Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Recommended Posts

Tydzień temu odebraliśmy wreszcie pozwolenie na budowę, więc chyba najwyższy czas zacząć Dziennik :D

 

W kwestiach porządkowych: komentarze wszelkie (jeśli ktoś będzie tak miły i zechce coś skomentować) proszę umieszczać tu, w tym dzienniku. Osobny wątek tylko dla komentarzy i jeszcze trzeci osobny dla zdjęć wydaje mi się szczerze mówiac bez sensu. Tak więc w naszym dzienniku ten zwyczaj pozwalamy sobie zawiesić.

 

Jarek.P & Gaelle

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 3,3k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Najaktywniejsi w wątku

Dodane zdjęcia

Zamiast wstępu krótka historia, jak to było.

 

Część I - poszukiwania

 

Dawno dawno temu, w odległej...

 

Nie, może nie tak.

 

Dość dawno temu, w 2004 roku, któregoś ciepłego lipcowego dnia wraz z żoną postanowiliśmy się rozejrzeć w temacie realizacji czegoś, co dotychczas było jedynie marzeniem, przeznaczonym co prawda do realizacji, ale na zasadzie "kiedyś tam, jak sobie zbudujemy..." - no znacie tą fazę na pewno.

To nie miało być żadne szukanie "na już", ot tak po prostu przejechaliśmy się którejś soboty w rejony Białołęki, gdzie mieliśmy zobaczyć, jakie działki są, za ile, no taka czysta orientacja, nawet bez konkretnych przymiarek. Wcześniejsze podejście: przejrzenie portali ogłoszeniowych dała nam tylko to, co każdy wie: nie jest to najlepszy sposób na znalezienie ciekawej działki. Delikatnie mówiąc.

W każdym razie pojechaliśmy, oglądaliśmy, zatrzymywaliśmy się przy każdej znalezionej, przybitej krzywo do drzewa desce z koślawym napisem "spszedam działke", dzwoniliśmy, pytaliśmy. Nastawieni byliśmy na kilka miesięcy szukania, bo tak m.in. tu na forum muratora ludzie pisywali, ile to poszukiwań musieli odbyć, zanim się znalazła ta jedna, upragniona. Tymczasem już tydzień później, kolejnej soboty, kiedy znów pojechaliśmy sobie na wycieczkę, któraś kolejna przybita do drzewa sklejka z podanym telefonem okazała się strzałem w dziesiątkę. Już po tygodniu poszukiwań.

Dzwonimy, pytamy o działkę, przy której była ta sklejka. Niestety, ta działka nie dla nas, bo za duża, bo bez drzew (to był nasz warunek: choć kilka drzew na działce), ale jak o tych drzewach powiedzieliśmy głośno, facet odrzekł, że ma działkę z drzewami, podobno z całym lasem drzew nawet, tu niedaleko, możemy się umówić i on pokaże. Super, mamy czas, ustaliliśmy, gdzie się spotykamy, jedziemy.

Na miejscu byliśmy pierwsi, po chwili jednak nadjechało... czarne BMW. Z auta wysiadł... łysy gość, dość krępej budowy ciała, ubrany... może i nie był to dresik z czterema paskami, ale bliżej temu ubranku było do sklepu sportowego niż do salonu z garniturami. Spojrzeliśmy na siebie z małżonką, pokręciliśmy głowami (w poziomie, na prawo i na lewo - to tak dla jasności), ale trza być dzielnym, nie można przed dresami okazywać strachu, więc trudno, wysiadamy, witamy się. Gość okazał się całkiem miły, więc zdecydowaliśmy się za nim pojechać. W końcu jedzie przed nami, sam jest, najwyżej uciekniemy. Zawiózł nas całkiem niedaleko, choć już poza granice Wawy. Zatrzymał się na drodze, która po jednej stronie była obudowana jakimś developerskim osiedlem, poczekał aż wysiądziemy, wskazał ręką na drugą stronę drogi i mówi "to tu". Przyzwyczajeni do pojedynczych, jakośtam uwidocznionych w terenie działek rozglądamy się, nie za bardzo rozumiemy. Druga strona drogi bowiem była pokryta czymś co wyglądało na niezbyt dawno wyschnięte bagno, zarośnięte mniej więcej półtorametrową "trawką", a w drugiej linii miało ścianę krzaczorów, ale taką, przy której StasiowoNelowa Zeriba to była wiązka chrustu do zabrania jednym kursem przez dowolną leśna babinę. Las... trudno było stwierdzić, krzaki zasłaniały wszystko. Dre... no ten kierowca beemwicy upierał się jednak, że to tu, że las jest za tymi krzakami i że mamy iść za nim. Nic, upewniłem się, czy samochód zamknięty, złapałem żonę za rękę, żeby jej (i sobie) dodać odwagi i ruszyliśmy za nim.

Po przedarciu się przez kilka metrów bagna i kolejne kilka metrów krzaków oczom naszym ukazał się... las.

Nie, nie krzyży. Normalny lasek sosnowy, pięknie prześwietlony światłem, w tym miejscu była tego lasu dość wąska odnoga, z jednej strony mająca to wyschnięte bagienko, z drugiej wieeelką i pustą łąkę, u szczytu której (dobre 2-3km) widniały dopiero przejawy cywilizacji w postaci widocznego szczytu jednego z podwarszawskich centrów handlowych. BMW-man zaś tłumaczy nam, że on jest pośrednikiem, że tu jest długi pas ziemi, którą on iluś współwłaścicielom pomógł scalić, podzielić, rozdzieli ć, wydzielić i co najważniejsze - sprzedać. I że krzaki on bierze na siebie, zrobienie drogi też, my mamy tylko kupić. I się cieszyć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Część II - kupno działki

 

Miejsce było piękne, cena całkiem przystępna. Co prawda nie była to już Warszawa, ale po pierwsze tuż przy jej granicy, po drugie z tego miejsca, mimo że poza granicami wawy było do centrum o wieeele bliżej niż z leżącej niby w granicach miasta Białołęki, którą rozpatrywaliśmy pierwotnie. Dodatkowo kierowca beemwicy okazał się sprawdzonym już przez znajomych żony pośrednikiem handlu nieruchomościami, operującym w tamtych rejonach, znajomi byli z niego bardzo zadowoleni, na nas też wywarł dobre wrażenie (pomijając pierwsze spostrzeżenia natury motoryzacyjno-odzieżowej), więc z pierwotnych planów "my tylko orientacyjnie na razie, wie pan, chcemy się zorientować co i za ile można..." zaczęliśmy się stopniowo wyłamywać. Żona chodziła po tym lesie i wzdychała, ja odpowiadałem po każdym wzdechnięciu "noooo" i w końcu od słowa do słowa, zaczęliśmy sondowac temat. Wycieczka do Urzędu Gminy, sprawdzenie statusu działki i od razu kolejna zaleta: jest plan zagospodarowania, tenże plan w dodatku narzuca obostrzenia wykluczające sąsiedztwo jakichkolwiek uciążliwości typu fabryka czy wieżowiec (teren ochronny ujęcia wód). W sądzie czysto, żadnego postępowania, żadnych obciążeń. Księgi Wieczystej brak, zamiast niego kopia Aktu Nadania Ziemi, jeszcze 1954 roku. Pośrednik jak się dowiedzieliśmy, odrolnił, scalił i ponownie podzielił trzy działki pierwotnie rolne, odziedziczone w drodze spadku przez pięciu współwłaścicieli. W wyniku podziału wyszły z tego 22 działki budowlane i droga między nimi.

W końcu decyzja: kupujemy. Podpisaliśmy umowę przedwstępną, wpłaciliśmy zadatek i umówiliśmy się, że reszta dopiero, jak pośrednik załatwi do końca formalności związane z tym podziałem, przy okazji miał załatwić wyłączenie z produkcji leśnej oraz drogę zbudować. Trwało to wbrew pierwotnym zapewnieniom pośrednika kilka miesięcy, nie tygodni, ale w końcu, w grudniu 2004 spotkaliśmy się w kancelarii notarialnej: my, przedstawiciele Jarków.P i Oni, przedstawiciele zbywców. Niżej podpisany zresztą dał przy tym dowód własnego roztrzepania, ponieważ na owo spotkanie stawił się... no wiedziałem, że notariusz kosztuje i to niemało, ale jakoś mi nie przyszło do głowy w całej zawierusze związanej z załatwianiem kredytu, że owo "niemało" będzie do zapłacenia właśnie w tej chwili i to raczej gotówką. Na szczęscie notariusz po kilku minutach nerwowej rozmowy zmiękła i dała się przekonać do zapłaty "ma Pani internet, to ja na Pani oczach przelew zrobię". I kupiliśmy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Część III - kredyt

 

Załatwianie kredytu wymaga osobnego rozdziału. Początki były piekne, zdecydowalismy się na skorzystanie z pośrednictwa Expandera. Doradca kompetentny, rzeczowy, problemów nie było żadnych, wspólnie wybraliśmy najlepszy bank, skompletowaliśmy papiery, Expander przekazał nas do specjalistów banku.

I zaczęły się jaja. Wybranym przez nas bankiem był mBank, który po pierwsze wtedy w rankingach kredytów hipotecznych stał wysoko, po drugie odpowiadał mi o tyle, że miałem u nich RORa. Nie przewidzieliśmy jednak niestety, że przydzielony nam przez bank Specjalista Kredytowy będzie... no szczególny, powiedzmy.

Facet... personalia pominę, nazwijmy go "Uszatek" był osobą bardzo mało zorientowaną, a powierzone mu obowiązki chyba go bardzo przerażały. Wszelkie niuanse związane z formalnościami obwieszczał nam w sposób, który, zanim jeszcze wyartykułował, o co chodzi, sygnalizował nam odkrycie w naszych papierach dowody jakichś straszliwych zbrodni podatkowych, albo wręcz kryminalnych. Na żadne nasze pytanie nie potrafił odpowiedzieć wprost, o wszystko się musiał dowiadywać. A kiedy, już przy ostatecznych rozmowach, przed uruchomieniem kredytów, kiedy i nam się już stołki pod siedzeniami paliły, ponieważ od daty określonej w akcie notarialnym jako absolutny i nieprzekraczalny termin wpływu 100% należności upłynęło już ładnych kilka dni, no słowem, kiedy czekaliśmy już na ostateczne "Idźcie i Wydawajcie, Amen" ze strony Banku, Uszatek po raz ostatni przeglądając papiery nagle Zamarł, Zbladł, po czym zbielałymi wargami wyszeptał grobowym głosem "Jezus Maria!!!...".

Okazało się, że podatek PCC-1 musi być zapłacony, co oczywiście zostało przez żonę (jak już ochłonęła z przerażenia i doszła do wniosku, że Uszatka jednak nie zamorduje na miejscu metodą wielokrotnego walenia go w głowę jego własnym dziurkaczem do papieru) załatwione w przeciągu 10 minut na znajdującej się obok poczcie, ale zanim ten idiota zdołał nam to wytłumaczyć, przez pewien czas byliśmy przekonani, że nici z kredytu.

Na szczęście udało się, środki zostały przez bank przekazane, wpłacone gdzie trzeba i w ten oto sposób od czterech już lat jesteśmy Właścicielami Ziemskimi :)

A co do Uszatka jeszcze - niedawno szukając kredytu na budowę, z ciekawości zadzwoniłem i do mBanku (nie, absolutnie nie biorę go pod uwagę, z ciekawości jedynie dzwoniłem), od razu się zastrzegłem, że nie chcę rozmawiać z wtedy do mnie przypisanym doradcą. Na szczęście i tak się okazało, że już nie pracuje. Uuuuffff... Nie wiem, kim jest teraz, być może się wyrobił i być może w kontakcie z klientem jest teraz buchającym kompetencją i wiedzą Specjalistą przez duże S, ale do pełnionej wówczas funkcji nie nadawał się absolutnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kilka zdjęć:

Ten właśnie widok nas przywitał po przedarciu się przez zeribę (widoczna w tle):

http://lh4.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SaMAA_fdBoI/AAAAAAAAAWU/kVkZ_4ZbWN8/s640/działka1522.jpg

 

A to widok na nasz las od drugiej strony, z łąki. Za pomocą "taśmy lepperowej" wytyczony obrys działki, za chwilę o tym napisze więcej

 

http://lh4.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SaMAFdV3g7I/AAAAAAAAAWo/Y46NP4IE1AE/s640/działka1560.jpg

 

I jeszcze działka zimą, od strony bagna, już po wycięciu krzaków:

http://lh3.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SaL_4gXKtrI/AAAAAAAAAV0/1-dpUj8qF2A/s640/Zima2.jpg

http://lh3.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SaL_6AG8xHI/AAAAAAAAAV8/-uRRbcsQcG8/s640/Zima1.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A teraz wrócę do samej działki. Spodobała nam się od pierwszego wejrzenia, ale kilka rzeczy należało wyjaśnić. Ot choćby to bagienko tuż obok...

Co prawda nasz las sprawiał wrażenie położonego na łagodnym wzniesieniu, sporo wyżej od poziomu tego bagna, ale wiadomo: sprawdzić trzeba. Oto, jak odbywało się owo sprawdzanie (saperka oraz dwa piwa niezbędne do wykonania ekspertyzy geologicznej zostały nabyte po drodze na działkę, ogryzek szpadla widoczny na drugim zdjęciu to miejscowe znalezisko, do niczego się nie nadawał):

 

 

http://lh4.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SaL_8jR7x2I/AAAAAAAAAWE/e1yGNldaLh8/s640/Badania%20geologiczne1.jpg

http://lh4.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SaL_9mI7D-I/AAAAAAAAAWM/2tSyN75zGlk/s640/Badania%20geologiczne%202.jpg

 

Wynik ekspertyzy: piaskowy, najwyżej troszkę ilasty piasek (znaczy ja się nie znam, ale tak mi to wyglądało), żadnego torfu, warstwa wodonośna (znaczy mokro na tyle, że ze ściśniętego w garści piachu woda kapie) na głębokości półtora metra. Wykopki prowadzone były jesienią, po dość długim okresie deszczowej pogody. wnioski: piwnicy nie będzie, poza tym nie jest źle.

Jednocześnie zaczęlo się wielkie gdybanie "jak będzie wyglądał nasz dom".

Na tamtym etapie chcieliśmy sobie tą działkę zinwentaryzować, nanieść na mapę wszystkie drzewa (w Składnicy Map dla tego terenu była dostępna tylko "tysiączka", na niej drzew nie było, jedynie granica lasu, zresztą o kilka metrów dalej niż w rzeczywistości), żeby potem móc kombinować, jak między nimi dom ustawić. Granice działki były wytyczone, więc któregoś dnia zaprzyjaźniony geodeta pożyczył nam dalmierz laserowy, w Castoramie zakupiliśmy taśmę lepperową, zaopatrzeni w zgrzewke piwa, kapownik i tym podobne niezbędne do pracy rzeczy, najpierw taśmą obwiedliśmy granicę (widac ją na którymś wcześniejszym zdjęciu) wszystkie drzewa ponumerowaliśmy (104szt.), a następnie domierzając je do granic, ponanosiliśmy na mapę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakoś niedługo potem pośrednik zaczął robić drogę oraz załatwiać formalność związane z przecięciem pod tą drogę lasu (a równolegle urzędowe "wylesienie" dla nas obszaru pod przyszły dom). Okoliczna ludność musiała się jakoś dowiedzieć, że ten las będzie przecinany, bo któregś dnia okazało się, że ktoś już te prace zaczął na własną rękę. Z lasu "znikło" kilka drzew, niestety "niewidzialnej czarnej ręce" się trochę pomyliło i zamiast spod drogi, pięć drzew znikło z naszej działki. I były to dokładnie te drzewa, które jak już sobie wymyśliliśmy, miały zostać jako reprezentacyjna ściana lasu przed frontem domu...

Echh... może i nieładnie jest złorzeczyć, ale mam serdeczną nadzieję, że bydle, które te drzewa ukradło choć łapę sobie parszywą przytłukło przy rąbaniu ich potem. Kto je ukradł - oczywiście "niewykrytosprawców", ale ślady samochodu ciężarowego były wyraźnie widoczne i kierowały się leśną przecinką w stronę, w której niewiele gospodarstw jest.

Poniżej zdjęcie ukazujące już legalnie przeciętą przez las drogę:

 

http://lh3.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SaMARCaL1mI/AAAAAAAAAXI/4ee2zfjVCf0/s640/Droga2.jpg

 

Kilka miesięcy później z działki znikło kolejne drzewo (a wcześniej sąsiadowi, który kupił działkę obok nas też znikły dwa drzewa). Na policji dowiedziałem się tyle, że zawiadomienie z łaski przyjmą, ale wartość skradzionego drzewa szacują na 50zł, więc nawet postępowania nie rozpoczną. I wogóle to czy aby czasem ja sam tego drzewa nie ściąłem sobie, bo wtedy to grozi mi kara w wysokości obwodu drzewa mnożonego przez dochód narodowy Kwabongo, co daje w sumie jakies parędziesiąt tysięcy PLN grzywny do zapłacenia. Wniosek: na policję Marecką nie liczyć, działkę ogrodzić.

Grodzilim:

 

http://lh6.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SaMAWiswfaI/AAAAAAAAAXY/i3AkldnD8HE/s640/Ogrodzenie_3931.jpg

http://lh6.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SaMAT4VrLQI/AAAAAAAAAXQ/BROUN3m326A/s640/Ogrodzenie_3928.jpg

http://lh3.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SaMAagqFtjI/AAAAAAAAAXo/Ew36mjQmS5s/s640/Ogrodzenie_3933.jpg

 

Jak na zdjęciach widać, taśma lepperowa się cały czas przydaje (narożnik działki wchodził w zwyczajowo wyjeżdżoną na łące drogę, na której... no powiedzmy, że okoliczna marecka młodzież swoimi Bardzo Mocnymi Wozami czasem przejeżdżała, wolałem te słupki jakoś uwidocznić. Widać również dom sąsiada, który w międzyczasie już się był wybudował.

 

PS: @Nelli Sza - dzięki za pierwszy komentarz w dzienniku :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wybudowane ogrodzenie też nam niestety częściowo rozkradli. Przez kilka miesiecy było ok, a potem najpierw znikła połowa słupków (policja niewykryłasprawców, objazd okolicznych składów złomu niestety nic nie dał), za kilka tygodni znikło 15 metrów siatki. Resztę siatki (oraz nowokupione te 15m) osobiście wypaprałem pomarańczowym sprayem a także kombinerkami powycinałem w niej co metr niewielkie dziury. Pomogło, więcej nie kradli, ale swoją drogą, co my za naród jesteśmy, żeby aż własną własnośc niszczyć trzeba było, żeby nóg nie dostała...

 

@Nelli Sza - to miejsce wygląda na totalne zadupie położone przynajmniej pod Białowieżą, ale jest tuż przy granicy z Wawą i dosłownie 2km w prostej linii od CH M1. Ta piękna łąka jest cały czas taka piękna, ale horyzont już ma niestety obrysowany kilkoma rzędami domków developerskich (takich sztuka w sztuka identycznych budyneczków stemplowanych jak od sztancy jeden przy drugim z małymi odstępami). Dodam jeszcze, że zanim się tam nie rozkręciły budowy, zdarzały się uciekające spod kół bażanty, a zające cały czas nam podgryzają sadzony przez nas uparcie żarnowiec.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz parę słów o projekcie. Żona moja architektem jest. Ale każdy, kto w tym momencie myśli sobie coś w stylu "nooo to ci pewnie nie mieli problemów z wyborem projektu" myli się, oj myli... :wink:

Zestawienie: kobieta architekt, mająca dość konkretne wizje tego, co ona by chciała od swego przyszłego domu, a na drugiej szali: trzymający pieczę nad domowymi finansami, mający zadatki na dusigrosza facet, na kwestię domu patrzący w sposób... powiedzmy bardziej przyziemny - z tego nie mogło wyjść nic dobrego :) Moje przesłanki były proste: ma być nas stać na jego wybudowanie, ma to nie być stodoła ani "kostka polska", ale i tez nie pałac z greckimi kolumnami i ma mieć na parterze minimum 10m2 pomieszczenie przeznaczone na mój warsztat. A i zapomniałbym: ma nam na to starczyć kasy. Reszta była dla mnie rzeczą drugorzędną. Bo o kasie już pisałem, prawda? ;)

Pierwsze przymiarki, uwzględniające takie kwestie, jak konieczność mania okna w każdym pomieszczeniu, zmieszczenie w bryle budynku czegoś w rodzaju wieży, w szczycie której znajdzie się antresola (przyszły pokój żony i to ona sama chciała, nie myślcie sobie, że żonę w wieży planowałem zamknąć) oraz pokoju z osobną łazienką "dla gości" dały w wyniku ogromną chałupę, na widok której postawiłem stanowcze weto.

Drugie podejście - żona zrezygnowała z kilku pomysłów, ja ze swojej strony zgodziłem się na kilka innych, znów ładnych parę nocy rysowania koncepcji, w czasie którego to procesu ja cały czas powtarzałem: ładne, podoba mi się, ciekawe, ale jaką to ma powierzchnię? W końcu żona poddała się i policzyła. 240m2 i to o ile pamiętam bez wliczania garażu. Znów weto, żona obrażona, koncepcja do kosza, małżonka moja kochana obwieszcza, że w takim razie ona nie rysuje więcej, kupujemy gotowca.

Z przeglądania gotowców wyłoniły nam się dwa typy: Tytan (proj. Domus) oraz Koral (proj. Krajobrazy). Dość podobne do siebie, funkcjonalnie nam dość dobrze odpowiadające, ale oczywiście znów decydowały niuanse. W katalogu każdy projekt jest piękny i cacany (no... prawie każdy), problemy się zaczynają, kiedy się patrzy na te katalogowe rzuty i zaczyna zastanawiać: a gdzie tu będą kominy i dlaczego nie są wszystkie wrysowane? A na czym się będzie opierać więźba dachowa i czy te niewinnie wyglądajace kropki w pomieszczeniach to aby nie są filary? I tak dalej i tak dalej, w praniu się okazywało, że jeden i drugi mają jakies wady, jakieś rzeczy możnaby lepiej/inaczej. I w końcu znów żona stwierdziła, że ona spróbuje sama coś takiego narysować.

I tu niestety nastąpiła dla nas "mała" przerwa w tematach budowlanych. Nie pisałem do tej pory za wiele o nas, ale dotychczasowe działkowe przygody odbywaliśmy jako małżeństwo bezdzietne, mające duuużo czasu, robiące co nam się żywnie podobało i ogólnie szczęśliwe (przynajmniej dopóki w kręgach znajomych/rodziny temat nie schodził na okolice "a wy kiedy się o dziecko postaracie?"). Wtedy jakoś, około tego projektu jednak żona moja kochana zaczęła mieć różnorakie problemy zdrowotne, które po pewnym, niezbyt długim czasie się rozwinęły w bardzo poważną jednostkę chorobową, specjalistom znaną pod nazwą gravida. Czy jakoś tak. Na jakieś dobre półtora roku dla żony temat projektu w zasadzie przestał istnieć, mimo, że spędzając ciążę w domu czasu miała mnóóóuuuóóóstwo, spędziła go na kompletowaniu wyprawki (do drugiego roku życia potomka włącznie) oraz zbieraniu wszelakich informacji związanych z tematem małych dzieci. Po przyjściu na świat pierworodnego (dalej będę go określał mianem Wyjątek, geneza określenia: w "mądrej książce" dla świeżo upieczonych rodziców wyczytaliśmy zdanie: "noworodki większą część doby przesypiają, choć zdarzają się wyjątki". No właśnie...) przez czas dłuższy świat nam się kręcił tylko wokół tego wyjącego w niebogłosy albo uwieszonego do cycka (inne stany niż dwa wymienione były z początku raczej rzadkie) tobołka. Kiedy żona mogła już dalej zajmować się projektem, z konieczności musiała to robić nocami, kiedy Wyjątek już spał, więc szło jej dość wolno.

Projekt przedostateczny miał wszystko to co miał mieć, miał tez powierzchnię użytkową mieszczącą się w postawionej przeze mnie nieprzekraczalnej granicy 200m2. Zatwierdziłem. Kiedy już zaczął się przeradzać z koncepcji w projekt budowlany, okazało się, że na dachu w jednym miejscu występuje bardzo niezdrowo rokująca sytuacja: dwie połacie się schodziły tak, że zaleganie tam śniegu i zawilgacanie dachu było właściwie pewne. Interwencja wiązała się niestety z lekkim rozsunięciem osi konstrukcyjnych, a ponieważ dach był kopertowy, to zmiana przeniosła się symetrycznie na cały budynek, co w efekcie dało jego rozrośnięcie do 219m2 PU. Trudno, stwierdziłem, że za dużo już włożyliśmy w ten projekt nerwów i czasu, żeby go zarzucać, zatwierdziłem :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I to właściwie tyle tytułem wstępów. Na chwilę obecną nasza sytuacja wygląda tak:

 

1) mamy dopięty na ostatni guzik projekt.

2) mamy pozwolenie na budowę

3) mamy na działce gaz ziemny. Póki co w postaci papierowej umowy oraz postawionej juz szafki licznikowej.

4) mamy na działce prąd. Póki co wirtualny, TLka z miejscem na licznik w ogrodzeniu sąsiada, wkopane własnym sumptem w drogę (i oczywiście zgłoszone potem w ZUDzie) 50m przyłącza zalicznikowego, koniec kabla na razie zakopany, żeby nie odpełzł, jak się cieplej zrobi, to go sobie wykopię i postawię na jego końcu RBTkę, którą skleciłem i która póki co stoi u nas na balkonie i dopiero wtedy się załatwi odbiór. Co ciekawe jednak - umowę z ZE mam już na prąd docelowy, nie budowlany. Starostwo, przy kompletowaniu papierów do pozwolenia zażyczyło sobie aktualnych warunków z ZE, a ponieważ prąd budowlany załatwiałem jeszcze jakoś niedługo po zakupie działki (i w formie podpisanej umowy, bez odbioru wirtualnie sobie czekał), musiałem się ponownie zwrócić do ZE o wydanie od nowa warunków "docelowych", bo tamte się przeterminowały. Wydali, a wraz z warunkami podsunęli mi od razu do podpisu umowę docelową. Podpisałem, zapłaciłem, niemało, ale w końcu i tak bym od tego nie uciekł, a przynajmniej od razu będę miał taryfę docelową, a nie budowlane złodziejstwo.

5) mamy ekipę do stanu surowego i więźby. Mamy firmę do dachu (dzięki Ci, muratorowe forum, że jesteś!). Mamy juz dwa tartaki, supertanie i stojące do klienta tak bardzo frontem, że bardziej to by już exhibicjonizm był (a więźba skomplikowana, pełne deskowanie, szalunki do stropu lanego - na drewno sporo kasy trzeba szykować, więc tu każdy upust się liczy)

6) mamy nadzieję na wodociąg. Nadzieja póki co ma postać gotowego projektu przyłącza dla kilkunastu działek położonych wzdłuż tej naszej prywatnej drogi oraz wyceny robocizny takiego wspólnego rurociągu.

7) mamy barakowóz. Zadatkowany i póki co stojący nadal u sąsiada, który właśnie ostatnie prace wykończeniowe prowadzi.

 

8) nie mamy jeszcze dostawcy materiałów.

9) nie mamy jeszcze kredytu. PNB wydane dopiero co, więc tak naprawde teraz dopiero zaczniemy sie o niego starać, ale czuję, że będzie ciężko. Chciałbym wziąć kredyt w CHF po obecnym kursie, z przyczyn oczywistych, ale banki niestety nie takie głupie, wymogi tak wyśrubowały, że kredytu, na jaki możemy liczyć nie wystarczy. Więc teraz mamy zagwozdkę: brać kredyt w PLN, czy ładować się w CHF, ile tylko dadzą, najwyżej jako przedmiot kredytowania przedstawiając "budowę domu do stanu surowego zamkniętego", a potem dopiero kombinować, za co go wykończyć. Pokrycie jest, ale niestety w formie pasywnej: nasze obecne mieszkanie oraz rodzinna nieruchomość mojej żony, która ma się częściowo spieniężyć. Tyle że jedno - wiadomo, nie pozbędziemy sie mieszkania, póki nie mamy się gdzie przeprowadzić, spieniężenie drugiego może jeszcze trochę potrwać. Trochę to skomplikowane do wyjaśnienia w dwóch zdaniach, może jeszcze do tematu wrócę.

 

I to w zasadzie tyle, póki co według wszystkich, dopinanych już na ostatni guzik planów, budowa rusza od maja. Wcześniej jeszcze tylko dokończyć prąd, wywiercić studnię, wyciąć zbędne drzewa, wykarczować i zebrać humus, wytyczyć, nie zwariować, budować (ciekawe, że te dwa słowa się rymują...)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Popiszę sobie jeszcze, a co mi tam...

 

Aktualnie jesteśmy w fazie dogrywania różnych spraw (głównie rozciągania naszych możliwości finansowych i sprasowywania naszych potrzeb finansowych). Przy okazji wychodzą różne kwiatki, jak np. dzisiejsze:

- mamy w projekcie trzy okna okrągłe. Jedno w stryszku i dwa jako okna garażu, no tak sobie wymyśliliśmy. Miały to być małe okienka 60cm średnicy. I co się okazuje? Ano tak małych okien w PCV nie robią, minimalna średnica to 80cm a i wtedy jest to okno nieotwierane.

- drzwi balkonowe - wyjście na taras. Naczytałem się niegdyś, że dwuskrzydłowe i antywłamaniowe to wzajemna sprzeczność, więc miały być jednoskrzydłowe. Duże. I wysokie, tak, żeby się zgrały z podłogą na jednym końcu, a z linią pozostałych okien na drugim końcu, razem 230cm. I co? Ano tak też się nie da, przy tej wysokości makismum, co nam oferują, to 90cm szerokości, mierzonej w otworze w murze. Co daje szerokośc samego przejścia - jakieś 70cm. Przejść się przejdzie, ale kurcze, naprawdę nie da się szerzej? Albo antywłamaniowych dwuskrzydłowych? BEZ SŁUPKA?

 

A z historii samej działki jeszcze - oczywiście, zgodnie z podpisem w stopce, po jej kupnie należało zasadzić drzewo. Sadzilim. Pierwsza próba, to była całkiem dorodna brzózka otrzymana w darze (usuwana przez kogoś z ogródka). Niestety, brzózka była już chyba za duża, przy wykopywaniu miała mocno naruszone korzenie, rosła strasznie biednie, ale zimy (i głodnych zajęcy) już nie przetrwała. Brzózek (przesadzanych samosiejek) potem zresztą było jeszcze sadzonych sporo, ponieważ uparliśmy się, żeby w tyle działki, "za domem" wyrósł nam brzozowy zagajniczek. Aktualnie bój z poprzesadzeniowym osłabieniem oraz stadami wygłodniałych zajęcy wygrywają trzy, rosną juz ze trzy lata, więc jest nadzieja.

Osobnej opowieści jednak wymaga orzech włoski. Dostaliśmy go w prezencie od sąsiada, który dostał o ile dobrze pamiętam dwa i jeden nam oddał. Posadzony został w sporym dole, do którego został wsypany największy dostępny w handlu wór ziemi ogrodowej. Tu jest moment sadzenia:

 

http://lh5.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SaMAmmMrBWI/AAAAAAAAAYc/JSwxjaN_uV0/s512/Orzech.jpg

 

Rósł potem pięknie, w ładne foremne drzewko, ale niestety nie było mu dane. Najpierw złapał jakąś zarazę, która pozbawiła go wszystkich jednorocznych przyrostów. Potem zrzucili coś na niego i połamali robotnicy stawiający ogrodzenie. W międzyczasie była jeszcze jakaś okrutna letnia susza. No i niestety, z tego foremnego drzewka ostał się jeno wystający z ziemi badyl, który co prawda cały czas rośnie i liście wypuszcza, ale to zdaje się już nie jest to...

 

Inne nasze nasadzenia:

 

http://lh4.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SaMAoYPjmUI/AAAAAAAAAYk/Kwlp5lqu5jE/s640/Sadzimy1.jpg

 

I coś, co nam rośnie w dużych ilościach, jeśli się zdązy przed miejscowymi zbieraczami, również w odmianach jadalnych:

 

http://lh5.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SafZxrzbRSI/AAAAAAAAAcI/wYyYSkzVAvU/s640/6879_Grzyby.jpg

http://lh6.ggpht.com/_UD9j3sBeSEQ/SafZyi-MD5I/AAAAAAAAAcQ/LWULm4_5Q5M/s640/6884_Grzyby.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks później...

Tydzień zawierający w sobie piątek trzynastego dał sie nam we znaki.

Dzień przed 13tym specjalnie wziąłem urlop na wycieczkę do Starostwa (wyprawa o tyle spora, że mieszkamy dokładnie z drugiego końca Wawy niż Radzymin, w którym mieści się starostwo), celem wbicia na PnB pieczęci stwierdzającej ostateczność. Pojechaliśmy, weszliśmy do starostwa, do odpowiedniego pokoju, tam wygłosiłem formułkę powitalną, sięgnąłem do torby i... i tyle. PnB nie zabraliśmy z domu.

 

Dziś, dzień po 13-tym mieliśmy pierwsze spotkanie z kierbudem, miała być podpisana umowa, wypełnione papiery, no pięknie miało być. I co? I też dupa, kierbud spojrzał na pierwszą stronę PnB i stwierdził, że jemu jest przykro, ale on może jedynie do kubatury 1000m3, a u nas jest 1020.

 

Poleci ktoś sensownego kierbuda??? Pliiiz!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witaj,

Apropos twojego pytania o rury,

jak czytałem (choć nie dokładnie) gdzieś w okolicach marek wawy się budujesz,

Ja swoje rurki kupiłem w Zabkach - tutaj

Sklep Instalacyjny

Jak pisałem dali mi niezłe rabaty - wcześniej pojeździłem po okolicy i faktycznie maja najtaniej takie sprawy - nawet przed rabatami.

 

Pozdrawiam

Mariusz vel manieq

 

PS. Ja też jestem łysawy i mam BMW i popatrz czarne :D rozbawiłeś mnie opisem :lol: , a tak nawiasem to czarne są szybsze :roll:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@manieq82 - dzięki za namiary. Tymi rurami PCV handluje ta firma PH Elka, która tam się przy mapce podstawia pod adresem, czy chodzi o inną firmę pod tym adresem?

 

A co do BardzoMocnegoWozu - no cóż... widać jedno z drugim jakoś w parze idzie :lol:

 

J.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@manieq82 - dzięki za namiary. Tymi rurami PCV handluje ta firma PH Elka, która tam się przy mapce podstawia pod adresem, czy chodzi o inną firmę pod tym adresem?

 

A co do BardzoMocnegoWozu - no cóż... widać jedno z drugim jakoś w parze idzie :lol:

 

J.

hmm nie wiem jak się ta firma nazywa - pamiętam adres. Na miejscu nie ma wielu...

 

A co do stereotypów to z wyglądu pewnie się kwalifikuję, rzeczywiście jest zupełnie inaczej ... :)

Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...