Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Recommended Posts

Jest ok. Jak żona wymyśliła ten narożny, to się krzywiłem, nie podobało mi się, że wylewka przekręcana z komory do komory przejeżdża poza komorami zlewu, w zasadzie wprost nad podłogą, ale to nie jest problem, wystarczy jej nie przekręcać z odkręconą lecącą wodą :)

Poza tym - zlew bardzo wygodny, jak się w nim coś robi, to ma się wszystko "wokół siebie".

 

Większym potencjalnym problemem jest znaczne blokowanie szafki narożnej, która normalnie, bez zlewu byłaby bardzo pojemną. Co prawda układając rurki tak, jak na zdjęciach mocno tą zajętość ograniczyłem, ale i tak to już nie jest to samo, co bez zlewu.

Nawiasem mówiąc, ten układ rurek, który cytujesz, to jest jakaś wczesna wersja, od dawna już nieaktualna, teraz tam jest jeszcze dorzucony dwustopniowy filtr wody.

 

J.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,3k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Lenistwo, jak już kiedyś pisałem, jest najbardziej twórczą z cech ludzkich, w zasadzie jest motorem wszelakiego postępu, każdy dowolny wynalazek ludzkości da się wytłumaczyć lenistwem jako podstawową przyczyną.

Niestety, lenistwo bywa też straszne...

 

Dobra, tyle filozofowania, teraz do rzeczy:

Cały czas o tym korku do Czarnej Dziury na ceglanej ścianie mowa. Jeśli już w charakterze korka będzie tam piec, warto byłoby, żeby ów piec nie wykorzystywał do spalania powietrza z wnętrza domu (wtedy na jego miejsce, z zewnątrz zaciągane byłoby przez wentylację powietrze zimne, a całe ogrzewanie trafiałby szlag - to tak gwoli informacji, dla niezorientowanych). Dlatego też, jeszcze na etapie stanu zero, umieściłem pod chudziakiem rurę prowadzącą z okolic kominka (jak mi się wtedy wydawało) na zewnątrz.

No i super, rura jest, przyda się i do pieca, po prostu będzie się kończyć gustowną kratką pod nim. Tyle, że w piecu nikt non stop nie będzie palił, a wtedy owa rura będzie stanowić piękne źródło przeciągów, zwłaszcza, że jej wylot wystawiony jest akurat na zachodnią stronę. A to, że z zachodu to wszystko, co najgorsze duje, to każdy z czasów pamiętnych się wywodzący wie dobrze, prawda? ;) U nas dodatkowo jeszcze od zachodu są łąki, w znacznej mierze jeszcze niezabudowane, więc wiatr dodatkowo ma się gdzie rozpędzać. Co więc trzeba zrobić? Ano, jakąś możliwość zamykania tej rury, jak nie będzie potrzebna.

Pierwsza myśl: jakaś kratka z żaluzją - niewygodna w obsłudze by była, zwłaszcza, że w tej komorze pod piecem (linkowałem zdjęcie do "naszego" przyszłego pieca niedawno) zamierzamy drewno opałowe trzymać.

Druga myśl, wspomagana znaleziskiem w sklepie z kominkami: przepustnica z linką. O, coś takiego:

 

http://image.ceneo.pl/data/products/2389848/i-przepustnica-z-cieglem-fi-100.jpg

 

Dzięki lince przepustnicę można zamontować gdzie wygodniej, a sterować nią "zdalnie". Super, ale... ale u nas jedyne wchodzące w grę wygodne miejsce, to drugi koniec rury, już na elewacji, linka musiałaby więc mieć jakieś 7m. A fabrycznie do przepustnicy jest założona może półtorametrowa.... Niby można wymienić, ale po pierwsze, gdzie kupić taką długą, po drugie - mam wrażenie, że siedem metrów cięgła byłoby ciężko poruszać bez solidnej dźwigni.

Co więc robić? Przed każdym rozpaleniem kominka i po każdym jego wygaśnięciu (np. w nocy) ubierać się w kufajkę, naciągac uszatkę na łeb i lecieć otwierać/zamykać ustrojstwo od zewnątrz????

 

Ooooo nieeee! Za leniwy jestem na to!

 

1) Przepustnica "zwykła" z castoramy za niecałe czterdzieści złotych.

2) silniczek z przekładnią ślimakową (prawdopodobnie wysuw wózka napędu CD) kupiony kiedyś na allegro (5sztuk za 10zł) "bo fajny, może się kiedyś przyda"

3) kółko zębate ze złomowanej drukarki laserowej, kupionej za 10zł na allegro, z przeznaczeniem "na śrubki".

4) kilka wkrętów, możliwe, że z tejże samej drukarki. Albo innej... czasami lubię sobie coś porozkręcać :lol:

5) i kawałek mosiężnej rurki jako ośka.

(tak, wiem, mojemu niedościgłemu idolowi, MacGyverowi wystarczyłyby stare sznurówki i puszka po piwie, ale gdzież mi do niego)

 

I jeszcze chwilka czasu pewnego wieczora. I mamy taki oto wynalazek, któremu brakuje jeszcze tylko jakiejś pokrywki chroniącej mechanizm przed kurzem i pająkami:

 

JP066821.jpg

 

JP066825.jpg

 

I super, wynalazek pięknie działa, otwiera się i zamyka i co ważniejsze, stanowi piękny pierwszy krok do zautomatyzowania całego procesu i automatycznego otwierania przepustnicy, jak tylko rura kominowa zacznie się rozgrzewać, a zamykania, jak ostygnie :)

 

I wszystko byłoby pięknie, gdyby... gdyby nie lenistwo właśnie...

 

Ano, robiąc tą gipskartonową dobudowę do ściany kominkowej myślałem nawet o tym, czyby w niej jakichś kabli nie upchnąć, tak na wszelki wypadek. Nie, o przepustnicy sterowanej elektronicznie jeszcze wtedy nie myślałem, bardziej o jakichś przyszłych wynalazkach typu podświetlenie kominka. Ale po prostu mi się nie chciało. I dupa, lenistwo zadziałało, nie zrobiłem.

No i teraz jest problem, Houston... bo wynalazku trochę nie ma jak zasilić. On będzie na zewnętrznym końcu rury wentylacyjnej, ukryty w warstwie ocieplenia ściany fundamentowej, jego przewód sobie pójdzie wewnątrz tejże rury, aż pod kominek. Pod kominkiem znajdzie się też czujnik temperatury wylotu spalin. Przydałoby się też zasilanie... i to najlepiej od razu 12V, a to mam dociągnięte tuż obok, jako podświetlenie jednej z półek tej konstrukcji przykominowej. Co z tego jednak, kiedy z punktu widzenia dostępności tego punktu, równie dobrze mógłby on być na dachu?

Tam by były potrzebne może ze dwa metry przewodu. I tresowana mysza do przeciągnięcia go przez konstrukcję tego regału. W dodatku mysza wyposażona w coś do wykonania dziury w dwóch ściankach profilu nośnego (mniejsza o szczegóły, uwierzcie na słowo). Stary światłowodowcowy sposób z włożeniem w otwór na jednym końcu nitki z dowiązanym gałgankiem i wyssaniem go przez drugi otwór przy pomocy odkurzacza tu też nie zadziała, bo w konstrukcję napchałem wełny szklanej...

Jedyne, co pozostaje, to wyorać w świeżo malowanym gipskartonie rowek na styku ze ścianą i wcisnąć w ten rowek przewód, a potem od nowa zaszpachlować, pomalować... echhhh, lenistwo! :bash:

 

I na zakończenie coś, co odkryłem przed chwilą. Zrobiwszy tą przepustnicę z napędem byłem z siebie dumny, że mało nie pękłem. teraz jednak, pisząc tego posta, szukałem w necie zdjęcia pokazującego, jak wygląda przepustnica z cięgłem. No i "surprajz", pierwsze co znalazłem, to takie właśnie elektrycznie sterowane przepustnice, od razu ze sterownikiem w dodatku, tylko w wykonaniu fabrycznym. Kosztujące tylko, bagatela, jakieś 20x więcej, niż mnie kosztował ten mój wynalazek :)

 

J.

Edytowane przez Jarek.P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A w następnym poście przeczytam , że skonstruowałeś nanorobocika z popsutych zabawek, który ci ten kabelek przeciągnął... zamontował... zaszpachlował... zamalował... a na koniec przyniósł zimne piwo z lodówki :)

Czy ktoś tu przyznaje tytuł "Najlepszy MacGajwer na Forum" ?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiesz... Wyjątek miał takie maciupkie zdalnie sterowane autko, które moooże dałoby radę, ale trzebaby doń kamerę dorzucić, no i jeszcze kwestia pokonania ścianki profilu (na styku poziomej półki z pionową nogą) pozostaje...

W tym sęk jednak, że autko niestety dawno już wyzionęło ducha, więc tak czy tak po ptokach :(

 

Za rekomendację do tytułu dzięki, ale jak pisałem, ON by to zrobił z puszki od piwa i starych sznurówek, ja to tylko nieudolny naśladowca jestem :(

 

J.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ale trzebaby doń kamerę dorzucić, no i jeszcze kwestia pokonania ścianki profilu (na styku poziomej półki z pionową nogą) pozostaje...

 

Tak czytam, co sam napisałem i wyobraźnia mi się włączyła: minisamochodzik zdalnie sterowany, wyposażony w kamerę i zdalnie sterowane ramię z zabudowaną na nim wiertarką... Kurczę, nic tylko dokupić kilka dużych petard i na Marsa całość wysłać :D

 

J.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ten sterownik to sobie po prostu zrobię. Szczerze mówiąc, myślałem o prostej automatyce gorące->otwarte / zimne->zamknięte, plus może jeszcze możliwość sterowania ręcznego za pomocą przycisku, czyli rzecz do zrobienia prościutką elektroniką, a w przypadku zrobienia tego na procesorze, byłoby to pięć linijek programu na krzyż.

 

Stany pośrednie... z tego, co się domyślam, one są przydatne, jeśli powietrze jest podłączone wprost do paleniska, wtedy powietrzem można regulować proces palenia, tu jednak bezpośredniego podłączenia nie będzie, powietrze z instalacji będzie wylatało po prostu w bezpośredniej bliskości pieca, jeśli je zdławię, piec sobie zaciągnie powietrze z pokoju.

No chyba, żeby przewidywać sytuację typu piec ze zdławionymi wlotami potrzebuje mało powietrza . W sumie nie ma problemu, ten mój napęd zrobi z przepustnicą wszystko, co elektronika doń podłączona mu każe, a sterowanie ze stanami pośrednimi to tylko ciut dłuższy program do wklepania w procesor, problem widziałbym jednak raczej w tym, od czego te stany pośrednie uzależniać. Tak samo, od temperatury spalin po prostu?

 

J.

Edytowane przez Jarek.P
JEZUSIE MARYJO, "karze"??? Moja polonistka właśnie wirować w trumnie zaczęła...
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nasze młodsze dziecko jest kotem.

 

Odkryliśmy to wczoraj, przy okazji oglądania jakiegoś internetowego zbioru internetowych śmiesznostek z kotami w rolach głównych. Podejrzewaliśmy już wcześniej, ale było to raczej na zasadzie żartów, a tu masz: jedno zdjęcie z kotem w rolach głównych, a ja z małżonką zgodnym chórem: patrz, zupełnie jak Łajza. Drugie zdjęcie - to też zupełnie, jak Łajza. I tak sztuka po sztuce, zdjęcie za zdjęciem.

Łajza, widząc, że coś robimy na komputerze postanowił kocim zwyczajem wleźć na klawiaturę. Pytam więc: Franio, jesteś kotem? Odpowiedź zadowolonego z siebie dwulatka: taaak!

Inne symptomy:

- dowolne płaskie coś położone na podłodze wywołuje natychmiastową teleportację Łajzy z dowolnego zakątka domu wprost na to coś. Przykład z weekendu: położyłem "na moment" na podłodze płytkę z twardego gresu, w której środku mozolnie, ręcznie trzymanym flexem wyciąłem duży, okrągły otwór, udało mi się za drugim podejściem, a trwało to dłuuugo. Widok Łajzy włażącej na tą płytkę obunóż - bezcenny. Nie, nie pękła, gdyby pękła, prawdopodobnie dłuuugo bym tu nic nie pisał, za to o mnie pisałyby wszystkie gazety z Faktem i Superexpresem na czele. Posługując się przy tym pseudonimem "Jarosław P.". I różne epitety przy tym dodając, od zwyrodnialca począwszy, na dzieciobójcy skończywszy...

- dowolne pudełkowe coś położone gdziekolwiek wywołuje natychmiastowe zainteresowanie Łajzy, a jeśli to tylko jest możliwe - próby wejścia do środka. Jeśłi nie jest to możliwe - choć nogę spróbuje włożyć.

- dowolne kubiczne coś położone gdzieś - Łajza za chwilę na tym siedzi.

- no i najważniejsze, obrazek, który wywołał w nas ostateczne oświecenie:

 

http://lolcats.pl/upload/464efeff-dbf3-4247-a66a-b4dd47b8d035.gif

 

U nas dotyczy to dowolnych czynności, nie tylko jedzenia, reszta się mniej więcej zgadza. Może z tą tylko różnicą, że Łajza jeszcze nie potrafi tak zgrabnie wskoczyć na stół, gramoli się nań (tak!, nie przesadzam!) z pomocą krzesła.

 

 

 

I jak już o Łajzie mowa - w weekend zabrałem się za przygotowanie schodów do zainstalowania (WRESZCIE!!!) na nich stopni. Kleiłem podstopnice do nich. Łajza oczywiście pomagał: podawał (bądź zabierał) krzyżyki, podłaził tam, gdzie ja akurat chciałem klęknąć, dobierał się do wiadra z klejem, zabierał usmarowaną w kleju kielnię, bawił się maszynką do cięcia płytek (wywołując u Babci stan przedzawałowy). Fajnie było, bawiliśmy się obaj świetnie.

To było w weekend. Wczoraj wieczorem, siedzimy z żoną w salonie i oddajemy się błogiemu nieróbstwu. Wyjątek śpi. Łajza uznał wreszcie, że skakanie kolanami i łokciami po plecach Wyjątka (jego ulubione zajęcie, po zdybaniu śpiącego Wyjątka, zdumiewające natomiast jest to, że Wyjątka to nie budzi. Jego nic nie budzi) jest na dłuższą metę nudne, rozsypywanie przypraw w kuchni też już mu zbrzydło i dla odmiany postanowił zająć się czymś pożytecznym. I poszedł sobie.

My siedzimy, siedzimy, oglądamy coś i wreszcie do nas dotarły trzy złowrogie fakty:

1) Łajzy nie ma w zasięgu wzroku.

2) Siedzi gdzieś i jest cicho (a ten fakt zwykle wystarczy, żeby wzbudzić w nas dziką panikę)

3) gdzieś z holu rozlega się ciche, ceramiczne postukiwanie i jakieś dziwne hurgoty.

 

Kiedy sobie te trzy rzeczy uświadomiłem, Zbladłem, Zakląłem Szpetnie, Wrzasnąłem "Fraaanek, łajzo, gdzieś polazł!", Zerwałem się, Padłem, Wyplątałem się z koca, znów się zerwałem, wrzasnąłem znów (huknąwszy się kolanem w brzeg ławy), zakląłem szpetnie usiłując znaleźć klapki (rzecz jasna wcześniej wyniesione gdzieś przez Łajzę. Łajza plus porzucone cudze klapki równa się pożar) i wreszcie zdołałem wychynąć do holu.

To, co ujrzałem wywołało we mnie kolejne paroksyzmy, tym razem jednak śmiechu, po czym nastąpił nerwowy truchcik w poszukiwaniu aparatu, Oto, co zdołałem sfotografować:

 

JP106826.jpg

 

Dziecię ustawiło pionowo kilka ścinków płytek "tak, jak Tata" i w trakcie robienia fotografii był w trakcie dobierania z woreczka krzyżyków.

Widoczny dwa stopnie wyżej jeden zerwany kafelek, to niestety wynik mojej nieuwagi, kiedy to było jeszcze świeże. Idąc po schodach tuż po zabezpieczeniu tychże przed dostępem osób trzecich i ostrzeżeniu, że kto wlezie na schody, nogi z dupy powyrywam, sam wlazłem sobie na niego...

 

J.

Edytowane przez Jarek.P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Opierałem się na tym, co mi powiedzieli w moim PiNBie, u mnie wystarczyło oświadczenie elektryka o wykonaniu instalacji wewnętrznej zgodnie ze sztuką, musiałem do niego dołączyć kopię uprawnień, natomiast jak najbardziej był potrzeby protokół odbioru przyłącza.

 

Tu masz link do mojego PiNBu, gdzie jest zestawienie wymaganych dokumentów wraz z podaną podstawą prawną:

 

http://www.pinb.pl/index.php?mn=artykuly&sel1=2&sel2=496

 

 

Od razu dodam, że przedostatni podpunkt, ten ze stanowiskiem PISu - nie dotyczy.

 

[edit] spojrzałem uważniej i to, co linkuję to nie jest strona "mojego" pinbu, tylko pinbu w ogóle, ogólnopolskiego i spokojnie możesz się w rozmowach z nimi powoływać na to, co sami piszą.

 

J.

 

No a odemnie oprócz badań całej instalacji en, żądają odbioru instalacji wew wod-kan i CO prze uprawnionego zrzeszonego w izbie .....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No a odemnie oprócz badań całej instalacji en, żądają odbioru instalacji wew wod-kan i CO prze uprawnionego zrzeszonego w izbie .....

 

Poproś o podstawę prawną, powołaj się na informację podawane przez centralę PiNB na ich stronie, nie wiem, odwołuj się.

 

 

J.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Od powietrza, głodu, ognia i Łajzy

Zaachooowaaaj nas, Paaaanieeee!

 

 

Wierni czytelnicy naszego Dziennika pamiętają na pewno taśmę lepperową. Tą, która pierwotnie służyła do wytyczania naszych włości, potem do wygradzania miejsca po ukradzionej siatce, zabezpieczania róznych dziur, a wreszcie sprawdzała się znakomicie w roli fladr (fladrów?) przeciwWyjątkowych.

Wyjątek co prawda starszy był wtedy od Łajzy obecnie, ale i charakter miał po prostu inny. Łajza natomiast... cóż...

 

 

Zabrałem się dziś za dalsze doklejanie podstopnic. Ponieważ robiłem to w biały dzień, kiedy oba Budrysy były na nogach i w pełni sił witalnych, naiwnie sobie wymyśliłem, że wezmę taśmę lepperową i jak za dawnych czasów wygrodzę front robót, żeby mi dzieciaki w szkodę nie lazły.

Ech, ja naiwny. Na Wyjątka taka taśma działała. I nie ważne, że taśma podparta była krótką, męska przemową, co się stanie, jak jej choć dotknie, działało to.

Łajza natomiast... Tak, można powiedzieć, że ta taśma również na niego działała. Mniej więcej tak, jak płachta na byka. Za taśmę można było przecież ciągnąć, przewracać kobyłkę, do której taśma uwiązana była, włazić pod taśmę, przełazić nad taśmą, owijać się taśmą, machać taśmą, no krótko mówiąc, dziecię osiągnęło stan szczęścia absolutnego a poziom zachwytu nową zabawką również wahał się gdzieś u samej góry skali.

 

Niestety, klejenie glazury metodą zwizualizowaną na tej ruchomej grafice trzy posty wyżej nie wychodziło, więc w końcu westchnąwszy głęboko, puściwszy solidną i treściwą wiązankę ogólnobudowlaną, poszedłem po materiały i wykonałem zaporę przeciwczołgową. Na zdjęciu widoczny u dołu kadru jest jej szczyt:

 

JP166856.jpg

 

Tym samym dostęp do poddasza został odcięty na dziś całkiem, a ja dzięki temu zrobiłem te schody całkiem, zostały jedynie krzywizny.

Łajza natomiast... a zajął się czymś. Jemu naprawdę nie trzeba do szczęścia dużo. Najlepiej go gdzieś zostawić na chwilkę bez opieki, po powrocie można wtedy zastać ot choćby taki widoczek:

 

JP146841.jpg

 

(nawiasem mówiąc - fronty kuchenne będą już za tydzień, właśnie się patynują)

 

I nie, nie jest to jednorazowy wybryk, raczej można powiedzieć, że żona sfotografowała jeden z lepszych jego przejawów, ale takie numery są dość regularne i zwykle występują seriami: posprzątawszy to, można spokojnie udać się sprzątać to, co Łajza nabroiła w międzyczasie. A jak się posprząta to, co było "w międzyczasie", to w sumie można już wracać do kuchni i zaczynać od początku.

 

Aha, można go też zamknąć w jego pokoju. Tam, gdzie dziecię ma dużo zabawek, a również szafkę z "bieżącymi" ubraniami. Wtedy po jakimś czasie zastaje się taki widok:

 

JP156843_cr.jpg

 

Jeszcze do niedawna w pokoju Łajzy znajdowały się też akcesoria do jego przewijania, teoretycznie umieszczone "poza zasięgiem". Niestety "poza zasięgiem" nie obejmowało możliwości przystawienia sobie krzesła. Widok połowy paczki pieluch z poobrywanymi co do sztuki plastrami do zapinania i siedzącego w tym wszystkim Łajzy wysmarowanego od stóp po czubek głowy (dosłownie) Linomagiem - bezcenny.

 

A jak już przy krześle jestem - dziś zostały postawione poza zasięgiem Łajzy jakieś cukierki. Na najwyższej półce górnego poziomu szafek kuchennych. Za bardzo niedługi czas nakryłem Łajzę na tym, jak już sobie wniósł (wciągnął?) do kuchni duże, dorosłe krzesło, przystawił je do blatu i zabierał się do wchodzenia na ten blat. Z blatu też by co prawda nie sięgnął, ale znając go, postawiłby sobie coś i na blacie...

 

Ech....

Mało używanego dwulatka w dobrym stanie, tanio sprzedam z powodu wyjazdu do Tworek.

 

Dla odreagowania musiałem się zająć czymś uspokajającym. Czymś co pozwoli zająć umysł, odprężyć się, zrelaksować...

Idealne są tu różne wschodnie cudactwa, ale kurcze, z fengszuja się naśmiewam, "żadnych karatów" (to cytat jest) nie ćwiczyłem w życiu, joga czy jakieś kwiaty lotosu byłyby dla mnie możliwe jedynie po uprzednim podorabianiu sobie za pomocą dużego młotka paru dodatkowych stawów w kończynach.

Co więc zostaje? Może origami?

 

To w sumie mi się spodobało, jedynie z powodu, że ja jednak Polak, nie Chińczyk, zdecydowałem się na origami a'la Adam Słodowy. No i dla osiągnięcia silniejszego efektu terapeutycznego, zamiast "tekturki" użyłem solidnego kawała blachy!

 

Początek pracy, godny chyba absolwenta Zajęć Praktyczno-Technicznych wg programu dla klas trzecich ;)

 

JP166857.jpg

 

I produkt finalny, zamontowany na miejscu docelowym.

 

JP166860.jpg

 

J.

Edytowane przez Jarek.P
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@compi, spokojnie, Gosiek chyba jednak lepiej zrozumiała moje intencje (dzięki, Gosiek!) :) Ja z niego w gruncie rzeczy jestem naprawdę dumny :D

 

Czy czasem pomaga? Tak. Zdarza mu się. Zwykle wywołuje to w domu ryk radości i gromkie: "Widziałeś/widziałaś????/!!!??????".

Natomiast (i tu już na poważnie) on regularnie i bardzo często CHCE pomagać. Chce tak strasznie, że do tej pomocy jak czołg leci. No i pomaga zgodnie z własną wizją tego, co powinno być zrobione. Ot choćby wczoraj: zanim wykonałem tą zaporę przeciwczołgową, koniecznie musiał się wpychać między klęczącego mnie, a front robót, bowiem krzyżyki musiały być układane rządkiem, a nie jedynie po dwa pod płytką i on w tym właśnie musiał pomóc.

 

J.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jarku, nawet przez moment nie miałem na myśli innych Twoich intencji w opisach niż te, o których pisze Gosiek. Dzisiaj w Trójce była fajna audycja o wychowywaniu naszych dziecioków i tego jak podchodzimy w krytycznych sytuacjach do naszych maleństw. Wniosek końcowy można określić tak. Nazwanie dziecioka w krytycznym momencie bachorem, jest akurat w tej chwili pieszczotliwym określeniem : ). Z pozdrowieniami, ojciec dwójki 21- latka i 23 latki.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...