Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Recommended Posts

Leżę i kwiczę :rotfl:

 

Już sam kiedyś swój dziennik do "Mody na sukces" przyrównywałem, ale "Klan"???? :D

 

A na poważnie - chyba jakaś masa krytyczna w niepisaniu dziś została przekroczona, bo jesteś drugą osobą, która się dziś dopytuje, czy wszystko OK, pierwsza była moja własna Ciotka na priv.

Odpowiadam więc - tak, dziękuję, u nas wszystko OK, nie pisałem, bo cały ostatni weekend u rodziny byłem, budowa odłogiem leży. Ale to już niedługo, niechno tylko sobota przyjdzie... a potem kolejne dni...

Obiecuję kulminację, kilka odcinków specjalnych i parę dramatycznych zwrotów akcji, normalnie na miarę... sam nie wiem, co najmniej wagi "Brooke okazała się transwestytą, zaginionym synem... kogośtam sprzed 350 odcinków". Albo, jeśli rodzime klimaty bliższe sercu - "Bożenka w ciąży" (czytające powyższe potencjalne i rzeczywiste teściowe proszone są o nieschodzenie na zawał, nic o tym nie wiem, ja tylko domniemywam) ;)

 

J.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,3k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Echh..., że się człowiek czasem w język nie ugryzie...

 

Obiecywałem tu jakoś ostatnio, że będą dramatyczne zwroty akcji. No tak, obiecywałem. Więc właściwie nie powinienem być zdziwiony. Zwłaszcza, że nawet kaliber owych zwrotów podałem, Brooke miała się okazać transwestytą, zaginionym synem kogośtam, a Bożenka miała być w ciąży. Cóż więc dziwnego w tym, że brooke faktycznie okazała się transwestytą, a Bożenka zaszła i to z niewiadomokim?

 

Ale do rzeczy:

Zaczęło się niewinnie. Najmłodsza latorośl wannę zwiedzała:

 

JP113275_cr.jpg

 

Ja w tym czasie sobie w pokoju Wyjątka jętki doszlifowałem i wraz ze słupem pokryłem lazurą:

 

JP113280.jpg

 

I nawet oświetlenie docelowe w parterowej łazience zamontowałem, o takie UFO:

(nawiasem mówiąc - goła żarówa o wiele lepiej świeciła, tak, jak jest teraz jest za ciemno):

 

JP113283.jpg

 

I na tym w zasadzie się skończyło. A potem zaczęły się owe "dramatyczne zwroty" na życzenie.

Pierwszy zwrot był zwrotem dosłownym. W pokoju Wyjątka oświetlenie zakładałem. O takie:

 

JP113281.jpg

 

I nie wiedzieć czemu, święcie przekonany byłem, że ten abażur, to ma być abażur, nad żarówką. I tylko zdziwiło mnie, że żadnego przepustu na przewód nie ma. Dorobiłem więc, elegancki, okrąglutki... widać go nawet od biedy na zdjęciu, w samym szczycie stożka, obecnie najniższym punkcie żyrandola. Nic, będzie miał Wyjątek żyrandol z dziurką....

 

Druga wtopa okazała się w międzyczasie. Zdjęcia niestety nie mam, ale... trzasnęła nam płytka w łazience. Niewiadomo kiedy, niewiadomo dlaczego... Klejona wprost do litej ściany, więc odpadają podejrzenia, że jakiś stelaż czy coś pod nią pracuje, niczym nie była uderzona, nawet niechcący, bo to płytka nad brodzikiem, więc siłą rzeczy z ciężkim sprzętem się tam nie szaleje. Kleiłem na cienkim kleju, więc podejrzenia, że klej się skurczył też mało realne. Ściana nie pęka, to jest działówka, gdyby pękała, widać byłoby po drugiej stronie.

Jednocześnie na 100% nie było tak od początku, choćby przy fugowaniu zauważyłbym... Odpęknięty jest narożnik, kilka centymetrów od rogu. Nawet niespecjalnie to widać, ale boję się, żeby rzecz się nie rozprzestrzeniała...

 

Kolejny "dramatyczny zwrot akcji" nastąpił również w tejże łazience. Ano, zafugowałem ją sobie, dokleiwszy wcześniej brakujące płytki na ścianie, która docelowo co prawda będzie zabudowana szafą, ale ponieważ szafa to pieśń przyszłości, a płytek nam zostało, stwierdziliśmy, że dopłytkujemy i ją, niech nie straszy gołym tynkiem.

Zafugowałem również podłogę, a kiedy przeschła, zabrałem się za uzbrajanie armatury. Założyłem umywalkę, baterię, syfon, wszystko grało pięknie, choć bateria okazała się chyba nie do końca przemyślana, sika za bardzo do przodu i jak się silnie wodę odkręca, grozi ochlapaniem butów. Specjalnie miała być taka wyższa, żeby dawało się wygodniej ręce umyć, a teraz mam wątpliwości.

 

JP113276.jpg

 

Po prawo widać miejsce mające docelowo być bokiem szafy.

W każdym razie zmontowawszy to wszystko, z rozpędu postanowiłem jeszcze zmontować bidettę. Na zdjęciu widać ją nawet po wypakowaniu już z osłon. Tu jednak, niestety nastąpił tak zwany ZONK...

 

Ano, pamiętam, jak montując ją, dużo czasu poświęciłem na ustalenie, jak bardzo ma wystawać z zabudowy. Posługiwałem się w tym celu fabrycznie naniesionymi na ochronną obudowę korpusu znacznikami pokazującymi, dokąd można zabudować. Wyszło pięknie, po naklejeniu płytek, znaczniki akurat wyszły na równo z ich powierzchnią.

I co? I dupa. Za głęboko jest. I teraz albo ozdobna rozeta, albo szlauch do słuchawki. Jedno z drugim naraz ni cholery się nie mieści...

A ponieważ niestety, jedno z drugim być musi, jutro będę miał robótkę dodatkową: meselek, młotek, pracowite wykuwanie jednej płytki, rąbanie dziury w zabudowie GK i przesuwanie bidetty do przodu.

 

Najgorsze jest to, że kompletnie mi brak pomysłu, o co chodzi. Pierwsze moje podejrzenia były, że sam spieprzyłem sprawę, robiąc te znaczniki do poziomu GK, zamiast do płytek, ale nie, to jednak nie o to chodzi, bo równo ze znacznikiem na tej obudowie ochronnej jest takie przewężenie do ścięcia jej nożem i to przewężenie miałem na wierzchu. W fabrycznie źle umieszczony znacznik nie wierzę, więc jedyne, co zostaje, to że ta bidetta się jakoś w tej obudowie ochronnej przesunęła. Tak czy tak dodatkowa robota się zrobiła i to taka raczej ginekologiczna w dodatku...

 

O żesz [...] [...] [...]

 

A żeby brzydkimi wyrazami nie kończyć - oświetlenie w niepomalowanym jeszcze docelowo pokoju młodszego:

 

JP113282.jpg

 

J.

Edytowane przez Jarek.P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Luuuudzieeeee !!!!!

 

Skąd ja piszę !!!!!!

 

Ano, z lasu. A konkretnie z Domu w Lesie :D

Nie, nie przeprowadziliśmy się jeszcze na dobre, póki co to jedynie namiastka wakacji taka jest, ja mam urlop, żona ma urlop (wychowawczy, ale jak zwał tak zwał, urlop jest), więc spędzamy go. W lesie, na łonie. Jak z FWP normalnie :) I tylko standard kwaterunkowy trochę inny. Po pierwsze metraż się różni, bo domek FWPowski miewał w porywach 20m2 wraz z kiblem i przedsionkiem (a jeśli kible wspólne, to i 10m2), a tu jest 10x tyle, po drugie - domki FWPowskie jednak zwykle miały drzwi czy podłogi ciut inne niż goły beton ;)

 

W każdym razie mieszkamy sobie tutaj na tym betonie i robimy pospołu wszystko, żeby go jak najmniej było widać. Ot, choćby taki pokój Wyjątka, który poszedł na pierwszy ogień:

 

JP123284_tn.jpg

 

Wyjątek odkrył właśnie w sobie samorodny talent układacza paneli. A jeśli nawet jeszcze nie paneli, to podkładów panelowych już z całą pewnością. Widoczny na zdjęciu stan to zasługa w dużej mierze jego właśnie. Siedziałem na kolanach we wnęce i docinałem skrawki, zza pleców słyszałem, jak dziecię obwieszcza, że on mi pomaga układać, ale nie przywiązywałem do tego wielkiej wagi. Kiedy jednak się odwróciłem, okazało się, że bardzo porządnie i elegancko dziecię ułożyło spory kawał pokoju, świetnie przy tym spożytkowując resztki i ścinki, a także układając bryty ze sporą fantazją, a nie, jak Tata chciał, tak nudno, jedno za drugim.

Od biedy na zdjęciu można się tej fantazji dopatrzeć.

 

Wczoraj nie dałem rady machnąć całego pokoju, więc Wyjątek spał w nieskończonym:

 

JP123287_tn.jpg

 

I zwracam uwagę na prawą wnęk... TFU! na prawy garaż. Już częściowo zajęty...

 

Dziś natomiast pokój ma już tylko nieolistwowany:

 

JP133289_tn.jpg

 

Nawet roleta w połaciówce się pojawiła (z konieczności. Po tej pierwszej nocy, wschodnie słońce skubańca jakoś przed szóstą obudziło i gówniarz nam przylazł do łóżka, koniecznie pakując się na trzeciego...):

 

JP133288_tn.jpg

 

Rolety były w ramach promocji dorzucane do połaciówek w cenie 1PLN. Nie są jakieś superwymyślne, ale są. Działają.

 

 

 

I parterowa łazienka...

Żeby sobie poprawić humor, zacząłem w niej od skończenia tematyki grzewczej. Grzejnik powiesiłem, podłączyłem i uzbroiłem wszystkie cuda wianki naokoło niego.

 

JP133303_tn.jpg

 

I zbliżenia na oba elementy, mające w przyszłości dbać o komfort użytkownika. Albo o odpowiednią wysokość rachunku za energię elektryczną - w zależności od punktu widzenia :)

 

- Telewizorek od podłogówki, do grzania w nogi:

 

JP133299_tn.jpg

 

- I grzałka grzejnikowa do suszenia ręczników:

 

JP133301_tn.jpg

 

Natomiast owa nieszczęsna bidetta... w międzyczasie wymyśliłem łerkeraunda. Płytkę potłuc i całość przerobić zawsze zdążę. Póki co, ponieważ cały problem wynika z solidnej grubości rozety, wymyśliłem, że po prostu tą rozetę wpuszczę w ścianę, fugując naokoło fugą silikonową. Póki co zacząłem podcinać płytkę dremelem, niestety zjechałem sobie całego diamentowego freza, jutro muszę kupić nowy. Brzegi oczywiście doszlifuję na równo:

 

JP133291_tn.jpg

 

J.

 

PS: kurcze, jak tu fajnie. Najchętniej już bym tu został. Nawet na tych wylewkach...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W komentarzach u Netbeta ktoś ładnie określił stan zmęczenia, w którym nawet włosy i buty bolą.

 

Tyle napiszę: "o, to to!". I włosy (od trocin) i buty (od... w sumie sam nie wiem, od czego, ale też). Jednak taki maraton prac fizycznych od rana do późnego wieczora i dzień w dzień, to ciężka sprawa.

Ale przynajmniej efekty tego jakieś zostają. Np trociny. Dziś, po heblowaniu i szlifowaniu jętek w pokoju młodszego trociny miałem absolutnie wszędzie. Nie, nie opiszę dokładnie, gdzie je konkretnie miałem, bo po pierwsze musiałbym bardzo długo, po drugie, nie zawsze przyzwoicie. Prościej mi wymienić, gdzie trocin nie miałem. Bo np. w otrzewnej ich nie miałem. W śledzionie raczej też nie. Bo w płucach, żołądku - już owszem. Wydłubywałem sobie drewnianego wióra z oka, czy też zaskoczony odkrywałem, ile trocin może się zmieścić w uchu czy pępku... i tak dalej :)

Niestety, przy heblowaniu załatwiłem sobie heblarkę. O gwoździa złośliwie wbitego w jętkę przez cieśli. Heblarka żyje, ale jej noże takie jakieś krótsze z jednej strony się zrobiły...

 

JP153326.jpg

 

Ale, zwłokami heblarki i deltą jakoś się udało. Jętki młodszego w stanie docelowym:

 

JP153338.jpg

 

Młodsza latorośl, do tej pory nie była jakoś specjalnie tu eksponowana, pora więc to zmienić.

Dziecię na budowie czuje się bardzo dobrze, co prawda pada zmęczony czasem w sposób trudny do przewidzenia:

 

JP133308.jpg

 

ale zwykle jest pełen życia i energii i baaardzo się domaga wolności. Głównie po to, żeby w rzadkich chwilach, kiedy jej dostąpi (wybaczcie, ale raczkującego berbecia na wylewki nie puszczamy) obmacać wszystko, co go interesuje. Np. gniazdka. Gniazdka to jego wieeeelka miłość (moja krew!). Tu, po zapanelowaniu pokoju Wyjątka, dzieciątko zrobiło na czworakach rundę wokół pokoju, konsekwentnie od gniazdka do gniazdka:

 

JP143313.jpg

JP143315.jpg

JP143317.jpg

JP143319.jpg

JP143320.jpg

 

Wczoraj udało mi się zapanelować garderobę.

 

JP143309.jpg

 

I niestety, na tym prace panelizacyjne się skończyły. Kolana mnie wysiedli. Oba. Nie wiem, czemu akurat przy panelach takie problemy wychodzą, płytki przecież też na klęczkach się robi, hydraulikę również i nie było problemu. Tu - zgrrroza. W każdym razie dziś usiłowałem zacząć panele w pokoju młodszego i nie dało się. Za cholerę.

 

A ponieważ czasu szkoda na odpoczynek, podokańczawszy mnóstwo zaległości, wróciłem do mocno zaniedbanego tematu - mojej serwerowni. Sprowadziłem do niej brakujące kable (idące przez poddasze i tam sobie leżące w kłębie). Efekt w szafie - malowniczy:

 

JP153330.jpg

 

I po uporządkowaniu:

 

JP153337.jpg

 

Jak widać, w racku pojawiły się już pierwsze zabawki. Osoby zorientowane w IT proszone są o nie parskanie śmiechem i nie stukanie się palcem w czoło! Ten router widoczny na zdjęciu oczywiście nie jest mi potrzebny absolutnie do niczego, na codzień on nawet nie będzie włączony. Ale mam, czasem się nim bawię, po co ma się poniewierać, jak tu ma takie fajne miejsce i co tu dużo gadać - prestiż w szafie mi robi :D

 

I ostatnia sprawa - parapet w pokoju młodszego wstawiałem.

 

JP153339.jpg

 

 

Wstawiałem i wstawiałem i... i nie wstawiłem. Pistolet do pianki mi zmarł. Zaschło mu się na amen. Nie wiedzieć, czemu, niestety. Zostawiony był na piance, w butli jeszcze z połowa, ciśnienie więc było, zawsze tak zostawiałem i było ok. A dziś - zdechło. Trzeba będzie kupić kolejny...

 

J.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale ja, kurcze, mam nakolanniki. Porządne, robociarskie, produkcji potentata narzędziowego "Topex" (a nie jakieśtam... rowerowe!). Kupione jeszcze za czasów walki z izolacja poziomą i zarzucone w kąt, ponieważ bardziej przeszkadzały, niż pomagały.

Obecnie postanowiłem się z nimi przeprosić i nawet faktycznie jest trochę lepiej, ale... ale w budowlanej zawierusze gdzieś mi się jeden z nich zapodział. Tak więc dziś robiłem podłogę w jednym nakolanniku i jednym kawałku styropianu wciśniętym do takiej specjalnej kieszonki na kolanie roboczych spodenek. Kieszonki, która by była nawet całkiem całkiem, gdyby była ciut wyżej i miała jakiekolwiek zamknięcie, choć na rzepa (otwiera się od dołu).

 

Tak czy tak, myślę, że rzecz jest związana nie tylko z samym faktem klęczenia na kolanach, ale raczej kilometrów na nich pokonywanych przy tych panelach. Hydraulika czy terakota na podłodze to jednak bardziej stacjonarna robota jest.

 

J.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I po urlopie...

 

Urlop wg oficjalnej nomenklatury nazywał się "wypoczynkowy". I fajnie, wypoczynek się należy jak psu buda, o tośmy na barykadach z kapitalistami walczyli w końcu! Tylko czemu, kurcze, po tym wypoczynku, siadając na krześle stękam, wstając z tego krzesła stękam (i nie jestem w stanie się podnieść bez podparcia), a schylenie się do własnych butów stało się nagle sporym logistycznym wyzwaniem... :confused:

 

Nic to. Dobrze jest. Dzień, w którym będąc w naszym Domu w Lesie będę mógł po prostu sobie siedzieć z piwkiem w garści i kontemplować naturę, bez zastanawiania się, że to trzeba zrobić, tamto trzeba zrobić, a ja tu czas marnuję, coraz bliższy!

 

A właśnie, a'propos kontemplowania natury - kolejne zwierzątka się do nas wprowadziły. Od razu dwa, w pełni zadomowione, nic się nas nie bojące i generalnie czujące się w obejściu, jak u siebie w domu, a na nas patrzące jak na coś pośredniego między gośćmi a intruzami. Z dość płynną granicą między jednym a drugim.

Zwierzątka wyglądają tak:

 

JP193364.jpg

 

i jak pisałem, są dwa, albo nie boją się ludzi, albo ktoś je już oswoił, bo przylatują tak po prostu, chodzą sobie o dwa metry od nas i patrzą. Wielce wymownym wzrokiem patrzą...

 

"Rozdziobią nas kruki, wrony"?...

 

W pierwszej chwili nawet pomysł mania gawronów podwórzowych mi się spodobał, ptaszydło duże, dziób ma dość przekonujący, trochę podszkolić w technice ataku, dorobić system rozpoznawania celu swój/obcy i lepsze od psa podwórzowego by takie gawrony podwórzowe były. Niestety jednak, ptaszydła same na siebie wydały wyrok, polując na moich oczach na naszą podwórzową wiewiórkę. O nie! Wiewiórka ma zostać! A gawrony albo się z tym pogodzą albo won, fora ze dwora! Bo wiatrówkę kupię!

 

Druga rzecz związana z naturą, to nasze szambo. Nieopróżniane od nowości, bo i nie było po co. Tak więc stało sobie od półtora roku, nawet jakichś bakterii tam kiedyś wsypałem, mikroświat w środku się rozwijał, ewoluował...

Ja tu sobie czasem żartuję o różnych formach życia zalęgniętych w wiadrach ze starą wodą itp, które już właśnie na etapie wynajdywania koła są. No ale, sami powiedzcie, jak inaczej wytłumaczyć to, co za chwilę opiszę?

Moja małżonka, normalnie wychowana całe życie na blokowej kanalizacji, o szambie nie mająca żadnego powodu, żeby pamiętać i jak najbardziej nie pamiętająca o nim przez całe te półtora roku, nagle mieszkając tam zaczęła po ileś razy dziennie przypominać, że trzeba sprawdzić, czy szambo nie jest przepełnione. Ja oczywiście za każdym razem odpowiadałem... no to, co zwykle odpowiadają statystycznie przeciętni mężowie na wygłaszane niespodziewanie przez ich małżonki uwagi, że cośtam trzebaby zrobić :lol: [oj taki jeden wyraz na literę "z" ;)], ale w końcu za którymś przypomnieniem, westchnąwszy ciężko wziąłem pogrzebacz, otworzyłem dekiel szamba i... i nie, przepełnione nie było. Do osiągnięcia poziomu górnej pokrywy brakowało może z 5 centymetrów.

 

Do szamba jest wprowadzony peszel, miałem tam robić ultradźwiękowy czujnik poziomu... no wiadomo czego. Ale w sumie po co? Skoro szambowe życie jest już na tyle zaawansowane w swoim rozwoju, że nawet telepatię opanowało? Jak już tam zaczniemy mieszkać, spróbuję nawiązać jakieś obustronne porozumienie. Albo może spuszczę w kiblu podręcznik matematyki?...

 

A co przez ten tydzień zostało zrobione?

- jętki,

- podłogi,

- framugi,

- drzwi,

- milion poprawek rzeczy robionych dotychczas.

 

Wszystko rzecz jasna nie w stu procentach. Podłogi są póki co w obu pokojach dziecinnych i obu garderobach. Parę zdjęć:

Pokój młodszego, w tle widać już zapanelowaną garderobę:

 

JP163342.jpg

 

I nasza garderoba, już wyposażona w listwy przypodłogowe (listwowanie zostawiam na póóóóóźniej, ale tu na próbę przykręciłem):

 

JP193368.jpg

 

Jętki w zasadzie już skończone byłyby wszystkie, niestety nowokupiona szlifierka delta okazała się być jakaś wybitnie nietrwała i muszę ją oddać do naprawy gwarancyjnej. Sam pokój gościnny mi został do zrobienia, ale delta przestała trzymać papier ścierny, nie wiem, rzep na stopie się wytarł, zagniótł, przegrzał?... Dobra, wiem, że Skill to marka do amatorskich zastosowań, ale ja, kurcze, przecież te jętki całkowicie amatorsko szlifowałem. Co z tego, że po parę godzin dziennie? Płacił mi ktoś za to? Nie! Więc amatorsko!

 

Efekty? Jętki już odmalowane pokazywałem wcześniej, więc, żeby się nie powtarzać - dla odmiany słup w naszej sypialni wraz z mieczem, który pierwotnie był czarrrrny (no taki się cieślom użył):

 

JP183355.jpg

 

Na słupie będzie kinkiet.

I wystający ze skosu poddasza kawałek murłaty. Kawałek, który nam wszyscy po kolei chcieli ucinać, cieśle, dekarze, tynkarze, na końcu poddaszowcy, wszyscy oni dochodząc do tego pomieszczenia i napotykając tą wystającą belkę stwierdzali autorytatywnie "a to, to się utnie", na co z gardła mojej małżonki rozlegał się w odpowiedzi wściekły bulgot przechodzący stopniowo w głuche warczenie, na końcu oddechu dopiero przeradzające się w złowrogie, spomiędzy zaciśniętych zębów dobywające się: "niepozzzwwwwaaalam!!!!"

 

Belka obroniona, odszlifowana, a jeszcze nie pokryta lazurą, w całej okazałości:

 

JP183356.jpg

 

Docelowo będzie sobie pod nią wisiał zegar. Dwustronny, taki model, jak ze starego dworca kolejowego. Można takie kupić, ale nie napiszę gdzie, bo wobec tych wszystkich konkurencyjnych dzienników budowy, pokazujących inspirki z designerskich portali, nie będę z Jyskiem wyskakiwał, nie? ;)

 

Framugi i drzwi wewnętrzne. Zaczęliśmy od nieraz już tu pokazywanych framug drewnianych, amatorsko lakierowanych. Takie tez miały być i drzwi, ale szczerze mówiąc zaczął mnie przerażać ogrom pracy niezbędnej do ich wykończenia. Stanęło więc na drzwiach z MDFu. I takichże framugach na cały parter. Na poddaszu, wszystkie widoczne framugi będą moje drewniane, a cały dół będzie MDFowy. I w zasadzie już w sporym stopniu jest, choć muszę stwierdzić, że w porównaniu z tymi moimi sosnowymi framugami, te MDFowe to straszny badziew jest. Co z tego, że szybko się montuje, jak delikatne toto takie i takie jakieś... badziewne.

 

Drzwi do mojego warsztatu:

 

JP183344.jpg

 

Czy do kotłowni (póki co bez sufitu - to miejsce ma dłuższą historię - najpierw murarze wymurowali nadproże w złym miejscu, potem my stwierdziliśmy, że w sumie może być, od strony kotłowni się tu pawlacz zrobi, teraz tylko trzeba ten pawlacz dorobić i będzie git!):

 

JP183346.jpg

 

I oba (oboje? obadwa?) te drzwi już w pełnej okazałości (brak tylko opasek i klamek):

 

JP183354.jpg

 

Kibel widoczny w rogu zdjęcia tylko tak sobie tam stoi, proszę nie myśleć! To zdemontowany tymczasowiec jest.

 

A i jeszcze jedno pytanie do zorientowanych osób mam - jak się tak właściwie wykańcza glify w przypadku stałych framug z MDFu? Instrukcja o tym nic nie mówi, ja te drzwi warsztatowe póki co normalnie zatynkowałem. Framuga była zabezpieczona taśmą malarską profi (taka niebieska, od popularnej żółtej różni się tym, że popularna żółta słabo się przykleja i bardzo ciężko odkleja, a ta niebieska profi dokładnie odwrotnie) i niby nic się z nia nie stało złego, ale mam mimo wszystko pewne obawy, czy nie spuchnie.

 

JP183352.jpg

 

I tak, wiem, że styk będzie się kruszył, wstawię sobie tam jeszcze ćwierćwałek, jak już ten tynk wyrównam i zafilcuję (to co na zdjęciu to stan zaraz po nałożeniu), chodzi mi raczej o to, czy ten MDF jakoś się nie zmarszczy, nie spuchnie. I jak to zrobić inaczej, lepiej (pomijam framugi regulowane, tu nijak mi nie pasują).

 

Poprawki, popraweczki. Tych, jak zwykle, jest bez liku. A to jakaś lampa okazuje się by ć nie w tym miejscu, co psuje symetrię, nie gra z wystrojem, zakłóca harmonię i generalnie spędza sen z powiek mojej małżonki ;)

 

JP183349.jpg

 

A to jedno gniazdko w całym rzędzie kuchennych okazuje się być 3cm wyżej niż inne, co przy płytkach 10x10cm jest widoczne jak cholera i trzeba poprawić, wymieniając przy tym podcinaną płytkę na nową:

 

JP183353.jpg

 

A i przy okazji - kiedy pokazywałem klejenie tych kuchennych płytek, ktoś tu się dziwił, że nie boję się kleić je wprost na malowaną emulsją ścianę. Tu jest najlepsza odpowiedź:

 

JP173343.jpg

 

A po ludzku: nie, nie obawiam się, bowiem zrywana płytka odeszła wraz z klejem, ową farbą, podkładem i cienką warstwą tynku. Więcej powiem: cieszyłbym się, gdyby inne płytki trzymały się tak, jak te, klejone do farby.

 

Kolejne poprawki - parterowa łazienka, czyli newerending story. Bidetta - robi się. Robi się też ściana, wcześniej niezapłytkowana z powodu, że docelowo ma tam być szafa. Ponieważ jednak szafy narazie nie ma, a płytek zostało podejrzanie dużo, stwierdziliśmy, że dopłytkujemy do końca. Dopłytkowałem:

 

JP183348.jpg

 

Bok też dopłytkuję, ale tu klej mi się skończył, stąd niedoróba.

 

I ostatnia rzecz - serwerownia. Robiona już w ramach odpoczynku po całodziennych znojach, przed pójściem spać. Sieć poddasza w trakcie szycia:

 

JP183357.jpg

 

I zrobiona, jak widać wszystko na bieżąco "przedzwaniane" (dzięki czemu znalazłem już jedno uszkodzone gniazdko)

 

JP183359.jpg

 

Pod tym patchpanelem dojdzie drugi taki sam na sieć parteru oraz być może jeszcze trzeci na "cuda i dziwy" w stylu zakończeń linii RS485. Owe cuda i dziwy spokojnie by mi weszły na wolne gniazdka tych dwóch pierwszych paneli, ale miejsce jest, panele mam, będzie może bardziej logicznie, elegancko? Nie wiem, zastanowię się jeszcze, policzę dokładnie, ile owych cudów i dziwów będzie...

 

Ciąg dalszy wkrótce.

 

J.

Edytowane przez Jarek.P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No bardzo piękny opis / dziennik :) Dołączam się do poprzedników i również stwierdzam, że działeczka przyjemna.

Pewnie urodzi się sporo pytań w mojej głowie jak już będę ruszać z budową (na razie trzeba jednak wybrać projekt i przymierzyć sie do pozwolenia na budowę).

 

Z czego robiłeś izolacje poziome ?

 

A tak przy okazji - ponieważ jestem po lekturze pierwszych kilkunastu stron (doszedłem do SSO) ... widziałem że pięknie szło Ci układanie kanalizacji - powiedz proszę, czy rurki po prostu kupowałeś to w pobliskiej Castoramie / Leroy Merlin ... czy jednak warto poszukać rurek gdzieś na składach / u producenta ?

 

Sąsiedzkie pozdrowienia,

Aleksander.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Aleksander_ - Dzięki :)

 

Co do pytań:

- izolacja pozioma? Zależy która. Tą fundamentową mam po prostu z kupionej w Castoramie folii "fundamentowej" (takiej dość grubej ceraty z PVC, sprzedawanej w rolkach o różnych szerokościach). Kładzione jest to w jednej warstwie, bez żadnych mas bitumicznych do klejenia, ale warunki wodne u nas dobre, woda gruntowa co prawda wysoko (1,5-2m), ale nad nią żwirowaty piasek, nic nie podciąga. Izolacja na wylewkach natomiast to dysperbit 50/50 z wodą, na to papa termozgrzewalna i na wierzch jeszcze folia PE 0,3mm.

 

- Kanalizacja - sprawdzałem ceny w wielu miejscach i najlepszy stosunek jakość/cena miała Castorama. Rury "Pipeline" były dość solidne, a przy tym w miarę tanie. Tańsze rury miał wtedy Leroj, ale bardzo kiepskie wrażenie robiły, jakieś takie cienkie i wiotkie... Mocno się zastanawiałem, czy nie dopłacić i nie kupić Vawina w składzie budowlanym, ale w końcu odpuściłem. Różnica w cenie była znaczna, natomiast jakościowo mi na wygląd ten wavin nie odbiegał od Pipeline, ścianki miał podobnej grubości bądź, w przypadku pomarańczowych rur ziemnych wręcz cieńsze.

 

J.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

witaj Jarku

Dawno mnie nie było

dajesz czadu dosłownie wszystko własnemi rencami działając - podziwiam zaparcia i zazdroszczę ... czasu :)

choć jak to bywa pewnie coś kosztem czegoś w tym przypadku rodziny

 

ale ja o innym

odnośnie ostatniego wpisu - każda rurka ma grubość i tak np. wavina można kupić 2,5 3,2 lub 4 mm - zależy gdzie dajesz i ile chcesz wydać

kiedyś pisałem Ci - ja kupiłem w ząbkach w hurtowni - jak wziąłem za ponad 1,5 tysiaka to dostałem ceny chyba takie jak w casto - no trzeba sprawdzić i poszukać

miałem takie i takie rury - różnice widać bardzo podczas cięcia kątówką - Wavin sie sypie inne sie topią

nie wiem co lepsze ale Wavin ma renomę....

 

obejrzałem twojego racka i cóż - tylko pozazdrościć - router faktycznie dodaje prestiżu :)

ja zrobiłem cos a'la substytut racka więc nawet nie opisywałem w dzienniku

ale powiedz proszę co to jest ponad patch panelem a pod switchem?

 

a napisz proszę jak z netem - z czego zamierzasz korzystać?

znasz się może na radiówkach - chodzi mi o kwestię sprzętu....

 

Pozdr

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cóż, może mało szukałem, ale hurtownie, które obdzwoniłem miały Wavina fi160 tylko ze ścianką 3,2mm, podczas, gdy kupiony pzeze mnie Pipeline miał 4mm. I co ważniejsze, był w "sklepie za rogiem" i miałem komfort naładowania rurkami i kształtkami połowy bagażnika, a potem zwrócenia niewykorzystanej reszty.

Przynajmniej teoretycznie, bo po pierwsze, porządkując barakowóz przed jego sprzedażą, odkryłem cały jutowy worek pełen kształtek fi110 i fi7, ewidentnie przygotowanych do zwrócenia i... zapomnianych, po dwóch latach zwracać to teraz trochę mi głupio.

Po drugie zaś... zwracałem wtedy tą hydraulikę w sobotę, w godzinach castoramowego szczytu, a że w dodatku trafiłem na bardzo niemrawą kasjerkę na "zwrotach", trwało to bardzo długo (cała kupa kształtek i plik paragonów, każdy z nich na kilkadziesiąt pozycji). Skutek był taki, że zrobiłem tam nielichy zator, a następna osoba z kolejki, bardzo nerwowy facet, niemalże mnie usiłował tam w tym sklepie pobić :)

 

Co do racka - cały czas rośnie, nie mam czasu i siły robić bieżących wpisów (bo tak, korzystając ze święta i długiego weekendu, cały czas siedzę na budowie i "świętuję"), więc aktualne zdjęcie pokażę dopiero niebawem, ale już tam jest sporo więcej sprzętu niż na tej fotce powyżej.

A co to jest to coś ponad patchpannelem? Faktycznie, na zdjęciu wygląda to niemal jak lądownik marsjański, a już superduper serwer to z całą pewnością, ale nic z tego, to najzwyklejszy w świecie organizer patchcordów, który na zdjęciu tak okazale wyszedł :D

 

I net wreszcie. Szczerze odpowiem: nie wiem. Chodziła po mojej okolicy jakaś firma oferująca internet radiowy, antenę mają nawet całkiem niedaleko, tylko ten mój las bruździ. Co prawda usiłowali mnie przekonywać, że jeśli machniemy antenę na kiju przy ogrodzeniu, to będzie ok, bo między drzewami przestrzeli, ale znając się na radiu "służbowo" wiem z praktyki, ile takie przestrzeliwanie się między roślinnością jest warte.

Na poważnie, liczę na internet radiowy od tego, bądź innego dostawcy, z anteną wyniesioną gdzieś na dach, może nawet ma maszcie rurowym, tak, żeby dom sąsiada (stojący niestety na drodze sygnału) przestrzelić. Ewentualnie, marzy mi się czasem "duże" łącze oparte na radiolinii kierunkowej i świadczenie usług "dostęp do internetu by Jarek.P" dla okolicznej ludności ;)

 

J.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ech, całe szczęście, że normalny roboczy tydzień się rozpoczął, do pracy trzeba chodzić, zamiast na budowę i wreszcie jest szansa na to, że uda się odpocząć...

 

Na domiar złego jeszcze w weekend imprezkę na budowie zrobiliśmy, z okazji pierwszych urodzin młodszej latorośli (i przy okazji, jako trening do parapetówy) i... i co ja mogę powiedzieć. Może tyle, żeby Wody Brzozowej nie pić. Bo strrrasznie potem po niej łeb boli. A wydawać by się mogło, że Nemiroff to taka porządna marka... Ech, upodlić się trzeba, żeby wiedzę zdobyć...

 

Ale żeby nie było, że myśmy tam tylko tą... no, Wódę Brzozową chleli, były i bardziej kulturalne dania. Na przykład, jak przystało na utrzymane w klimacie raczej-prowansalskim wnętrza, deska serów. Deska zrobiona na poczekaniu z tego, co było pod ręką. A że u nas, cały czas głównymi rzeczami będącymi pod ręką są deski poszalunkowe, to cóż... po co było szukać? Wziąłem kawał deski, wziąłem heblarkę, młotek, dwa duże gwoździe i proszę bardzo (tu w stanie już częściowo pożartym, pod koniec imprezy):

 

JP263418.jpg

 

Nic, mniejsza o przyziemności, wracam do bardziej kulturalnych spraw. Oświecenie bowiem u nas zapanowało. Niemal powszechne.

Po pierwsze małżonka zebrała się w sobie i polikwidowała wszystkie liczne składy rzeczy z tabliczkami "na razie niech to tutaj stoi a potem się zobaczy". A ponieważ takie składowiska zwykle rozmnażają się potem samoistnie przez pączkowanie (do jednej stojącej paki dostawia się zwykle kolejne), w rezultacie, przez salon było jeszcze całkiem niedawno ciężko przejść.

Obecnie wszystkie takie składy są polikwidowane i skompresowane do jednego pomieszczenia, konkretnie do mojego warsztatu, do którego tym samym nie da się już wejść w żaden żywy sposób, a i drzwi zamknąć (tak! są już tam drzwi!) też zwykle nie jest tak łatwo, bowiem co i rusz cośtam się usiłuje przez te drzwi szczerzyć.

 

Ale wróćmy do oświecenia. Oto nasz obecny hol!:

 

JP263390.jpg

 

Rampa na suficie cały czas niezrobiona, ale za to ściany.... I oświetlenie boczne... I tak, wiem, jak sufit będę szpachlował, to się to wszystko upierdzieli, ale trudno, wtedy te lampy pościągam, a ściany i tak póki co jedną warstwę na sobie mają, ale przynajmniej się nacieszymy ich stanem obecnym.

Czujne oko dopatrzy się też na ścianie założonych już drzwiczek do szachtu z rozdzielaczem CO, który tym samym przestał straszyć wreszcie.

 

Tak samo, nie miałem do tej pory okazji się pochwalić oświetleniem jadalniowo-kuchniowym. Oto i ono:

 

Jadalnia i lampa docelowo mająca wisieć nad stołem jadalnianym (i proszę dobrze się przyjrzeć zdjęciu, tam połowa linek to tylko cienie tych prawdziwych są):

 

JP263421.jpg

 

I kuchnia:

 

JP263419.jpg

 

I wreszcie - kącik "herbaciany" w naszej sypialni. Lampę słabo widać, samo zdjęcie też krzywe, a wszystko za sprawą poimprezowego syndromu "the day after"... Stół wraz z serwetą oraz (niewidocznymi na zdjęciu) krzesłami dostaliśmy w prezencie od babci, z jej mieszkania. Przydadzą się. Zwłaszcza, że starsze od nas, solidna robota, która, jeśli Wyjątek ich nie wykończy teraz, to znaczy że przetrwa kolejne trzy pokolenia.

 

JP263398.jpg

 

Tyle z tematu oświecenia. Zejdźmy teraz do rzeczy bardziej przyziemnych. Znaczy, do parterowej łazienki. Gdzie, dzięki zaproszonym na imprezę kolegom (którzy pomogli wnieść ciężką jak jasny piorun szybę) oraz mojej małżonce (która nie pozwoliła mi montować tej szyby zaraz po imprezie, mimo, że barrrrzzzzo chciałem), nasz zakątek kąpielowy wygląda już (niemal) docelowo:

 

JP263391.jpg

 

A dlaczego niemal? Ano dlatego, że w oryginalnej konstrukcji tego brodzika, jego prawy bok również był zamknięty szybą, a szczyty obu szyb były łączone wraz ze ścianą (tą z oknem) wygiętą w pałąk rurą. U nas, ponieważ 15cm za bokiem brodzika jest ściana, montowanie tejże szyby mijało się z celem (bo i po co?). Został natomiast problem z rurą. Zamontowana ot tak po prostu, z prawym końcem swobodnie dyndającym... dyndała. Całość okazała się na tyle wiotka, że było to nie do przyjęcia. Trzeba wykombinować jakiś uchwyt ścienny do tej rury, albo uchwyt uchwytu oryginalnego (do montażu na szybę).

Niemniej... brodzik już można podziwiać. O korzystaniu nie wspominając nawet, bo to się samo przez się :D

 

Panelizacja też postępuje. Wolno, bo przez te dwa tygodnie baaardzo mocno ją w kościach poczułem i zacząłęm ja realizować małymi porcjami, po trochu, niemniej pokój młodszego zapanelowany już w pełni, co więcej, wyposażony w praktyczną bramkę, niezbędną do momentu, w którym dziecię będzie w stanie zrozumieć prostą komendę "siedzieć mi tu i nosa nie wychylać mi za drzwi, gówniarzu jeden!" ;) zaczął juz pełnić swoją docelową rolę:

 

JP263384.jpg

 

Od razu do kompletu pokój Wyjątka, który co prawda zrobiony został już kawałek czasu temu, niemniej również zaczął pełnić swą docelową funkcję:

 

JP263388.jpg

 

I nasza sypialnia. Póki co zapanelowana w 1/3:

 

JP263385.jpg

 

Robi się też w wolnych chwilach serwerownia. Od ostatniego zdjęcia pojawił się drugi patchpannel, na nim rozszyty cały parter. A pod patchpanelami - holdery do łączówek Krone. Założyłem dwa, czy oba będą potrzebne, czy zmieszczę się na jednym - zobaczy się w praniu. Rozszywanie "makaronu" dopiero zaczęte.

 

JP263423.jpg

 

W każdym razie, wszystkim stukającym się w głowę w temacie "Po co komu do prywatnego domu rack wielkości, której niejedna firma nie ma u siebie" zwracam uwagę, że jego zapełnianie idzie całkiem sprawnie :)

 

I ostatni temat na dziś - brama "gospodarcza" i furtki. Stanowiące jaskrawy przykład tego, co wielu budujących odkrywa na własnej skórze: od fachowców wszelakich im dalej, tym lepiej dla własnego zdrowia psychicznego.

W sumie... tutaj, to nawet i po cześci nasza wina jest, bo mogliśmy po prostu lepiej tematu dopilnować, patrzeć na ręce, zatwierdzić produkcję dopiero po starannym rozrysowaniu zwymiarowanych elementów, żeby wszystko było jasne.

A tak - fachowiec był typu "stary znajomy", miał zrobić prostą robotę, umówiona na gębę, wszelakie informacje na gębę, cośtam zapomniał, coś innego źle zrozumiał i wyszło w cały świat.

 

Najpierw zadzwonił powiedzieć, że już kończy i żeby mu prąd zostawić na podwórku, bo na montaż będzie potrzebny (pod naszą nieobecność miał montować). A i przy okazji, na tych betonowych słupkach, to co my tam będziemy mieli?

- no okładzinę ze sztucznego kamienia - ja mu na to - tak jak panu mówiłem i nawet pokazywałem próbkę.

- eeeee..... - słychać, jak mu szczęka opadła - a jakie to jest grube?

- razem z klejem, do 3cm trzeba liczyć.

- acha... faktycznie mówił Pan, ale zapomniałem, cholera, to trzeba będzie wszystko zwęzić. Ale to się zrobi.

 

I robiło się. O ile brama, czy furtka śmietnikowa, miały być samymi ramami pod sztachety i ich zwężenie nie stanowiło problemu, tak, jako główną furtkę wejściową powiesił nam takiego potworka:

 

JP263394.jpg

 

Na zdjęciu nie widać dokładnie, ale furtka była chyba obcięta z obu boków, z każdego o inną długość, wskutek czego pręty są niesymetryczne, przy zawiasach jeden wypada już poza furtką, łuk na górze jest w cały świat, na domiar złego całość jest krzywo. A także od góry za krótka, od dołu też za krótka.

 

Brama i furtka śmietnikowa też są spieprzone. Za wysokie z kolei. To co jest, ma być samym stelażem do sztachet, ale sztachety miały być od góry w łuk, który miał nie wystawać ponad linię słupków. I też o tym mówiliśmy, facet marudził, że wąsy do zawiasów ze słupków ma za wysoko, ale, jak stwierdził "to się coś wymyśli". I super, ale liczyliśmy na to, że wymyśli się coś innego niż "to zrobię tak jak jest".

 

JP263393.jpg

 

"A bo on nie mógł tego górnego zawiasu wieszać niżej na kotwach, bo ta brama ciężka, to kotwa się wyrwie". Mówię mu na to, że można słupek na wylot przewiercić i pręt z drugiej strony zakontrować nakrętką. "A to tak się nie da, bo to się wiertło zakleszczy w takim grubym betonie, na zbrojenie się trafi", no nie da się i już. Sam mu obiecałem, że te dziury powiercę. I powierciłem. Widać je na zdjęciu.

W każdym razie rezultat jest taki, że facet obrażony na nas, my źli na niego, atmosfera panuje ciężka. Ma poprawiać, co z tego wyjdzie - zobaczymy.

A wystarczyło się dogadać staranniej (to uwaga zarówno do nas, po fakcie, jak i do niego [a raczej innych czytających to fachowców, bo ten rysunków nie chciał, mimo że przy wstępnych rozmowach oferowaliśmy, ale on to kwitował krótkim "ja wiem, jak takie rzeczy się robi"]).

Albo, zakasać rękawy, kupić spawarkę, przypomnieć sobie zapomnianą już lekko sztukę spawania i pospawać takie bramy samemu...

 

J.

Edytowane przez Jarek.P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W czyśćcu byłem...

 

Czyściec miał postać dużego sklepu wnętrzarskiego. Bardzo dużego. Więcej powiem, zaje&%%$ (no to słowo, co go Miodek tak bardzo nie lubi) dużego.

Wypełnionego straszliwym, ciągnącym się w nieskończoność labiryntem alejek, po których dusze potępione snują się bez końca, bezskutecznie usiłując znaleźć wyjście, każdy ze swoim osobistym cerberem. Coponiektórzy w ramach dodatkowej pokuty muszą nieść charakterystyczne żółte torby wypełnione ciężarami, szczególni grzesznicy przykuci są do wózków, które muszą przed sobą pchać.

 

Wejście do czyśćca odbywa się niewinnie i nie wygląda groźnie, ale to wrażenie szybko mija. Zwykle już około działu "sypialnie" zaczyna się odczuwać wyraźnie, że coś jest nie tak, a w "kuchniach" nawet najwytrwalsi tracą nadzieję. Ta na moment wraca zaraz za działem "pokój dziecinny", kiedy to widzimy coś, co wygląda na koniec sklepu i jest bar nawet, ale rychło się okazuje, że to jedynie podpucha, bowiem bar oferuje dania, które nie dość, że niesmaczne, to jeszcze są w ilościach, które zapewniają co najwyżej podrażnienie wygłodzonego żołądka, a potem... a potem się okazuje, że to bynajmniej nie jest koniec sklepu. Tylko ta łatwiejsza połowa...

 

Żyję w każdym razie, pokutę miałem chyba zadaną krótką, bo wyjście udało się znaleźć jeszcze przed zmrokiem, nie wciągnął mnie tez nigdzie za regały żaden potwór czyśćcowy.

 

A do budowy wracając - do paneli nie miałem w ten weekend siły, zajęliśmy się więc z małżonką dalszym ciągiem holu. Konkretnie - postanowiłem skończyć wreszcie ten nieszczęsny podwieszany sufit. Rampę opitoliłem wokół ciętymi paskami płyty, zostawiłem jedynie nieprzykręcone jeszcze pionowe elementy, bowiem jakoś muszę tam kable przeciągnąć, a tych nie przeciągnę, póki nie będę wiedział gdzie je mam przeciągnąć, a nie będę wiedział gdzie je mam przeciągnąć, póki nie kupię źródeł światła, a nie kupię źródeł światła, póki nie zamówię styropianowych profili tworzących samą rampę, a nie zamówię... yyyy..... STOP!

 

W każdym razie zrobiwszy łatwiejszą część sufitu postanowiłem zapłytować też i tą trudniejszą. I tu właśnie przypomniało się stare przysłowie gdzieś z czasów mojego przedszkola, a brzmiące "nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku". Jakiś czas temu Netbet zabierał się w swoim dzienniku za planowanie gipskartonienia. Pozwoliłem sobie wtedy ponabijać się w jego komentarzach z wizji przedstawiającej Netbeta trzymającego na głowie trzydziestokilową i ponaddwumetrową płytę GK, który przyciskając ją w środku ciężkości głową do sufitu obraca się wokół osi i wali wkręty naokoło siebie.

Wesoło wtedy było... eechhh....

 

Pierwszy mój pomysł na wczoraj był podobny. To mały sufit, cięta płyta, to dam se rade bez żadnych podnośników, na głowę płytę zarzucę. Płyta 165x120cm, waga... a coś pod dwadzieścia kilo, co to dla mnie, starego doświadczonego pakera, co to siłownię nawet całkiem niedawno na obrazku oglądał.

Cóż, płytę dociąłem i już znosząc ją do holu czułem, że to chyba jednak nie będzie takie proste, jak mi się zdawało. Płytę zarzuciłem sobie na głowę, wydając przy tym odgłosy godne Pudziana dźwigającego samochód, to nawet się udało. Ale wejście z tą płytą na głowie na drabinę, wprowadzając ją przy tym na miejsce między dwie ściany - to już mnie przerosło, po pierwsze płyta się strasznie usamodzielniała, po drugie ja miałem wrażenie, że mi zaraz, z przeproszeniem, żyłka pierdząca pęknie.

 

Drugie podejście postanowiłem wykonać już z pomocą. Pomocników było troje: drabina przystawna (góra od nowokupionej drabinki 3x9), żona oraz grabie. Ostatnia dwójka stanowiła komplet. Drabinę postawiłem przy ścianie, miała stanowić wspornik, a jednocześnie szyny montażowe. Płyta oparta o drabinę została po niej wepchnięta pod sufit, a jak jej brzeg już się zaklinował między szczytem drabiny a stelażem, ja mogłem drugi koniec dźwignąć do góry, przyprzeć do sufitu najpierw sobą samym, a potem żoną z grabiami. I wtedy dopiero spojrzałem ponad siebie i co oczy me ujrzały? Ano napisy...

Nie, nie końcowe, żadnego "The end" i żadnej listy płac, normalne napisy, jak to na "lewej" stronie płyty GK.

Normalnie mało mnie szlag nie trafił. Na zdejmowanie tej płyty, jej obracanie i montowanie od nowa nie miałem już ani sił, ani ochoty. Podparłszy płytę żoną z grabiami, poszedłem napić się piwa, popstrykać pamiątkowe zdjęcia i zupełnie nie rozumiem, dlaczego żona miała mi to za złe (co widać po jej minie), przecież dobrze się jej stało:

 

JP023461.jpg

 

I nie wiem, jeśli to jest jakaś straszna fuszerka (w sensie, że ta płyta odwrotnie, nie żona z grabiami podpierająca sufit), to niech czytający mój dziennik specjaliści dadzą znać, ja póki co mam wrażenie, że nie jest to "zielona" łazienkowa płyta, tylko zwykła, więc różnica w zasadzie sprowadza się do jej koloru, ale ja to i tak zaciągnę szpachlą, więc co za różnica? Przecież chyba nie przebije?

 

Zrobiony sufit w całej okazałości:

 

JP023463.jpg

 

Zrobiwszy górę zajęliśmy się dołem. Podłogą znaczy. I tak, wiem, robienie docelowej podłogi przed wyszpachlowaniem tego sufitu to delikatnie mówiąc kiepski pomysł, ale tak już bardzo chcieliśmy mieć tam normalną podłogę, która nie pyli i nie wygląda jak na budowie... Trudno, najwyżej przed szpachlowaniem folię budowlaną tam rozwinę (mam) i/lub kartony porozkładam.

 

Podłogę trochę trudno się robiło z racji tego, że ten hol jest jakby nie patrzeć holem - głównym ciągiem komunikacyjnym. A rzecz jasna, zastawienie przejścia do łazienki wywołało u Wyjątka natychmiastowy moczopęd. I jeszcze parę innych.

Podłoga faza pierwsza, plus trapy do chodzenia:

 

JP023451.jpg

 

Faza druga. Uważni czytelnicy Dziennika pamiętają być może Taśmę Lepperową. Oto i ona, cały czas się przydaje:

 

JP033478.jpg

 

Tu już mniej więcej widać coś, o czym kiedyś pisałem: centralna część holu, dokładnie pod rampą oświetleniową w suficie jest wyłożona innymi płytkami. Pomysły z wstawieniem zamiast środkowego elementu przeszklonej klatki z kuną trzymającą w łapce złamane wiertło, w drugiej łapce trytytkę, w trzeciej łapce kozę, a w czwartej... sam już nie wiem, co, nie zostały w końcu zrealizowane. Głównie za sprawą kuny, która się wzięła i sama wyniosła.

 

JP033479.jpg

 

A i przy okazji, jak już mowa o Wyjątku, który jeśli mu się powie, że gdzieś nie wolno wchodzić, przechodzić, to natychmiast się okazuje, że on tam właśnie koniecznie musi... jeszcze dwa zdjęcia. Przykładowe, bo mógłbym więcej:

 

JP023450.jpg

 

Zdjęcie przedstawia:

- ścianę malowaną tydzień temu,

- pozostałości po przemarszu Wyjątka, który wysłany do łazienki celem umycia potwornie brudnych łap, zamoczył je w wodzie, po czym "już czystymi" przechodząc musiał się przytrzymać ściany.

 

I drugie zdjęcie - "Niewidzialna Czarna Ręka", rozmiaru "na cztery i pół roku", pojawiła się w naszej garderobie w okolicznościach nieznanych.

 

JP033469.jpg

 

Parę drobiazgów jeszcze przybyło. Oświetlenie zasadnicze schodów choćby, tu w trakcie odbioru przez głównego elektryka:

 

JP023466.jpg

 

Takie to są lampki, jak na zdjęciu poniżej, udają "piwniczne". Kolor jeszcze niedomalowany do styku z sufitem, bo po szpachlowaniu holu dopiero druga warstwa będzie kładziona na ściany na dole i hurtem taką kosmetykę też porobię.

 

JP023465.jpg

 

Posprzątałem też i zagruntowałem hol na piętrze. Pomalowawszy zaś sufit, zamontowałem od razu oświetlenie docelowe i tam:

 

JP033472.jpg

 

I na koniec - niezbędnik mieszkańca Domu w Lesie kupiliśmy wreszcie. O, proszę, jaki okręt:

 

JP023455.jpg

 

I nie, nie piszę o beczce. Beczka została się z zeszłotygodniowej imprezy i przy okazji muszę Heinekena za nią pochwalić. Za tym gatunkiem piwa akurat nie przepadam, ale ta beczka... no rewelacja, po prostu. Miałem kiedyś taką 5l beczkę z jakimś krajowym piwem i to była taka popularna konstrukcja, bezciśnienowa. Była to zgroza, piwo nie chciało lecieć, a począwszy od połowy beczki zlatywały siuśki bez gazu. Tu - od początku do końca leciało to, co trzeba, a manie w domu pod ręką piwa "z kranu" było po prostu cuuudne! Polecam!

 

Wracając do grilla. Inauguracja była skromna, niemniej na kolację starczyło. A ja też doceniłem zalety dużego grilla z dużym rusztem, też nie ma porównania z popularnymi okrągłymi.

 

JP023458.jpg

 

J.

Edytowane przez Jarek.P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...