Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Zapal świeczkę...


Recommended Posts

Jacek Kaczmarski

 

"Dylemat"

 

 

W tej kamienicy, w której syn mój razem ze mną żył,

Drewniane schody, brudne ściany, kibla biel.

Mieszkał przez ścianę jakiś podejrzany dla mnie typ,

No, ale ja byłem w AK - a on w AL.

 

Na schodach mijaliśmy się nie mówiąc sobie nic.

Dopóki noża w brzuch nie wsadzi - wszystko gra!

Choć wszystko nas dzieliło - łączył nienawistny fryc,

No, ale tamten był w AL - a ja w AK

 

Spotkania nielegalne tam za ścianą raz po raz,

A ja nic na to nie poradzę, choć w łeb strzel!

Bo przecież Niemców nie nasadzę na sowiecki zjazd,

Nawet jeżeli ja w AK, a on w AL!

 

 

W tym czasie syn mój, Józef, znikał z domu dzień za dniem,

A od nieszczęścia strzegłem go, Bóg prawdę zna!

Wtem widzę: stoi w drzwiach sąsiada z rozpalonym łbem,

Choć tamten przecież był w AL - a ja w AK.

 

Zerżnąłem pasem syna, miał już siedemnaście lat,

Najlepszy wiek, żeby najgłupszy wybrać cel

- Chcesz walczyć - walcz! Ale jak Polak, nie jak kat!

Przecież twój ojciec jest w AK - a on a AL!

 

Syn spojrzał na mnie i powiada, że chce Niemca bić,

I że Polaka powołanie dobrze zna.

A w czyim spełni je imieniu - nie robi mu nic,

Że był w AL - więc może też być i w AK.

 

 

A czas się zbliżał, każdy czuł, że już nam ziemia drży

I okna domów cięły świat jak okna cel!

Tamci do lasu szli, a na ulice szliśmy my,

Bo my w AK - a oni byli wszak w AL!

 

No i się stało, co się stało, co się miało stać,

I syn mój zginął - ciężko rzec - pierwszego dnia.

Nie trzeba było mi chłopaka do Powstania brać,

No, ale nie był już w AL - już był w AK.

 

Ktoś powie - nie on jeden! Tak, lecz dla mnie właśnie on!

Nieszczęścia jakoś sprawiedliwiej Boże dziel!

Byleby żył! Za wcześnie Twój ogląda, Panie, tron!

Byleby żył!

Niechby już nawet był w AL!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,4k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

http://info.onet.pl/_i/0408/miloszd.jpg

 

Czesław Miłosz

Sens

 

Kiedy umrę, zobaczę podszewkę świata.

Drugą stronę, za ptakiem, górą i zachodem słońca.

Wzywające odczytania prawdziwe znaczenie.

Co nie zgadzało się, będzie się zgadzało.

Co było niepojęte, będzie pojęte.

 

- A jeżeli nie ma podszewki świata?

Jeżeli drozd na gałęzi nie jest wcale znakiem

Tylko drozdem na gałęzi, jeżeli dzień i noc

Następują po sobie nie dbając o sens

I nie ma nic na ziemi, prócz tej ziemi?

 

Gdyby tak było, to jednak zostanie

Słowo raz obudzone przez nietrwałe usta,

Które biegnie i biegnie, poseł niestrudzony,

Na międzygwiezdne pola, w kołowrót galaktyk

I protestuje, woła, krzyczy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czesław Miłosz

 

"Dziecię Europy"

 

1

 

My, którym słodycz dnia przenika do płuc

I widzimy gałęzie rozkwitające w maju

Jesteśmy lepsi od tych co zginęli.

 

My, którzy smakujemy długo żując jadło

I oceniamy w pełni igraszki miłości

Jesteśmy lepsi od nich, pogrzebanych.

 

Z pieców ognistych, zza drutów w których świszcze wiatr nieskończonych jesieni,

Z bitw kiedy w spazmie ryczy zranione powietrze

Uratowaliśmy się przebiegłością i wiedzą.

 

Wysyłając innych na miejsca bardziej zagrożone,

Podniecając ich krzykami do boju,

Wycofując się w przewidywaniu straconej sprawy.

 

Do wyboru mając śmierć własną i śmierć przyjaciela

Wybieraliśmy jego śmierć, myśląc zimno: byle się spełniło.

 

Uszczelnialiśmy drzwi gazowych komór, kradliśmy chleb,

Wiedząc że dzień następny cięższy będzie od poprzedniego.

 

Jak należy się ludziom poznaliśmy dobro i zło.

Nasza złośliwa mądrość nie ma sobie równej na ziemi.

 

Należy uznać za dowiedzione, że jesteśmy lepsi od tamtych,

Łatwowiernych, zapalnych a słabych, mało sobie ceniących życie.

 

 

2

 

Szanuj nabyte umiejętności, o dziecię Europy.

Dziedzicu gotyckich katedr, barokowych kościołów

I synagog w których rozbrzmiewał płacz krzywdzonego ludu,

 

Dziedzicu Kartezjusza i Spinozy, spadkobierco słowa "honor",

Pogrobowcze Leonidasów,

Szanuj umiejętności nabyte w godzinie grozy.

 

Umysł masz wyćwiczony, umiejący rozpoznać natychmiast

Złe i dobre strony każdej rzeczy.

Umysł masz sceptyczny a wytworny, dający uciechy

O jakich nic nie wiedzą prymitywne ludy.

 

Tym umysłem wiedziony, rozpoznasz natychmiast

 

Słuszność rad których udzielamy.

Niech dnia słodycz przenika do płuc.

Po to mądre a ścisłe przepisy.

 

 

3

 

Nie może być mowy o triumfie siły

Bowiem jest to epoka gdy zwycięża sprawiedliwość.

 

Nie wspominaj o sile, by cię nie posądzono

Że w ukryciu wyznajesz doktryny upadłe.

 

Kto ma władzę, zawdzięcza ją logice dziejów.

Oddaj logice dziejów cześć jej należną.

 

Niech nie wiedzą usta wypowiadające hipotezę

O rękach które właśnie fałszują eksperyment.

 

Niech nie wiedzą twoje ręce fałszujące eksperyment

O ustach, które właśnie wypowiadają hipotezę.

 

Umiej przewidzieć pożar z dokładnością nieomylną.

Po czym podpalisz dom i spełni się co być miało.

 

 

4

 

Z małego nasienia prawdy wyprowadzaj roślinę kłamstwa,

Nie naśladuj tych co kłamią, lekceważąc rzeczywistość.

 

Niech kłamstwo logiczniejsze będzie od wydarzeń,

Aby znużeni wędrówką znaleźli w nim ukojenie.

 

Po dniu kłamstwa gromadźmy się w dobranym kole

Bijąc się w uda ze śmiechu, gdy wspomni kto nasze czyny.

 

Rozdając pochwały pod nazwą bystrości rozumowania

Albo pochwały pod nazwą wielkości talentu.

 

My ostatni, którzy z cynizmu umiemy czerpać wesele.

Ostatni których przebiegłość niedaleka jest od rozpaczy.

 

Już rodzi się pokolenie śmiertelnie poważne

Biorące dosłownie co myśmy przyjmowali śmiechem.

 

 

5

 

Niech słowa twoje znaczą nie przez to co znaczą

Ale przez to wbrew komu zostały użyte.

 

Ze słów dwuznacznych uczyń swoją broń,

Słowa jasne pogrążaj w ciemność encyklopedii.

 

Żadnych słów nie osądzaj, zanim urzędnicy

Nie sprawdzą w kartotece kto mówi te słowa.

 

Głos namiętności lepszy jest niż głos rozumu,

Gdyż beznamiętni zmieniać nie potrafią dziejów.

 

 

6

 

Nie kochaj żadnego kraju: kraje łatwo giną.

Nie kochaj żadnego miasta: łatwo rozpada się w gruz.

 

Nie przechowuj pamiątek, bo z twojej szuflady

Wzbije się dym trujący dla twego oddechu.

 

Nie miej czułości dla ludzi: ludzie łatwo giną

Albo są pokrzywdzeni i wzywają twojej pomocy.

 

Nie patrz w jeziora przeszłości: tafla ich rdzą powleczona

Inną ukaże twarz niż się spodziewałeś.

 

 

7

 

Kto mówi o historii jest zawsze bezpieczny,

Przeciwko niemu świadczyć nie wstaną umarli.

 

Jakie zapragniesz możesz przypisać im czyny,

Ich odpowiedzią zawsze będzie milczenie.

 

Z głębi nocy wynurza się ich pusta twarz.

Nadasz jej takie rysy jakich ci potrzeba.

 

Dumny z władzy nad ludźmi dawno minionymi

Zmieniaj przeszłość na własne, lepsze, podobieństwo.

 

 

8

 

Śmiech powstający z szacunku dla prawdy

Jest śmiechem którym śmieją się wrogowie ludu.

 

Wiek satyry skończony. Odtąd nie będziemy

Podstępną mową szydzić z nieudolnych monarchów.

 

Surowi jak przystało budowniczym sprawy

Pozwolimy sobie jedynie na pochlebczą żartobliwość.

 

Z ustami zaciśniętymi, posłuszni rozumowaniu

Wkraczajmy ostrożnie w erę wyzwolonego ognia.

 

 

New York, 1946

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czesław Miłosz

 

"W Warszawie"

 

Co czynisz na gruzach katedry

Świętego Jana, poeto,

W ten ciepły, wiosenny dzień?

 

Co myślisz tutaj, gdzie wiatr

Od Wisły wiejąc rozwiewa

Czerwony pył rumowiska?

 

Przysięgałeś, że nigdy nie będziesz

Płaczką żałobną.

Przysięgałeś, że nigdy nie dotkniesz

Ran wielkich swego narodu,

Aby nie zmienić ich w świętość,

Przeklętą świętość, co ściga

Przez dalsze wieki potomnych.

 

Ale ten płacz Antygony,

Co szuka swojego brata,

To jest zaiste nad miarę

Wytrzymałości. A serce

To kamień, w którym jak owad

Zamknięta jest ciemna miłość

Najnieszczęśliwszej ziemi.

 

Nie chciałem kochać tak,

Nie było to moim zamiarem.

Nie chciałem litować się tak,

Nie było to moim zamiarem.

Moje pióro jest lżejsze

Niż pióro kolibra. To brzemię

Nie jest na moje siły.

Jakże mam mieszkać w tym kraju,

 

Gdzie noga potrąca o kości

Nie pogrzebane najbliższych?

Słyszę głosy, widzę uśmiechy. Nie mogę

Nic napisać, bo pięcioro rąk

Chwyta mi moje pióro

I każe pisać ich dzieje,

Dzieje ich życia i śmierci.

Czyż na to jestem stworzony,

By zostać płaczką żałobną?

Ja chcę opiewać festyny,

Radosne gaje, do których

Wprowadzał mnie Szekspir. Zostawcie

Poetom chwilę radości,

Bo zginie wasz świat.

 

Szaleństwo tak żyć bez uśmiechu

I dwa powtarzać wyrazy

Zwrócone do was, umarli,

Do was, których udziałem

Miało być wesele

Czynów myśli i ciała, pieśni, uczt.

Dwa ocalone wyrazy:

Prawda i sprawiedliwość.

 

 

Kraków, 1945

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czesław Miłosz

REALIZM

Nie jest całkiem źle z nami, jeżeli możemy

Podziwiać holenderskie malarstwo. To znaczy,

Że co nam opowiadają od stu, dwustu lat,

Zbywamy wzruszeniem ramion. Choć straciliśmy

Dużo z dawnej pewności. Godzimy się,

Że te drzewa za oknem, które chyba są,

Udają tylko drzewiastość i zieleń,

I że język przegrywa z wiązkami molekuł.

A jednak to tutaj, chleb, talerz cynowy,

Półobrana cytryna, orzechy i chleb

Trwają i to tak mocno, że trudno nie wierzyć.

I zawstydzona jest abstrakcyjna sztuka,

Choć żadnej innej nie jesteśmy godni.

Więc wchodzę między tamte krajobrazy,

Pod niebo chnurne, skąd wystrzela promień

I w środku ciemnych równin jarzy się plama blasku.

Albo nad brzeg zatoki, gdzie chaty, czółna,

I na żółtawym lodzie maleńkie postacie.

To wiecznie jest, dlatego że raz było,

Przez jedną chwilę istniejąc i niknąc.

Splendor (i najzupełniej niepojęty)

Okrywa popękany mur, śmietnisko,

Podłogę karczmy, kaftany biedaków,

Miotłę i ryby skrwawione na desce.

Raduj się, dziękuj! Więc dobyłem głosu

I złączyłem się z nimi w chóralnym śpiewaniu

Pośrodku kryz, koletów, spódnic atłasowych,

Już jeden z nich, przemienionych dawno.

I wzbija się pieśń, jak dym z kadzielnicy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czesław Miłosz

 

"Bieg"

 

Radosny mój bieg po ciemnych parkach jesienią,

Kiedy na ścieżkach igliwie albo szelest liści,

I polany pod dębami pustoszeją,

Gasną sine oka telewizji.

 

Takiej lekkości kroków nigdy nie miałem,

Chyba dawno, w moje poranki ośmioletniego.

Uniesiony nad ziemię, napojony światłem,

Nie ustaję w napowietrznym biegu.

 

Nieżyczliwie mnie wita przebudzona jawa.

W dzień o lasce powoli pełznę, astmatyczny.

Ale noc mnie na długie podróże wyprawia

I tam, jak na początku, świat nowy i śliczny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czesław Miłosz

 

"Gdziekolwiek"

 

Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu

na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie,

że nie jestem stąd.

Jakbym był posłany, żeby wchłonąć jak najwięcej

barw, smaków, dźwięków, zapachów, doświadczyć

wszystkiego, co jest

udziałem człowieka, przemienić co doznane

w czarodziejski rejestr i zanieść tam, skąd

przyszedłem.

 

 

 

 

 

"O nierówności ludzi"

 

To nieprawda, że jesteśmy mięso,

które przez chwilę gada, rusza się, pożąda.

 

Mylne są plaże z mrowiem obnażonych ciał

i tłumy na ruchomych schodach metra.

 

Na szczęście nie wiemy, kim jest ten człowiek obok.

Może być bohaterem, świętym, geniuszem.

 

Ponieważ równość ludzi jest urojeniem

i kłamią tablice statystyk.

 

Na mojej własnej potrzebie uwielbienia

opieram przekonanie o co dzień odnawianej hierarchii.

 

Stąpam po ziemi chroniącej wybrane popioły,

choć nie będą trwać dłużej niż popioły innych.

 

Przyznaję się do wdzięczności i podziwu,

ponieważ brak powodu, żeby wstydzić się szlachetnych uczuć.

 

Obym okazał się godny wysokiej kompaniji

i szedł z nimi, niosąc połę królewskiego płaszcza.

 

 

 

 

 

"Tak zwane życie"

 

Tak zwane życie:

wszystko, co dostarcza tematów operze mydlanej,

nie wydawało mu się godne opowieści,

czy też chciałby mówić, ale nie umiał.

Dziwiły go poplątane historie mężczyzn i kobiet,

ciągnące się aż po migotliwą niepamięć.

Sam umiał tylko zaciskać zęby i znosić,

czekając, aż starość odbierze dramatom znaczenie

i pryśnie opera mydlana

miłości, nienawiści, pokus i zdrad.

 

 

 

 

 

"To"

 

Żebym wreszcie powiedzieć mógł, co siedzi we mnie.

Wykrzyknąć: ludzie, okłamywałem was

Mówiąc, że tego we mnie nie ma,

Kiedy TO jest tam ciągle, we dnie i w nocy.

Chociaż właśnie dzięki temu

Umiałem opisywać wasze łatwopalne miasta,

Wasze krótkie miłości i zabawy rozpadające się w próchno,

Kolczyki, lustra, zsuwające się ramiączko,

Sceny w sypialniach i na pobojowiskach.

 

Pisanie było dla mnie ochronną strategią

Zacierania śladów. Bo nie może podobać się ludziom

Ten, kto sięga po zabronione.

 

Przywołuję na pomoc rzeki, w których pływałem, jeziora

Z kładką między sitowiem, dolinę,

W której echu pieśni wtórzy wieczorne światło,

I wyznaję, że moje ekstatyczne pochwały istnienia

Mogły być tylko ćwiczeniami wysokiego stylu,

A pod spodem było TO, czego nie podejmuję się nazwać.

 

TO jest podobne do myśli bezdomnego, kiedy idzie po mroźnym,

obcym mieście.

 

I podobne do chwili, kiedy osaczony Żyd widzi zbliżające się

ciężkie kaski niemieckich żandarmów.

 

TO jest jak kiedy syn króla wybiera się na miasto i widzi świat

prawdziwy: nędzę, chorobę, starzenie się i śmierć.

 

TO może też być porównane do nieruchomej twarzy kogoś,

kto pojął, że został opuszczony na zawsze.

 

Albo do słów lekarza o nie dającym się odwrócić wyroku.

 

Ponieważ TO oznacza natknięcie się na kamienny mur,

i zrozumienie, że ten mur nie ustąpi żadnym naszym błaganiom.

 

 

 

 

 

"To jasne"

 

To jasne, że nie mówiłem, co naprawdę myślę,

ponieważ na szacunek zasługują śmiertelni,

i nie wolno wyjawiać, w mowie ani na piśmie,

sekretów naszej wspólnej cielesnej mizerii.

Chwiejnym, słabym, niepewnym wyznaczona praca:

Wznieść się dwa centymetry nad swoją głową

i móc powiedzieć komuś, kto rozpacza:

"Ja też tak samo płakałem nad sobą."

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

CZESŁAW MIŁOSZ

 

Wysłuchaj

 

Wysłuchaj mnie Panie, bo jestem grzesznikiem, a to znaczy, że nie mam nic

prócz modlitwy.

 

Uchroń mnie od dnia oschłości i niemocy.

 

Kiedy ani lot jaskółki, ani piwonie, żonkile i irysy na rynku kwiatowym nie będą

dla mnie znakiem Twojej chwały.

 

Kiedy otoczą mnie szydercy, a ja przeciw ich argumentom nie potrafię

przypomnieć sobie żadnego Twego cudu.

 

Kiedy wydam się sobie oszustem i szalbierzem, ponieważ biorę udział

w religijnych obrzędach.

 

Kiedy Ciebie oskarżę o ustanowienie powszechnego prawa śmierci.

 

Kiedy już gotów będę pokłonić się przed nicością i życie na ziemi nazwać

diabelskim wodewilem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piosenka o końcu świata

Czesław Miłosz

 

W dzień końca świata

Pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji,

Rybak naprawia błyszczącą sieć.

Skaczą w morzu wesołe delfiny,

Młode wróble czepiają się rynny

I wąż ma złotą skórę, jak powinien mieć.

 

W dzień końca świata

Kobiety idą polem pod parasolkami,

Pijak zasypia na brzegu trawnika,

Nawołują na ulicy sprzedawcy warzywa

I łódka z żółtym żaglem do wyspy podpływa,

Dźwięk skrzypiec w powietrzu trwa

I noc gwiaździstą odmyka.

 

A którzy czekali błyskawic i gromów,

Są zawiedzeni.

A którzy czekali znaków i archanielskich trąb,

Nie wierzą, że staje się już.

Dopóki słońce i księżyc są w górze,

Dopóki trzmiel nawiedza różę,

Dopóki dzieci różowe się rodzą,

Nikt nie wierzy, że staje się już.

 

Tylko siwy staruszek, który byłby prorokiem,

Ale nie jest prorokiem, bo ma inne zajęcie,

Powiada przewiązując pomidory:

Innego końca świata nie będzie,

Innego końca świata nie będzie.

 

 

 

Poeta

Czesław Miłosz

 

On powie tym, co wiernych liczą,

Że powołaniu służył swemu.

Zaśmieją się i nie dosłyszą.

Bawiąc się, zapytają: "Czemu?"

 

Późno zrozumie, osaczony,

Kiedy go zwarty szyk otoczy,

Że nie ma w taki dzień obrony

Bo nikt mu nie śmie spojrzeć w oczy.

 

I język jego z dwupłomienia

Co śmierć zadaje niewidzialną

Do ostatniego będzie tchnienia

Kąsać satyrą pożegnalną.

 

Spojrzy w twarz swoich wielkich braci:

W ich słowach była prawda szczera,

Powinien wiedzieć jak się płaci

Kto z młodu zawód ten obiera.

 

Usłyszy, gdy go chirurg wezmie:

"My krzywdy twojej tu nie chcemy,

Pierś otworzymy bezboleśnie,

Węgiel gorący z niej wyjmiemy.

 

Żyć będziesz od cierpienia wolny.

Poczytność damy ci i sławę.

Niech wiersz twój, zamiast toczyć wojny,

Kształcącą ludziom da zabawę"

 

Stanie się tak. I popiół szary

Zakryje strony jego pisma.

Choć będą śniły się koszmary

Nikt do nich głośno się nie przyzna.

 

A ty nie raduj się, człowieku,

Że zgon poety grają bębny.

Z płaczem go wspomną wnuki wieku.

Bardziej niż sądzisz był potrzebny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

CZESŁAW MIŁOSZ

 

Który skrzywdziłeś

 

 

Który skrzywdziłeś człowieka prostego,

Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,

Gromadę błaznów koło siebie mając

Na pomieszanie dobrego i złego.

Choćby przed tobą wszyscy się kłonili,

Cnotę i mądrość tobie przypisując,

Złote medale na twoją cześć kując

Radzi, że jeszcze dzień jeden przeżyli,

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamieta.

Możesz go zabić - narodzi się nowy.

Spisane będą czyny i rozmowy.

Lepszy dla ciebie byłby świat zimowy

I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piosenka o porcelanie

Czesław Miłosz

 

Różowe moje spodeczki,

Kwieciste filiżanki,

Leżące na brzegu rzeczki

Tam kędy przeszły tanki.

Wietrzyk nad wami polata,

Puchy z pierzyny roni,

Na czarny ślad opada

Złamanej cień jabłoni.

Ziemia, gdzie spojrzysz, zasłana

Bryzgami kruchej piany.

Niczego mi proszę pana

Tak nie żal jak porcelany.

 

Zaledwie wstanie jutrzenka

Ponad widnokrąg płaski

Słychać gdzie ziemia stęka

Maleńkich spodeczków trzaski.

Sny majstrów drogocenne,

Pióra zamarzłych łabędzi

Idą w ruczaje podziemne

I żadnej o nich pamięci.

Więc ledwo zerwę się z rana

Mijam to zadumany.

Niczego mi proszę pana

Tak nie żal jak porcelany.

 

Równina do brzegu słońca

Miazgą skorupek pokryta.

Ich warstwa rześko chrupiąca

Pod mymi butami zgrzyta.

O świecidełka wy płone

Co radowałyście barwą

Teraz ach zaplamione

Brzydką zakrzepłą farbą.

Leżą na świeżych kurhanach

Uszka i denka i dzbany.

Niczego mi proszę pana

Tak nie żal jak porcelany.

 

 

 

Miasto młodości

Czesław Miłosz

 

Przystojniej byłoby nie żyć. A żyć nie jest przystojnie,

Powiada ten, kto wrócił po bardzo wielu latach

Do miasta swojej młodości. Nie było nikogo

Z tych, którzy kiedyś chodzili tymi ulicami,

I teraz nic nie mieli oprócz jego oczu.

Potykając się, szedł i patrzył zamiast nich

Na światło, które kochali, na bzy, które znów kwitły.

Jego nogi, bądź co bądź, były doskonalsze

Niż nogi bez istnienia. Płuca wdychały powietrze

Jak zwykle u żywych, serce biło

Zdumiewając, że bije. W ciele teraz biegła

Ich krew, jego arterie żywiły ich tlenem.

W sobie czuł ich wątroby, trzustki i jelita.

Męskość i żeńskość, minione, w nim się spotykały,

I każdy wstyd, każdy smutek, każda miłość.

Jeżeli nam dostępne rozumienie,

Myślał, to w jednej współczującej chwili,

Kiedy co mnie od nich oddzielało, ginie,

I deszcz kropel z kiści bzu sypie się na twarz

Jego, jej i moją równocześnie.

 

 

 

Tak mało

Czesław Miłosz

 

Tak mało powiedziałem.

Krótkie dni.

 

Krótkie dni,

Krótkie noce,

Krótkie lata.

 

Tak mało powiedziałem,

Nie zdążyłem.

 

Serce moje zmęczyło się

Zachwytem,

Rozpaczą,

Gorliwością,

Nadzieją.

 

Paszcza lewiatana

Zamykała się na mnie.

 

Nagi leżałem na brzegach

Bezludnych wysp.

 

Porwał mnie w otchłań ze sobą

Biały wieloryb świata.

 

I teraz nie wiem

Co było prawdziwe.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

CZESŁAW MIŁOSZ

 

Walc

 

 

Już lustra dźwięk walca powoli obraca

I świecznik kołując odpływa w głąb sal.

I patrz: sto świeczników we mgłach się zatacza,

Sto luster odbija snujący się bal.

I pyły różowe jak płatki jabłoni,

I skry, słoneczniki chwiejących się trąb.

Rozpięte szeroko jak krzyże w agonii

Szkło ramion, czerń ramion, biel ramion i rąk.

I krążą w zmrużone swe oczy wpatrzeni,

A jedwab szeleści o nagość, ach cyt...

I pióra, i perły w huczącej przestrzeni,

I szepty, wołanie i zawrót, i rytm.

Rok dziewięćset dziesięć. Już biją zegary,

Lat cicho w klepsydrach przesącza się piach.

Aż przyjdzie czas gniewu, dopełnią się miary

I krzakiem ognistym śmierć stanie we drzwiach.

A gdzieś tam daleko poeta się rodzi.

Nie dla nich, nie dla nich napisze ich pieśń.

Do chat drogą mleczną noc letnia podchodzi

I psami w olszynach zanosi się wieś.

Choć nie ma go jeszcze i gdzieś kiedyś będzie,

Ty, piękna, nie wiedząc kołyszesz się z nim.

I będziesz tak tańczyć na zawsze w legendzie,

W ból wojen wplątana, w trzask bitew i dym.

To on, wynurzony z odmętu historii,

Tak szepce ci w ucho i mówi: no patrz.

A czoło ma w smutku, w dalekich lat glorii

I nie wiesz, czy śpiewa tak walc, czy twój płacz.

Stań tutaj przy oknie i uchyl zasłony,

W olśnieniu, widzeniu, na obcy spójrz świat.

Walc pełza tu liśćmi złotymi stłumiony

I w szyby zamiecią zimowy dmie wiatr.

Lodowe pole w brzasku żółtej zorzy

W nagle rozdartej nocy się otworzy,

Tłumy biegnące wśród śmiertelnej wrzawy,

Której nie słyszysz, odgadujesz z ust.

Do granic nieba sięgające pole

Wre morderstwami, krew śniegi rumieni,

Na ciała skrzepłe w spokoju kamieni

Dymiące słońce rzuca ranny kurz.

Jest rzeka na wpół lodami przykryta

I niewolnicze na brzegach pochody,

Nad siną chmurę, ponad czarne wody

W czerwonym słońcu, błysk bata.

Tam, w tym pochodzie, w milczącym szeregu,

Patrz, to twój syn. Policzek przeciety

Krwawi, on idzie, małpio uśmiechnięty,

Krzycz! W niewolnictwie szczęśliwy.

Rozumiesz. Jest taka cierpienia granica,

Za którą się uśmiech pogodny zaczyna,

I mija tak człowiek, i już zapomina,

O co miał walczyć i po co.

Jest takie olśnienie w bydlęcym spokoju,

Gdy patrzy na chmury i gwiazdy, i zorze,

Choć inni umarli, on umrzeć nie może

I wtedy powoli umiera.

Zapomnij.Nic nie ma prócz jasnej tej sali

I walca, i kwiatów, i świateł, i ech.

Świeczników sto w lustrach kołysząc się pali,

I oczy, i usta, i wrzawa, i śmiech.

Naprawdę po ciebie nie sięga dłoń żadna,

Przed lustrem na palcach unosząc się stań.

Na dworze jutrzenka i gwiazda poranna,

I dzwonią wesoło dzwoneczki u sań.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czesław Miłosz

 

"Na moje 88 urodziny"

 

Miasto gęste od krytych pasaży, wąskich

placyków, arkad,

schodzące tarasami ku morskiej zatoce.

 

I ja, zapatrzony w młode piękno,

cielesne i nietrwałe,

jego ruch taneczny wśród starych kamieni.

 

Kolory sukien według letniej mody,

stuk pantofelka na dallach sprzed stuleci,

cieszą mnie swoim obrzędem powrotu.

 

Dawno zostawiłem za sobą

zwiedzania katedr i wież warownych.

Jestem jak ten, kto widzi, a jednak sam nie przemija,

duch lotny mimo siwizny i chorób starości.

 

Ocalony, bo z nim wieczne i boskie zdziwienie.

 

 

Genua, 30 czerwca 1999

 

 

 

 

 

 

"Dar"

 

Dzień taki szczęśliwy.

Mgła opadła wcześnie, pracowałem w ogrodzie.

Kolibry przystawały nad kwiatem kaprifolium.

Nie było na ziemi rzeczy, którą chciałbym mieć.

Nie znałem nikogo, komu warto byłoby zazdrościć.

Co przydarzyło się złego, zapomniałem.

Nie wstydziłem się myśleć, że byłem kim jestem.

Nie czułem w ciele żadnego bólu.

Prostując się, widziałem niebieskie morze i żagle.

 

 

Berkeley, 1971

 

 

 

 

 

 

"Co było wielkie"

Aleksandrowi i Oli Watom

 

Co było wielkie, małem się wydało.

Królestwa bladły jak miedź zaśnieżona.

 

Co poraziło, więcej nie poraża.

Niebiańskie ziemie toczą się i świecą.

 

Na brzegu rzeki, rozciągnięty w trawie,

Jak dawno, dawno, puszczam łódki z kory.

 

 

Montgeron, 1959

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość In memoriam

"Na wieczność"

Józefa Radzymińska

 

 

Zuchwale wyrywają się do walki,

szaleni, nie pomni na nic,

pędzą z cokołu

spiżowi, a żywi,

w wiecznej pogoni za wolnością -

 

a potem

wchodzą do kanałów

z kamiennymi twarzami,

nie pomni na nic,

wciąż goniąc wolność

nawet w czeluściach piekieł -

 

na wieczność młodzi

powstańcy warszawscy

z Pomnika na placu Krasińskich -

 

to my dawni,

nie pomni na nic -

aż przerażenie ogarnia

pięknie,

że nie zmieniamy się nigdy -

na wieczność.

 

 

 

 

 

 

 

"Dziś idę walczyć - Mamo!"

Tadeusz Szczepański ps. "Ziutek"

 

 

Dziś idę walczyć - Mamo!

Może nie wrócę więcej,

Może mi przyjdzie polec tak samo

Jak tyle, tyle tysięcy

Poległo polskich żołnierzy

Za Wolność naszą i Sprawę.

Ja w Polskę, Mamo, tak strasznie wierzę

I w świętość naszej Sprawy.

 

Dziś idę walczyć. Matuś kochana,

Nie płacz, nie trzeba, ciesz się jak ja,

Serce mam w piersi rozkołatane,

Serce mi dziś tak cudnie gra.

 

Bo to tak strasznie dobrze jest

Mieć stena w ręku

I śmiać się śmierci prosto w twarz.

A potem zmierzyć i prać bez lęku

Za Kraj - za honor nasz!

 

Dziś idę walczyć - Mamo!

 

 

 

 

 

 

 

"Prawda gorzka"

Józefa Radzymińska

 

 

Oto jest prawda gorzka

o śmierci Twojej

Zmierzchu oddech martwy

jest jak ból,

który mi pozostał.

 

Wołam zmierzch i wołam nieba przestrzeń

Cisza jest na dnia schodzących progach.

Poległeś. Lecz we mnie trwasz i jesteś,

a łzy gorzkiego bólu kamieniują Boga -

nie powstańców Chrystusa.

Chrystusa Szalonych...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

http://bi.gazeta.pl/im/329/z329586G.jpg

 

Czesław Miłosz 1911 - 2004

Bene quiescas

 

 

 

"Stan poetycki"

 

Jakby zamiast oczu wprawiono odwróconą lunetę, świat oddala się i wszystko, ludzie, drzewa, ulice, maleje ale nic a nic nie traci na wyrazistości, zgęszcza się.

 

Miałem dawniej takie chwile podczas pisania wierszy, więc znam dystans, bezinteresowną kontemplację, przybranie na siebie "ja", które jest "nie-ja", ale teraz jest tak ciągle i zapytuję siebie co to znaczy, czyżbym wszedł w trwały stan poetycki.

 

Rzeczy dawniej trudne teraz są łatwe, ale nie czuję silnej potrzeby przekazywania ich na piśmie.

 

Dopiero teraz jestem zdrów a byłem chory, ponieważ mój czas galopował i udręczał mnie strach przed tym co będzie.

 

W każdej minucie widowisko świata jest dla mnie na nowo zadziwiające i tak komiczne, że nie mogę zrozumieć jak mogła chcieć temu podołać literatura.

 

Czując cieleśnie, dotykalnie, każdą minutę, oswajam nieszczęście i nie proszę Boga żeby zechciał je odwrócić, bo dlaczego miałby odwrócić ode mnie jeżeli nie odwraca od innych?

 

Śniło mi się, że znalazłem się na wąskim progu nad głębią w której widać było poruszające się wielkie morskie ryby. Bałem się, że jeżeli będę patrzeć, spadnę. Więc odwróciłem się, chwyciłem się palcami chropowatości skalnej ściany i powoli posuwając się tyłem do morza wydostałem się na miejsce bezpieczne.

 

Byłem niecierpliwy i drażniło mnie tracenie czasu na głupstwa, do których zaliczałem sprzątanie i gotowanie. Teraz z uwagą kroję cebulę, wyciskam cytryny, przyrządzam różne gatunki sosów.

 

1977

 

 

 

 

 

"Pod koniec dwudziestego wieku"

 

Pod koniec dwudziestego wieku, urodzony na jego początku,

po napisaniu książek, złych czy dobrych, ale pracowitych,

po zdobywaniu, traceniu i odzyskiwaniu,

 

Jestem tutaj z nadzieją, że można zaczynać na nowo

i własne życie uleczyć myśląc mocno o rzeczach poznanych,

tak mocno, że miejsc i ludzi nie odejmie czas

i wszystko będzie trwało prawdziwiej niż było.

 

Nie rozumiejąc skąd lata ekstazy i razem udręki,

przyjmując swój los i błagając o inny,

nie pobłażałem sobie, zaciskałem usta.

 

Dumny z jednej tylko, mnie wiadomej, cnoty:

smagania się wieloramienną dyscypliną.

 

Ciągle zaczynam na nowo, ponieważ co złożę w opowieść

okazuje się fikcją, dla innych, nie dla mnie, czytelną,

i oplątuje mnie, i zakrywa mnie,

i z pożądania prawdy jestem nieuczciwy.

 

Wtedy myślę o prawidłach wysokiego stylu

i o ludziach, którym nigdy nie były potrzebne.

Jak i o tym, że całe życie zwodzi mnie nadzieja.

 

1980

 

 

 

 

 

"Moja wierna mowo"

 

Moja wierna mowo,

służyłem tobie.

Co noc stawiałem przed tobą miseczki z kolorami,

żebyś miała i brzozę i konika polnego i gila

zachowanych w mojej pamięci.

 

Trwało to dużo lat.

Byłaś moją ojczyzną bo zabrakło innej.

Myślałem że będziesz także pośredniczką

pomiędzy mną i dobrymi ludźmi,

choćby ich było dwudziestu, dziesięciu,

albo nie urodzili się jeszcze.

 

Teraz przyznaję się do zwątpienia.

Są chwile kiedy wydaje się, że zmarnowałem życie.

Bo ty jesteś mową upodlonych,

mową nierozumnych i nienawidzących

siebie bardziej może od innych narodów,

mową konfidentów,

mową pomieszanych,

chorych na własną niewinność.

 

Ale bez ciebie kim jestem.

Tylko szkolarzem gdzieś w odległym kraju,

a success, bez lęku i poniżeń.

No tak, kim jestem bez ciebie.

Filozofem takim jak każdy.

 

Rozumiem, to ma być moje wychowanie:

gloria indywidualności odjęta,

Grzesznikowi z moralitetu

czerwony dywan podścieła Wielki Chwał,

a w tym samym czasie latarnia magiczna

rzuca na płótno obrazy ludzkiej i boskiej udręki.

 

Moja wierna mowo,

może to jednak ja muszę ciebie ratować.

Więc będę dalej stawiać przed tobą miseczki z kolorami

jasnymi i czystymi jeżeli to możliwe,

bo w nieszczęściu potrzebny jakiś ład czy piękno.

 

Berkeley, 1968

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czesław Miłosz

 

"Sprawozdanie"

 

O Najwyższy, zechciałeś mnie stworzyć poetą, i teraz pora, żebym złożył sprawozdanie.

 

Serce moje jest pełne wdzięczności, choć poznałem niedole tego zawodu.

 

Praktykując w nim, dowiadujemy się za wiele o dziwacznej naturze człowieka.

 

Którym co dzień i o każdej godzinie i roku włada urojenie.

 

Urojenie, kiedy buduje fortece z piasku i zbiera znaczki pocztowe, i podziwia siebie w lustrze.

 

I przyznaje sobie pierwszeństwo w sporcie, władzy i miłości, i kiedy gromadzi pieniądze.

 

Na samej granicy, na kruchej granicy, za którą rozpościera się kraina skarg i bełkotów.

 

Bo w każdym z nas miota się szalony królik i wyje wilcza zgraja, aż boimy się, że inni ją usłyszą.

 

Z urojenia bierze się poezja i przyznaje się do swojej skazy.

 

Choć tylko przypominając sobie napisane kiedyś wiersze, czuje ich autor cały wstyd urojenia.

 

A jednak nie znosi obok siebie innego poety, jeżeli podejrzewa, że ten jest lepszy od niego, i zazdrości mu każdej pochwały.

 

Gotów nie tylko zabić, ale zmiażdżyć go i zetrzeć z powierzchni ziemi.

 

Aż zostanie sam jeden, wspaniałomyślny i łaskawy dla podwładnych, ścigających małe urojenia.

 

Jakże więc się dzieje, że z tak niskich początków rodzi się wspaniałość słowa?

 

Gromadziłem książki poetów z różnych krajów, siedzę teraz nad nimi i zdumiewam się.

 

I słodko jest myśleć, że byłem kompanem w wyprawie, która nigdy nie ustaje, choć mijają wieki.

 

Wyprawa nie po złote runo doskonałej formy, ale konieczna jak miłość.

 

Pod przymusem miłosnego dążenia do esencji dębu i górskiego szczytu, i osy, i kwiatu nasturcji.

 

Żeby, trwając, potwierdzały naszą hymniczność przeciw śmierci.

 

I naszą myśl serdeczną o wszystkich, którzy, jak my, byli, dążyli i nazwać nie mogli.

 

Ponieważ istnieć na ziemi to już za dużo na jakiekolwiek nazwanie.

 

Bratersko wspieramy się wzajemnie, zapominając uraz, tłumacząc jedni drugich na inne języki, zaiste, członkowie wędrującej załogi.

 

Jakże więc mógłbym nie być wdzięczny, jeżeli wcześnie byłem powołany i niepojęta sprzeczność nie odjęła mego podziwu?

 

Za każdym wschodem słońca wyrzekam się zwątpień nocy i witam nowy dzień drogocennego urojenia.

 

 

 

 

 

 

"Przeciwieństwo"

 

Po jednej stronie świat po drugiej ludzie

i bogowie,

 

Świat jest nieugięty, nieubłagany, obojętny.

 

To kamień, o który, biegnąc boso, raniłeś wielki

palec stopy.

 

Ludzie i bogowie są w ciągłym ruchu winy i

przebaczenia.

 

Ich ciepłe gardła wymawiają słowa przekleństw i

błogosławieństw.

 

Są słabi, zmienni, oczekujący jedni od drugich

pomocy.

 

Miłości ludzi i bogów są stale zagrożone możliwością

utraty.

 

Ich stroje, maski i koturny dowodzą, że nie chcą oni

zostać w porządku Natury.

 

Zarazem śmiertelni i nieśmiertelni, mieszkają we

własnej krainie wysoko nad światem.

 

Nie zapominajcie, wy, którzy jesteście ludźmi albo

bogami, jaka cześć wam się należy od słońc i

galaktyk świata.

 

1999

 

 

 

 

 

 

"Ten świat"

 

Okazuje się, że to było nieporozumienie.

Dosłownie wzięto, co było tylko próbą.

Rzeki zaraz wrócą do swoich początków,

Wiatr ustanie w krążeniu swoim.

Drzewa zamiast pączkować będą dążyć do swoich korzeni.

Starcy pobiegną za piłką,

Spojrzą w lustro i znowu są dziećmi.

Umarli przebudzą się, nie pojmujący.

Aż wszystko, co się stało, wreszcie się odstanie.

Jaka ulga! Odetchnijcie, którzyście dużo cierpieli.

 

1994

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czesław Miłosz

 

 

"Obłoki"

 

Obłoki, straszne moje obłoki,

jak bije serce, jaki żal i smutek ziemi,

chmury, obłoki białe i milczące,

patrzę na was o świcie oczami łez pełnemi

i wiem, że we mnie pycha, pożądanie

i okrucieństwo, i ziarno pogardy

dla snu martwego splatają posłanie,

a kłamstwa mego najpiękniejsze farby

zakryły prawdę. Wtedy spuszczam oczy

i czuję wicher, co przeze mnie wieje,

palący, suchy. O, jakże wy straszne

jesteście, stróże świata, obłoki! Niech zasnę,

niech litościwa ogarnie mnie noc.

 

Wilno, 1935

 

 

 

 

 

 

"Zapomnij"

 

Zapomnij o cierpieniach,

Które sam zadałeś.

Zapomnij o cierpieniach,

Które tobie zadano.

Wody płyną i płyną,

Wiosny błysną i giną,

Idziesz ziemią ledwie pamiętaną.

 

Czasem słyszysz daleko piosenkę.

Co to znaczy, pytasz, kto tam śpiewa?

Dziecinne słońce wschodzi,

Wnuk i prawnuk się rodzi.

Teraz ciebie prowadzą za rękę.

 

Nazwy rzek tobie jeszcze zostały.

Jakże długo umieją trwać rzeki!

Pola twoje, ugorne,

Wieże miast, niepodobne.

Ty na progu stoisz, zaniemiały.

 

 

 

 

 

 

"Jasności promieniste"

 

Jasności promieniste,

Niebiańskie rosy czyste,

Pomagajcie każdemu

Ziemi doznającemu.

 

Za niedosiężną zasłoną

Sens ziemskich spraw umieszczono.

Gonimy dopóki żywi,

Szczęśliwi i nieszczęśliwi.

 

To wiemy, że bieg się skończy

I rozłączone się złączy

W jedno, tak jak być miało:

Dusza i biedne ciało.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czesław Miłosz

 

"Ale książki"

 

Ale książki będą na półkach, prawdziwe istoty,

Które zjawiły się raz, świeże, jeszcze wilgotne,

Niby lśniące kasztany pod drzewem

w jesieni,

I dotykane, pieszczone trwać zaczęły

Mimo łun na horyzoncie, zamków wylatujących w powietrze,

Plemion w pochodzie, planet w ruchu.

Jesteśmy - mówiły, nawet kiedy

wydzierano z nich karty

Albo litery zlizywał buzujący płomień,

O ileż trwalsze od nas, których ułomne ciepło

Stygnie razem z pamięcią, rozprasza się, ginie.

Wyobrażam sobie ziemię kiedy mnie nie będzie

I nic, żadnego ubytku, dalej dziwowisko,

Suknie kobiet, mokry jaśmin, pieśń w dolinie.

Ale książki będą na półkach, dobrze urodzone,

Z ludzi, choć też z jasności, wysokości.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks później...

"Niestety mimo że od strony Pragi widać było Niemców jak na dłoni, to nie padł w ich kierunku nawet jeden wystrzał snajpera. Zlikwidowanie Niemców na linii brzegowej Starego Miasta równało się praktycznie wyzwoleniu Warszawy. Sukces Powstania byłby pełny. Przez odmowę pomocy skazano na śmierć rannych oczekujących pomocy, walczących jeszcze powstańców, batalion Kościuszkowców, ludność cywilną, tysiące dzieci, starców, słowem wszystkich pozostałych w Warszawie. Niepojęte, jak politycy w zacisznych gabinetach decydują o życiu lub śmierci milionów ludzi w imię zabezpieczenia swoich interesów"

więcej >>> tutaj

 

 

Jacek Kaczmarski

 

"Czołg"

 

Gąsienicami zagrzebany w piach nad Wisłą

Patrzę przez rzekę pustym peryskopem

Na miasto w walce, które jest tak blisko

Że Wisły nurt - frontowym staje się okopem.

Rozgrzany pancerz pod wrześniowym żarem

Rwie do ataku się i pali pod dotykiem,

Ale wystygły silnik śpi pod skrzepłym smarem

I od miesiąca nie siadł nikt za celownikiem.

 

Krtań lufy pusta, łaknie znów pocisków smaku

A łyka tylko tłusty dym z drugiego brzegu.

W słuchawkach zdjętych hełmofonów krzyk Polaków

I nie wiem, czemu rzeki tej nie wziąłem - z biegu!

Dajcie mi wgryźć się gąsienicą w fale śliskie

I ogniem swoim dajcie wesprzeć barykady!

By miasto w walce - które jest tak bliskie

Bezruchu mego nie nazwało mianem zdrady!

 

Lecz milczy sztab i milczą pędy tataraku

Którymi mnie - przed tymi, co czekają - skryto.

Bo russkij tank - nie będzie walczył za Polaków!

Bo russkij tank - zaczekać ma, by ich wybito!

Gdy się wypali już Powstanie ciemnym błyskiem

Włączą mi silnik i ożywią krew maszyny,

Bym mógł obejrzeć miasto - co tak bliskie -

Bez walki zdobywając gruzy i ruiny!

 

 

24.08.1987

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Julian Przyboś - "Nad poległym powstańcem"

 

Świt zrywa się za każdym wybuchem - padasz.

Wolny, wzniesiony z rodzinnych wzgórz słucham:

to tamtych salw tylko pogłos i pobłysk -

i z nocy, jak z okna spalonego domu, widzę:

 

to płonące ulice Warszawy

nad rannymi, walczącymi o śmierć z bronią,

rozwijają flag i pobojowisk:

nieskończony skrwawiony bandaż.

 

Krwawisz -

Wolny już.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...