Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Pamiątki - kącik wymiany myśli i wrażeń


Recommended Posts

Gość promyczek

Wiosna

 

 

Lubię gdy wiosna

tanecznym krokiem

od strony lasu zmierza.

Z naręczem bazi

wiankiem z narcyzów.

 

Forsycję zazdrość pożera.

 

Przed nią

figlarny wietrzyk wieje

i wróble skaczą wesoło.

Słońce wydłuża zaś

swe promienie.

 

Wnet obudzi się lato.

 

 

henia

21.04.2003r.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,5k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Który skrzywdziłeś

Który skrzywdziłeś człowieka prostego

Śmiechem nad krzywdą jego wybuchając,

Gromadę błaznów koło siebie mając

Na pomieszanie dobrego i złego,

 

Choćby przed tobą wszyscy się skłonili

Cnotę i mądrość tobie przypisując,

Złote medale na twoją cześć kując,

Radzi że jeszcze jeden dzień przeżyli,

 

 

Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta.

Możesz go zabić - narodzi się nowy.

Spisane będą czyny i rozmowy.

 

Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy

I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta.

 

 

 

Czesław Miłosz

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czesław Miłosz

 

 

Traktat Poetycki

 

(1957)

 

WSTĘP

 

Mowa rodzinna niechaj będzie prosta.

Ażeby każdy, kto usłyszy słowo

Widział jabłonie, rzekę, zakręt drogi,

Tak jak się widzi w letniej błyskawicy.

 

Nie może jednak mowa być obrazem

I niczym więcej. Wabi jąod wieków

Rozkołysanie rymu, sen, melodia.

Bezbronnąmija suchy, ostry świat.

 

Niejeden pyta dzisiaj co to znaczy

Ten wstyd, jeżeli czyta księgę wierszy,

Jakby do gorszej natury w nim samym

Zwracał się autor w niejasnym zamiarze

Myśl odsuwając i myśl oszukując.

 

Z przyprawążartu, błazeństwa, satyry,

Jeszcze się umie podobać poezja.

Jej znakomitość wtedy się docenia.

Ale te walki, gdzie stawkąjest życie

Toczy się w prozie. Nie zawsze tak było.

 

I nie wyznany dotychczas jest żal.

Służą, nie trwają, romanse, traktaty.

Bo więcej waży jedna dobra strofa

Niż ciężar wielu pracowitych stronic.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wisława Szymborska

 

"Rozmowa z kamieniem"

 

Pukam do drzwi kamienia.

- To ja, wpuść mnie.

Chcę wejść do twego wnętrza,

rozejrzeć się dokoła,

nabrać ciebie jak tchu.

 

- Odejdź - mówi kamień. -

Jestem szczelnie zamknięty.

Nawet rozbite na części

będziemy szczelnie zamknięte.

Nawet starte na piasek

nie wpuścimy nikogo.

 

Pukam do drzwi kamienia.

- To ja, wpuść mnie.

Przychodzę z ciekawości czystej.

Życie jest dla niej jedyną okazją.

Zamierzam przejść się po twoim pałacu,

a potem jeszcze zwiedzić liść i krople wody.

Niewiele czasu na to wszystko mam.

Moja śmiertelność powinna Cię wzruszyć.

 

- Jestem z kamienia - mówi kamień -

i z konieczności muszę zachować powagę.

Odejdź stąd.

Nie mam mięśni śmiechu.

 

Pukam do drzwi kamienia.

- To ja, wpuść mnie.

Słyszałam że są w tobie wielkie puste sale,

nie oglądane, piękne nadaremnie,

głuche, bez echa czyichkolwiek kroków.

Przyznaj, że sam niedużo o tym wiesz.

 

- Wielkie i puste sale - mówi kamień -

ale w nich miejsca nie ma.

Piękne, być może, ale poza gustem

twoich ubogich zmysłów.

Możesz mnie poznać, nie zaznasz mnie nigdy.

Całą powierzchnią zwracam się ku tobie,

a całym wnętrzem leżę odwrócony.

 

Pukam do drzwi kamienia.

- To ja, wpuść mnie.

Nie szukam w tobie przytułku na wieczność.

Nie jestem nieszczęśliwa.

Nie jestem bezdomna.

Mój świat jest wart powrotu.

Wejdę i wyjdę z pustymi rękami.

A na dowód, że byłam prawdziwie obecna,

nie przedstawię niczego prócz słów,

którym nikt nie da wiary.

 

- Nie wejdziesz - mówi kamień. -

Brak ci zmysłu udziału.

Nawet wzrok wyostrzony aż do wszechwidzenia

nie przyda ci się na nic bez zmysłu udziału.

Nie wejdziesz, masz zaledwie zamysł tego zmysłu,

ledwie jego zawiązek, wyobraźnię.

 

Pukam do drzwi kamienia.

- To ja, wpuść mnie.

Nie mogę czekać dwóch tysięcy wieków

na wejście pod twój dach.

 

- Jeżeli mi nie wierzysz - mówi kamień -

zwróć się do liścia, powie to, co ja.

Do kropli wody, powie to, co liść.

Na koniec spytaj włosa z własnej głowy.

Śmiech mnie rozpiera, śmiech, olbrzymi śmiech,

którym śmiać się nie umiem.

 

Pukam do drzwi kamienia.

- To ja, wpuść mnie.

 

- Nie mam drzwi - mówi kamień.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Abelard

Coraz krótsze listy od ciebie

 

 

Coraz krótsze listy od Ciebie

Piszesz, że ogrodnik umarł

Nikt się tej śmierci nie spodziewał

Nawet kwiaty, które sadził wczoraj

Nawet kwiaty, które sadził wczoraj

 

Piszesz jeszcze, że jesień jest ładna

Po ogrodzie, po sadzie szaleje

Jabłka nad ranem strąca wszystkie

Powoli woła do siebie

Powoli woła do siebie

 

U Ciebie też ze zdrowiem krucho

Wiem, choć o tym nie wspominasz

Poszarpane całkiem Twoje nerwy

I jeszcze innych sto spraw

I jeszcze innych sto spraw

 

Coraz rzadsze listy od Ciebie

Listonosz tu chyba nic nie winien

Coraz krótsze listy od Ciebie

Szukamy się już tylko we mgle

Szukamy się już tylko we mgle

 

 

Adam Ziemianin

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Uhu

Ernest Bryll

 

***

 

A chociaż to był kamień wesoło siedliśmy

I jako chlebem spólnie dzieliliśmy

Każdy trzymał go w dłoniach, rozgrzewał oddechem

Umiękczał słowem, smarował uśmiechem

Aż stał się cud - gdy w skale zapachniało zbożem

I granit ciało gorące otworzył.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość ogienek

Obrazy

 

 

Przez moją głowę

Przebiegają obrazy z naszych spotkań

Jak zdjęcia

Poprawiane przez najnowszą technologię

Mojego umysłu

 

Dodaję co chcę

Jak operator komputera

Doprowadzam sceny do perfekcji

Szkoda tylko, że w rzeczywistym życiu

Mam ograniczone możliwości

 

 

[Dorothee Veronique Egare]

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kazimierz Przerwa - Tetmajer

 

Narodziny wiosny

 

Gdy pierwszy nastał dzień wschodzącej wiosny młodej,

najpierwszy zbudził się śpiący na dnie bóg wody

i powstał z chłodnych łez, i głową kędzierzawa

uderzył w lód, co legł na rzece lśniącą lawą,

i rozpękł z hukiem lód, i z prądem kry się suną,

a w słońcu suszył bóg swa głowę krętoruną.

A gdy gorącej blask słoneczny padł na gaje,

bogini wonnych ziół z pościeli miękkiej wstaje

i rozpuściła włos, co aż do ziemi spływa,

i naga polem szła bogini złotogrzywa,

a kędy pola tknie jej włos, tam wnet się trawy

zielona puści ruń i szczaw zielono-rdzawy.

Owiana ciepłem zórz, wiosennych tchem powiewów,

pieszczona wonią sfer, z różanych wyszła krzewów

i uśmiechnęła się do złocistego słońca

bogini, córa nieb, kwiatami władająca.

W złocisty szafir ócz objęła świat miłośnie,

a kędy spojrzy, kwiat prześliczny wnet wyrośnie

i wkoło lilii, róż, narcyzów kwitnie mnóstwo,

a wśród nich słońcu śle uśmiechy jasne bóstwo.

I powstał lasów bóg, strząsł zwiędłe liście z głowy

i z świeżych sobie wnet splótł liści wian dębowy,

i rozkołysał drzew gałęzie i konary,

i słuchał -- płynął hymn, hymn uroczysty, stary,

i długo słuchał bóg w powadze i zadumie

odwiecznych baśni w tym rozkołysanym szumie.

Brodatych faunów huf i śnieżne nimfy społem,

za ręce wziąwszy się, pląsają nadzy kołem

na łące, kędy blask od słońca złoty pada --

przy cudnej wiatru grze tam pląsa bóstw gromada,

świat pachnie, lśni się w krąg i jakąś moc miłosna

lubieżnie pieści go... Rodząca wstała wiosna.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dopóki nauka odkryć

zródeł życia nie potrafi,

i w morzu lub niebie będą przepaście

opierające się wyliczeniom;

dopóki ludzkość wciąż idąca naprzód

nie będzie wiedziała dokąd idzie;

dopóki będzie istnieć tajemnica dla człowieka,

będzie poezja.

 

Dopóki czuć będziemy, że cieszy się dusza

chociaż nie śmieją się usta;

dopóki płakać się będzie, chociaż płacz

nie zachmurzy zrenicy;

dopóki rozum i serce

będą nadal walczyć,

dopóki będzie istniała nadzieja i wspomnienie,

będzie poezja.

 

Dopóki będą oczy, które odbijać będą

oczy w nie patrzące,

dopóki odpowiadać będą wargi wzdychające

wargom, co wzdychają;

dopóki czuć się będą mogły w pocałunku

dwie dusze stopione,

dopóki istnieć będzie jedna piękna kobieta,

będzie poezja.

 

Gustavo Adolfo Becquer

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Kamień

Słońce już dawno przykryte - Bitles

 

 

Słonce już dawno przykryte

Ciemną zasłoną, utkaną z

tysiąca małych gwiazd

szklanka wypada z rąk

powieki sennie się kleją

człowiek na nogach ledwo się trzyma

myśli kotłują się w głowie

jeszcze tylko mała czarna kawa

i już za chwile głowę przykleisz

do poduszki szepniesz po cichu

dobranoc i zaśniesz

zmęczony trudami codzienności

by śnić, śnić i śnić

o tym co tak

cenne jest w twym życiu

a rano oczy otworzysz by

znowu wszystko zacząć od nowa

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

DZIWNI LUDZIE

 

 

Dziwni ludzie

Liczą zmarszczki, pieniądze i dni

Czasem liczą na to,

Że się spełni, co nocą się śni.

 

Już nie liczą na siebie

Już nie liczą się z sobą

Ze słowami nie liczą się wcale

 

Choć pewności nie mają

Że do maja przetrwają,

Nie kochają- hodują swe żale

 

Dziwni ludzie

Liczą zmarszczki, pieniądze i dni

Czasem myślę,

Że ci dziwni ludzie to my

 

Że ci dziwni ludzie

To także my

Że ci dziwni ludzie

To ja i ty.

 

 

 

Ola Kiełb

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Adam Ziemianin

 

"Wiosna pod Żegiestowem"

 

 

Jaskółka zaczyna wiosnę

Między niebem a ziemią

Skrzydłem swym niczym wiosłem

Pomaga mieszać zieleń Panu Bogu

 

 

Mieni się w oczach

Bo lot swój zniża to podnosi

Kaczeńce całkiem w dole

Zupełnie żółte z zazdrości

 

 

I my oniemiali w zachwycie

Tak jak każdej wiosny

Stoimy przed wielką tajemnicą

Jak na początku ludzkości

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 30 marca 1844 roku urodził się Paul Marie Verlaine (zm. 1896), poeta francuski

 

 

Paul Verlaine

 

"Na przechadzce"

 

Niebo takie łagodne, drzewa takie giętkie

Zdają się uśmiechać do szat jasnych tonów,

Co, powolne kaprysom fałdów i festonów,

Mienią się z ruchem każdym - niedbałe, a miętkie.

 

Wiatr ciepły o sadzawki taflę ledwo trąca,

A poprzez topolową cienistą aleję

Ułagodzona jasność słoneczna się leje -

Niebieskawa i jakby z umysłu mdIejąca.

 

Zwodziciele wytworni, zalotnice wabne,

Serca zapalne, w więzy przysiąg nie zakute,

Ścieramy się kunsztownie na wesołą nutę -

Kochankowie kochankom strzały ślą jedwabne.

 

Czasem niedostrzegalnie chyża rączka mała

Policzkiem skarci za coś. Przestępca skruszony

Kładzie w zamian swe usta na paznokć toczony

Najmniejszego z paluszków. - Ta bezczelność śmiała

 

I skora obcesowość doznają odprawy

W druzgocącym spojrzeniu, wyniosłym i suchym. -

Przecie niezbyt licują z surowym tym ruchem

Kąciki ust zalotne i dąs dość łaskawy.

 

 

 

 

 

"Beams"

 

Stąpać pragnęła poprzez morskie fale,

A że podmuch łaskawy nawiał ciszę senną,

Chętnie karku ugięliśmy w obłędne lenno,

Oto gościńcem gorzkim kroczymy wspaniale.

 

Słońce w niebie wysokim, wielce lśniące, pała:

W jej splotach jasnych drgają pozłoty promienie,

Szliśmy śladem spokojnym, o, wielkie olśnienie,

Jak toczenie się nurtów i jak piana biała!

 

Kołysały się ptaki wokoło siwawe,

I żagle w dali białe w ukośnym kołysie,

Niekiedy wodorosty, jak piana na misie,

Przez które się ślizgały stopy w fal kurzawę.

 

Odwróciła się, niemal ukojona, płowe

Oczy spojrzały ledwo, czy idziem spokojni?

Nas, radosnych wybrańców, ujrzała i wolniej

Szła przodem, poblask złocił jej wyniosłą głowę.

 

 

 

 

 

"Niemoc"

 

Jam Cesarstwo u schyłku wielkiego konania,

Które, patrząc, jak idą Barbarzyńce białe,

Układa akrostychy wytworne, niedbałe,

Stylem złotym, gdzie niemoc sennych słońc się słania.

 

Duszy, samiutkiej, mdło aż, w nudzie, co ochłania.

Skądciś tam wieści niosą walk olbrzymich chwałę.

O, nie móc, przez tę słabość, przez żądze tak małe,

O, nie chcieć zaznać nieco tego falowania!

 

O, nie chcieć, o i nie móc umrzeć chociaż nieco!

Wszystko wypite! Ty tam, nie śmiej się z mych żali!

Wszystko, wszystko wypite! zjedzone! - Cóż dalej?

 

Tylko garść słabych wierszy, co ot, w ogień lecą,

Tylko niewolnik nicpoń, co nie dba o pana,

Tylko ból jakiejś troski, co żre pierś, nieznana.

 

 

 

 

 

"Spleen"

 

Żarem się pali czerwień róży,

Bluszcz czarnym liściem wzwyż się pnie.

 

Miła gdy tylko się poruszysz,

Rozpacze me znów budzą się.

 

Niebo zbyt modre jest, zbyt tanie

Zielenie mórz i dali mdłej.

 

Wciąż boję się - ach to czekanie! -

Jakiejś ucieczki strasznej twej.

 

Zbrzydł mi bukszpanu liść zielony

I już do reszty zbrzydł mi wrzos

 

I ten krajobraz nieskończony,

Wszystko prócz ciebie - masz ci los!

 

 

 

 

 

* * *

 

A więc to będzie w jasny, letni dzień:

Weselne słońce, spólnik mej radości,

Zrobi piękniejszą - w szat białych świetności -

Twą drogą piękność - od prawdy i śnień;

 

Niebo niebieskie, jak namiot wysoki,

Fałdów przepychem wokół naszych czół

Drgać będzie szczęsnych, lecz przybladłych w pół

Z oczekiwania, z błogości głębokiej;

 

I przyjdzie wieczór, wonny oddech róż

Pieścić cię będzie, igrać z twym welonem,

A gwiazd orszaki okiem uśmiechnionem

Pozdrowią szczęsnych - nowożeńców już.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość never more

Ostrowska Bronisława - Śmierć kochanków

 

 

Zapachów lekkich pełne nasze loża,

Łoża jak grób głębokie - a w środku komnaty

Będą dla nas w wazonach kwitły dziwne kwiaty,

Rozkwitłe pod jaśniejszym błękitem przestworza.

 

Wśród mdlejących upałów ich woni ostatnich,

Dwa nasze serca będą jako dwie pochodnie,

Co odbiją swe blaski szeroko i zgodnie

duchach naszych złączonych, tych zwierciadłach bratnich.

 

W mistyczny zmierzch, przez róże i błękity senne,

Niby łkanie przeciągłe, żegnaniem brzemienne,

Zamienimy jedynej błyskawicy lśnienie...

 

A potem drzwi otworzy lekka dłoń anioła,

o radosny i wierny do życia powoła

Zamącone zwierciadła i martwe płomienie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeremi Przybora

 

NIE BUDŹCIE MNIE

 

Nie, nie,

nie budźcie mnie!

Śpi mi się tak ciekawie -

jest piękniej w moim śnie

niż tam, na waszej jawie.

Bo tu - po tej stronie rzęs

cudowny bezsens sprawia,

że bezlitosny sens

moich spraw sensu nie pozbawia.

Więc jawą nie nudźcie mnie -

nie, nie,

nie budźcie mnie!

 

Po łące brodzę kwietnej -

mam we śnie nogi świetne -

nogami wrastam w łąkę

i teraz jestem pąkiem,

po którym chodzi motyl

tak lekki jak sam dotyk.

Lecz motyl trwa króciutko,

bo wyczerpuje chód go.

Więc ze zmęczenia przysnął

i teraz jest mężczyzną

z brodatą buzią Freuda -

w mankietach z celulojda -

ten Freud się kocha we mnie,

a mnie jest tak przyjemnie,

że wciąż popełniam nowe

czynności pomyłkowe.

 

Nie, nie...

 

(1965)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 31 marca 1914 roku urodził się Octavio Paz (zm. 20.04.1998), poeta meksykański, laureat literackiej nagrody Nobla w 1990 roku

 

 

Octavio Paz

 

"Stary poemat"

 

Pod eskortą natrętnych wspomnień wspinam się

wielkimi krokami po stopniach muzyki.

W górze, na kryształowych szczytach,

światło zrzuca swe szaty. U wejścia

dwie strugi wodne prostują się,

pozdrawiają mnie, skłaniają swe

rozgadane pióropusze, gasną w

przyzwalającym pomruku.

Obłudne okazałości. Wewnątrz, w pokojach

z portretami, ktoś znany mi stawia

pasjansa zaczętego w 1870, ktoś,

kto zapomniał o mnie, pisze list do przyjaciela,

co się jeszcze nie naradził. Drzwi,

uśmiechy, ciche kroki, szepty, korytarze,

którymi maszeruje krew przy łoskocie

bębnów okrytych żałobą. W głębi, w

ostatnim pokoju, płomyk naftowej lampy.

Płomyk rozprawia, poucza, debatuje z samym sobą.

Powiada mi, że nikt nie przyjdzie,

żebym wygasił oczekiwanie, bo pora już

położyć krzyżyk na wszystkim i położyć się spać.

Daremnie kartkuję me życie. Moja twarz

odrywa się od mej twarzy i zapada się

we mnie jak cichy, zepsuty owoc.

Żadnego odgłosu, żadnego och. I nagle

niepewna w świetle starożytna wieża

rozniesiona między wczoraj i dziś, strzelistość

między dwiema otchłaniami. Znam, poznaję

schody, wytarte stopnie, mdłości i zawroty głowy.

Tutaj płakałem, tutaj śpiewałem.

Zbudowałem cię z tych kamieni, wieżę ze słów

płonących i zawiłych, stos liter rozsypanych.

Nie. Zostań, jeśli chcesz rozmyślać nad tym,

który odszedł. Wyruszam na spotkanie tego,

którym jestem, którym się właśnie staję,

mego następcy i przodka, ojca i syna, obcego bliźniego.

Człowiek tam się zaczyna, gdzie umiera.

Idę ku moim narodzinom.

 

tłum. Rajmund Kalicki

 

 

 

 

 

***

 

Jak powój tysiącoręki

Jak żar i jego upierzenie żarłoczne

Jak wiosna w napaści roku

Palce muzyki

Pazury muzyki

Ognisty bluszcz muzyki

Okrywa ciała okrywa dusze

Ciała tatuowane płonącymi dźwiękami

Jak ciało boga ułożone ze znaków

Jak ciało nieba tatuowane gniewnymi gwiazdami

Ciała spalone dusze spalone

Przyszła muzyka i wydarła nam oczy

(Nie widzimy nic oprócz błyskawicy

Nie słyszymy nic oprócz uderzenia świetlistych szpad)

Przyszła muzyka i wydarła nam język

Wielkie usta muzyki pożarły ciała

Spalił się świat

Spłonęło jego imię i imiona które były jego ozdobą

Nie zostało nic tylko dźwięk wysoki

Szklana wieża gdzie gnieżdżą się szklane ptaki

Ptaki niewidzialne

Uczynione z tej samej substancji światła

 

tłum. Jan Zych

 

 

 

 

 

"Drugi"

 

Wymyślił sobie twarz,

Poza nią

Żył, umierał i zmartwychwstawał

Wiele razy.

Jego twarz

Ma dziś już zmarszczki tamtej twarzy.

Jego własne zmarszczki nie mają twarzy.

 

tłum. Adam Komorowski

 

 

 

 

 

"Pisane zielonym atramentem"

 

Zielony atrament tworzy ogrody, lasy, łuki,

Listowie gdzie śpiewają litery,

słowa co są drzewami,

frazy zielone konstelacje.

 

Niech moje słowa spadną na Ciebie - białą

I okryją jak liści deszcz ośnieżone pole,

jak bluszcz posąg pokrywa

jak atrament tę stronę.

 

Ramiona, kibić, szyję, piersi,

twarz otwartą jak morze,

kark - las jesienią,

zęby szczypiące źdźbło trawy.

 

Twoje ciało układa się z zielonych znaków

jak ciało drzewa gdy znów się zieleni.

Nie zajmuj się tak drobną i błyszczącą raną:

Patrz w niebo, w zielone gwiazd tatuaże.

 

tłum. Adam Komorowski

 

 

 

 

 

"Świt"

 

Prędkie ręce zimne

Odwijają po kolei

Bandaże mroku

Otwieram oczy

Jeszcze

Jestem żywy

W środku

Rany jeszcze świeżej

 

tłum. Jan Zych

 

 

 

 

 

"Przyjaźń"

 

Godzina oczekiwana

Na stół spada

Nieustannie

Grzywa lampy

Noc przywraca ogromne okno

Nie ma nikogo

Obecność bezimienna mnie otacza

 

tłum. Jan Zych

 

 

 

 

 

"Ostatni świt"

 

Leżąca w przestrzeniach,

Twoje włosy gubią się w lesie,

Twoje stopy dotykają moich.

Śpiąca większa jesteś od nocy,

Ale twój sen mieści się w tym pokoju.

Czymże jesteśmy tak mało jesteśmy tak wiele!

Ulicą przejeżdża taksówka

W jej wnętrzu ładunek widm.

Rzeka która odchodzi

Zawsze

Jest z powrotem.

 

Czy jutro będzie inny dzień?

 

tłum. Jan Zych

 

 

 

 

 

"Świt pod gołym niebem"

 

Usta i ręce wiatru

Serce wody

Eukaliptus

Obozowisko chmur

Życie rodzące się z każdym dniem

Śmierć rodząca się z każdym życiem

 

Przecieram oczy:

Niebo idzie po ziemi

 

tłum. Jan Zych

 

 

 

 

 

"Gdzie bez kogo"

 

Nie ma

Żywej duszy między drzewami

I ja

Nie wiem gdzie odszedłem

 

tłum. Jan Zych

 

 

 

 

 

"Falowanie"

 

- I

 

Powróć do nocy

Zstąp w mroczne winogrono godzin

Skosztuj owocu ciemności

i poznaj smak niewiedzy

 

II

 

Z dumą drzewa

wyprężonego na pełnym wietrze

rozbierasz się Gestem wody

tryskającej ze skały Opuszczasz swe ciała

Lunatycznymi krokami podmuchu

rzucasz się w łóżko Przymykając oczy

odsłaniasz tropy najstarszej nagości

 

III

 

Wdzieram się w ciebie ślepym uderzeniem fali

Twoje ciało przyjmuje mnie jak odradzająca się fala

Wicher za oknem wyje i gromadzi wody

Wszystkie lasy są jednym drzewem

Miasto żegluje na pełnej nocy

Ziemia i niebo - przypływ nie ustaje

Splecione żywioły tkają

sukno nieznanego dnia

 

IV

 

Pustynia niezmierna i tajemne źródło

Waga ciszy i drzewo jęczące

Ciało co się rozpina jak żagiel

Ciało które się skręca jak głownia

Serce które wyrywam z nocy

Skorpion wessany w mą pierś

Pieczęć krwi na mym wieku męskim

 

V

 

(CZYNIĘ TO CO MÓWISZ)

 

Twoje TAK -

lampa co wiodła ciebie wprost do bramy snu

Twoje NIE -

waga co mierzy prawdę i kłamstwo pragnienia

Twoje ACH -

kość zakwitająco ubiega twą śmierć

 

VI

 

(DZISIAJ, ZAWSZE DZISIAJ)

 

Mówisz (i słychać głosy wielu deszczów)

Nie wiem, co mówisz (dłoń zżółkła nas ochrania)

Milkniesz (oddycha chmura ptaków)

Gdzie my jesteśmy (zamyka nas purpura ciemnic)

Śmiejesz się (rzeka sypko przebiera się w liście)

I nie wiem gdzie idziemy (bo dzisiaj to jest jutro

tu, pośrodku nocy)

Dziś się otwiera i zamyka

Nigdy się nie porusza i nie staje

Serce co nigdy nie gaśnie.

Dzisiaj - ptak co przysiada

na kamiennej wieży

 

Zawsze jest południe

 

tłum. Krystyna Rodowska

 

 

biografia i wiersze

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość wiosna

Z WIOSNĄ

- INTERNAUTOM - LESZEK DŁUGOSZ

 

 

Przez wiosenne roztopy

 

Przez rozbryzgi - woda i kaczeńce

 

spod kopyt

 

Nie posyłamy już jeźdźca galopem

 

Ale przycisk telefonu

 

Internetu

 

Włączony

 

- I biegnie

 

Wiadomość

 

Ta sama

 

Z wiosną

 

Wciąż nieodmieniona

 

– Bo to co serce z wiosną

 

ma do powiedzenia

 

To się nie zmienia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Takie tango

muz. R. Lipko

Budka Suflera

 

Na sali wielkiej i błyszczącej tak jak nocne Buenos Aires

Które nie chce spać

Orkiestra stroi instrumenty, daje znak i zaraz zacznie

Nowe tango grać

 

Siedzimy obok obojętni wobec siebie jak turyści

Wystukując rytm

Nie będzie tanga między nami choćby nawet cud się ziścił

Nie pomoże nic

 

 

Chociaż płyną ostre nuty

W żyłach płonie krew

Nigdy żadne z nas do tańca

Nie poderwie się

 

 

Bo do tanga trzeba dwojga

Zgodnych ciał i chętnych serc

Bo do tanga trzeba dwojga

Tak ten świat złożony jest

 

Zaleje w końcu Buenos Aires noc tak gęsta jak atrament

A gdy przyjdzie brzask

Co było w naszych sercach kiedyś kiedyś jak świecący diament

Cały straci blask

 

I choć będą znowu grali

Bóg to jeden wie

Nigdy razem na tej sali

Nie spotkamy się

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jonasz Kofta

 

"Dobrze,że byłaś"

 

Nie mam niczego do stracenia

Jestem w ciemności, idę w ciemność

Z istnienia przejść do nieistnienia

Łatwo

Dopóki jestes ze mną.

 

Spod stóp się osunęła ziemia

Cokolwiek złego było, wybacz

-Jak mam ci pomóc?

Boję sie ciszy

- Słyszysz mnie?

Słyszę

Dobrze,że byłaś.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mira, uważaj

 

 

Żyłaś sobie jak Tangolita

co noc, co dzień -

bo i myśliciel, i kobita,

Syrena-Record, z bajki płyta,

niebiański motor,

o Szarlotto -

sen.

 

To było życie! cud fakira!

Wszystko, coś chciała, miałaś, Mira:

mirrę, kadzidło i złoto.

A teraz co? Na Heraklita!

Co w głowie masz! hoc-hoc?

Wprost zwariowała ta kobita,

ana chce być jak ironita

co dzień, co noc.

 

Ha-ha, satyrki się zachciało -

owszem, to pomysł dumny.

Ale co będzie, proszę Miry,

jeśli Kolumna Satyry

zacznie obalać kolumny?

 

Czy zapomniałaś, ze Voltaire

został obity przez lokajów?

Ciężko z satyrą w każdym kraju,

nawet w ZSRR.

 

A tobie, jak na złość, potrzeba

poetom dać kawałek chleba,

chce ci się witza, fanfreluszki,

satyry, Schneckenschnickenschnack,

błysku szpady sans peur ni blague...

Mira, na kręte wchodzisz dróżki,

Mira, uważaj.

 

Jak pragnę Boga, zadrzesz z rządem.

Satyry nie kocha rząd.

U nas, uważasz, trzeba z prądem,

ty chcesz pod prąd...

Powiedzmy, że Kolumna wyszła -

sto lat! i byle prędzej!

Jak gwiezdne niebo humor błyska,

jak gwiazdy śmieją się ludziska,

no, ale konsekwencje?

 

Bo jeśli tak, bo jeśli, jeśli

skandl z satyry się wybiesi -

Mira, uważaj -

Od tej satyry przyjdą rozbiory,

no i Kościuszko, Insurekcja,

Bartoszu-toszu, Uaszyngton,

potem Królestwo Kongresowe,

Szopen zacznie płakać na lekcjach,

że chce do rodzinnych stron.

Potem jak zwykle Mikołaj Pierwszy

i kupppa wierszy, kuppa wierszy,

a potem Adam i cholera,

a potem Juliusz i suchoty.

o filareci, biedne dzieci,

kochany kraju złoty...

 

A w końcu przyjdzie Do-OO-tyma.

Mira, uważaj, Mira, trzymaj!!!

Mira, nie mogę...

 

 

*

Kiedy ojczyzna zasnuje się kirem,

wszyscy wskażą palcem na Mirę,

że sprowadziła noc niedoli,

och boli serce, och jak boli...

 

A co się stanie z tobą potem?

Wolę, Mireczko, nie mówić o tem:

 

Daktyloskopia, czarne znaki,

tajga i tundra, klątwy księży,

Mira, uważaj, się zastanów -

i ty, i ja znamy tych panów.

Po co ci, Pani, despekt taki?

Lepiej z Cyrano Berżerakiem

lećmy na księżyc.

 

 

Konstanty Ildefons Gałczyński

1934

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...