Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Pamiątki - kącik wymiany myśli i wrażeń


Recommended Posts

Gość Au suivant

Jef

 

 

muz. i sł. J. Brel, przekł. W. Młynarski, wyk. Michał Bajor

 

 

 

Nie Jef, nie jesteś sam

I wierz mi, robisz błąd

Gdy tak rozpaczasz, że

Kolejna z twoich dam

Tleniona zołza blond

Puściła w trąbę cię

Jef, sam nie jesteś, nie

I wierz mi, że to wstyd

Gdy ronisz gorzkie łzy

Że to półk..wie złe

Wymalowane zbyt

Wypchnęło cię za drzwi

Więc nie rób dłużej

Pośmiewiska z siebie

Dla zgorszonych mam i cioć

Z chodnika wstań

Spadamy stąd

Spadamy, Jef

Chodź, chodź

 

Chodź, mam jeszcze parę stów

Pójdziemy przepić je

Niedrogie bistro znam

Chodź, gdy stracę parę stów

Też bracie nie martw się

Jak król mam kredyt tam

Będziemy tęgo jeść

Krewetki, frytki raz

Krewetki, frytki bis

I wino pić do dna

Gdy nie pomoże

To zmienimy lokal

Bo Madame Andre od dziś

Dziewczyny nowe ma

I świat się będzie śmiał

I zaśpiewamy znów

Jak kiedyś, ile sił

.....Jak gdybym forsę miał

.....Jak gdybyś młody był

 

Nie Jef, nie jesteś sam

Więc rozchmurz bracie twarz

I dźwignij cielsko swe

Wiem, że pod swetrem tam

Pęknięte serce masz

Że smutno ci i źle

Jef, Jef, nie gadaj mi

Że prosi serce twe

O ostateczny cios

Że czeka szyja twa

Na zaciśnięty sznur

Że tak swój skończysz los

Dokoła widzów moc

Niekiepskie kino ma

Za darmo z ciebie Jef

Więc wstawaj już

Spadamy stąd

Spadamy Jef

Psiakrew

 

Chodź, gitarę jeszcze mam

Dla ciebie błysną z niej

Płomyki jasnych nut

Chodź, piosenki takie znam

Co ulżą doli twej

Rozgrzeją serca lód

Sprawdzimy w banku

Kurs dolara USA

Skoczymy tam na mur

Gdy los ciut grosza da

Gdy smutny będziesz wciąż

Poradzę ci, psia mać

Co zrobić, żeby się

Rockefellerem stać

Znów zaśpiewamy tak

Jak gdyby każdy z nas

Na śmierć zapomniał już

.....Że kieszeń pusta

.....A parszywa starość tuż

 

Chodź Jef

Chodź

Jef

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,5k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Gość Au suivant

Następny

 

 

muz. i sł. J. Brel, przekł. W. Młynarski, wyk. Michał Bajor

 

 

 

Skrywając męskość mą

W ręczniczek szczupły ciut

I w garści mydła ćwierć

Hołubiąc ile sił

Następny, następny

 

Dwadzieścia miałem lat

I stało nas tak stu

I każdy przed kimś był

I każdy po kimś był

Następny

 

I towarzyski szlif

Ów pierwszy szlif mi dał

Wojskowy burdel, co

Na gumach kółka miał

Następny

 

I choć nie było w tym

Czułości nic a nic

Choć wolał przy tym bym

Nie śpieszyć się, mieć czas

Ale następny

 

I choć nie Waterloo

Lecz i nie Austerlitz

W objęciach owych dam

Oczekiwało

Następny

 

I wielu z nas ten głos

Co ciszę ciął jak nóż

Do wielkiej armii ciot

Na zawsze wcielił już

Następny

 

I klnę się tutaj na

Mych krętków blady tłum

Że ten naglący głos

Po nocach mi się śni

Następny

 

I czosnek śmierdzi w nim

I chrzczony wodą rum

To jest narodów głos

To głos wezbranej krwi

Następny

 

To jest kobiety głos

Która w spełnienia czas

W sekundę potem już

Mamrocze: zrób to raz

Następny

 

Następni wszystkich ras

Ze wszystkich świata stron

Swą dłoń mi dajcie, lecz

Nie pocieszajcie mnie

Następny

 

Że być następnym niż

Poprzednim lepiej jest

Że mimo wszystko to

Mniej upokarza cię

Następny

 

Na stryczek splatam sznur

Nóż ostrzę nocą złą

Bo jeśli żyć, to jak

Jak żyć, by nie być wciąż

Następnym

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Au suivant

Walc na tysiąc pas

 

 

muz. i sł. J. Brel, przekł. W. Młynarski, wyk. Michał Bajor

 

 

 

W pierwszym takcie walca jesteś

Sama, lecz uśmiechasz się już

W pierwszym takcie walca jestem

Sam, lecz wiem, że ty jesteś tuż

Paryż sam rytm walca odmierza

I uczucia moje i twe

Paryż sam równiutko odmierza

I cichutko powiada nam, że

 

To jest walc na trzy pas

Co tę zaletę ma

Ma tę zaletę, że

Nie śpieszy się, ma czas

I nie ponagla nas

I nie ponagla nas

To walc na cztery pas

Tańczony znacznie mniej

Tańczony znacznie mniej

Lecz równy w gracji swej

Walcowi na trzy pas

A już po chwili

To walc na dwadzieścia pas

To walc na prawdę pyszny

Znacznie bardziej niż

Daleko bardziej niż

Ten biedny walc na trzy

A już po chwili to

To jest walc na sto pas

To jest walc na sto pas

I na ulicznym skrzyżowaniu

Białe bzy miłośnie nucą go

W paryskiej wiosny dni

To walc na tysiąc pas

To walc na tysiąc pas

Walc, który dopadł czas

I w tysiąc pytań zgadł

Co trzeba zrobić, by

Znów mieć dwadzieścia lat

To walc na tysiąc pas

To walc na tysiąc pas

Walc, który dopadł nas

I śpiewa naszym dniom

Że już budować czas

Miłości jasny dom

 

No, a w drugim takcie walca

Płyniesz już w ramionach mych i

W drugim takcie tego walca

Ze mną w głos liczysz już raz, dwa, trzy

Paryż sam rytm walca odmierza

I uczucia moje i twe

Paryż sam równiutko odmierza

I powtarza i nuci nam, że

 

To jest walc na trzy pas

Co tę zaletę ma

Ma tę zaletę, że

Nie śpieszy się, ma czas

I nie ponagla nas

I nie ponagla nas

To walc na cztery pas

Tańczony znacznie mniej

Tańczony znacznie mniej

Lecz równy w gracji swej

Walcowi na trzy pas

A już po chwili

To walc na dwadzieścia pas

To walc na prawdę pyszny

Znacznie bardziej niż

Daleko bardziej niż

Ten biedny walc na trzy

A już po chwili to

To jest walc na sto pas

To jest walc na sto pas

I na ulicznym skrzyżowaniu

Białe bzy miłośnie nucą go

W paryskiej wiosny dni

To walc na tysiąc pas

To walc na tysiąc pas

Walc, który dopadł czas

I w tysiąc pytań zgadł

Co trzeba zrobić, by

Znów mieć dwadzieścia lat

To walc na tysiąc pas

To walc na tysiąc pas

Walc, który dopadł nas

I śpiewa naszym dniom

Że już budować czas

Miłości jasny dom

 

No, a w trzecim takcie walca

Przybył ktoś - tym kimś miłość jest

W trzecim takcie tego walca

Troje nas tańczy po balu kres

Paryż rytm równiutko odmierza

I w tym rytmie serca nam drżą

Paryż sam rytm walca odmierza

Z nami radość wyśpiewać chce swą

 

To jest walc na trzy pas

Co tę zaletę ma

Ma tę zaletę, że

Nie śpieszy się, ma czas

I nie ponagla nas

I nie ponagla nas

To walc na cztery pas

Tańczony znacznie mniej

Tańczony znacznie mniej

Lecz równy w gracji swej

Walcowi na trzy pas

A już po chwili

To walc na dwadzieścia pas

To walc na prawdę pyszny

Znacznie bardziej niż

Daleko bardziej niż

Ten biedny walc na trzy

A już po chwili to

To jest walc na sto pas

To jest walc na sto pas

I na ulicznym skrzyżowaniu

Białe bzy miłośnie nucą go

W paryskiej wiosny dni

To walc na tysiąc pas

To walc na tysiąc pas

Walc, który dopadł czas

I w tysiąc pytań zgadł

Co trzeba zrobić, by

Znów mieć dwadzieścia lat

To walc na tysiąc pas

To walc na tysiąc pas

Walc, który dopadł nas

I śpiewa naszym dniom

Że już budować czas

Miłości jasny dom

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Au suivant

STARZY LUDZIE

 

muz. J.Brel, G.Jonannest i J.Corti, sł. J.Brel, przekł. Wojciech Młynarski

 

 

 

Nie mówią prawie nic, bezradnie patrzą w krąg

Wyblakłym wzrokiem swym.

Choć mogą forsę mieć, to biedni przecież są,

Bo marzeń braknie im.

W ich domach zapach ziół i zapach dawnych słów

Wśród smutnych ścian się zbiegł.

W Paryżu żyje się jak na prowincji,

Gdy ktoś przeżył życia wiek.

A gdy wpadają w śmiech,

Głos pęka im, gdy o swych świetnych piszczą dniach.

A gdy wpadają w płacz,

Ich zmarszczek gęsta sieć perliście lśni we łzach.

A jeśli trochę drżą,

Drżą słysząc zegar, co w salonie mierzy czas

I gada noce, dnie swe "tak" i swoje "nie",

I gada "czekam was".

Nie mają złudzeń już,

Ich książki dawno śpią, pianino w kącie śpi

I kot już dawno zdechł.

Niedzielne winko zaś

Już nie rozgrzewa krwi.

Tak skurczył się ich świat,

Że nie ruszają się za wiele, zwłaszcza że

Przy oknie zaśnie się, w fotelu zaśnie się,

Spać mogą byle gdzie.

Jeśli wychodzą, to wychodzą wbici w czerń

I człapią resztką sił

Pochować kogoś, kto był jeszcze starszy

I kto jeszcze brzydszy był.

I opłakując go zapomnieć chwile chcą

O tamtych myślach złych,

Że zegar noce, dnie, swe "tak" i swoje "nie"

Gadając czeka ich.

Nie umierają, nie,

Lecz zapadają w sen, któremu końca brak.

Wczepieni w dłonie swe,

Tak rozstać bojąc się, rozstają się i tak.

Kto z dwojga został sam,

wciąż dotyk będzie czuł stygnących drogich rąk.

Kto z dwojga został sam,

bez trudu znajdzie swój ziemskiego piekła krąg.

Zobaczyć można ich, jak z trudem niosą w deszcz

Parasol swój i wstyd,

Że mówią cicho zbyt, że chodzą wolno zbyt,

Że żyją długo zbyt.

A jeśli czegoś chcą, chcą komuś chociaż raz

Powierzyć myśli swe,

Że zegar gada wciąż swe "tak" i swoje "nie",

I gada "czekam cię".

Że zegar raz po raz

Swe "tak" i swoje "nie" gadając, czeka nas.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Uhu

Julia Hartwig

 

Wahanie

 

 

Wchodzę w ciemność nocy

gotowa na jej przyjęcie

Co mi się przydarzy?

Wypalone pola pamięci przepływają jak wyspy

pod zamkniętymi powiekami

Czy to będzie podróż zaplanowana

przez podrzędną agencję która pomyli nazwy

znajomych mi miast

a może leżeć będę tylko w twoich ramionach

i wróci letnie powietrze mórz

i krzyk zaglądającej w okna zorzy

Nie zapominaj o przyjaciołach

przecież kiedyś cię kochali

Cicho cicho Spróbuj coś wybrać

Ale każdy wybór ma za sobą jakąś historię

w której być może nie okażesz się bez winy

Wspaniałe winogrona Wspaniałe czereśnie

Jakże ucieszyłyby cię gdybyś była jeszcze dzieckiem

I jaka piękna miłość i jaki kojący dotyk tej dłoni

Powracają obrazy błahe i lekkie jak motyle

Jest już tylko powietrze i przestrzeń

ciężary opadają na dno

i patrzą stamtąd uważnymi i szeroko otwartymi oczami

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dnia 9 kwietnia 1821 roku urodził się Charles Baudelaire, poeta francuski, prekursor symbolizmu i poezji nowoczesnej

 

 

Charles Baudelaire

 

"Albatros"

 

Na statku podziwiają czasem albatrosa

Jak piękny polatuje wysoko w niebiosach

Bezwiednie towarzysząc zmęczonej załodze

W jej morskiej trudnej ciemnej i niepewnej drodze

 

A kiedy go schwytają i dadzą na pokład

Książę wzlotów wygląda jak ciura wymokła

Żałośnie wlekąca swoje olbrzymie skrzydła

Ze sobą całe jakby uwięzione w sidłach

 

Jakże śmieszna jest teraz skrzydlata niezdara

Kiedy z trudem po deskach poruszać się stara

Taki wzniosły w przestworzach a tutaj pokornie

Każdemu daje powód do kpin niewytwornych

 

To jest poeta władca podniebnych okolic

Którego nigdy nic mimo burz nie zniewoli

Póki jest w górze ale pośród kpin na ziemi

Wielkie skrzydła nie dają mu iść za innymi.

 

tłum. Jerzy Adamski

 

 

 

"Albatros"

 

Niekiedy dla igraszki żeglarze załogi

Chwytaja albatrosy, bujne ptaki morza,

Które ciągną, senliwe towarzysze drogi,

Za okrętem prującym gorycze bezdroża...

 

Lecz zaledwie na pokład je złożą, na deski,

A już Ci króle nieba w niezgrabnych podskokach

Kulą żałośnie skrzydła, sny dali niebieskiej,

Włócząc je jak dwa wiosła obwisłe po bokach.

 

Ten podniebny wędrowiec jak razi i śmieszy!

Niegdyś piękny - jak brzydko i słabo ucieka!

Jeden dziobem wygraża zebranej w krąg rzeszy,

Inny chroma boleśnie - skrzydlaty kaleka.

 

Poeta jest jak książę przestrzeni i blasków,

Który wyzywa burze, drwi z strzałów i sidła,

Lecz na ziemię wygnany wśród szyderstw i wrzasków

Nie może chodzić, bo mu zawadą są - skrzydła

 

tlum. Bronisława Ostrowska

 

 

 

"Albatros"

 

Czasami dla zabawy uda się załodze

Pochwycić albatrosa, co śladem okrętu

Polatuje, bezwiednie towarzysząc w drodze,

Która wiedzie przez fale gorzkiego odmętu.

 

Ptaki dalekolotne, albatrosy białe,

Osaczone, niezdarne, zhańbione głęboko,

Opuszczają bezradnie swe skrzydła wspaniałe

I jak wiosła zbyt ciężkie po pokładzie wloką

 

O jakiż jesteś marny, jaki szpetny z bliska,

Ty, niegdyś piękny w locie, wysoko, daleko!

Ktoś ci fajką w dziób stuka, ktoś dla pośmiewiska

Przedrzeźnia twe podrygi, skrzydlaty kaleko!

 

Poeta jest podobny księciu na obłoku,

Który brata się z burzą, a szydzi z łucznika;

Lecz spędzony na ziemię i szczuty co kroku

Wiecznie się o swe skrzydła olbrzymie potyka

 

tłum. Wisława Szymborska

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Charles Baudelaire

 

"Śmierć kochanków"

 

Zapachów lekkich pełne będą nasze łoża,

Łoża jak grób głębokie - a w środku komnaty

Będą dla nas w wazonach kwitły dziwne kwiaty,

Rozkwitłe pod jaśniejszym błękitem przestworza.

 

Wśród mdlejących upałów ich woni ostatnich

Dwa nasze serca będą jako dwie pochodnie,

Co odbiją swe blaski szeroko i zgodnie

W duchach naszych złączonych, tych zwierciadłach bratnich.

 

W mistyczny zmierzch, przez róże i błękity senne,

Niby łkanie przeciągłe, żegnaniem brzemienne,

Zamienimy jedynej błyskawicy lśnienie...

 

A potem drzwi otworzy lekka dłoń anioła,

Co radosny i wierny do życia powoła

Zamącone zwierciadła i martwe płomienie.

 

tłum. Bronisława Ostrowska

 

 

 

 

"Śmierć kochanków"

 

Będziemy mieli łoże, pełne wątłych woni,

Tak przepastne jak grobu przesmutne otchłanie.

Oto na etażerce kwiat ku nam się kłoni,

Tak smutny, jak dalekie jego zakwitanie.

 

Serca, gdy pożegnalnych łaknące pożarów,

Zaklęte w jedno, jednym staną się płomieniem,

Jak bliźniacze zwierciadła miłosnego żaru

Myśli naszych, gdy czułość woła o spełnienie.

 

O zmroku, co barwami opalu zachwyca,

Połączy nas jedyna owa błyskawica,

Jak długi szloch, nad którym rozstanie zawiśnie.

 

A potem w uchylonych drzwiach Anioł się zjawi,

Wierny, pełen radości, owa radość sprawi,

Że lustra znowu zalśnią, a płomień znowu tryśnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Charles Baudelaire

 

"Do przechodzącej"

 

Miasto wokół mnie tętniąc huczało wezbrane.

Smukła, w żałobie, w bólu swym majestatyczna

Kobieta przechodziła, a jej ręka śliczna

Lekko uniosła wyhaftowaną falbanę.

 

Zwinna, szlachetna, z posągowymi nogami.

A je piłem, skurczony, dziwaczny przechodzień,

W jej oku, niebie modrym, gdzie huragan wschodzi,

Rozkosz zabijającą i słodycz, co mami.

 

Błyskawica... i noc! Pierzchająca piękności,

Co błyskiem oka odrodziłaś moje serce,

Czyliż mam cię zobaczyć już tylko w wieczności?

 

Gdzieś daleko! Za późno! Może nigdy więcej!

Bo nie wiesz, dokąd idę, nie wiem, gdzieś przepadła,

Ty, którą mógłbym kochać, ty, coś to odgadła!

 

tłum. Mieczysław Jastrun

 

 

 

 

 

"Do przechodzącej"

 

W piekielnym zgiełku miasta roiły się tłumy.

Smukła, szczupła, w żałobie, jak posąg cierpienia,

Minęła mnie kobieta, ręką od niechcenia

Unosząc tren i welon ruchem pełnym dumy.

 

Gdy zręcznie i poważnie przechodniów wymija,

Patrząc na nią skulony, niby obłąkany,

Piłem z błękitu ócz jej, gdzie śpią huragany,

Tę słodycz, co czaruje, rozkosz, co zabija.

 

Błyskawica... noc potem! Zniknęłaś piękności,

W której spojrzeniu nowe mi zabłysły zorze!

Czyliż ujrzę cię znowu dopiero w wieczności?

 

Gdzie indziej, stąd daleko! Późno! Nigdy może!

Ja nie znam twojej dróg, tyś mojej nie znała,

Ty, którą byłbym kochał, ty, coś to wiedziała!

 

tłum. J. Opęchowski

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Charles Baudelaire

 

"Do Czytelnika"

 

Głupota, grzechy, błędy, lubieżność i chciwość

Duch i ciało nam gryzą niby ząb zatruty,

A my karmim te nasze rozkoszne wyrzuty,

Tak jak żebracy karmią szat robaczywość.

 

Upór jest w naszych grzechach, strach jest w naszych żalach,

Za skruchę i pokutę płacim sobie drogo-

I wesoło znów kroczym naszą błotną drogą,

Wierząc, że zmyjemy winy - w łez mizernych falach.

 

A na poduszce grzechu szatan Trismegista

Nasz duch oczarowany kołysze powoli,

I tak trawi bogaty kruszec naszej woli

Trucizną swą ten stary, mądry alchemista.

 

Diabeł to trzyma nici, ci kierują nami!

Na rzeczy wstrętne patrzym sympatycznym okiem -

Co dzień do piekieł jednym zbliżamy się krokiem

Przez ciemność, która cuchnie i na wieki plami.

 

Jak żebraczy rozpustnik, co gryząc przyciska

Męczeńską pierś strudzonej nierządnicy,

Kradniem rozkosz przejściową - w mroków tajemnicy

Jak zeschłą pomarańczę, z której sok nie tryska.

 

Niby rój glist co mrowiem gęstym się przewala,

W mózgu nam tłum demonów huczy z dzikim śmiechem,

A śmierć ku naszym płucom za każdym oddechem

Spływa z głuchymi skargi, jak podziemna fala.

 

Jeśli gwałt i trucizna, ognie i sztylety

Dotąd swym żartobliwym haftem nie wyszyły

Kanwy naszych przeznaczeń banalnej niestety!

 

Ale pośród szakalów, śród panter i smoków,

Pośród małp i skorpionów, żmij i nietoperzy,

Śród tworów, których stado wyje, pełza, bieży,

W ohydnej menażerii naszych grzesznych skoków -

 

Jest potwór - potworniejszy nad to bydląt plemię,

Nuda, co, chociaż krzykiem nie utrudza gardła,

Chętnie by całą ziemię na proch miałki starła,

Aby jednym ziewnięciem połknąć całą ziemię.

 

Łza mimowolna błyska w oczu jej pryzmacie,

Ona marzy szafoty, dymiąc swe haszysze,

Ty znasz tego potwora, co jak sen kołysze -

Hipokryto, słuchaczu, mój bliźni, mój bracie!

 

tłum. Antoni Lange

 

 

 

 

 

"Padlina"

 

Przypomnij sobie, cośmy widzieli, jedyna,

W ten letni, tak piękny poranek:

U zakrętu leżała plugawa padlina

Na ścieżce żwirem zasianej.

 

Z nogami zadartymi lubieżnej kobiety,

Parując i siejąc trucizny,

Niedbała i cyniczna otwarła sekrety

Brzucha pełnego zgnilizny.

 

Słońce prażąc to ścierwo jarzyło się w górze,

Jakby rozłożyć pragnęło

I oddać wielokrotnie potężnej Naturze

Złączone z nią niegdyś dzieło.

 

Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy,

Co w kwiat rozkwitał jaskrawy,

Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy,

Żeś nieomal nie padła na trawy.

 

Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra

I z wnętrza larw czarne zastępy

Wypełzały ściekając z wolna jak ciecz gęsta

Na te rojące się strzępy.

 

Wszystko się zapadało, jarzyło, wzbijało,

Jak fala się wznosiło,

Rzekłbyś, wzdęte niepewnym odetchnieniem ciało

Samo się w sobie mnożyło.

 

Czerwie biegły za obcym im brzmieniem muzycznym

Jak wiatr i woda bieżąca

Lub ziarno, które wiejacz swym ruchem rytmicznym

W opałce obraca i wstrząsa.

 

Forma świata stawała się nierzeczywista

Jak szkic, co przestał nęcić

Na płótnie zapomnianym i który artysta

Kończy już tylko z pamięci.

 

A za skałami niespokojnie i z ostrożna

Pies śledził nas z błyskiem w oku

Czatując na te chwilę, kiedy będzie można

Wyszarpać ochłap zewłoku.

 

A jednak upodobnisz się do tego błota,

Co tchem zaraźliwym zieje,

Gwiazdo mych oczu, słońce mojego żywota,

Pasjo moja i mój aniele!

 

Tak! Taką będziesz kiedyś, o wdzięków królowo,

Po sakramentach ostatnich,

Gdy zejdziesz pod ziół żyznych urodę kwietniową,

By gnić wśród kości bratnich.

 

Wtedy czerwiowi, który cię będzie beztrosko

Toczył w mogilnej ciemności,

Powiedz, żem ja zachował formę i treść boską

Mojej zetlałej miłości!

 

tłum. Mieczysław Jastrun

 

 

 

 

 

"Pech"

 

By Syzyfowy dźwigać głaz,

Trzeba nie lada dzielności.

Chociaż nam nie brak pilności,

Sztuka jest długa, krótki czas.

 

Grobowców słynnych mija rząd

Serce me, będen stłumiony,

W cichej cmentarnej ustroni

Żałobny marsz wybija wciąż.

 

Niejeden cenny klejnot śpi

W ziemi, gdzie go nie dojrzy nikt,

W mroku i zapomnieniu.

 

Niejeden nader wonny kwiat,

Zamiast swą wonią poić świat,

Więdnie w osamotnieniu.

 

tłum. Maria Leśniewska

 

 

 

 

 

"Pragnienie nicości"

 

Duchu mdły, ongiś dzielny, któryś w boju słynął,

Gdy Nadzieja ostrogą budziła zapały -

Dziś dosiąść ciebie nie chce! Spocząć by się zdało,

Jak chabecie, co pada, bo się głaz nawinął.

 

Dosyć już, serce moje! Śpij snem otępiałym.

 

Duchu, poniosłeś klęskę! Cóż ci pozostało?

Zew miłości, zew walki w dali się rozpłynął;

Żegnaj, werblu wojenny, westchnienie wiolinu!

Radość nie skusi serca, które skamieniało.

 

Wiosno, wiosno czarowna, powab twój przeminął!

 

I czas mnie wchłania z wolna, dni za dniami płyną

Niczym śnieg, co wciąż sypie na bezwładne ciało;

Dziś wzrokiem obejmuję z góry ziemię całą

I nie szukam już na niej schronienia przed zimą.

 

Porwij mnie, weź mnie z sobą, zniwecz mnie, lawino!

 

tłum. Marianna Zajączkowska-Abrahamowicz

 

 

 

 

 

"Spleen"

 

Jestem jak władca kraju, gdzie deszcz siąpi szary

Wśród swych bogactw bezsilny, wśród młodości stary,

Który za nic ma dworzan służalcze pokłony

I wśród psów swoich sfory jest wiecznie znudzony.

 

Nic go już nie pociąga, zwierz łowny ni sokół,

Ni lud, co pod balkonem dogorywa wokół.

Ulubionego błazna ballada wesoła

Choremu tyranowi nie rozchmurzy czoła;

 

W grobowiec mu się zmienia wyrzeźbione łoże,

Damy dworu - wszak dla nich piękny każdy książę -

Nie umieją wymyśleć dość bezwstydnej szaty,

By choć uśmiech wywołać na obliczu bladym.

 

Znawca nauk tajemnych, co mu złoto robi,

Próżno szukał odtrutki na jad tej choroby.

W krwi go skąpać próbował rzymskim obyczajem,

 

Co to dzierżącym władzę dotąd się przydaje,

Ale trupa nie zdołał ożywić, niestety,

W którym zamiast krwi płynie zdrój lodowy Lety.

 

tłum. Marianna Zajączkowska-Abrahamowicz

 

 

 

 

 

"Leta"

 

Przyjdź do mnie, duszo głucha w okrucieństwie,

Boski tygrysie, potworze wspaniały,

Chcę, by się drżące me palce nurzały

W twych ciężkich, wonnych włosów grzywie gęstej.

 

Zbolałą głowę swą zagrzebać pragnę

W sukniach twych, co są pełne twojej woni,

Ażeby wdychać, niby kwiat w agonii,

Słodką stęchliznę miłości umarłej.

 

Chcę spać! Sen raczej milszy mi niż życie.

W śnie, co jest śmierci słodką zapowiedzią.

Będę twe piękne ciało lśniące miedzią

Pocałunkami okrywał w zachwycie.

 

Otchłanie łóżka twojego jedynie

Mogą pochłonąć mój jęk i westchnienia,

W twych ustach jest potęga zapomnienia,

Przez pocałunki twoje Leta płynie.

 

Odtąd zmieniwszy w rozkosz przeznaczenie,

Swojemu fatum uległy bez granic,

Męczennik korny, niewinny skazaniec,

Którego płomień podnieca cierpienie,

 

Ssać będę, by utopić swoje krzywdy,

Sok łagiewnicy i dobrą cykutę

Z twych ostrych, oszałamiających sutek,

Z piersi, co serca nie więziła nigdy.

 

tłum. Mieczysław Jastrun

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W pozostałościach

 

kiełkuje wiele nasion

zamknięcie dopływu

słonecznego spojrzenia

wydobędzie kolczastość

 

brak słów

milczenie puste

wyzwoli pnącze

czepliwe jak łopian

 

bez myśli miękkich

jak woda deszczowa

uschnie wszystko

co do tej pory wyrosło

na kamieniu

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Charles Baudelaire

 

Cała

 

Dziś rano całkiem niespodzianie

Sam Diabeł przyszedł mnie odwiedzić

I chcąc zaskoczyć mnie pytaniem

Rzecze przymilnie: "Chciałbym wiedzieć,

Pośród prześlicznych częście owych,

Co się składają na jej ciało,

Wśród rzeczy czarnych i różowych,

Co tworzą całość doskonałą -

Co jest najsłodsze?" - Moja dusza

Odrzekła Przeklętemu skromnie:

"Jej piękność cała mnie porusza

I wszystko w niej przemawia do mnie.

A skoro całość tak zachwyca,

Kochanek wybrać nic nie może.

Kojąca jest jak blask księżyca,

Olśniewa niczym ranne zorze;

Jej ciało rządzi się harmonią

I wdziękiem zbyt niewymuszonym,

By analiza słabą dłonią

Mogła zapisać wszystkie tony.

O czarodziejska ty przemiano,

Granica zmysłów mi umyka!

Jej słowa wonią są różaną,

Jej słodki oddech to muzyka!"

 

 

 

Co powiesz w ten zmierzch...

 

Co powiesz, duszo biedna, samotna w zmierzch błogi,

Co powiesz, serce, serce me niegdyś zwarzone,

Tej bardzo pięknej, bardzo dobrej, bardzo drogiej,

Której wzrok boski z ciebie zdjął zwiędłą zasłonę?

- By śpiewać jej pochwały, wznieśmy dumnie czoła:

Jej słodkiej władzy wszelka słodycz pozazdrości;

Uduchowione ciało jej ma woń Anioła,

A jej oko odziewa nas w szatę światłości.

Czyli to będzie w ciszy, wśród nocy samotnej,

Czy to w ulicy, w tłumie, jej zjawisko lotne

W powietrzu tańczy niby płomienie pochodni.

Czasem mówi: "Jam piękna! Niech nad wszystko pomną

Kochać Piękno, jeżeli miłości mej godni.

Jestem Aniołem Stróżem, Muzą i Madonną."

 

 

 

Muzyka

 

Muzyka mnie ogarnia niekiedy jak morze!

Ku mojej gwieździe bladej

Pod stropem mgły lub w puste eteru przestworze

Rozpinam żagiel.

Pierś ma naprzód podana, wzdymają się płuca,

Niby płótno żaglowe,

Na grzbiety fal się wdzieram, noc zasłonę rzuca

Na moją głowę.

I czuję, jak namiętnie tętnią w moim pulsie

Wszystkie tortury okrętu,

Przychylny wiatr, i nawałnice, i konwulsje

Wśród niezmiernego odmętu

Kołyszą mnie. Lub cisza płaska w morzu pustem

Jest mej rozpaczy lustrem!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Charles Baudelaire - "Alegoria"

 

 

Oto kobieta piękna, postaci wspaniałej,

Której włosów kędziory w wino pospadały.

Ostre jady szynkowni, miłości pazury

Ślizgają się i tępią o granit jej skóry.

 

Ona Śmierć i Rozpustę wyzywa ze wzgardą,

Potwory, co wciąż drapią, koszą dłonią twardą;

Wśród igraszek zniszczenia dłoń ich szanowała

Ten surowy majestat jej mocnego ciała.

 

Chód jej - chodem bogini, spoczynek - sułtanki,

A wiarę żywi w rozkosz, jak mahometanki.

Otworzyła ramiona, pierś nimi otoczy,

Rodzaj ludzki na łono wzywają jej oczy.

 

Ona wierzy, wie o tym dziewica bezpłodna,

Której moc dla postępu świata niezawodna,

Że w piękności cielesnej wzniosły dar się mieści,

Co wydrze przebaczenie dla wszelkiej bezcześci.

 

Ona nie wie, gdzie Piekło i gdzie Czyściec leży,

A gdy wejścia w Noc czarną godzina uderzy,

W twarz Śmierci spojrzy jasnym wzrokiem niemowlęcia,

Bez cienia nienawiści i bez trwogi drgnięcia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość L'albatros

Charles Baudelaire - "Zły szklarz"

 

Z ciekawością obejrzałem wszystkie

jego szyby, a potem krzyknąłem na niego:

"-Co?! Kolorowych szyb nie masz ? Okien

różowych ? Okien niebieskich ? Okien czerwonych ?

Rajsko -baśniowych okien ? Jakże śmiesz ,

bezwstydny łobuzie, wałęsać się w dzielnicy

biedoty i nie mieć przy sobie nawet takiego szkła

okiennego, przez które można by ujrzeć życie

w pięknych barwach ?"

 

 

 

 

Charles Baudelaire - "Marzenie Ciekawego"

 

Mów, czy ci smak boleści, jako mnie, jest znany?

Czyli, jak mnie, dziwakiem ogół cię nazywa?

Miałem umierać. Był to w mej duszy zmieszany

Przestrach z żądzą, jakowaś boleść osobliwa;

 

Męka wespół z nadzieją. Opór był złamany.

Im bardziej dobiegała klepsydra straszliwa,

Ból przechodził w ostrzejsze, rozkoszniejsze stany;

Serce me ciało rwało wszelkie ze światem ogniwa.

 

A byłem na kształt chciwej widowisk dzieciny,

Co - jak wszelkiej zawady - nie cierpi kurtyny...

Aż naga prawda błyska licem lodowatym;

 

Śmierć mnie nie zadziwiła; świtanie złowieszcze

Rozbłysło wokoło: "Jak to? Więc już koniec na tym?"

Kurtyna podniesiona, ja - czekałem jeszcze...

 

 

 

 

Charles Baudelaire - "Fontanna krwi"

 

Niekiedy zdaje mi się, że krwi mojej fale

Uchodzą gdzieś ze mnie, słyszę ich rytmiczne żale,

Jak bijącej fontanny przeciągłe westchnienia,

Ale na próżno rany szukam bez wytchnienia.

 

Poprzez miasta arenę rwie naprzód wytrwale,

Tworząc wysepki w bruku, wciąż uchodzi w dale,

Gasi wszędzie pragnienie wszelkiego stworzenia,

Wszystkie barwy w przyrodzie w czerwoną zamienia.

 

Nieraz chciałem zatopić w oszukańczym winie

Pamięć zgrozy, co skrzydła rozpięła nade mną,

Lecz słuch się lepiej w ciszę, wzrok w noc wbijał ciemną!

 

Myślałem, że mnie miłość w sen głuchy spowinie,

Lecz była jak poduszka igłami natknięta,

By mogły pić do woli okutne dziewczęta!

 

 

 

 

Charles Baudelaire - "Niepowodzenie"

 

Twój o Syzyfie, trzeba wskrzesić gest,

By taki udźwignąć ciężar.

Choć serce słabość zwycięża,

Długa jest sztuka, a czas krótki jest.

 

Z dala od grobów ozdobnych,

By samotnego dołu znaleźć cień,

Serce me - bęben otulony w czerń -

Kroczy w takt marszów żałobnych.

 

Niejeden klejnot skryty w skalny kąt,

Z dala od rydla i łakomych sond,

Śpi w ciszy i zapomnieniu.

 

Z żalem niejeden purpurowy kwiat,

Słodką jak sekret wonią pojąc świat,

Usycha w osamotnieniu.

 

 

 

 

Charles Baudelaire - ***

 

Pewnej nocy ze straszną Żydówką spędzonej

- Niczym trup obok trupa tak przy mnie leżała -

Marzyłem obok tego kupionego ciała

O pięknej odtrąconej, chociaż upragnionej.

 

Wyobrażałem sobie jej wdzięki wrodzone,

Wzrok, w którym się odbija majestat i siła,

Koronę bujną włosów, którą mnie olśniła

I na wspomnienie której zawsze cały płonę.

 

Ach, jak żarliwie mógłbym całować twe ciało

I od twoich stóp chłodnych do czarnych warkoczy

Skarby pieszczot płomiennych i czułych roztoczyć,

 

Gdyby raz się udało poruszyć cię całą

I gdyby kiedyś, moja okrutna królowo,

Łza zaćmiła twych oczu wspaniałość surową.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Au suivant

Charles Baudelaire

 

 

~Ideał~

 

Nie, nigdy tych piękności winietkowych roje,

Wytwory schorowanej, wynędzniałej ery,

Z nóżkami do ciżemek, z twarzą bladej cery -

Nie zadowolą serca takiego jak moje.

 

Niech Gavarni, ten malarz istot z chorym ciałem,

Weźmie swoich suchotnic szczebiotliwe stada!

Nie dla mnie z tego grona żadna róża blada,

Żadna się z mym nie zrówna krwawym ideałem.

 

Otchłani mego serca, ciebie trzeba, ciebie,

Lady Makbet, kobieto z potęgą zbrodniczą,

Śnie Eschyla zrodzony na północnej glebie,

 

Lub ciebie, Nocy, córo Michała Anioła,

Co śpisz w milczeniu świętym z twarzą tajemniczą,

Kutą rylcem genialnym, u tytanów czoła!

 

 

 

 

 

 

~Piękno~

 

Jam piękna, o śmiertelni, niby sen z granitu,

A pierś ma, gdzie krwawiła niejedna pierś żywa,

Jest dla poety źródłem, z którego wypływa

Miłość wieczna i niema jak materia bytu.

 

Króluję wśród lazurów jak Sfinks niezbadany,

Biel serca łączę z śniegiem łabędziego puchu;

Niszczącego harmonię nienawidzę ruchu;

I łzy są dla mnie obce, i śmiech mi nie znany.

 

Poeci u stóp mojej wyniosłej postawy,

Którą, zda się, że wzięłam od dumnych pomników,

Cały żywot swój strawią na nauce krwawej;

 

Bo mam, by oczarować moich miłośników,

Zwierciadła, w których świata pięknieją obrazy:

Oczy me, wielkie oczy - o blaskach bez skazy!

 

 

 

 

 

 

~Poświęcam ci te wiersze~

 

Poświęcam ci te wiersze... Jeśli moje imię

Dożegluje bez szwanku w kraje przyszłych ludzi

(Ni to łódź gnana wiatrem przemyślnym) i zbudzi

W ich sercach jakieś dziwne tęsknoty olbrzymie:

 

Niech wspomnienie o tobie, co w mych słowach drzemie,

Powtarzaniem się ciągłym czytelnika strudzi;

Skutą bratnią wiernością, której czas nie studzi,

Niech na moim wyniosłym kołysze się rymie.

 

O przeklęta istoto, której (biada! biada!)

Prócz mnie w całym wszechświecie nic nie odpowiada!

Ty, która jak mścicielka w pawęży ze stali,

 

Depcesz pogodnym wzrokiem i lekkim kolanem

Tych śmiertelników tępych, co się ciebie bali...

Posągu czarnooki o czole miedzianem!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spokojność *** Konstanty Maria Górski

 

 

 

Zbudzić się, zerwać, uchylić firanek,

Wyjrzeć w kwietniowy, błękitny poranek,

Gdzie tylko wierzby kwitnące się złocą

I tylko brzozy białym pniem migocą -

A na toń niebios, wiosenną i bladą,

Fijoletową sieć gałązek kładą...

Obejść kasztany, których pąki, lśniące

Nowymi soki, łowią chciwie słońce

I główki śmiało w przestrzeń prą błękitną,

Czując, że jutro w śnieżną kiść zakwitną...

 

Chodzić po słońcu - powoli - jak we śnie,

Wokoło sadu, gdzie kwitną czereśnie,

U węgła domu przystanąć - posłuchać,

Bo już gołębie zaczynają gruchać

I wilga gwiżdże w południe nad sadem,

Gdy owad w trawie goni się z owadem.

A w wieczór, kiedy gwiazdy wyjdą z toni

Błękitnej, słowik pieśń swą ślubną dzwoni,

Dziwiąc się wielkiej księżycowej łodzi,

Co z białym żaglem na Ocean wschodzi.

Słuchać tej pieśni, która pierś rozpiera

Ogromnej ziemi i w niebie zamiera,

Ginąć w tej woni sadów i błękicie.

Pić to wokoło budzące się życie

I czuć z wszechświatem, nie pragnąc dla siebie

Serca na ziemi ni gwiazdy na niebie

Nic nie zamarzyć, nie kochać, nie żądać.

W przeszłość się tęsknym okiem nie oglądać

Ani nie czekać, czy z tą nową wiosną

Z mogił zaklęslych niezabudki wzrosną...

I wierzyć tylko, że gdy płomyk zgaśnie,

Serce na wieczność - jak na zimę - zaśnie

 

brzoza

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Julian Tuwim

 

Brzózka kwietniowa

 

To nie liście i nie listki,

Nie listeczki jeszcze nawet -

To obłoczek przeźroczysty,

Pozłociście zielonawy.

 

Jeśli jest gdzieś leśne niebo,

On z leśnego nieba spłynął,

Śród ogrodu zdziwionego

Tuż nad ziemią się zatrzymał.

 

Ale żeby mógł zzielenieć,

Z brzozą się prawdziwą zmierzyć,

Ściemnieć, smugę traw ocienić -

- Nie, nie mogę w to uwierzyć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ewa Szelburg - Zarębina

 

WIELKANOC

 

Już nie kołaczą kołatki,

już koniec wielkopostnej żałoby.

Trzymamy w rękach kwiatki,

idziemy z mamą na groby.

 

W kościele w kamiennej grocie

Pan Jezus z krzyża zdjęty.

Jutro nam zmartwychwstanie

radosny uśmiechnięty.

 

Zadzwonią kościelne dzwony

pełne wielkiego wesela:

ucieszą się wszyscy ludzie.

To bedzie Wielka Niedziela

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Krzysztof Kamil Baczyński

 

"Wielkanoc"

 

Sklepienie - chwila - a niebo rozsadzi,

jest jak pierś w górach coraz szersza, niosąc

strumień biały, rzucony jak ogień z powały,

który jest słońca promieniem i głosem,

a w nim gołębie krążą znacząc ślady lotu

i jak pył w świetle cichym zmieniają się w złoto.

 

Takich świątyń gotyku jest w powietrzu wtedy

jak lśniących bąków, które krążą z bliska,

unoszących spalone wiekami szkielety

i spokojnych, wyniosłych jak nieba kołyska

na ziemi, gdzie pielgrzymem jest na placach ludnych

każde drzewo, a świętym każdy człowiek smutny.

 

Ten czas jak w chwilę grozy przemieni się? Znacząc

coś ponad ludzkie zgliszcza i twarze, co w głodzie

mają pozór stłuczonych kryształów i płaczą,

i jeszcze płaszcz gwardyjski z fantazją uniosą,

i jeszcze łzy kryształem, a krew nazwą rosą,

i jeszcze wzniosą ramię i nazwą kościoły,

choć im się zdają jakby z róż na poły

z krzyżami budowane.

 

O ty kraju! w tobie

ja znam za wiele oczu, które się dopalą,

nim w nich ogień poznają, gdy proch stoczy w grobie,

i zbyt wiele znam świątyń, które się rozwalą,

nim im świętość przydadzą jak koronę królom.

 

O ty kraju! ja jestem bólem twoim bólem

i krwią krwi twojej białej - pszenicy łanowej,

i krwi twej purpurowej, co jest w twojej mowie.

 

Więc znów ten czas powraca, a co z nim co? gdy ziemia

huczy w nim na kształt miecza i na kształt płomienia

jak z michałowych mieczów liść spadły jak z drzewa,

który na ziemię lecąc - pali, nie ogrzewa,

i wygania raz drugi, jak wtedy, z bram raju.

 

Tak nam przemienia ziemię i serca w tym kraju,

w którym wszystko zmienione na popiół - wytrzyma

i będzie jak czuwanie skutego olbrzyma,

i będzie, gdy zawoła czas i znów dorosną

nowe w czerwień jak zieleń drzewo każde wiosną.

 

Więc zawirują kształty najczystszych przeznaczeń,

które staną się światłem, chociaż są rozpaczą,

które wzniosą się z trwogi, bo w trwodze się staną

jedną z tych pięciu - odkupienia raną,

jedną z tych pięciu - co głowami płaczą,

jedną z tych pięciu - tą w serce zadaną.

 

I kto jest człowiek tylko i cierpiał w tej ziemi,

będzie skuty z jej śmiercią i jej przebudzeniem,

i choćby w niej umierał jak nędzarz - to zbudzi

po cierpieniu, w powstaniu powstawanie ludzi

i sam jak człowiek wzejdzie, i sam krew przebaczy,

bo wie, co znaczy skonać i cierpieć co znaczy.

 

I niech się święci w świetle wirowanie pyłu,

i niech się święci ten dzień, co jest miłość,

ten dzień, co niósł na sobie przez trumny i ruchy

złożenie w grobie ciałem, a wstawanie duchem.

 

marzec 42 r.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jacek Kaczmarski

 

"Ze sceny" (wg. W.Wysockiego )

 

Wy w ciemnościach - reflektory chronią was -

Oświetlając tylko scenę, na niej mnie!

Jak na dłoni widać mą stężałą twarz,

Gdy przez mrok próbują oczy przebić się!

Mikrofony wychwytują każdy dźwięk,

Mój najlżejszy oddech usłyszycie stąd!

Ja przemogę sztywność zaciśniętych szczęk

Wstrzymam myśli niekontrolowany prąd!

 

Ja tu na krótko! Kochani - pozwolicie?

Przed wami chcę naprawdę szczerze się wysilić!

To dla was chwila, dla mnie całe życie!

Nim zniknę - niech pokrzyczę krótką chwilę!

 

Każdy chce mieć i każdy tak czy owak ma

Tę chwilę krzyku między wejściem swym i wyjściem!

Każdy na jakimś instrumencie gra,

Choć nie każdego oklaskuje się rzęsiście.

Lecz ja - ja wiem, ta krótka chwila długo trwa

Ale mam tyle, drodzy, wam do powiedzenia!

Tylko przeszkadza mi ta za kurtyną twarz

I ciągły szept, że to już koniec przedstawienia!

 

Nie! Jeszcze trochę! Mamy czas! Bo widzicie

Do stracenia nikt z nas nie ma nic - i tyle!

A więc krzyczmy! Krótką chwilę - całe życie!

Nim znikniemy - głośno krzyczmy krótką chwilę!

 

Gwiżdże ktoś - nie mówię nic, nie było nic!

Ja mikrofony mam i ja mam teraz głos!

Tam, za kulisami wy! możecie iść!

Przejmuję program i prowadzę dalej go!

Nie przerywać! Tego, co warcholi - precz!

Nie dla niego tutaj płuca w strzępy rwę!

Hej, akustyk! Chrypnę! Gorzej słychać mnie!

Silniej wzmacniacz! Głos mój teraz musi brzmieć!

Rozciągnąć czas! Ej, wy tam w mroku - czy wierzycie

Mnie, który wie jak się w epokę zmienia chwilę?

 

Otwórzcie drzwi! I zaraz zobaczycie

Jak marny czas, co gnębił nas, zostaje w tyle!

 

Ktoś mi tutaj może powie, że już charczę

Że już nie rozróżniam poszczególnych słów,

Ale mnie śpiewania jeszcze nie wystarczy!

Jeśli przerwę - nigdy nie zaśpiewam znów!

Nowych chwytów na gitarze nie wyćwiczę,

Ale starych jeszcze dość - ja się nie mylę!

Całe życie z sensem krzyczę, całe życie!

Więc pokrzyczę jeszcze póki mam tę chwilę!

 

Co się stało!? Czemu ten reflektor zgasł?

Kto wyłączył mikrofony mi?

Gdzie jesteście, kto stąd wyprowadził was?

Kto zatrzasnął między nami drzwi?!

Niech chociaż skończę! Bez pointy odchodzicie!

A ma być śmieszna, najważniejsza, w wielkim stylu!

I potrwa chwilę! Jedną w całym życiu!

Nim zniknę.. niech rozśmieszę was na chwilę...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...