalizuje się wyłącznie w tynkach gipsowych maszynowych.... i mieści się jakieś 50 km od naszej budowy. Strona bardzo profesjonalna, informacje o wykonanych inwestycjach, fotki, podane ceny - zbliżone do tych z forum.... no to dzwonię na podany numer telefonu. Hurrraaaa!!!! mają ekipę.....na lipiec..... jeszcze zeszli z ceną na wiadomości o ilości metrów do wykonania.... Tylko co my zrobimy do lipca..... to była szybka decyzja: zmiana planów, wbrew regułom najpierw robimy wylewki, potem tynki. Szef firmy w umowie na piśmie zagwarantował nam, że nie zanieczyści wylewek.... tynkarze spisali się dobrze, w czasie pracy zabezpieczali wylewkę pasami papy, potem resztę skrobali specjalnym skrobakiem, wylewki czyste, robota wykonana w tydzień.....jak się potem okazało, że są pewne niedoróbki i nieprzeszlifowane miejsca, bez słowa gadania przyjechali na miejsce i poprawili wszystko tam gdzie trzeba... Więc jakoś zachowałam twarz, bo szybko naprawiłam "swój" błąd i znalazłam nowych tynkarzy ufff..... A co nerwów nas kosztowało, to nasze..... dobrze że i w tym roku wybraliśmy się na rekolekcje małżeńskie - z dziećmi Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
gaga2 29.11.2004 12:28 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 29 Listopada 2004 w sobotę 27 listopada roku pańskiego 2004 dokonaliśmy czynu heroicznego - wraz z całym dobytkiem ruchomym zdołaliśmy przeprowadzić się do prawie że ukończonego domu. Ciągle jeszcze nie działa nam deszczówka i dlatego wodę w wc spłukujemy wiadrami, może elektrykowi wreszcie uda się podłączyć płytę elektryczną i piekarnik; jak znajdę chwilę czasu to może zakupię jakieś karnisze i powieszę namiastki firanek.... kiedyś..., w niektórych pokojach szczęśliwie zawiesimy lampki papierowe z Ikei.... ale to wszystko to nic. Jesteśmy lekko oszołomieni tak radykalną zmianą jaka się właśnie dokonuje w naszym życiu: oto my mieszczuchy od dwóch pokoleń...zamieszkaliśmy na wsi.... jeszcze nie potrafię do końca zdefiniować wszystkich uczuć które mnie ogarniają w związku z przeprowadzką, jeszcze nie do końca uświadamiam sobie, jak wielka to jest zmiana.... ale to wszystko już się dzieje... A jak udało się nam dotrzeć do tego etapu.... postaram się opowiedzieć zimową, wieczorową porą, jak już wygrzebiemy się spod stosu kartonów i worów, które zalegają we wszystkich pomieszczeniach domu.... i jeszcze jedno: nasi architekci zdecydowali się umieścić projekt naszego domu na swojej stronie www, więc czuję się uprawiona do podania linka: tak oto zaczęła się nasza przygoda z budową tego właśnie domu: projekt naszego domu Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.