Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

granice......


daggulka

Recommended Posts

tkanka7 - masz sporo racji.

też starałam się moją .. (nie przejdzie mi to przez gardło) - JĄ zrozumieć, widzę sporo analogii pomiędzy jej zachowaniem i stosunkiem do mnie a jej matką (a moją babcią), która to również przez jakiś czas dając dach nad głową moim rodzicom zamieniła ich życie w piekło i nadal stara się kontrolować i sterować życiem swoich córek (obie córki już po pięćdziesiątce). tylko...ONA staje okoniem w stosunku do swojej matki, buntuje się (dopiero ostatnio :o ) sama stwierdza jakie błędy popełniała babcia po czym je kopiuje :-/

też przewałkowałam wiele godzin z psychologiem szukając jakiegoś rozwiązania jak doprowadzić nasze stosunki do ładu...niestety nie wystarczy dobra wola jednej ze stron.

natomiast nie mogę się zgodzić z twierdzeniem, że rodzice nigdy nie chcą działać na naszą szkodę - w tym przypadku akurat jest inaczej niestety...oczywiście często robi nam krzywdę bezwiednie, bo inaczej nie potrafi itd itp, ale czasem, z pełną premedytacją i świadomością konsekwencji wbija nóż w plecy tylko po to, żeby mieć odrobinę satysfakcji gdy się wyłożę...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 670
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

natomiast nie mogę się zgodzić z twierdzeniem, że rodzice nigdy nie chcą działać na naszą szkodę - w tym przypadku akurat jest inaczej niestety...oczywiście często robi nam krzywdę bezwiednie, bo inaczej nie potrafi itd itp, ale czasem, z pełną premedytacją i świadomością konsekwencji wbija nóż w plecy tylko po to, żeby mieć odrobinę satysfakcji gdy się wyłożę...

 

a to już choroba i to jest wyjątek.

normalnie natura nie pozwala na takie brewerie.

mój dalszy wujcio zatruwa swojemu synowi życie już kilkadziesiat lat. Mieszkają tuż obok siebie. Już robił takie numery, że siekierą porąbał mu tablicę rozdzielczą elektryczną na domu, porabał też jedneego dnia wszystkie opony i dętki w sprzęcie transportowym, czyli samochód, ciągnik i przyczepy (kuzyna nie było w domu), sprzedaje mu sprzęt, (zabiera jak gdzies przez chwilę jest niesprzatnięty) itd.

Kuzyn ma zakład obróbki drzewa, to przeciez ruch jest codzienny. Nie jest w stanie upilnowac wszystkiego, a straty i ubytki sa ciągłe. Juz posadził dziadka na rok w anclu, mimo jego podeszłego wieku i orzeczonej choroby. Pomogło na parę miesięcy. Ale teraz znów się zaczyna.

Tyle, że to choroba po prostu i tyle. A dziadek leczyć się nie chce i juz. Nie płaci za prąd, za wodę, za wywóz śmieci, gaz ma odciety, bo kuzyn bał się, że wysadzi wszystko w powietrze. Za wszystko płaci kuzyn! A dziadek chodzi wszędzie i skarży się jakiego ma niedobrego syna, jak zyczy mu smierci. Makabra po prostu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

retro - u mnie jest podobnie (nie chciałam tego pisać :-( ) tyle, że choroba nie jest jeszcze tak bardzo zaawansowana...ale tylko czekać.

 

To może lepiej nie czekać tylko poczynić pewne kroki?? Np. ubezwłasnowolnić chorą osobe i skierować na leczenie. To JEST jakieś wyjście z sytuacji. Bo czekając na jeszcze gorsze odpały niż są już udziałem JEJ, robisz krzywde sobie. Takie są u nas regulacje prawne, a nie inne, ale zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

retro - u mnie jest podobnie (nie chciałam tego pisać :-( ) tyle, że choroba nie jest jeszcze tak bardzo zaawansowana...ale tylko czekać.

 

To może lepiej nie czekać tylko poczynić pewne kroki?? Np. ubezwłasnowolnić chorą osobe i skierować na leczenie. To JEST jakieś wyjście z sytuacji. Bo czekając na jeszcze gorsze odpały niż są już udziałem JEJ, robisz krzywde sobie. Takie są u nas regulacje prawne, a nie inne, ale zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji.

 

To nie jest takie proste. U nas jest tak, że dopiero jak jest ciężkie przestepsto to można za coś się brać. Dopóki nie stanie się coś strasznego, to wszystkie instytucje umywają ręce. A zainteresowany powie, że przeciez jest zdrowy (zdrowa) i tyle! Nikt mu (jej) nic nie zrobi. Nie ma przymusu leczenia. Dopiero sądowy nakaz. A dla sądu nie jest argumentem potencjalna mozliwość przestępstwa. Dopiero samo przestępstwo może być argumentem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak, właśnie wiem, że to teoretycznie takie proste nie jest, ale znam kogoś kto sobie z tym poradził.

Znam też taką osobe, która się z problemem chorej psychicznie matki boryka od 20 lat i nic nie robi ponieważ ojciec tej osoby jej zabronił, bo boi się wstydu, tego "co ludzie powiedzą?". Ale tak naprawde nie wiem co jest bardziej właściwe - znoszenie tego wszystkiego co niesie za sobą choroba i bycie w oczach sąsiadów i otoczenia dzielnym męczennikiem, który "nie odda matki do psychiatryka", czy też pomoc tej matce w jedyny właściwy sposób - oddanie jej w profesjonalne "ręce" lekarzy, którzy mogą jej pomóc odzyskać zdrowie psychiczne za pomocą farmaceutyków? Mnie się wydaje, że właściwa jest druga opcja i myśle, że tak właśnie bym postąpiła gdybym miała taką sytuacje. Wbrew pozorom można wystąpić o przymusowe leczenie psychiatryczne i nie jest do tego potrzebna zgoda osoby chorej, bo w końcu nie moze ona świadomej zgody wyrazić skoro nie odpowiada za swoje zachowanie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

JANINKI-AMORKI82 - a nie masz mozliwości jakoś przyspieszyć tej wyprowadzki na swoje?

kurcze... mnie się udało wprowadzić 14 miesięcy od wbicia łopaty :wink: ...

 

Zgadzam się

 

do tego stopnia, że pierwszą noc w nowym domu przespałam na materacu z gąbki ułożonym na betonowej posadzce (sama wylewka), a córa spała w łożeczku turystycznym. Dopiero po kielku dniach pojawiły się panele w jednym pokoju i mogliśmy się przenieść do niego, a resztę powoli wykańczać.

 

Choć rodzice nie byli głownym powodem do wyprowadzki tylko jednym z kilku, to i tak z perspektywy czasu widzę, że było warto i polecam każdemu zdeterminowanemu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli o mnie chodzi, to podtrzymuję swoje "pożal się Boże" rodziców.

Miałam 9 lat i na karku taki bagaż doświadczeń, jakiego nie mają miliony ludzi w podeszłym wieku nawet.

I nie miałam rodziny patologicznej w powszechnym rozumieniu tego słowa - ojciec nie pił i nie bił, matka też nie.

A jednak...

Nie chcę tutaj powtarzać tego, co pisałam w wątku wcześniej, ale czasem jest tak, że niektórzy nie powinni mieć dzieci.

Teraz jest teraz, jest inaczej trochę niż było w najgorszych latach. Moje dzieci mają dziadka i babcię, mają z nimi normalny dobry kontakt.

A ile to kosztuje?

Czasem naprawdę sporo.

Pożal sie Boże nad takimi rodzicami jak moi...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nadopiekuńczość matki = Wielka Miłość

Chyba trzeba na to tak spojrzeć.

No i niejeden i niejedna w tym kraju chciałby, marzy o tym żeby mu sie mama z tatą wtracali i doradzali, gniewali, emocje okazywali rózne....

No bo oni nie mają tych problemów z jednej przyczyny.

Braku tychże rodziców.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nadopiekuńczość matki = Wielka Miłość

Chyba trzeba na to tak spojrzeć.

No i niejeden i niejedna w tym kraju chciałby, marzy o tym żeby mu sie mama z tatą wtracali i doradzali, gniewali, emocje okazywali rózne....

No bo oni nie mają tych problemów z jednej przyczyny.

Braku tychże rodziców.

 

 

Nie moge się zgodzic z tym równaniem.

 

Czasem nadopiekuńczość doprowadzi do szaleństwa - obie strony...

 

Nadopiekuńczość prowadzi do braku samodzielności, niepewności, zaburza wiare we własne możliwości, jest frustrująca i tłamsząca.

Nadopiekuńczość jest chora.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się niezrozumieniem istoty miłości takie równanie:

 

"Nadopiekuńczość matki = Wielka Miłość"

 

Nadopiekuńczość matki powinna się raczej równać z wielką miłością do siebie samej, brakiem zrozumienia dla dziecka, bo matka wtedy nie realizuje pragnień dziecka a swoje własne, nie pozwala mu dojrzeć, co tam!Nie pozwala mu żyć własnym życiem, chce mu zaoszczędzić wielu przeżyć, bo ona już wie czym to pachnie w przyszłości, a niestety, jeśli dziecko nie zazna wielu z tych przeżyć to się nie nauczy jak z nimi sobie radzić, w dorosłym życiu. Dlatego uważam, że nadopiekuńczość może wyrządzić bardzo wiele krzywdy dziecku. W 100% zgadzam się z Malką.

 

W dzieciństwie, wydaje się, miałam się jak pączek w maśle, nie musiałam podejmować żadnych decyzji, niczym się nie musiałam przejmować. Mama twierdziła, że wie co dla mnie dobre, że zna mnie świetnie, że wie co lubię a czego nie, i sama nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo się myliła. Bo byłam małą kukiełką, zagubioną wśród ludzi, której nikt nie powiedział, że ma prawo do własnych marzeń, że sama mogę sobie wybrać do jakiej szkoły pójść, z kim się spotykać, nie ma co wspominać o takich drobiazgach jak wybór ubrania czy urządzenia swojego miejsca we wspólnym pokoju. To wszystko regulowała mi mama, a jak dorosłam to zaczęły się problemy, bo okazało się, że nie nauczyłam się podejmować decyzji, nie wiem co to odpowiedzialnośc za własne czyny, nie wiedziałam wielu rzeczy. O tym, że istnieją, wiedziałam z książek, które wciąż z uporem i radością czytam. Nie radziłam sobie kompletnie z tym obcym światem. A moja mama sobie myślała, że jak osiągnę wiek powiedzmy 20 lat to po prostu będę wszystko umieć, ot tak, "bo jestem już dorosła" ... Jednocześnie nie miała za grosz zaufania do mnie, pewnie dlatgeo, że podświadomie wiedziała, że nie wiem jak samodzielnie żyć.

Myślę, że miłośc nadopiekuńczych rodziców jest miłością egoistyczną, nie do dziecka, a do bycia rodzicem, do władzy jaką ma się nad dzieckiem, bo dziecko jest od nich w 100% zależne.

 

A tak w ogóle to Osoba, która miała/ma matke nadopiekuńczą nie zrozumie tęsknoty za jakąkolwiek opieką matczyną osoby, która jej nie miała, tak jak osoby bez opieki nie zrozumieją traumy dziecka nadopiekuńczych rodziców.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

mam taki mały dylemat - może podpowiecie co robić? :roll:

za 2 tygodnie jest pewna uroczystość rodzinna, na której muszę /ale też i bardzo chcę/ być

 

będzie też i moja mama, a nie widziałam się z nią już naprawdę długo, rok prawie...

nie wszyscy z rodziny wiedzą jak jest teraz między nami /odcięłam się od niej całkowicie/

i nie wiem, czy mam do niej podejść i się przywitać? powiedzieć tylko dzień dobry? :roll:

 

nie chcę, aby postronne osoby uznały mnie za "niegrzeczną", ale też nie mam ochoty

wyjaśniać komukolwiek dlaczego jest tak, a nie inaczej

trochę się boję tej sytuacji, tym bardziej, że będzie to pierwsza taka konfrontacja od

zerwania przeze mnie kontaktu

no i pewnie posadzą nas przy stole blisko siebie :-? może jednak nie jechać?

 

Zgłupiałaś :o , chcesz tam być to jedź , dlaczego masz rezygnować z przyjemności.

Grzeczne "dzień dobry" to nawet sąsiadce plotkarze można powiedzieć, więc chyba matce też, hę :wink:

 

Jeśli osoba organizująca imprezę jest Ci bliska i zna choć cień sytuacji , poproś ją o miejsce z dala od mamusi i po kłopocie.

 

życzę miłego spotkania :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

słuchaj, elutek - nic wbrew sobie a tym bardziej na pokaz :wink:

absolutnie nie ma potrzeby żebyś na potrzeby ślubu swoich córek czy innej okazji zaczęła z mamą ciuciać nagle żeby rodzina sobie "nie pomyślała" czegoś złego :roll:

jest jak jest i tyle :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...