Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Recommended Posts

No wiesz... w Tesco wyprzedaż była, a przy naszym budżecie... :lol:

 

(a na poważnie - to pamiątkowe pudełko jeszcze z kawalerskich czasów, funkcjonowało u mnie dłuuugo jako podręczny pojemnik, do którego kiedyśtam "na chwilę" zsypałem jakieś śrubki. Chwila trwała kilkanaście lat, jak to zwykle z prowizorycznymi rozwiązaniami, aż wreszcie pudełko wpadło mi w ręce jako idealnie pasujące do magnesu z twardego dysku. A śrubki? Cóż, zsypałem do innego pudełka. Też na chwilę, "potem się posegreguje" ;) )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,3k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Jarku, a może zaproponuj Castoramie, że będzisz im sprzęt serwisował. Może to być całkiem opłacalny biznes.

 

Serwis jak serwis, obawiam się, że jednak mocno by mi doświadczenia brakło, żeby elektronarzędzia serwisować na jako takim poziomie, ale jeślibym miał firmę zakładać, to inna profesja mi wychodzi już właściwie sama: profesjonalna likwidacja gniazd os i szerszeni :lol:

 

O co chodzi? O gniazdo os tym razem, naruszone przeze mnie przy okazji przerzucania dachówek - uszedłem cało ratując się paniczną ucieczka, osy na szczęście potrzebowały chwili na wyrojenie się i zorientowanie w sytuacji. Za to ja po chwili wróciłem uzbrojony w oręż, który mi jeszcze nie wystrzelany do końca został po szerszeniach i... i cóż. Osy - Jarek.P: 0 do 1 :D (znacznie mniej odporne na chemię, niż szerszenie, padały w locie od pierwszego strzału).

 

Gniazdo było malutkie:

 

JP100087.jpg

 

A tak wyglądało po odwróceniu dachówki:

 

JP100089.jpg

 

Gdybym miał się tym zajmować zawodowo, zapewne trzebaby dokupić jeszcze jakiś kombinezonik na trudniejsze przypadki (może OP-1 z wyprzedaży w AMW? Wraz ze słonikiem? :) ) i... i hulaj dusza: od 200 do 500zł za usługę w zależności od stopnia trudności, gwarancja oczywiście, dojazd do klienta, może nawet by się samochód nowy "na firmę" kupiło... ech, rozmarzyłem się... :sleep:

 

Po co ruszałem te dachówki - pokażę wkrótce, póki co jeszcze dopiszę, że zlikwidowałem ogromną stertę gałęzi zalegającą w kącie naszej działki, likwidacja odbyła się metodą... powiedzmy tradycyjną, ku wielkiej konsternacji Łajzy, który już od dobrego roku upiera się, że będzie (bądź już jest, nigdy nie wiadomo) strażakiem i bardzo się angażuje. Ogniska gasić szczęśliwie nie próbował, ale za to mnie strasznie namawiał, żebym ja je już zgasił, a w międzyczasie poleciał do swojego pokoju i wrócił po chwili ubrany w hełm strażacki :D

 

JP110093.jpg

 

(do zdjęcia się uśmiechnął, ale tak ogólnie, bardzo był przejęty rolą, w bezpiecznej odległości całą akcję przeciwpożarową robił, z przeciąganiem szlaucha z wodą włącznie)

 

W gałęziach zaś - czego tam nie było. O maaatkooo.... Po pierwsze ślimaki. Ogromna, przeogromna ilość ślimaków, podejrzewam, że raczej tysiące, nie setki. Każda podnoszona gałąź (a był tego zbity w ciągu kilku lat kłąb zajmujący powierzchnię gdzieś 3x4m, wysokości człowieka) była oblepiona kilkoma, czasem kilkunastoma (nie, starałem się nie palić, choć nie dam głowy, czy nie spaliłem żadnego, ich było zbyt dużo po prostu). Prócz ślimaków - zdarzyła się i żabka. O, taka malutka (mniej więcej jak spodek do szklanki z GS-ową herbatą):

 

JP110102.jpg

 

Do kompletu z żabą były i jaszczurki, choć te akurat wolały stojące obok dachówki:

 

JP110091.jpg

 

I na koniec zostawiłem najciekawsze. Niestety bez zdjęcia (dowody zbrodni zostały zwrócone właścicielkom, zanim podszedłem z aparatem), musicie uwierzyć na słowo. Otóż kuna nasza, jak się okazało, chyba pomieszkiwała sobie w tych gałęziach, a żeby jej się tam nie nudziło, kolekcjonowała buty podkradane sąsiadom. Pod gałęziami znalazłem kompletne i niezniszczone buciki w kolorze wściekle różowym, rozmiaru 25 oraz jeden klapek całkiem dorosły, niestety ograniczony już do samej podeszwy. Sąsiadka zaproszona na konsultację (w celu ustalenia właściciela) stwierdziła, że to były jej ulubione, bardzo wygodne buty, dość drogie w dodatku, ten jeden zaginął jej jeszcze w zeszłym roku z tarasu i że ona zapłakiwała się za nim. Cóż...

Edytowane przez Jarek.P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Urlop urlop i po urlopie. Dziś pierwszy dzień w pracy, pełen nowych sił do roboty (taka jej mać...) i ze wspaniałą opalenizną na rękach, o którą rzecz jasna wszystkie sekretarki i asystentki (ile tylko ich w mojej firmie jest) pytały, a ja rzecz jasna z nonszlancką miną i specjalnie niewyraźnie odpowiadałem tonem zmałpowanym z Bogusia Lindy: "to po spawaaarce", mając mocną nadzieję, że choć trochę zabrzmi to jak "to po Majoooorce".

 

A bilans pourlopowy? Oczywiście plan wykonany gdzieś w 48% zaledwie, ale to normalne.

- miałem skończyć wreszcie łazienkę na górze, tam tylko fug brakuje. Nawet nie tknąłem.

- miałem okleić front ogrodzenia sztucznym kamieniem. Tknąłem. Trzy kamienie przykleiłem, bo akurat mi kleju się zostało troszkę.

- miałem zaciągnąć siatką i klejem cokół wokół domu. Agdzieeetam.

- jeszcze kilka co nie pamiętam i co na pewno małżonka mi zaraz przypomni ;)

Jedyne, co zrobiłem choć w części, to ogrodzenie (pomijając wspomniany sztuczny kamień).

Dla przypomnienia - wyglądało tak:

 

JP030010.jpg

 

to widok od strony posesji, ale tu nie robi to różnicy, na zdjęciu są już poprzeczki do sztachet. Na tym przebrzydłym betonie pierwotnie planowaliśmy jakieś betonowe czapy od wierzchu. Ale sterty czap na podwórku jakoś nie było, natomiast była wielgachna sterta niewykorzystanej dachówki, co do których niemal od zaistnienia tejże sterty żona moja snuła różne plany, głównie właśnie oscylujące wokół zrobienia z niej wykończenia ogrodzenia. Broniłem się, przekonywałem, że jak nam kiedyś z jak raz przelatującego śmigłowca, pod którym będzie miś na miarę naszych możliwości podwiązany, oczko mu się odlepi (no temu misiu) i spadnie prosto na nasz dach, to nieważne, że będą nam musieli oddać furmankę (no ekstradycja taka), to potłuczone dachówki jak znalazł będzie czym wymienić.

Uległem jednak. Przeciętny mąż zwykle w końcu ulega ;) I summa summarum... dachówkom poobcinałem górne zamki i poprzyklejałem je z niewielkim spadkiem na wierzchu murków. Miałem z nich robić jeszcze wykończenie wierzchu słupków, niestety brakło. Dachówki brakło, słupków u nas dostatek, niestety. Aktualnie robimy śledztwo, gdzie trafiła zwrócona przez nas cała paleta naszej dachówki, która z racji absolutnej nietypowości poszła składowi budowlanemu na straty i jak zaprzyjaźniony dekarz nam donosił, stała na tyłach składu aż do jego bankructwa. Może uda się ją odkupić za pół ceny i wtedy jeszcze z tej dachówki się porobi i czapy na słupki i może jeszcze murki wokół śmietnika się wykończy :lol:

 

Ale do rzeczy. Było tak, jak na zdjęciu wyżej, obecnie jest tak:

 

JP160113.jpg

 

Oczywiście sztachet będzie do pełna, tylko że strrrasznie mozolnie się je maluje. Na tyle mozolnie, że w trakcie tejże czynności (nudna i odmóżdżająca, więc człowiek stoi, jeździ tym wałkiem i myyyyyyyśli) zacząłem dumać nad maszyną do półautomatycznego malowania sztachet: coś a'la magiel z wałków malarskich nanoszących lazurę na przeciągane przez niego sztachety, za tym wałki z porowatej gąbki do ściągania nadmiaru i jedyny problem: jakiś system ciągania sztachet, który by nie kaleczył zbyt mocno świeżo naniesionej lazury. Do zrobienia, ale nie wiem, czy warto jeszcze, bo na półmetku jestem.

 

Sztachety układane w łuk (a wyliczenie tego łuku do założonych parametrów [daną mamy szerokość cięciwy łuku oraz wysokość łuku, nic więcej, do obliczenia promień okręgu] - o to byłoby piękne zadanie maturalne z matematyki, nie jestem tylko pewien, czy realne do zdania przez współczesną gimbazę. Ja musiałem trochę podumać, no ale maturę zdawałem jakieś 25 lat temu...), docinane do szablonu wyrysowanego cyrklem ze sznurka i wiercone przy pomocy zapowiadanego już cołgu wersji sztachetowej, o tyle lepszego, że z kalibrowaną lufą z mosiężnej rurki:

 

JP140105.jpg

 

Ta lufa nie rozkalibrowała się nic a nic :)

 

Fabryka sztachet w całej okazałości:

 

JP140104.jpg

 

I jeszcze pojedyncze przęsło na zbliżeniu od strony nakrętek, widać przy okazji niezbyt ładne tyły dachówek z obciętymi zamkami. Coś się wymyśli... kiedyś.

 

JP160110.jpg

Edytowane przez Jarek.P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...
Jarku czy mógłbyś opisać jak, czym, ile razy malujesz sztachetki. Czy szlifujesz po polowaniu? I jak rozwiązałeś sprawę malowania drugiej strony sztachet. Jestem też na etapie przygotowania drewna na ogrodzenie. I prawie zrobiłem już doktorat z farb. Chciałbym tak przygotować drewno, żeby za dwa lata nie malować ponownie.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Maluję lazurą, a żeby za dwa lata nie malować ponownie, kupiliśmy lazurę ciut lepszą, naszym wyborem była lazura V33 "o wysokiej odporności", ta z ładnym napisem na puszce "do 8 lat trwałości". Droższa od popularnego Drewnochronu, ale jeśli ma się to zwrócić w trwałości, to czemu nie.

 

Sprawę malowania drugiej strony sztachet rozwiązałem w sposób prosty: maluję je przed montażem. Do schnięcia stoją (jak widać na zdjęciu wyżej) oparte o grzebień wykonany z deski z nabitym rządkiem gwoździków, dzięki czemu ślad na powłoce jest minimalny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ad. 1 - nie, olcha była planowana pierwotnie, ale poczytałem trochę w temacie i zdecydowałem się na sztachety świerkowe jako lepsze długofalowo.

 

Ad. 2 - pokostowane drewno ładnie wygląda, ale szczerze mówiąc nie wiem, jak pokost się zachowuje na słońcu. Nie wymagałoby to aby regularnej konserwacji? A samo drewno nie ciemniałoby dużo szybciej niż przy nowoczesnych powłokach, chyba jednak lepiej zabezpieczających przed UV?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie, jeśli drewno zostanie mocno nasycone pokostem.

Najlepiej poprzez zanurzanie, do pełnego nasycenia i koniecznie w bardzo ciepły dzień, lub na gorąco.

Bejca i pokost sprzedawana na beczki jest tania. W detalu, w małych opakowaniach, piekielnie droga.

Taką konserwacje przeprowadziłem 20 lat temu i do dzisiaj jeszcze niektóre elementy są lepkie . Te od strony południowej i zachodniej już w najbliższym czasie trzeba ponownie pomalować pokostem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ok, sztachety zrobione. Zdjęcia pokażę, jak zrobię, na gorąco zaś jeszcze jedno spostrzeżenie:

 

Furtki, żeby nie psuć ich wyglądu, zrobiłem jednak na farmerach, kupiłem takie z nierdzewki. I, mimo, że na dwie furtki miałem raptem 14 sztachet do przykręcenia, kląłem przy tej robocie tak, że rośliny wokół więdły. Nie wiem, może złe wkręty miałem, ale jeśli tak by to miało wyglądać, to naprawdę wolę te swoje śruby zamkowe.

Nierdzewka klasy A2, producent - jakiś niemiecki (a przynajmniej tam konfekcjonowane). Pierwszy powód rzucania mięchem: absolutna niemożliwość przewiercenia się takim wkrętem przez profil stalowy. Wkręt nawet nie usiłował udawać, że wierci, ot niewielkie wgłębienie robił i tyle, dalej z równym skutkiem mógłbym wiercić wstawionym w wiertarkę gwoździem. Cóż było robić, ponawiercałem w profilu otwory. Wkręty fi5,5, więc otwory fi 4,5 porobiłem, licząc na to, że po pół milimetra na gwint będzie akurat. Agdzieetam. Pierwszy wkręt się wkręcił, w drugim zerwał się gwint na wkręcie. W tą samą dziurę wkręciłem nowy wkręt, ale w kolejną dziurę - znów zerwany! W ten sposób zużyłbym podwójną ilość wkrętów, więc porozwiercałem te dziury jeszcze mocniej, do fi5mm i wtedy dopiero dało się to normalnie mocować, ale dla odmiany musiałem uważać, żeby wkrętarką nie pociągnąć zbyt mocno (a moja Makita mimo, że mała, potrafi szarpnąć nieźle), bo groziło zerwaniem płyciutkiego gwintu w profilu i całkowitą mogiłą jeśli chodzi o "trzymalność" (w jednej dziurze tak zrobiłem, niestety).

 

Szczerze mówiąc, nie wiem, w czym problem. Wychodzi mi, że w jakości samych farmerów, ale czy są takie, które dają się bez problemu wkręcać w stal?

 

 

I na zakończenie jeszcze ciekawostka hydrologiczna :lol:

Kran ogrodowy, szlauch do podlewania, szybkozłączki - temat każdemu chyba, kto choć raz podlewał ogródek nieobcy. U nas też taki kran jest, szybkozłączka na końcu węża, po jakiejśtam awarii poprzedniej kupiona taka, która miała być nie do zdarcia: mosiężna. Niestety, okazała się tez zawodna, konkretnie słabo wąż trzymała. Co jakiś czas ciśnienie powodowało wyplucie z niej węża, trzeba było zarabiać od nowa. Ostatnim razem, kiedy to robiłem, skręciłem całość żabką do rur licząc na to, że teraz to już prędzej wąż się przerwie. Starczyło faktycznie na długo.

Jakoś tak z półtora tygodnia temu jednak małżonka (regularnie podlewająca wieczorami swoje roślinki) zaczęła mi donosić, że tam jej się leje przy tym kranie, a poza tym że ta złączka jest do niczego, że ona nie jest w stanie jej rozłączyć ani złączyć. Cóż. Obiecałem oczywiście pomoc "ASAP", ale ponieważ mi, jak sam korzystałem z tego kranu jakoś się nie lało (kapało coś tam, ale kto by się takimi pierdołami...), a sama złączka jakoś mi się poddawała bez trudu, zadanie otrzymało dobrze znany każdemu małżonkowi z jakotakim stażem małżeńskim priorytet "później Ci to zrobię" i można było dalej kontemplować pogodę :)

Do czasu, niestety...

 

Kilka dni temu żona jak zwykle wieczorem poszła podlewać. Ja, jak zwykle wieczorem, zająłem się czymś bardzo pilnym i ważnym :cool:. W jakimś momencie nawet przemknęła przez dom, informując mnie, że z tego kranu cały czas się leje bokiem, ale status sprawy był dla mnie znany, uwaga została przyjęta jako potwierdzenie istniejącego priorytetu zadania. Za jakiś czas jednak rozległ się w domu dzwonek domofonu. Podchodzę do monitorka (wideodomofon), patrzę, a tam stoi jakieś takie uosobienie furii i wściekłości, trochę tak jakby podobne do mojej małżonki, ale generalnie kojarzące się raczej ze zmokłą... no dobra, ze zmokłym misiem koala (--> google), powiedzmy ;)

 

Włączam fonię, mówię grzecznie "tak, już otwieram", naciskając jednocześnie przycisk otwierania furtki. Niestety, w odpowiedzi słyszę, że nie chodzi o furtkę, tylko o możliwość dostania się do drzwi wejściowych do domu. Całkowicie odciętą obecnie z powodu wody sikającej z dużym impetem (5 barów w instalacji i rura DN25 od przyłącza do kranu ogrodowego, żadnych przewężeń po drodze) wprost na całe wejście do domu :lol:

Wąż puścił jakoś bokiem i tak jakoś wrednie, że silny prysznic z tego wyszedł, oczywiście skierowany w stronę przejścia i oczywiście stało się to wtedy, gdy małżonka moja usiłowała nabrać wody do konewki, stojąc niemal na wprost miejsca awarii. Trzeba było odciąć wodę, żeby w ogóle wyjść z domu bez ryzyka zalania wiatrołapu (woda sikała m.in. wprost na drzwi).

Tyle dodam, że sytuacji mojej nic a nic nie poprawiał fakt, że po wpuszczeniu żony do domu przez cały czas płakałem ze śmiechu :lol: :rotfl:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...