Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Recommended Posts

  • 2 weeks później...
  • Odpowiedzi 3,3k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Chciałbym dziś napisać kilka słów o chyba najwierniejszej czytelniczce naszego Dziennika. O osobie, która niemal każdy dzień zaczynała od sprawdzenia przy porannej kawie, czy przypadkiem czegoś nowego nie napisałem, osobie, przez którą o wielu trudniejszych momentach na budowie nie pisałem wcale, bądź dopiero po fakcie, ponieważ wiedziałem dobrze, jak bardzo będzie się martwić naszym każdym problemem. O mojej Mamie.

 

Mama odeszła od nas wczoraj, po krótkiej, ciężkiej chorobie, która spadła na nas wszystkich, jak grom z jasnego nieba, rujnując całe mnóstwo planów, marzeń i powodując, że nic już nie będzie takie samo, jak było. Była najzdrowszą osobą w naszej rodzinie. To wszyscy inni bywali chorzy, a Ona zawsze wtedy była obok i robiła, co mogła, żeby pomóc. Do tego zajmowała się swoim domem, domem dziadków i całym mnóstwem innych tajemniczych spraw, dzięki którym wszystko w domu moich rodziców działało jak należy i było na czas.

 

Mama, jak się miesiąc temu nagle okazało, miała nowotwór. Obrzydliwego guza zlokalizowanego w takim miejscu, że nie dawał jej żadnych szans na leczenie, a jedynie bardzo krótkie, oceniane przez lekarzy na kilka miesięcy szanse na dalsze życie. Paradoksalnie jednak, to nie ten nowotwór ją zabił. Mama zmarła na… na Służbę Zdrowia. Wspomaganą wręcz zdumiewającym nagromadzeniem pechowych zbiegów okoliczności.

 

Ów miesiąc temu wszyscy przygotowywaliśmy się do chrzcin naszego młodszego dziecka. Dla Babci też nie było ważniejszego tematu, żyła tymi chrzcinami i każdą telefoniczną rozmowę kończyła stwierdzeniem, że już się nie może doczekać. Niestety, cztery dni przed chrzcinami, nagle pojawiła się u niej żółtaczka. Szpital, diagnoza, czy też raczej wyrok: guz woreczka żółciowego, naciekający wnękę wątroby i zamykający światło przewodu żółciowego. Rzecz, jak iluś lekarzy niezależnie od siebie stwierdziło, nieuleczalna żadną metodą, niepoddająca się żadnej terapii i nie do usunięcia. Na chrzciny drugiego wnuka Mama już nie pojechała...

 

Guz guzem jednak, sama przyczyna żółtaczki jednak była uleczalna i to można było zrobić, ofiarując Mamie choć tych kilka miesięcy. Trzeba było tylko udrożnić przewód żółciowy. Lokalny szpital w Tomaszowie Maz. (moje rodzinne miasto, Mama tam mieszkała) nie zdołał, więc wystawili mamie skierowanie do szpitala w Łodzi, który takie zabiegi robi.

I tu zaczęła się właściwa tragedia:

1) Pan doktor ze szpitala tomaszowskiego stwierdza, że Mama musi być w Łodzi na poniedziałek rano, ale szpital jej nie przewiezie, bo akurat nie ma czym, Mama może spokojnie jechać sama, więc oni ją ze szpitala normalnie wypiszą, a my zawieziemy sami.

2) Szpital w Łodzi wstawia mamie protezę dróg żółciowych. I tu mamy pierwszy pech: jakiś procent pacjentów z taką protezą łapie się na niezwykle bolesne, wymagające narkotycznych leków przeciwbólowych zapalenie trzustki. Mama w owym procencie się zmieściła.

3) po trzech dniach od zabiegu, z ledwie opanowanym zapaleniem, słaba, wprost spod kroplówek i wciąż na bardzo silnych lekach przeciwbólowych zostaje wypisana, ze skierowaniem do dalszego leczenia w szpitalu w Tomaszowie. Szpital jednak… odmawia przyjęcia chorej. Wcześniej została wypisana, więc nie mają obowiązków, łóżek, limitów, pan ordynator twierdzi, że nie widzi takiej potrzeby poza tym. Że w Łodzi twierdzili co innego? To mogli ją sami leczyć, tu on decyduje. Co mamy z Mamą w takim razie zrobić? Zgłosić ją do lekarza rodzinnego. Lub do poradni paliatywnej.

4) Mama na dwa tygodnie trafia do domu, zajmują się nią mój Tata z Bratem oraz wpadająca raz na parę dni pielęgniarka bądź lekarz z opieki paliatywnej. Mama jest bardzo słaba, niemal wcale nie je, nie pije, często wymiotuje, ale nie, nie ma problemu, żadne kroplówki, chorą trzeba namawiać, żeby jadła, a w ogóle proszę się nie mądrzyć, „ja jestem lekarzem z wieloletnim stażem i ja naprawdę wiem, co robię”. Badania krwi, żeby sprawdzić, czy żółtaczka opada? No przecież było jedno, następne za dwa tygodnie, chorej też nie można męczyć.

5) po dwóch tygodniach stan Mamy, który początkowo nawet się powoli poprawiał, nagle zaczął się pogarszać. Wezwane wreszcie pogotowie zadecydowało o natychmiastowym zabraniu mamy do szpitala. Tam stwierdzono nawrót żółtaczki i konieczność powtórnego wykonania zabiegu protezowania w Łodzi. Miejsce w Łodzi załatwiliśmy tym razem sami, transportem miał się zająć szpital w Tomaszowie. I zajmował się:

- sobota, dzień przyjęcia Mamy: „to jest nasza sprawa i nasz obowiązek, państwo niech się o to nie martwią”

- sobota, trochę później: „chora ma być w poniedziałek w Łodzi, to będzie, proszę się nie martwić, najwyżej nie będzie to rano na 9:00 a pół godziny później, ale to chyba nie problem.”

- niedziela: „no niestety, jest problem, wszystkie karetki transportowe mają na poniedziałek zaplanowane kursy, Mama będzie przewieziona dopiero kilka godzin później”

- poniedziałek: „transportu nie będzie ani na dziś, ani na jutro, może na środę się znajdzie". "A poza tym, na przyszłość proszę nam nie robić takich numerów i nie przywozić do nas chorej tylko po to, żeby na nas wymusić darmowy transport do Łodzi" – takimi oto słowy, pan ordynator jednego z oddziałów tomaszowskiego szpitala zwrócił się do męża śmiertelnie chorej kobiety, przywiezionej do szpitala w stanie ciężkim decyzją lekarza pogotowia.

Mama w końcu zostaje przewieziona do Łodzi prywatnie zamówioną i opłaconą karetką.

- wtorek: zabieg powtórnego protezowania. Jak się okazało, poprzednia proteza wysunęła się ze swojego miejsca. Pech, jakoby może się tak zdarzyć. U mamy jednak ten pech wywołuje zapalenie dróg żółciowych i jeszcze silniejsze zatrucie bilirubiną i tak już bardzo osłabionego organizmu. Kolejny pech...

- środa: parametry ogólne Mamy, początkowo nawet się poprawiające, jednak znów zaczynają spadać. Żółtaczka maleje, ale organizm jest już tak zatruty, że wysiadają nerki i wątroba.

- czwartek: nerki podejmują pracę. Mama z nami rozmawia, wszyscy się cieszymy, mamy nadzieję.

- piątek: nadzieja się kończy

- niedziela: Mama umiera. Wcześniej, kosztem gigantycznego wysiłku zdołała nam powiedzieć, że nas wszystkich bardzo przeprasza, że to nie tak miało być. Nie mając siły nawet odkaszlnąć czy poprawić sobie przeszkadzającej kołdry, koncentruje się na tyle, żeby podnieść jedną rękę, potem drugą i nas do siebie przytulić. Godzinę później już nie żyje. A wraz z ostatnim oddechem z oka spływają jej dwie łzy…

 

Żegnaj, Mamusiu.

Bardzo Cię kochamy...

 

http://lh6.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/TM2wvu1-KSI/AAAAAAAADhg/GiS7iE5FN20/s640/JP170519.jpg

 

http://lh3.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/TM2yqK3d7nI/AAAAAAAADiY/9Lx0RZ___w4/s640/JP170915_crop.JPG

Edytowane przez Jarek.P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przyjmij wyrazy współczucia dla Ciebie i Twojej rodziny. Służba zdrowia jest chora, a my od każdej zarobionej przez nas złotówki musimy zapłacić haracz na ten horror. Ze zdjęcia spogląda bardzo ciepła osoba i osobiście czuję żal, że już nigdy nie przytuli do serca wnuków. Trzymaj się.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość 2mm

Wyrazy współczucia :(

 

 

 

niestety szpitale w Lodzi są na poziomie no może XIX wieku a zatrudniony w nich personel jeszcze mentalnie nie dorósł do tego okresu.

miałem mierną przyjemność leczyć się w W-wie i widziałem wielu praktycznie nieuleczalnie chorych ludzi leczonych wcześniej w takich zapchlonych dziurach jak Łódź.

Dramat.

Nie chcę tu powiedziec że medycyna w W-wie jest na poziomie choćby średnio europejskim bo nie jest ale Łódź i te wszystkie przyległości typu wspomniany tu Tomaszów Maz albo np. Kutno to gorzej niż rozpacz.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziękuję Wam wszystkim za miłe słowa.

 

Tak, Mama była niezwykle ciepłym i przyjaznym całemu światu człowiekiem, po prostu nie można jej było nie lubić.

 

@2mm - wiesz, można się zastanawiać, co by było gdyby z Łodzi jej nie wypisano tak szybko po pierwszym zabiegu, gdyby od razu wstawiono inny rodzaj protezy (mniejsza o szczegóły, zainteresowanym mogę je podać na priv), ale w moim odczuciu to tomaszowska służba zdrowia jest winna śmierci Mamy, nie łódzka. Konkretnie: ordynator ze szpitala, który nie przyjął Mamy do szpitala na dalsze leczenie, wcześniej w całkiem sprytny sposób osiągając fakt oficjalnego wypisania Mamy ze szpitala i zdjęcia z nich odpowiedzialności (był to warunek zabrania Mamy prywatnym transportem). Następnie: lekarz opieki paliatywnej, która nie widziała żadnego problemu w tym, że chora przez dwa tygodnie niemal nie je, niemal nie pije i często wymiotuje, bo przecież ona i tak jest śmiertelnie chora, więc po co się przejmować. I wreszcie: powtórnie lekarze tomaszowskiego szpitala, którzy, kiedy mama trafiła do nich powtórnie, przez cztery dni nie zrobili właściwie nic ponad podanie jej glukozy i elektrolitów, natomiast wiele zrobili, żeby utrudnić jej uratowanie, racząc nas na końcu tekstami takimi jak wcześniej przytoczony, czy też nieprzytaczany, a też wart powtórzenia tekst, który osobiście usłyszałem od lekarza dyżurnego w odpowiedzi na pytanie o podawane mamie leki: "Panowie, wy nas tak nie sprawdzajcie na każdym kroku, my naprawdę wiemy, co robimy, a jeśli nie macie do nas zaufania, to proszę sobie chorą zabrać gdzieś, gdzie to zaufanie mieć będziecie". I dla pełnej jasności - ten tekst naprawdę nie padł w odpowiedzi na serię napastliwych i chamowatych pytań z podtekstami, myśmy naprawdę grzecznie spytali o stan Mamy i o to, co się z nią dzieje, co jest robione i co może być zrobione.

 

Na tym tle szpital z Łodzi (nota bene, nie cieszący się dobrą renomą szpital im. Jonshera) wypadł naprawdę dobrze, o ile takiego słowa można użyć w połączeniu z całą tragedią, cały czas ktoś nad Mamą czuwał, my cały czas byliśmy o wszystkim informowani, na koniec wręcz tamtejszy ordynator zapraszał nas do swojego pokoju, sadzał na fotelach, żeby oznajmić kolejne straszne nowiny, po czym pozwalał nam w tymże pokoju zostać samym, wypłakać się, prosząc jedynie o odniesienie mu kluczy na oddział. Wierzę, że tamtejsi lekarze i personel zrobili wszystko, co było w ich mocy, ich zachowanie zawsze było taktowne i delikatne, a Mama do ostatnich chwil miała świetną opiekę, nikt nie machnął na nią ręką, że ona i tak umiera, więc nie ma sensu na nią czasu i "limitów" tracić.

O szpitalu z mojego rodzinnego miasta, szpitalu, w którym Mama wcześniej kilkadziesiąt lat przepracowała w jego administracji, niestety nie mogę powiedzieć nic dobrego.

 

J.

Edytowane przez Jarek.P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość 2mm

nie ma co roztrząsać czy szpital w Łodzi jest OK czy nie jest, czy jest to wina szpitala w Tomaszowie czy nie jest - nie wypisuje się umierającego człowieka po to żeby go wozić karetką w tą czy w inną stronę.

 

i tak nic już nie przywróci życia Twojej Mamy.

 

ja osobiście jestem przewrażliwiony na temat szpitali łódzkich, bo uwierz mi, nasłuchałem się i naoglądałem chorych "leczonych" w tych placówkach.

sam miałem więcej szczęścia niż rozumu, że trafiłem do tego szpitala który mnie leczył (no i leczy nadal..............od 3,5 roku, jest jak jest........)

 

3maj się

 

pozdr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie do całej tragicznej historii mojej Mamy i moich oskarżeń przeciwko tomaszowskiej Służbie Zdrowia dopisał się ciekawy ciąg dalszy: przed momentem do domu rodziców zadzwonił telefon:

- Halo? - odebrał mój Tata.

- Dobry wieczór, tu mówi pielęgniarka z Opieki Paliatywnej, ja się nie odzywałam wcześniej bo byłam zajęta i nie miałam czasu, chciałam spytać jak się żona czuje?

- Dzień dobry pani, trochę późno pani dzwoni, żona nie żyje od dwóch dni, zmarła w niedzielę...

 

Dla pełnego obrazu sytuacji: poprzedni kontakt pielęgniarki miał miejsce tydzień temu. Lekarz z opieki paliatywnej nie odezwał się do dziś...

 

J.

 

PS: w pierwotnym tekście epitafium zmodyfikowałem przed momentem fakty dotyczące kolejnych dni oczekiwania na "darmowy transport do Łodzi na koszt szpitala", który wg pana ordynatora chcieliśmy od nich bezczelnie wyłudzić, niedobrzy tacy. W pierwotnym tekście źle umiejscowiłem fakty w czasie. Wybaczcie kombinatorykę, ostatnie dni były dla mnie jednym wielkim koszmarem i po prostu pomyliły mi się.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jarku, przyjmij wyrazy współczucia.....

 

Bardzo to wszystko o czym piszesz smutne...ból, żal, bezradność...

 

Dwadzieścia lat temu też mnie życie zaskoczyło...podobne przemyślenia, bezsilność...do dzisiaj

zastanawiam się, jak mogą z tym żyć owi lekarze, pielęgniarki, pracownicy administracji....

Edytowane przez Amtla
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jarku, przyjmij wyrazy współczucia.

 

Mój Tata miał astmę. 16 lat się z nią męczył, ataki kaszlu miał co około 3 godziny przez całą dobę. W szpitalu miał już permanentnie otwarte konto, a lekarzy pouczał co mają mu aplikować. Doszło do tego, że ordynator któremuś lekarzowi prowadzącemu, po kolejnej awanturze, zaordynował: "Niech pan słucha pacjenta, on wie o swojej chorobie więcej, niż pan". Z tym ordynatorem Tata niemal się zaprzyjaźnił.

 

I miałem znajomego, muzyka, ktory umarł w wieku około 45 lat na niezaleczone zapalenie płuc, bo lekarze leczyli go na kamienie nerkowe.

 

Piszę o tych historiach, bo - choć tak odmienne i różne od choroby Twojej Mamy - łączy nasza bezradność wobec systemu i wobec ludzi, którzy mają leczyć. Często nie wiedzą co robić. A nam tym bardziej pozostaje stać z boku i patrzeć, na co? - jak nasi bliscy odchodzą? - wierzyć w moc sprawczą nauki.

Ja z Tatą nie zdążyłem się pożegnać, bo nie wierzyłem, że tym razem nie opuści szpitala.

 

Pozdrawiam Cię, Jarku, i czekam na dalsze relacje z budowy.

PeZet

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...