Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Barranków historia szaleństwa


Recommended Posts

BARRANKÓW HISTORIA SZALEŃSTWA

czyli co skrzypi i zgrzyta pod tytancynkową blachą

 

 

PILOT SERIALU

 

 

***

Tak naprawdę chodziło o kawę. A jeszcze dokładniej, o widok, jaki porannej (hm...) kawie powinien towarzyszyć. No i o kuchnię, gdzie tę kawę będzie można przyrządzić, nie zabijając się o wystający niedomiar przestrzeni. I o sofę, na której będzie można usiąść, jeśli nie da się przykucnąć na tarasie. I przy okazji o salon, w którym ją postawimy w taki sposób, żeby z siedziska był widok na widok, a obok palił się kominek...

 

***

Ale żeby od razu dom? Dla mnie, starego "blokersa" dom jawił się jako kłębowisko najróżniejszych kabli, rurek, przewodów, skład tajemniczych maszyn i urządzeń (w tym takich, które mówią "PING", albo jeszcze gorzej, np. sprawiają wrażenie jakby się zacinały albo miały za moment wylecieć w powietrze :wink:), z których każde, nawet najmniejsze tylko czeka, żeby się zepsuć. I nie ma administracji, do której można zadzwonić, że nie działa, nie świeci, nie płynie, i jeszcze do tego cieknie. Przecież ja się na tym absolutnie nie znam! Nie umiem! Nie potrafię! Zarobiony jestem, proszę zadzwonić później. Ewentualnie mogę podstawić wiaderko.

 

***

Każde mieszkanie ma swoją masę krytyczną. Przekroczenie masy krytycznej objawia się tym, że do mieszkania nie da się więcej nic wnieść ani dostawić. Aby to zrobić, trzeba najpierw coś wynieść albo wyrzucić. Najlepiej i wynieść, i wyrzucić. Przed dojściem do punktu zero przez jakiś czas broniła nas wdrażana coraz bardziej przemyślna i wyrafinowana technika składowania (np. trzy rzędy książek na jednej półce, wynoszenie niezbędnych, acz czasowo zbędnych przedmiotów do schowka na klatce, który w cudowny sposób pozyskała wraz z mieszkaniem żona - pani Barrankowa, dla uproszczenia dalszego wywodu zwana PB :D ), ale wszystko do czasu. Koniec zwykle nadchodzi niespodziewanie. Można przyjąć, że przewidująco nie spodziewaliśmy się go w początkach 2007 r.

 

***

Tak naprawdę to wszystko już prehistoria, którą postaramy się jakoś ogarnąć i przedstawić w sposób syntetyczny i wciągający zarazem, wykorzystując mechanizm restrospekcji, doprowadzony do perfekcji w kolejnych seriach LOST. Ale nie da się inaczej, kiedy zaczyna się Dziennik Budowy gdy w mieszkaniu od dawna nic się nie mieści (nawet mysza), ale nowa przestrzeń, w której wszystko będzie się mieścić, jest już zdefiniowana, obudowana porothermem, pokryta blaszanym dachem, otynkowana od środka, a niebawem zostanie wyposażona w podłogówkę. Nowa przestrzeń, czyli Dom pod Barrankami.

 

---------

W pilocie serialu "Barranków historia szaleństwa" wystąpili:

kawa, łąka w stronę lasu, mieszkanie z przekroczoną masą krytyczną, piesa (duchem) i barranki2. Nie wystąpiła mysza (nie zmieściła się).

 

CDN (lada moment)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 2

Prezentacja

czyli minimum słów, maksimum cegły

 

Teraz obejdziemy się bez zbędnych słów i bez niezbędnych dygresji, by na moment sprawdzić, jak wygląda stan zastany. Dom pod Barrankami - jak widzieliśmy go dziś rano - stoi tak:

 

http://www.barranki.com/slides/domek%20041.jpg

 

No dobrze, dziś wyglądał trochę inaczej, miał śniegową czapeczkę. Ale generalnie tak się prezentuje od pola, czyli prawie od południa. I na tym na razie musimy poprzestać, bo trzeba poprzerabiać zdjęcia, umieścić gdzie trzeba i zrobić mnóstwo innych rzeczy. Ale od czegoś trzeba było zacząć. I stało się :wink:

 

W odcinku 2 wystąpił Dom pod Barrankami i być może mysza, ale nikt jej nie widział . :D

 

CDN (mam nadzieję, że niezabawem)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 3

O Barrankach, które o Kanadyjczyku myślały

czyli pierwsze kroki zwykle wiodą w bok

 

***

Kiedy mieszkanie przekroczyło zdefiniowany stan krytyczny, co zresztą wynikało z różnych przyczyn, nie zawsze związanych z samą jego powierzchnią, dysponowaliśmy wrodzonym baranom optymizmem i bardziej niż pustkami na koncie. Po drodze upadły dwie firmy, z którymi byliśmy związani, pozostawiając nas w nieutulonym żalu po kilku niewypłaconych pensjach. To był świetny punkt wyjścia do myślenia o inwestycji, bo wszystko opierało się na silnej motywacji, a nie na rytmicznie (hm..., o tym np. w odcinku 27, o ile nie zapomnę, a najlepiej w retrospekcjach, jak się wszystko dobrze skończy) wypłacanych transzach kredytu. Wtedy, na przełomie 2006 i 2007 r. nawet najbardziej naiwny bank nie pożyczyłby nam ani złotówki.

 

***

Nieco wspomaganym przypadkiem trafiliśmy do firmy Dworek Polski, która szykowała inwestycję w Nowej Iwicznej. Sam pomysł był ciekawy – zwarte stylistycznie miasteczko na wzór Tykocina, z centralnym placem, ratuszem, wąskimi, brukowanymi uliczkami. Cena wyjściowa - 470 tys. za 120-metrowy segment z garażem na 200 metrowej serwetce zwanej działką. Areał do zazielenienia - ok. 80 mkw, resztę zabierał dom. Szaleństwo godne tarasu w penthousie. Zero intymności - działka przy działce, uwzględniając te w samych rogach płota – pięciu sąsiadów. A przecież nie zbudujemy dwumetrowego muru, a nawet i on nie odgrodziłby nas od letnich grili, cudzych popijaw na trawniczku czy innych "operacji ogródkowych". Mimo to po ciężkiej walce wewnętrznej (jak to boli! :wink:) i niezliczonej liczbie opróżnionych puszek piwa

 

(w tym miejscu Natolińskie Towarzystwo Szperaczy Śmietnikowych pragnie podziękować barrankom za realizację procesu decyzyjnego, który przyczynił się do wzrostu poziomu odzyskiwanego aluminium)

 

podpisaliśmy umowę rezerwacyjną. Ostatecznie wtedy te 470 tys. za kanadyjczyka ze szmatką trawnika odpowiadało 50 nowym, niewykończonym metrom mieszkania na Kabatach. I to w blokach często ustawianych tak blisko, że można - gdyby ktoś chciał - sąsiadowi w drugim budynku napluć do zupy konsumowanej na balkonie. Bez specjalnego wysiłku.

 

***

Odległość jest kwestią zdecydowanie względną. Przestrzeń oswojona wydaje się mniejsza, a przez to staje się bardziej przyjazna. Wiedza o tym, co jest za zakrętem, zdecydowanie poprawia samopoczucie i sprawia, że zaczynamy się czuć u siebie. Kiedy któregoś dnia wybraliśmy się na jedno z osiedli Dworku do Ustanowa, żeby podpytać o firmę i jej inwestycje, tenże Ustanów, leżący tuż za Zalesiem Górnym w kierunku Prażmowa, wydał nam się lokalizacją przerażająco odległą od miasta. Absolutna abstrakcja, nie do ogarnięcia i nie do zaakceptowania. Wtedy byliśmy tam pierwszy raz. Kilka miesięcy później i trzy kilometry dalej kupiliśmy naszą działkę. Dziś Ustanów jest oswojony, podobnie jak pobliska Krupia Wólka, Jeziórko czy Łoś. W gruncie rzeczy jest niewiele dalej od Warszawy niż Piaseczno, do którego - w sprzyjających okolicznościach, da się dojechać w 10-15 minut.

 

***

Im bardziej myśleliśmy o kanadyjczyku, tym bardziej go nie lubiliśmy. Bo sprzedać trudno, bo izolacyjność akustyczna nie ten tego, bo generalnie to kto normalny mieszka w domu z dykty :wink: (Proszę, aby właściciele kanadyjczyków się nie obrażali – to wszak zapis ówczesnego nastroju niedoszłych inwestorów). Im bardziej myśleliśmy o Nowej Iwicznej, tym bardziej jej nie lubiliśmy - ani to miasto, ani wieś, do lasu kilka kilometrów, widoki z okna - nie ma o czym mówić, sąsiad na sąsiedzie (w sumie zaplanowano tam bodaj 200 domów), a samoloty latają nad osiedlem dokładnie jak nad Ursynowem. No i te 120 metrów robiło się mentalnie coraz mniejsze i mniejsze. A sam Dworek Polski pomagał w tych dylematach, bo najpierw miał problemy z pozwoleniem na budowę, potem z określeniem ostatecznej ceny (a był to czas, kiedy wszystko, co się wiązało z budowaniem, drożało w oczach). Ostatecznie po wakacjach 2007 r. dwiedzieliśmy się, że tekturowy domek na kawałku działki-szmatki ma kosztować 640 tys.

Ulżyło nam. Kanadyjczycy zostali odprawieni.

 

------------

W odcinku 3 wystąpiły: Barranki, Kanadyjczyk i - w roli epizodycznej - Odprawa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 4

Widoki i widoczki

czyli Dom pod Barrankami nieco się odsłania

 

Wróćmy na chwilę do stanu zastanego, w którym obecnie Szaleni Hydraulicy młotem i wiertarą zaciekle dziurawią pieczołowicie wytynkowane ściany. Aż się na płacz zbiera :roll:

 

Oszczędzimy na razie widoku tej krwawej jatki naszym miłym gościom, pokazując widoki - mamy nadzieję – ładniejsze. Mamy także nadzieję, że będą się wyświetlać, choć oczywiście zaproszenie na komisyjną obdukcję gdy zrobi się ciepli pozostaje aktualne.

 

Zatem Dom pod Barrankami zza płota:

 

http://www.barranki.com/slides/MMPi%20011.jpg

 

i zza drugiego płota:

 

http://www.barranki.com/slides/MMPi%20001.jpg

 

i z tego samego winkla, ale bez płota:

http://www.barranki.com/slides/MMPi%20014.jpg

 

I z drugiego winkla i zza płotu wraz ze słupem, który po raz pierwszy pojawi się w odcinku 5:

http://www.barranki.com/slides/MMPi%20013.jpg

 

No i od przodka:

http://www.barranki.com/slides/MMPi%20017.jpg

 

No już,wystarczy

 

CIĄG DALSZY NASTĄPI ZAPEWNE NIEBAWEM

 

--------------

W odcinku 4 wystąpił Dom pod Barrankami i słup

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 5 część A

Zderzenie z deweloperem

czyli znów błądzimy, a czas szybko mija

 

***

Rekonstrukcja minionych zdarzeń nie zawsze jest prosta. Zapominamy, umykamy, wypychamy, a czasami nawet zasypujemy je zeschłymi liśćmi. Ale działaniom związanym z domem czy mieszkaniem towarzyszą zbyt duże emocje, tu często pamięta się każdy, nawet najbardziej nieistny szczegół, detal, którego normalnie nawet byśmy nie zauważyli. Spocone dłonie przy podpisywaniu aktu notarialnego, dzięki któremu stajemy się posiadaczami 1132 mkw ziemi i 1/8 działki, która kiedyś - mamy nadzieję - kiedyś wspólnym sąsiedzkim wysiłkiem zamieni się w drogę. Nerwy, czy właściciel w ostatniej chwili jednak się nie rozmyśli, nie powie, że chce więcej, co może być wyrokiem gdy kredyt ściśle wyznacza pułap możliwości. Ale jest OK.

I to wszystko dla kawałka błotnistej ziemi niemożliwie zarośniętej nawłocią, z energetycznym słupem linii średniego napięcia, który trzeba będzie kiedyś przesunąć do kąta, ponoć lekko uzbrojonego, choć w terenie śladu po tym nie ma? Ludzie to świry.

 

***

Zanim padło sakramentalne "tak dalej być nie może, budujemy sami", przeżyliśmy krótki epizod z deweloperem. Generalnie w 2007 r., i stan ten utrzymuje się z niewielkimi korektami do dziś, za przyzwoity dom w stanie deweloperskim w bliskich okolicach południa miasta zwykle z działką-serwetką wykonawcy krzyczeli okrutne pieniądze, a sześć zer przed jedynką nie było niczym nadzwyczajnym (choć tak naprawdę z życiem wśród wielkich liczb oswoiliśmy się dopiero teraz, gdy rzucany mimochodem bilion dolarów przestaje oszałamiać i przekraczać granice wyobraźni). I oto cud - ogłoszenie o projektowanym osiedlu w Chyliczkach - cena jakoś tak niecałe 800, większa niż w Nowej Iwicznej działka, siedem minut spacerkiem przez pola do lasu kabackiego. W pasji poszukiwania domu nie zwracamy oczywiście uwagi na drobny szczegół, że skoro nie mieliśmy 640 na kanadyjkę z Dworku Polskiego, tym bardziej nie będziemy mieć prawie ośmiuset na murowaną rezydencję. Ale nieistotne drobiazgi nie powinny mącić wyrazistości wielkich idei.

 

***

Do Pani Deweloper (oszczędźmy nazwy) trafiliśmy na początku października 2007 r. Biuro w apartamentowcu przy Dolnej jakieś nietakie - choć nie do przesady eleganckie, ale obok projektów na ścianach święte obrazki, dyplomy dla podziwu godnych chrześcijańskich deweloperów, podziękowania od księży... Nic to, wiele wskazywało na to, że mimo wszystko z tej mąki jest jakiś chleb i rosną jakieś domy. Narastająca determinacja nie pozwalała od razu dać nogi.

 

***

Był tam bliźniak. To znaczy jego połowa, ale już byli chętni, no może nie do końca zdecydowani, więc jeśli państwo by byli, to zaliczka... Konkretnie oczywiście nie było bliźniaka, miał być, ale miał być bardziej niż fantasmagoryczne osiedle, które nas tu zwabiło. Ale bliźniak nam się nie podobał. Działka, na której miał stanąć, też niespecjalnie. W ogóle nie chcieliśmy bliźniaka.

Działka, na której zostało zaplanowane osiedle, nie należała jeszcze do Pani Deweloper, lidera chrześcijańskego nurtu budownictwa, co więcej, w zamyśle w imieniu firmy mieli ją kupić przyszli właściciele domów, jakoś tak wspólnym wysiłkiem doprowadzić do jej podziału (dlatego sam grunt nie był w sumie drogi - 170 zł za metr w Chyliczkach przy średniej 400-500 zł to było coś) i w końcu dać ją zabudować. Szatański plan.

Tak naprawdę nie było do końca pewne, czy to się uda, bo prawo pierwokupu należało do Agencji Nieruchomości Rolnych. Ponoć nie było to przeszkodą, dodawało jedynie sprawie delikatnej pikanterii. Termin sprzedaży działki nie został precyzyjnie wskazany w umowie, którą przedłożyła Pani Deweloper, był tam natomiast zapis, że stronie przystępującej do tak przedziwnej konstrukcji prawnej nie może wpaść do głowy pomysł, żeby dom zbudował mu kto inny. Zero ryzyka przy działce, czysty zysk przy budowie.

Wzięliśmy od Pani Deweloper wyrys działki, rzuty domu i ruszyliśmy w teren. Pan Bóg nie oświecił nas od razu.

 

Przerwa na zmianę dysku

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 5 część B

Zderzenie z deweloperem

czyli znów błądzimy, a czas szybko mija

 

 

***

Gdy motorem kreowania popytu jest cena, a nie jakość, trzeba być gotowym na kompromisy. Pytanie tylko, gdzie są granice i czy 800 tysięcy to wciąż wystarczająco mało, żeby tak mocno zaciskać oczy...

Działkę znaleźliśmy. Była potwornie długa i wąska, co miało istotne znaczenie dla późniejszego rozwoju wydarzeń. Zaczynała się przy jakiejś lokalnej fabryczce farb czy czegoś podobnego, wlokła się dalej wzdłuż zarośniętych samosiejkami działek nieokreślonego przeznaczenia, by dotrzeć w okolice torów na pograniczu z Kierszkiem. Była tak wąska, że - jak powiedziała Pani Deweloper - w wykuszu w jadalni będą musiały być - proszę państwa - luksfery, bo bliżej niż 3 metry od płotu nam wypada.

Luksfery w jadalni, szatański pomysł. 460 metrów działki, wyciągniętej klinem w stronę kolejnego, wciśniętego w nią domu. Pasjonujące.

Był i plus - podczas wizji lokalnej fabryczka nie wydała się - poza mało widowiskowym płotem - zbyt uciążliwa. Kiedy nie masz specjalnego wyboru, szukaj plusów. Zaciekle.

 

***

Osiedle budowane przez Panią Deweloper w Józefosławiu. Oglądamy efekt prac. Majster chodzi dumny, my się nie znamy, ale nawet w tym nieznaniu nie znajdujemy uzasadnienia dla tak doskonałego samopoczucia. Może oko laika nie dostrzega tego, co powinno, a patrzy tak złośliwie, krytycznie, czepialsko? I jeszcze taki gość, wpuszczony na cudzą budowę ma czelność zastanawiać się, dlaczego ten projekt taki absolutnie wydziwniony, choć z wierzchu wydawał się prosty. Widać, jak architekt poległ w nierównej walce ze swoim wnętrzem. Cóż, każdy ma swojego upiora.

 

***

Dzięki Bogu, Pani Deweloper sprawiła się na równi z Dworkiem. Okazało się, że jeden z jej domów kupił pracownik naszej znajomej. Roczne opóźnienie, rosnąca cena, jakość wykonania potwierdzająca, że nasze laickie oczy się nie myliły....

Podczas drugiej wizyty Pani Deweloper tłumaczy, że co prawda zaciągnąć kredyt na kupno działki bez księgi wieczystej, a właściwie na kawałek takiej działki nie będzie może łatwe, ale na pewno jakoś się da, i właściwie to natychmiast powinniśmy podpisać umowę i wpłacić opłatę rezerwacyjną, bo mnóstwo osób pyta, więc lepiej podpisać, a oni się odezwą, kiedy już będzie coś wiadomo z tą ziemią, więc kiedy zaczną budowę to właściwie nie wiadomo i kiedy ją skończą nie wiadomo tym bardziej. Ale na pewno kiedyś skończą.

Myśmy skończyli. Wyszliśmy od Pani Deweloper i rozjechaliśmy się każde do swojej roboty. Wieczorem nieomal na trzy cztery, patrząc sobie w oczy podzieliliśmy się wynikami niezależnych przemyśleń: kupujemy działkę i zbudujemy dom, który nam się będzie podobał.

Odważna koncepcja.

 

------

W odcinku 5 wystąpiły Barranki2, Długa Działka Bez Papierów, Pani Deweloper z dyplomami i – przelotnie – znany z odcinka 3 Dworek

 

CDN

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 6

Myszką i kursorem

czyli rysowanie na ekranie

 

Dom, który będzie się nam podobał, powstał zbiorowym wysiłkiem. W ten sposób często rodzą się słuszne idee. Tego przynajmniej będziemy się trzymać.

Na zbiorowy wysiłek złożyła się wielowariantowa, dynamicznie labilna koncepcja barranków, o której opowiemy przy innej okazji i sąsiad-architekt, do którego prawa, w tym prawo współdzielenia płota, dostaliśmy w promocji razem z działką (o tym też nieco później). I jeszcze wino, sporo wina, ale o tym sza, zabrania ustawa o przecidziałaniu :wink: . A nuż czyta to nieletni? Licho nie śpi, zwłaszcza z rana.

 

W efekcie powstał papierowy Dom pod Barrankami. To był mały krok dla ludzkości, ale wielki krok dla barranków.

 

elewacja północna

http://www.barranki.com/slides/elewacja%20polnocna.jpg

 

elewacja południowa

http://www.barranki.com/slides/elewacja%20poludniowa.jpg

 

elewacja wschodnia

http://www.barranki.com/slides/Elewacja%20wschodnia.jpg

 

elewacja zachodnia

http://www.barranki.com/slides/elewacja%20zachodnia.jpg

 

A w środku miało to wyglądać mniej więcej tak (rzut z projektu, więc tam pełno różnych tajemniczych linii i innych takich):

 

parter

http://www.barranki.com/slides/parterbeskresek2.jpg

 

piętro

http://www.barranki.com/slides/poddaszebezkresek1.jpg

 

Najważniejsza w stosunku do pierwszego projektu była zmiana pralni na drugą łazienkę i zamurowanie drugich drzwi z korytarza do pierwszej łazienki, w wyniku czego Państwo pozyskali bardzo interesujący i pokręcony apartament z różnymi zakamarkami.

 

Teraz tylko wypadało zacisnąć powieki i zobaczyć oczami duszy...

 

------

W odcinku 6 wystąpili: tradycyjnie już Dom pod Barrankami, po raz pierwszy na ekranie - sąsiad zza płota a także, choć tylko duchem, niejaki ArchiCad z krainy Deszczowców. Karramba.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 7

Blitzkrieg

czyli szybki tydzień

 

***

Czy ktoś z góry wie, tak bez żadnych wątpliwości, jak ma wyglądać jego miejsce na ziemi? Czy ktoś z góry wie, tak na zawsze i na pewno, kim będzie jego druga połowa? Zwykle odkrywa się to powoli, dojrzewa do wypowiedzenia właściwych słów, szuka się potwierdzeń. Czasem nie można ich znaleźć i wszystko zaczyna się od początku. Czasem jednak dostaje się w łeb. Wtedy na wszelkie dyskusje i racjonalną argumentację jest już za późno.

 

***

Poniedziałek wieczór, początek października.

Uznaliśmy, że nie stać nas na przygodę z deweloperem. Bez problemu znajdziemy masę pomysłów, jak wydać marżę, którą chciałby na nas zarobić. Co więcej, skoro mielibyśmy zapłacić za wprowadzanie zmian do projektu sprzedawanego za ciężkie pieniądze, a który z góry wymusza te zmiany rozwiązaniami "od czapy", to już lepiej pomyśleć nad czymś własnym. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że ostatecznie skończy się na projekcie indywidualnym, ale z całą pewnością wiedzieliśmy, że są granice robienia nas w trąbę. W procesie przeinwestycyjnym zaczyna się bardzo szybko dojrzewać. W procesie inwestycyjnym przybliżająca się wizja własnych kątów niejednokrotnie na nowo zakłóca ostrość widzenia.

 

***

Wtorek.

Nasze oczekiwania sprowadzały się do wskazania kierunku - na południe od Warszawy. Z kilkudziesięciu przesłanych ofert (w tym - nie wiedzieć czemu - mieszkań, apartamentów i domów) trzy wydały nam się na tyle sensowne, że wciąż mając poczucie, że to szaleństwo, umówiliśmy się na wizję lokalną. Dwie na piątek (agencja nr 1), jedna w sobotę (agencja nr 2)

Oczywiście, wiedzieliśmy - są tacy, którzy szukają swojego miejsca miesiącami. Ale może się uda?

 

***

Piątek rano, szarość, mglistość i zimność. Okolice trasy krakowskiej. Dwoje zmarzniętych agentów kuli się w samochodzie, już na nas czekali. Żeby wszystko było bardziej oficjalne podpisujemy uroczyście w samochodzie umowę i ruszamy w drogę - przed nami pierwsza działka.

Krakowską słychać ją dość inwazyjnie, czasem Marszałkowska jest cichsza (bo wszystko stoi w korku). Ale co to? Poprzez jednostajny szum samochodów do uszu przebija się dość intensywne bzyczenie. To linia wysokiego napięcia, ekstrawagancka kratownica słupa stoi niedaleko granicy działki. Ekhm, słup... Nie, dzięki. Nawet nie jesteśmy zawiedzeni, taki stan byłby zdecydowanie nie na miejscu, w końcu to dopiero początek. Agencja, bardzo miła, pyta, czy mniej więcej wiemy jak dojechać do następnej lokalizacji. Wiemy, bo sprawdziliśmy wcześniej na googlemapsach. Agencja nie. Zabawne, to my prowadzimy, agencja pokornie podąża za nami, choć nie ona nam mają zapłacić prowizje, ale potencjalnie my jej. I nie odliczy części za brak wiedzy topograficznej. Profesjonalizm jest dziś zjawiskiem coraz bardziej pogmatwanym.

 

***

Jedziemy nieznanymi sobie wcześniej drogami. Drzewa już kolorowe, ale szarość nieba gasi wszystko. Buro jest.

Pojawia się tablica z poszukiwaną nazwą i nagle droga wjeżdża w las... a potem z niego wyjeżdża. Jeszcze chwila wahania, agenci jednak odzyskują pewność siebie: na skrzyżowaniu w lewo. Jedziemy typowo wakacyjną asfaltówką, coraz bardziej nam się podoba. W końcu się zatrzymujemy. Pole zarośnięte nawłocią - to gdzie ta działka? Agenci wyciągają mapy i prowadzą nas przez wykroty. Na szczęście jest względnie sucho, gdyby było mokro moglibyśmy nawet nie dotrzeć pod słup średniego napięcia, który wyrastał w południowo-wschodnim fragmencie areału. Plątanina krzaków i drzew na miedzy wzdłuż zachodniego boku działki. Jakieś 200 metrów dalej linia lasu, bliżej pole leżące odłogiem, a na nim śmieszne, kuliste sosny, rzucone jakby przypadkiem dookoła kępy brzóz, w której ktoś trzyma ule*.

Kurczę, pięknie jest.

 

* ta ostatnie spostrzeżenie zostało uczynione kilka miesięcy później, bowiem wtedy nie tylko nie zauważyliśmy uli (bo już ich nie było - na zimę pasieka się zwija), ale i sosen. W ogóle tak naprawdę niewiele widzieliśmy.

 

***

Wyłazimy z nawłoci. Jesteśmy pod wrażeniem, no ale przecież tak od razu... no nie uchodzi. Umawiamy się z agencją, że damy znać co dalej. Agencja odjeżdża, na odjezdnym rzucając mimochodem, że właściciel sobie zastrzegł prawo wyboru kupującego i najpóźniej we wtorek chce podpisać przedwstępną umowę sprzedaży.

Jedziemy i myślimy. Nie ma się co śpieszyć, przecież jeszcze jutro mamy kolejną wizję lokalną. Tyle że przez całą drogę dręczy nas myśl, że ktoś mógłby... przed nami...capnąć tę działkę. Kiedy pojeżdżamy pod dom po 40 minutach turlania się w korku absurdalna świadomość, że ktoś mógłby kupić nasz kawałek świata staje się już nie do zniesienia.

To drugi, acz nie ostatni grom z jasnego nieba, który przewraca do góry nogami nasze życie. We wtorek podpisujemy wstępny akt notarialny. Jest prawie połowa października. Skąd mogliśmy wiedzieć, że wystartowaliśmy do dramatycznego wyścigu z czasem?

 

---------

W odcinku 7 wystąpiła: Agencja, słup wysokiego i średniego napięcia, debiutująca nawłoć, odejście w stronę lasu i barranki2. Gościnnie pojawił się Czas. Jeszcze wróci.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 8

Gliny czas

czyli bajki z mchu i nawłoci

 

W połowie października nawłoć schła powoli. Dało się jednak odczuć jej wcześniejszą, letnią bujność, wziętą z gliniastej ziemi. Sąsiad zza drogi, w ramach powitalnego prezentu [choć było to już pół roku później, kiedy zaczynaliśmy budowę] obdarzył nas opowieścią, że teraz to tu jest pięknie i sucho, ale wiosną, wiecie, to tu jest piękne jezioro :D. Stąd nawłoć krzewi się dumnie, a zaraza trudna do wyplenienia...

Własny gliniany placyk z zielskiem do szyi i słupem [dziś trwają leniwe prace nad jego przesunięciem o plus minus 195 cm, mniej więcej w lewo]. Ale co tam słup, skoro mamy krzaki na miedzy, jedynym miejscu, gdzie wtedy mniej więcej było wiadomo, jak przebiega granica działki?

 

Areał w materiałach reklamowych producenta wyglądał tak (krzaki w głębi po prawej):

http://www.barranki.com/slides/Piskorka_dzialka1.jpg

Oczywiście nie cała była dla nas, dla nas była część zielska bliżej słupa. Ale taki horyzont mamy do dziś z tarasu...

 

Tęskne spojrzenie spode słupa w stronę odejścia w stronę lasu... Natura uschła, nastała zima...

http://www.barranki.com/slides/01_08%20zima%2003.JPG

 

Rzut oka na słup - nasz jest w głębi...

http://www.barranki.com/slides/01_08%20zima%2002.JPG

 

A gdy znów się wszystko rozpleniło, nasz geodeta zabrał się za poszukiwanie działki. Łatwo nie było.

http://www.barranki.com/slides/04_05%20tyczenie%20domku%2001.jpg

 

A wszystkim tym dziwnym manewrom spokojnie przyglądała się ostatnia krasula we wsi :D.

http://www.barranki.com/slides/05_08_fundamenty%20054.jpg

 

Ciekawe, ileż obiektów inżynieryjnych w historii budownictwa pochłonęła już mlaskająca, wiecznie głodna glina?

 

-----------

W odcinku 8 wystąpili: nawłoć, słup i kaskader-geodeta. Przelotnie paszczę udostępniła Krasula.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Odcinek 9/1

Blitzkrieg 2

czyli jak wypożyczyć kierownika banku

 

***

Posiadacze ziemscy mają swoje kaprysy. Ileż można przeczytać historii o tym, że sprzedający działkę rozmyślił się w ostatniej chwili uznając, że jak jest chętny teraz, to być może za chwilę znajdzie się chętny jeszcze lepszy? Albo nagle uznał, iż za pozbywanie się ojcowizny motywowane jedynie żądzą pieniądza sprowadzi nań klątwę pokoleń, więc lepiej od umowy odstąpić? Nasz posiadacz ziemski, choć nie była to ojcowizna, ale hektar kupiony dwa lata wcześniej i podzielony na działki, też miał swoje kaprysy. Już w ogłoszeniu obwieścił, że zastrzega sobie prawo wyboru kupującego, choć - mimo naszych stresów - kolejki raczej nie było. Dodatkowo, przy podpisywaniu umowy przedwstępnej zastrzegł, że mamy podpisać właściwy akt notarialny do końca paździenika, a jak nie, to do widzenia. W tej delikatnej psychozie utwierdziła nas też pani notariusz, która realizowała już z posiadaczem ziemskim kilka umów. Twierdziła, że on tak już ma i mówi jak najbardziej serio. A to oznaczało, że mamy niewiele ponad dwa tygodnie na załatwienie kredytu.

To nie mogło się udać.

 

***

Nie, żebyśmy byli całkowicie nieprzygotowani. Asem w rękawie był zapoznany Kierownik Placówki Bankowej, z którym już wcześniej połączyły nas skromne finansowe więzi. Nie mając chwili do stracenia po podpisaniu wstępnego aktu pognaliśmy do PB, w której urzędował KPB.

- Mamy strasznie mało czasu, uda się? - wpadliśmy nań jak burza atakująca samotnie rosnące w polu drzewko. KPB wytrzymał atak, tradycyjnie zaproponował kawę i podjął próbę zanalizowania sytuacji. Potencjalna premia za sprzedaż kolejnego kredytu i desperacja klientów przeważyły.

Większość naszych papierów i tak miał, wypisał z wniosku braki, dał listę i błogosławieństwo. - Powinniśmy zdążyć - uznał.

Prawie miał rację.

 

***

Większość banków nie dawało, a teraz nie daje jeszcze bardziej, kupić działki w kredycie na 100 procent (a od czasu, kiedy nie mieliśmy pieniędzy sytuacja zmieniła się tylko nieznacznie). Poza tym procedura jest niebezpieczna, można przejechać się na wycenie, bankowi rzeczoznawcy kierują się sobie tylko znanymi zasadami i mniej lub bardziej zdrowym rozsądkiem, a w dodatku długo to wszystko trwa. A my mieliśmy tylko dwa tygodnie. Rozwiązanie nasuwało się samo - działka idzie na hipotekę mieszkania. Bierzemy pożyczkę hipoteczną na dowolny cel, a że przypadkiem kupimy za te pieniądze działkę, to już nasza sprawa.

Prawie mieliśmy rację.

 

***

Papiery złożyliśmy następnego dnia. Część, na przykład świadectwo czystości firmy wobec fiskusa, trzeba było donieść potem, bo fiskus, spasiony naszymi podatkami szybko się ruszać nie może. Okazało się przy tym, że analityk zainteresował się jednak celem pożyczki, więc trzeba było dostarczyć wszelkie papiery dotyczące działki. Procedura ruszyła.

- Czy aby na pewno, obok świadectwa czystości od fiskusa nie będzie potrzebny taki sam papierek od ZUSa? - dopytywała się KPB zapobiegliwa i nieco już biegła w tych procedurach pani barrankowa.

- Mamy poprzednie zaświadczenie, powinno wystarczyć - uznał KPB.

Prawie miał rację.

 

***

Czy to możliwe, żeby niektóe działki, jak syreny, kusiły swoim niesłyszalnym śpiewem nieszczęsnych kandydatów na nabywców? Nasza na pewno stosowała takie diabelskie sztuczki.

Zaciskając uszy, żeby nie słyszeć, czekaliśmy.

 

Przerwa techniczna na wymianę puszki

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 9/2

Blitzkrieg 2

czyli jak wypożyczyć kierownika banku

 

[po zmianie wielkiej puszki]

 

 

***

Czekanie jest czynnością męczącą, morderczą, złośliwą, wycieńczającą, wręcz wyczerpującą psychicznie, fizycznie i duchowo, demotywującą, destrukcyjną, dekomponującą, destabilizującą i w ogóle de.

Godzina W, spotkanie u notariusza celem być albo nie być zbliżało się cichymi, acz nieubłaganymi krokami.

 

***

Godzina W minus plus minus 24 godziny, poniedziałek.

Nadchodzi oczekiwana informacja: jest zgoda. Ale są też schody. Bo zgoda zgodą, a nam potrzebna umowa, podpisana, parafowana, z pieczątkami i szamerunkiem. A pan analityk ze swojego Wysokiego Zamku stawia warunki: umowa, owszem, ale najpierw jeszcze kilku papierków, bo tu ich jest za mauuuoo :o. Ale jak mówi nasz zaprzyjaźniony coraz bardziej KPB: nic to, damy radę. Proszę rano przyjść, z samego rana o 8.

 

***

Godzina W minus ok. 6 godzin, czyli 8 rano, wtorek

Okazuje się że mimo argumentów KPB pan analityk nie dał się przekonać i pani barrankowa jako firma ma donieść świadectwo moralności od pana ZUSa. A przecież pytała! I strach padł na panią barrankową, gdyż z moralnością żartów nie ma i na świadectwo czeka się tydzień. Około.

 

***

Godzina W minus ok. 5 godz. 30 min.

Pędzimy do pana ZUSa, pan ZUS zasadniczo też szybko nie może, bo nie wypada. Gdyby było szybko, nie daj Bóg od ręki, nadszerpnęłoby to majestat. A nadszarpywać kategorycznie nie wolno, bo to godzi w podstawy systemu, a w systemie i tak braki kadrowe. Składamy papiery i pędzimy z powrotem do banku, bo tu już prawie 12 czyli do godziny W zostały cztery i pół godziny. A nuż przebłagamy jakoś analityka. Nic z tego. Na rozstrzęsioną panią barrankową patrzy tylko KPB i serce mu pęka, analityk na Wysokim Zamku ma przed nosem tylko komputer i rozpaczy pani barrankiwej nie widzi, nie słyszy, toteż i serce ma z kamienia. No to może jednak pana Zusa przebłagamy. Czas płynie... Dzwonimy do pana ZUSa. Pani barrankowej już sie broda trzęsie, kiedy tłumaczy, jaki ważne ten papier i wtedy stał się cud: coś się takiego porobiło w systemie komputrowym pana ZUSa i w jego sługach, że nagle pani barrankowa słyszy: ale ja tu mam już zrobione dla pani to zaświadczenie, koleżanka zrobiła, bo miała chwilę... Dwie godziny. Zaświadczenie o niezaleganiu w ZUS w dwie godziny! Rekord świata. A nawet galaktyki.

 

***

Godzina W minus 3 godziny 30 minut.

Biegiem z powrotem do KPB, który już cały w nerwach: jeśli mamy mieć dziś tę umowę, to trzeba to teraz wszystko biegiem dowieźć do analityka!

Co robimy? Chwila namysłu. I nagle wszyscy, łącznie z naszym nieocenionym KPB, ładujemy się do naszego brudnego samochodu i pędzimy: najpierw do ZUSu po cudowny papier, a potem do centrum, do Wysokiego Zamku. Po kolejnych 40 minutach wraz z wypożyczonym do wyłącznej dyspozycji Kierownikiem Placówki Bankowej wpadamy do Wysokiego Zamku. Za szklane drzwi może wejść tylko Dopuszczony. Musimy się rozdzielić. Pan barranek biegiem leci poudawać że pracuje w pracy, pani barrankowa udaje, że jest koleżanką KPB i wślizguje się niepostrzeżenie, a że KPB postawny jakoś się udaje. KPB leci z naszymi papierami do analityka. Do spotkania u notariusza zostały dwie godziny...

 

***

Godzina W minus 3 godz.

Po pólgodzinie nerwowego dreptania i odbijania podejrzliwych spojrzeń innych pracujących w WZ analityków pani barrankowa jest już bliska histerii, kiedy zza drzwi wybiega KPB: analityk chce jeszcze miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, żeby się upewnić, czy działka - na którą wystawiono prawomocne pozwolenie na budowę (o czym po tym :wink: ) - jest aby na pewno budowlana. No zapewne nie, przecież ktoby tam w takich krzakach budował... Pani barrankowa błaga KPB żeby mu to jakoś wytłumaczył i znowu zostaje sama. A czasu coraz mniej...

 

***

Godzina W minus 1 godz.

Godzinę przed spotkaniem w kancelarii pan barranek nie wytrzymuje nerwowo, ucieka z pracy i pędzi wspierać panią barrankową w Wysokim Zamku. Jego przybycie zwraca jednak uwagę Pana Ochroniarza, który dopiero teraz dostrzega obcy i nieuprawniony element w postaci pani barrankowej, po czym delikatnie acz stanowczo kieruje nas do Bardzo Dziwnego Pomieszczenia, w którym nas zamyka i mówi, że jak nasz KPB się pojawi to już on nam da znać. Siedzimy więc samiuteńcy w wielkim, strasznie wysokim holu, na czarnych sofach, zamknięci i czekamy... czekamy... W miedzyczasie pietnaście razy dzwoni pani z agencji upewniając się, czy na pewno przyjdziemy na czas. Przyjdziemy?

 

***

Godzina W minus 30 minut.

Kierownik wpada na moment. Dobra wiadomość: umowa podobno się generuje. Zła: to chwilę potrwa. Generowanie umowy musi być czynnością skomplikowaną i groźną, gdyż nawet KPB mówi o obsługujących tę procedurę: - Ja też jestem tylko ich klientem, ja też jestem dla nich tylko klientem... Ja nic nie mogę...

Wysoki Zamek, królestwo analityków.

 

***

Godzina W.

Czekamy w Wysokim Zamku. Dlaczego tak trudno jest nie zjeść własnych palców? O paznokciach nie wspominając.

Nic nie wiemy. Wysoki Zamek perfekcyjnie strzeże swoich tajemnic. W końcu Pani Barrankowa dzwoni do pani z agencji czekającej na podpisanie Aktu: Ależ przyjdziemy, oczywiście, czy da się godzinę później, bo walczymy, wydzieramy... Niech właściciel ziemski poczeka, niech nie rzuca w zawiedzionej złości papierami i zabrawszy walizkę nie wychodzi trzaskając drzwiami...

Ma nie wychodzić. Poczeka. Podpisuje jeszcze jedną umowę.

Godzina W przesunęła sie o 60 cennych minut.

 

***

Godzina W (nowa) minus 56 minut.

Wpada KPB w rozwianym płaszczu: mam! mam! teraz szybko podpiszmy, a potemi jeszcze potrzebna pieczątka kierownika z jakiegoś innego oddziału i już! Musimy więc pędzić do innej Placówki Bankowej, bo nasz KPB może jedną pieczątkę, a ktoś musi kontrasygnować, jeden to za mało...

Placówka jest niedaleko, ale to centrum. Znów się rozdzielamy: pani barrankowa z KPB leci piechotą, a pan barranek samochodem, żeby mieć więcej czasu na parkowanie. Spotykamy się pod placówką. Troje ludzi, jeden z teczką, w rozwianym płaszczu: - Jest gdzieś kierownik?! - wpada na salę KPB.

Wygląda to nieomal jak napad.

Jest kierownik. Jakim cudem daje się go przekonać do podstemplowania papierów, których nawet nie mógł przejrzeć przez chwilę? Mamy podpisy, mamy umowę oraz zadyszanego KPB, który nieśmiało się uśmiechając mówi, żebyśmy pędzili. On sobie jakoś poradzi. Poradził sobie, wiemy to na pewno... Podwozimy go więc do metra.

 

***

Godzina W minus 10 minut

Wpadamy do Notariusza z jeszcze ciepłą umową. W kąciku siedzi nasza Agentka, trochę spięta. Nie dziwne, ostatecznie nasz sukces jest jej prowizją. Łączy nas jeden cel.

Chwilę czekamy. Gabinet, dowody, papiery, podpisy, uścisk dłoni jeden, drugi, trzeci. 1132 mkw rzekomo prawie uzbrojonej ziemi plus kilka niezwykle cennych - jak się okazało - dokumentów przechodzi w nasze ręce.

Ale jaja.

 

------------

W odcinku 9/1 i 9/2 wystąpili: KPB, Analityk z Wysokiego Zamku, barranki oraz Agentka w kąciku i syreni śpiew. W rolach cudotwórców: pani z ZUS, kierownik z Pobliskiej Placówki

Dziękujemy Zarządowi Dróg Miejskich za umożliwienie sprawnego transportu KPB z Ursynowa na Ochotę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks później...

Odcinek 10

Mebel

czyli przestrzeń nie znosi pustki

 

Dla ludzi żyjących w mieszkaniu ze zdecydowanie przekroczoną masą krytyczną zderzenie z Pustą Przestrzenią jest niezwykłym przeżyciem. Nieograniczone (na razie) możliwości, które się w niej kryją, są absolutnie porażające. Otumaniają.

Wylewki jednym prostym ruchem zmieniły status Domu pod Barrankami z obiektu w fazie budowlanej na obiekt w fazie wykończeniowej. Zamiana choćby i najrówniejszego chudziaka na gładką pre-podłogę to przejście zgoła magiczne.

Dom zaczyna kusić możliwościami... Przecież można już coś przywieźć, schować, przyklepać, w mieszkaniu się nie mieści, ale tu... tyle miejsca... I nie trzeba już wywozić, bo wszak działania na podłodze na razie zostały zakończone...

Dlatego trudno się dziwić, że w salonie pojawił się Mebel. Mebel przez jakiś czas mieszkał w piwnicy, ale się nie mieścił. Teraz ledwo go widać. Jakieś zagięcie kontinuum czy jak? Obok Mebla zamieszkał kwiatek. Ktoś go wyrzucił, pani barrankowa przygarnęła. Dała szansę. Jak nie podejmie wyzwania, zostanie spalony. Przyjął to do wiadomości. Jest spokojny :wink:

Pusta przestrzeń zaczęła się zagracać.

 

Mebel:

http://www.barranki.com/slides/MMPi%20106.jpg

 

W ślad za Meblem do kuchni przyczłapała Szafka, wygnana z przedpokoju ze względu na zbyt małą ilość oferowanego miejsca :wink:

http://www.barranki.com/slides/MMPi%20109.jpg

 

I tak poszło...

 

------------

W oddcinku 10 wystąpił Domek pod Barrankami, bo tak w międzyczasie został ochrzczony (ceremonia wkrótce), PUSTA PRZESTRZEŃ, Wylewka, Mebel i Wygnana Szafka. W epizodzie pojawił się Kwiatek. Nie wziął pieniędzy za odcinek. :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 11

Remanent

czyli cośmy właściwie zrobili

 

***

Zgodnie z wszelkimi zasadami sztuki po niezwykle emocjonującym emocjonalnie piku w biegu historii powinno nastąpić uspokojenie, ukojenie, moment refleksji, podsumowanie dotychczasowych działań. Chwila, w której można przejrzeć na oczy i zadać sobie kilka poważnych pytań, które wsześniej i tak zostałyby zignorowane, zepchnięte do realizacji na następny kwartał. Coś w rodzaju remanentu. Spis z natury.

 

***

Po kolei.

Kupiliśmy:

* 1132 metry kwadratowe pola nawłoci o kwalifikacji rolnej w planie zagospodarowania przestrzennego gminy przeznaczonego pod zabudowę mieszkaniową z zachowaniem 70 proc. powierzchni biologicznie czynnej. Reszta może pozostać biologicznie bierna, nikomu to nie będzie przeszkadzać.

* 1/8 pola nawłoci o łącznej powierzchni 850 metrów kwadratowych z przeznaczeniem na osiedlową prywatną drogę wewnętrzną (cały areał Słoneczna 4 składa się z ośmiu działek). Drogi oczywiście nie było. Była nawłoć.

W pakiecie dostaliśmy:

* słup energetyczny średniego napięcia, który podobno można nieco przesunąć, aczkolwiek oczywiście żaden słup nie przesunie się, więc i dotąd się nie przesunął, za darmo :D

* sączek odwodnieniowy, który biegł gdzieś pod uskokiem gliniastej ziemi. Studnia zbiorcza dostała się nieistniejącemu jeszcze sąsiadowi od drogi.

* projekt domu wraz z wszelkimi niezbędnymi mapkami, uzgodnieniami, planami przyłączy, zatwierdzonym planem włączenia drogi w drogę i innymi cudami-niewidami i - co okazało się największym Cudem nad Cudami – pozwoleniem na budowę. I to aktualnym :wink:

* sąsiadów zza przyszłego płota wartych każde pieniądze :wink:

Na pierwszy rzut oka - nieźle.

 

***

Diabeł tkwi w szczegółach. Pole nawłoci miało być częściowo uzbrojone w podstawowe, niezbędne do życia media (woda miejska i miejski prund). To przyjęliśmy na wiarę i oczywiście nie sprawdziliśmy :wink:. Jakoś nie przyszło nam do głowy, że działka może być uzbrojona teoretycznie, a nie praktycznie.

Uzbrojenie teoretyczne obejmowało przydział mocy wraz z opłaconą zgodą na wykonanie przyłącza "pod warunkiem że..." oraz opłaconą zgodę na wykonanie przyłącza do wodociągu. Od skrzynki-elektrynki i kranika dzieliła nas długa - jak się okazało – droga, pełna zagadkowych zwrotów akcji i zakrętłych momentów... Pewna była tylko nawłoć. Prąd było widać wzdłuż drogi, a woda gdzieś tam sobie biegła, zresztą zupełnie nie tam, gdzie wszyscy jej za jakiś czas będą szukać :D. Biegła sobie zupełnie gdzie indziej.

 

***

Głupi na ogół ma szczęście, mądry zawsze wymyśli sobie kłopoty. Ponieważ sposób kupowania przez nas działki absolutnie lokował nas wśród tych pierwszych, nic gorszego od teoretycznego uzbrojenia nie mogło nas raczej spotkać.

Wielka Księga Nabywcy Nieruchomości Gruntowej sugeruje sprawdzenie hipoteki (jej czystość i cnotę mieliśmy co prawda potwierdzoną w akcie notarialnym, ale strzeżonego i tak dalej...), weryfikację w gminnej gospodarce gruntami, co może teraz lub w przyszłości czyhać za miedzą, pogadanie z okolicznymi (- Teraz to jest tu pięknie - dowiedzieliśmy się po fakcie od zasiedziałego sąsiada zza drogi. - Ale wiosną to stoi tu piękne jezioro :o )... Zasadniczo - kierując się uzasadnioną wyłącznie emocjonalnie żądzą posiadania akurat tego fragmentu województwa mazowieckiego - zignorowaliśmy wszelkie zdroworozsądkowe sugestie związane z kontrolą i weryfikacją Nieruchomości Gruntowej i jej okolic.

Do tej pory żadna mina nie wybuchła. Albo mieliśmy szczęście (o czym na wstępie), albo ominęła ją łycha koparki. Więcej już kopać raczej nie będziemy. Teraz będziemy już tylko dosypywać.

 

***

Kto by pomyślał, żeby dodatkowo sprawdzić "geodezyjne zero" budynku, które znajduje się w projekcie domu, na wzniesienie którego mieliśmy PnB? Było wysoko, na wysokości korony ulicy. Nie, absolutnie nie przestraszyliśmy się tego jeziora. Ale nie wzieliśmy pod uwagę konieczności nawiezienia na naszą ziemię kolejnych 60, może 70 kamazów ziemi. Cudowna ekstrawagancja. Jakby nie można kupić porządnej, zwykłej, normalnej działki z normalnym poziomiem, istniejącym dojazdem i bez perspektywy wiosennych podtopień. No pewnie było można. Tylko czy byłaby tak zachwycająca?

 

***

Zaczął się listopad 2007. Staliśmy się pełnokrwistymi Posiadaczami Ziemskimi. Stąd był już tylko krok do zostania Inwestorem.

Ochłonęliśmy. Rany Boskie...

 

-------------

W odcinku 11 wystąpił Remanent, Pozwolenie na Budowę, Nieruchomość Gruntowa z Teorią Uzbrojenia, po raz kolejny Nawłoć oraz mina, której nikt dotąd nie znalazł. I niech tak zostanie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 12, sekcja 1

Wszystkie zwierzątka duże i małe

czyli biologia inwestycyjna

 

Każdy wie, że na budowę ściągają różne zwierzątka. Jakoś się o niej dowiadują i ściągają. Ściągają raz stadnie, raz pojedynczo, ale jak już zaczną, to nie odpuszczają. Można próbować się od nich wykupić za pomocą wartości pieniężnych, ale wtedy one jeszcze chętniej i jeszcze stadniej ciągną. Nie ma dobrej metody na zwierzątka ściągające.

Zwierzątka ściągające na ogół dzielą się na trzy rzędy - rząd plujących, rząd gryząco-miażdżących i rząd grzebiących. Wbrew pozorom zwierzątka plujące są nie mniej groźne od zwierzątek gryząco-miażdżących. A grzebiące potrafią wygrzebać niezłą pułapkę w którą mniej świadomie lub bardziej świadomie można dać się złapać. Wszystkich zwierzątek, które ściągają na budowę, lepiej się strzec. I potrfela się strzec, bo zwierzątka lubią podjadać pieniążki. Oprócz innych rzeczy, którymi się żywią.

 

Rząd plujących

 

Jako jedno z pierwszych zwierzatek z rzędu plujących pojawia się Pompotrąb, w odmianie pospolitej lub wypasionej. Pompotrąb wypasiony jest bardziej wypasiony od pompotrąba pospolitego. Można je rozróżnić po brzuszkach. Pompotrąb bardzo pluje i macha organem.

Pompotrąb pospolity wygląda tak:

http://www.barranki.com/slides/05_08_fundamenty%2045.JPG

http://www.barranki.com/slides/05_08_fundamenty%2046.JPG

 

Innym powszechnie znanym zwierzątkiem plującym jest Kreciokup sążnisty. Znany jest z uwielbienia do sadzenia sążnistych kup swoim rozdętym nosem (świat zwierzątek jest naprawdę zaskakujący :wink:), wieńczącym różnej długości trąbę. Kreciokup i jego nos wyglądają tak. Kreciokup także bardzo pluje i tłucze organem, jakby chciał się uwolnić niego. To dziwne, zaiste bardzo dziwne...

http://www.barranki.com/slides/MMPi%20085.jpg

http://www.barranki.com/slides/MMPi%20118.jpg

 

Charakterystyczną reakcją obronną Tynkurka jest plucie i kurzenie. Tynkurki występują w różnych kolorach, ale zwykle trudno coś o nich konkretnego powiedzieć, bo z racji silnych reakcji lękowych są całe zakurzone. Także tynkurki plują nosem. Gatunek jest wyjątkowo wrażliwy na presję połowową, boi się reakcji agresywnych, z natury jest filozoficzno-introwertyczny.

http://www.barranki.com/slides/MMPi%20135.jpg

 

Co ciekawe, plucie trąbą lub nosem – zaskakująca w sumie forma aktywności – jest jak się okazuje typową cechą zwierzątek ściągających z rzędu plujących. Dziwne niebios są wyroki, dziwne, dziwne są roboki...

 

----------

W przyrodniczym Odcinku 12 sekcja 1 wystąpiły zwierzątka ściągające z rzędu plujących, jako to tynkurek, kreciokup i pompotrąb. Nie wystąpiły barranki2, gdyż wolały zachować powściągliwą ostrożność.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months później...

Odcinek 13, część A

Z_ogłoszenie

czyli jak się szuka, się nie znajdzie

 

***

Fachowcy biorą się z ogłoszenia, polecenia lub przypadku. Praktyka pokazuje, że w tym pierwszym źródle najwięcej czai się osobników podejrzanych, liczących, że a nuż uda się choć jeden „złoty strzał”, częstokroć w stanie nie nadającym się do spożycia. Oczywiście są wyjątki, ale one – zgodnie z obowiązującym przysłowiem - potwierdzają tylko regułę. Dlatego „z_ogłoszenie” jako kierunek poszukiwań to zdecydowana ostateczna ostateczność.

 

***

Oczywiście zaczęliśmy od ostatecznej ostateczności.

Choć właściwie nie, zaczęliśmy tak jak większość tutaj, a dopiero potem zostaliśmy zepchnięci w otchłań ostateczności. 5 listopada 2007 „zanim zapytasz, poszukaj odpowiedzi” barranki2 zadebiutowały zadając to samo, odwieczne pytanie (ha, nikt nie mówił, że ten podpis debiutantów trzeba traktować ze zrozumieniem :wink: ). Brzmiało to tak: „Witam wszystkich potencjalnych sąsiadów:-) [to pisała pani barankowa, potem dopiero jej przeszło]. Właśnie nabyliśmy z małżonem działkę kawałek z Zalesiem G. i na wiosnę zamierzamy się budować. Mamy nawet już pozwolenie na budowę projektu, który kupiliśmy wraz z działką, ale pewnie jeszcze ulegnie on twórczej modyfikacji:). Szukamy natomiast intensywnie jakiejś sprawdzonej ekipy. Czy ktoś z Was ma może kogoś godnego polecenia takim, co to czasu za dużo nie mają, ale ciekawi są jak toto powstaje, z czego się buduje i dlaczego tak drogo:). Interesowałyby nas firmy, które zajęłyby się zbudowaniem domu od pocżątku do końca, ale mielibyśmy wgląd i wpływ na zakup materiałów. Mam nadzieję, że z czasem będziemy mniej prosić o radę, a zaczniemy sie przydawać następnym budowniczym, a na razie z góry dziękujemy za odpowiedzi.”

O święta ludzka naiwności...

 

***

Flamenco180 napisał: „Hahahaha... ;-(

Wszyscy by chcieli sprawdzoną ekipę, ale robią tyż niesprawdzonymi, albo, co gorsza, sprawdzonymi negatywnie, bo tych dobrych trochę mało...”.

Bęc.

 

***

Nawet się nie obraziliśmy. Może się spłoszyliśmy? Tak, na jakiś czas nawet zniknęliśmy z FM, zagrzebaliśmy się w zimie, która podówczas nastała i zajęliśmy się projektem (a o tem będzie potem, jak to już w tej nieciąglej historii się zdarzało :wink:). Na szczęście pytanie i tak wyprzedzało swój czas o kilka miesięcy, tak nam się przynajmniej wydawało, więc nie było o co drzeć szat. Ostateczne wiedzieliśmy tylko, gdzie powstanie nasze rodowe gniazdo i tą radosną wiedzą podzieliliśmy się nawet z internetową społecznością licząc na jakąś wzajemność w tej radości. O święta ludzka naiwności. Po 10 postach już nikt o nas nie pamiętał.

Nigdy więcej nie zadaliśmy już tego pytania na tym Forum. Poszukaliśmy odpowiedzi i zrozumieliśmy, że skoro tylu wykonawców popełnia nieraz najgłupsze błędy, wchodzenie z butami w cudze nieszczęścia i domaganie się od tych, którzy pytają, jak coś poprawić, kiedy cieknie, krzywi się, źle izoluje, odpada, za bardzo lub za mało wystaje (itp.) adresu, telefonu i najlepiej zdjęcia takich, którzy zrobiliby to wszystko lepiej, jest głupie i nie na miejscu.

 

***

Ostateczna ostateczność pojawiła się pod postacią jednego z portali ogłoszeniowych z sekcją budowlaną. Pani barankowa, która miała zadatki na zostanie babą budowniczyną pełną gębą (a ostatecznie została wraz ze swoim barrankiem półgębkiem :wink: ) zawiesiła ogłoszenie, iż poszukujemy najznakomitszej i nie najdroższej acz z referencjami ekipy, która wzniesie z entuzjazmem i bez specjalnych błędów nasze szato (chateaux) wśród łanów nawłoci. Ba, może nawet w hurcie dwa szato wśród łanów, bo wszak obok miał rosnąć ku niebu (teoretycznie na półtorej kondygnacji, zgodnie z PZP gminy) nasz nieoceniony sąsiad i kierownik budowy w jednym.

Niektóre z napływających ofert nawet na najzieleńszych z zielonych kandydatów na inwestorów robiły wrażenie składanych przez osoby, które rozeszły się z rozumem, inne budziły nadzieję.

Ostatecznie podczas kilku zakrapianych mocno castingów wybraliśmy wspólnie kandydata na wykonawcę roku, nazwijmy go Panem A., choć z racji nazwiska właściwie powinien być panem B, zwłaszcza że późniejszy pan B właściwie z racji nazwiska powinien być panem A :wink:. Trudno.

 

***

To był początek przejściowego końca naszej wiary w ludzi.

 

 

CDN odcinka 13 dzisiaj o 23.57

 

W odcinku 13 część A wystapili: państwo barrankostwo półgębkiem , grono sieciowych prześmiewców, zaocznie sąsiad i zapowiedź Pana A. I wystarczy, koszty tego serialu robią się zdecydowanie za wysokie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niespodzianka!

Odcinek 13, część B

Z_ogłoszenie

czyli jak się szuka się go zniknie

 

***

Z budowaniem jest jak z małżeństwem. Na początku inwestor czyliż kandydat na małżonka zaślepiony wizją czekającego go szczęścia bez większego lub wręcz żadnego pojęcia o sprawie daje się naiwnie wkręcać, ufnie wierząc, że jakoś się uda, bo on wszak chce tak bardzo, bardzo, bardzo. Doświadczenie przychodzi z czasem, niestety im jest większe, tym więcej tzw. prac zanikających jest już bezpowrotnie zagrzebanych w betonie, przywalonych pustakiem, przykrytych styropianem i wylewką, schowanych pod płytą G-K i wełną.

Oczywiście można to wszystko pruć i poprawiać, ba, w skrajnym przypadku nawet zburzyć i zbudować od nowa, wykorzystując owo bezcenne doświadczenie, za które nie sposób zapłacić nawet kartą MC. Ale większość decyduje się na trwanie uznając, że są większe nieszczęścia niż podciekający taras, kominek pompujący dym do środka, wentylacja udowadniająca, że grawitacja nas odpycha od ziemi... Być może.

 

***

Nie każdym małżeństwem :D.

 

***

My chcieliśmy, żeby było dobrze. To roszczeniowe założenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę inwestorskie doświadczenie mieszkańców bloku, dla których największym wyzwaniem podczas, dajmy na to, awarii, jest wykonanie telefonu do aministracji, poprzedzone nerwowym zastanawianiem się, czy tym razem aby nieprzesadnie wisimy z czynszem. Na szczęście nad naszą niekompetencją, z pełną świadomością czyhających niebezpieczeństw, czuwał Sąsiad Stróż. I któż by pomyślał, że nadmierna świadomość także może prowadzić do nieszczęścia?

 

***

Pierwsze spotkanie z Panem A., który zaczynał się na B wzbudziło zasłużony entuzjazm. Pan A przyniósł pamiątkowy album, w którym miał swoje zdjęcia. Zdjęcia zrobiły na nas wrażenie, pokazywały, że Pan A. słusznie używa tytułu, słusznie rości sobie o szacunek i w ogóle z jego ogłady i sposobu bycia wynikają dla nas same rzeczy dobre.

Przed przystąpieniem do kosztorysowania Pan A udał się na wizję lokalną. Suche badyle lutowej nawłoci bezdusznie (sorry :wink: - przyp. aut.) kołysały się na zimowym wietrze, w powietrzu nie było ani śladu zapowiedzi wiosny, czuć było jednak delikatny powiew nadziei na początek budowy. Pan A za pomocą wydobytej z bagażnika swej limuzyny łopatki dokonał technicznego wykopu głębokości ok. 60-70 cm.

- Glina - rzucił.

Nie zawsze tłum spija każde słowo z ust kandydata na idola. Że glina, to akurat wiedzieliśmy.

- To dobrze, wylejemy ławy do gruntu, będzie taniej, bo bez szalowania - dorzucił. Aaaa, za słowo "taniej" już go kochaliśmy. Szkoda, że amor w większości przypadków strzela gdzie popadnie. Gdyby czasem choć chwilę pomyślał...

 

***

Wycena wypadła znakomicie. Była boleśnie kompetentna, robiła wrażenie profesjonalnie użytą terminologią i stosownymi tabelkami z odwołaniami do PKU i innych literek. Wiedzieliśmy, ile zapłacimy za "wykop oraz przekopy wykonane koparkami podsiębiernymi 0,15m3 na odkład", a ile za "Roboty ziemne z przewozem piachu taczkami na odległość do 10 m." Wszystko było świetnie, początek prac - 15 kwietnia u sąsiada, miesiąc później u nas, perfekcyjna logistyka ekip przenoszących się pomiędzy budynkami, jedna baza, dwie nadbudowy, mury pnące się do góry, czar wielkich inwestycji...

- No dobrze, a umowa? - zapytaliśmy. Pan A. nie ugiął się pod brzemieniem słowa, na które wielu wykonawców (o czym mieliśmy okazję przekonać się później) reaguje alergicznie lub nie reaguje w ogóle.

- Przyślę - powiedział. I przysłał.

 

***

To była krótka umowa. Miała dwie strony. Nie uwzględniała niezbezpieczeństw, które mogą okaleczyć fizycznie lub duchowo (przepraszamy ponownie :wink: - przyp. aut.) inwestora. Nie uwzględniała odpowiedzialności za wszelakie nieszczęścia, które mogą na niego spaść w wyniku złożonej realizacji procesu inwestycyjnego, teraz, za miesiąc lub po latach. Bo to zła umowa była.

Zabraliśmy się z sąsiadem do modernizacji umowy. Po dwóch wieczorach ciężkiej, wytężonej pracy była właściwie niezła. Nie, żeby od razu doskonała, ale poczuliśmy się jakoś bezpieczniej. Miała 11 stron z pojedynczą interlinią. 24 175 znaków bez załączników. Bosko.

 

***

Zima wyraźnie miała się ku końcowi, suche gałązki nawłoci szeleściły. Na początku marca 2008 r. umowa była gotowa. Wysłaliśmy ją mejlem do Pana A., umawiając się na sobotę na podpisanie dokumentów. Co prawda po otrzymaniu propozycji umowy na mejle odpowiadał jakoś niemrawo, ale przecież to bardzo zajęty człowiek był, to i mu wolno.

 

***

Sobota. Południe. Centrum Handlowe Land, Warszawa-Służewiec. Czekamy: pani Barrankowa, Sąsiadka, Sąsiad, Barranek.

Czekamy. Coś tam przekąszamy, ale atmosfera oczekiwania nie pozwala właściwie się skupić na przeżuwaniu.

Czekamy i dzwonimy. Telefon jakby wyłączony. Czekamy.

Po półtorej godzinie teczki z wydrukami umów wracają do teczek. Trąbimy odwrót. Pan A zniknął. Nie zobaczyliśmy ani nie usłyszeliśmy go nigdy więcej :cry:. Zmienil telefon, nie odpowiadał na mejle...

A taki był miły człowiek, taki kulturalny, wyglądał, jakby w ogóle niie używał, na przykład brzydkich słów. A Regulaminu budowy (załącznik nr 2) się zestrachał :o.

 

***

W ten sposób po raz pierwszy częściowo i szczęśliwie przejściowo utraciliśmy wiarę w człowieka.

W ten sposób posiedliśmy wiarę w potęgę słowa. A konkretnie potęgę i zadziwiającą moc słów, złożonych z 24 175 znaków tekstu ze spacjami bez załączników. Nie wiemy, czy nas ustrzegły przed złym czy przegnały dobrego, jednak fakt, że miały moc, jest bezdyskusyjny.

W ten sposób uwierzyliśmy, że to jednak prawda, że ludzie znikają i jeśli nie zechcą, nikt nie potrafi ich odnaleźć.

 

***

Dół rewizyjny (glina) powoli naciekał wodą gruntową...

 

CDN

W odcinku 13 część B wystąpiły obydwa barranki2, sąsiad i sąsiadka (też obydwa), Pan A, Glina, 24 175 znaków Umowy, a także w epizodach Dół Rewizyjny. Na szczęście nie każdemu trzeba było zapłacić :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 13, część C

Z_ogłoszenie

czyli kto żyw (niestety) pomaga budować

 

***

Ze znikaniem można i trzeba żyć. Bo wykonawcy po prostu znikają, jedni na krócej - tych Dandi znajdzie potem w lesie - inni na dłużej, a jeszcze inni na zawsze. Zostawiają po sobie różne, nieraz intymne pamiątki - połamane młotki, niemiłosiernie zasyfione wiertarki, sterane wiekiem flanelowe koszule i rozdeptane kapcie, zachlapane drzwi i wiaderka, kostropate tynki, krzywe ściany, poprzecinane kable, przymurowane kominy, zbyt nisko osadzone nadproża i inne cuda walające się po kątach. Znajomym, którym ekipa murarzy cmentarnych, wąskich specjalistów od infrastruktury funeralnej (innych nie było podówczas wolnych na rynku w ich nadgranicznej okolicy) usiłowała wznieść piwniczkę na miód i wino, po zniknięciu została betoniarka. Warto zbierać te rzeczy do skarbczyka budowy. Albo upychać w betoniarkę.

 

***

Nawet trudno się dziwić, że pan A (na literę B.) zniknął. Ostateczna cena robocizny za wykonanie stanu surowego wraz z więźbą, deskowaniem i pokryciem blachą systemu Plannja Emka miała - po negocjacjach - wynieść 88 929 zł i 24 gr. Z dachem. Dokładnie. Sam bym uciekł. Normalnie bajka, tyle że zapewne autorstwa braci Grimm :o.

Bo gdy inwestor się cieszy, wilk zjada staruszkę i Kapturka z woreczkiem pełnym złotych dukatów (w sumie to licencja poetica, ale jakże w tym miejscu potrzebna i uzasadniona). A nawet bez zastanowienia można stwierdzić, że lepiej być podmiotem niż przedmiotem konsumpcji. Zatem, drogie dzieci, to dobrze, że Pan A zniknął, by Kapturek mógł dalej rozrabiać. I - per saldo - zapewne taniej.

 

***

Po zniknięciu Pana A (na literę B.) cała rodzina Barranka postanowiła nas ratować. Ich tymczasowy entuzjazm przyniósł efekty w postaci Pana B. Pan B, posiłkując się osiłkami z miasta M., w pochwały godny sposób wzniósł dwa domy przyjaciela rodzinnego gniazda. Co prawda było to kilka lat temu, niemniej jednak sława dobrego imienia pana B (na literę A.) pozostała. Miał być tani i solidny.

"Przesyłam wyliczenia. Brakuje tylko wyceny dachu a to dlatego iż człowiek, który tym Handluje i wylicza jest na urlopie, alę będę miał po Świętach. Pana dom Robocizna 360 m2 pow.całk x 265 zł = 95 400 zł netto. Moje wynagrodzenie za koordynację ekip, sprowadzanie materiału 10 000 zł netto. Pozdrawiam serdecznie Pan B (na literę A)." Oczy przecieram. Tani miał być, ale widocznie chłopaki z miasta M podrożeli ostatnio. 105 400 robocizna bez dachu????

Swoją drogą, gdzież ty sprytnie chowasz te 360 metrów? - zastanawiamy się z panią Barrankową ślipiąć nad piwem w projekt, z którym zaczynamy się coraz lepiej rozumieć i zaprzyjaźniać na tyle, by pozwolić sobie na takie intymne pytania.

"Chcą nas wyskubać" - informujemy mejlem przyszłego sąsiada. Ten - słusznie - proponuje flaszeczkę. Podoba nam się sąsiad, oj podoba.

 

***

Po dwóch tygodniach marzec zaczynał chylić się jakoś tak ku kwietniu. Na szczęście wciąż był rok 2008, co przy niektórych inwestycjach wcale nie jest takie oczywiste. Po klasycznym, przejściowym zniknięciu objawił się roszczeniowo Pan B.: "Witam, prosiłbym o decyzję w sprawie budowy domu, gdyż mam również inne zapytania i nie wiem jak mam ustawiać ekipę". A nasze metry, ha, niedoczekanie twoje? I nawet nie udało ci się przez ten czas z nami spotkać, miejsca naszego na ziemi wśród gliny i nawłoci zobaczyć? Niedoczekanie twoje?

Nabieram powietrza, pobudzam palce i atakuję: "Na razie z przykrością muszę przyznać, iż proponowana przez pana cena robocizny jest najwyższa zwszystkich ofert, które dostaliśmy. I to znacząco najwyższa. Nie do końca wiem, na jakiej podstawie powstało 360 m powierzchni całkowitej budynku?" Ufff. Ale mu daliśmy, zapewne w pięty mu poszło.

Przytłoczony ciężarem argumentów Pan B. (na literę A.) zmiękł nieco, a przynajmniej tak nam się wydawało. "Przejrzałem projekt raz jeszcze i faktycznie policzyłem za dużo pow.całk, za co przepraszam. Pow całkowita wynosi 311m2. Stawka na jaką mogę zejść to 79 305 zł netto plus 10 000 dla mnie". I bez dachu, niedoczekanie twoje. I tak łatwo, ot tak sobie, zniknęło 49 metrów naszego nieistniejącego domu? Niedoczekanie.

1 kwietnia temat umarł nie doczekawszy się potomstwa, o czym informujemy bez specjalnego żalu.

 

***

Efektem starań rodziny był także krótkotrwały, chłodny i przelotny romans z panem C. (na literkę W.) Pan C. w krótkim mejlu zilustrował wielowątkowe doświadczenia w budownictwie jednorodzinnym ("dwa lokale usługowe, remont przychodni, budowa sali gimnastycznej"), postraszył: "składniki kosztów są następujące: R - 17 zł/godz, KO - 75% do R i S, zysk 15% do R, S i KO, ceny materiałów średnie z sekocenbudu z wsp. 1,1 uwzględniającym spodziewany wzrost cen" i wyciągnął rękę w dość charakterystyczny sposób: "Przed przystąpieniem do robót konieczność otrzymania zaliczki w wys. 10% całości kosztów". Ponieważ nijak nie składało nam się to KO do R i S, a także do innych literek, rozstaliśmy się bez konsumpcji związku w baraku socjalnym, który Pan C. miał ze swej strony zapewnić dla pracowników zamiejscowych w liczbie pięciu.

 

***

Generalnie przedwiośnie było dżdżyste. Sąsiad, zachęcony sukcesem Dołu Rewizyjnego, sprowadził koparkę. W ten sposób powstał dwukrotnie głębszy i kilkukrotnie większy Basen Rewizyjny, gdzieś w okolicach środka sąsiedzkiego salonu, który natychmiast napełnił się wodą. Później w żartach nazywaliśmy to próbą zdjęcia części humusu. Koparka mało nie utonęła, co się ponoć zresztą koparkom przydarza. Na zielonych inwestorach jednak zrobiło to piorunujące wrażenie. Czy w tych warunkach aby nie zapadnie się dom? Sąsiad uspokoił. Wino koi skołatane zmysły.

Przynajmniej to było pocieszające. Brak ekipy nie był jedyną, ba, nawet nie był główną przeszkodą, uniemożliwiającą start inwestycji. Więc polecieliśmy z sąsiadami nad Como szukać Dżordża.

 

***

Nie spotkaliśmy Dżordża :cry: :cry: :cry:

 

 

W odcinku 13 część C wystąpiły barranki2 (no tak, grają w tasiemcach to mają z czego budować :wink: ), sąsiad, Panowie B i C (im nie zapłaciliśmy), a także w epizodach, obok Dołu Rewizyjnego także Basen Rewizyjny oraz specjalnie na tę okazję wypożyczony Dandi (to uchybienie się już więcej nie powtórzy :wink: ). Dżordż nie wystąpił. Na Dżordża nie było nas stać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 13, część D

Z_ogłoszenie

czyli pokrętła droga do generała

 

***

Niektórych kandydatów na wykonawców poznajemy osobiście, jednak większość bierze udział i ginie w internetowych castingach, nie dając sobie szansy na zaprezentowanie tego, co w nich najlepsze. Pana B, Pana C i Pana D nie widzieliśmy na oczy. Zniknęliśmy ich sami, uznająć że oceny na przedstawionych świadectwach nie dopuszczają ich do egzaminu, albo sami się zniknęli, na przykład na wskutek pojawienia się bliźniaków bądź też zasłaniając się nimi (historia wciąż pełna jest białych plam :wink:). Trudno powiedzieć czy to dobrze, czy źle. Czy lepiej jest wiedzieć, że dostałeś w ciemnej ulicy w pysk od Pana B, który nie zarobił swoich 10 000 zł i z tego tytułu miał na przykład nieprzyjemności z żoną lub kolegami, czy też uznać taki wypadek za nieuzasadniony przejaw agresji przypadkowego osobnika z tytułu jego zapotrzebowania na rozładowanie wzbierających emocji.

Oczywiście nikt nikomu nie zrobił żadnej krzywdy. I - miejmy nadzieję - ów stan się utrzyma, zwłaszcza ż lista przyszłych, a nieznanych nam jeszcze wykonawców jest coraz krótsza. To tylko takie zawieszone w czasoprzestrzeni pytanie o skutki i konsekwencje anonimowości Internetu. Niby się nie znamy, ale znaleźć nas coraz łatwiej.

 

***

Pan D. także pochodził z ogłoszenia. Tak jak pan A (na literę B). Pan D sprawiał w mejlach i poprzez telefon ogromnie sympatyczne wrażenie, był młody, ale brzmiał kompetentnie, nie silił się na budowanie wizerunku fachowca, który zjadł dotąd co najmniej kilka kielni i wykończył niejedną betoniarkę, wręcz przeciwnie, rysował się obiecująco, ale bez zadęcia.

Pan D. pochodził spoza, a tymczasowo nie działał w naszym regionie. Ale szczerze zapraszał w swoje okolice, gdyż nie bał się konfrontacji swojej sztuki z czujnym okiem inwestora. Tyle że okolice były daleko. Ale sama przedstawiona oferta była kusząca. Bardzo kusząca.

Pan D. miał kilkakrotnie przybyć, ale w przybyciu przeszkadzały mu różne historie, w tym rodzinne. Głównie tłumaczył się, że żona. Potem zniknął. Gdy w końcu udało się doń dodzwonić wyjaśnił w krótkich słowach, iż właśnie urodziły mu się bliźniaki i niestety musi teraz pracować w miejscu stałego zamieszkania.

Nie wolno własnymi, egoistycznymi kaprysami gasić szczęścia domowego ogniska, w dodatku cudzego.

 

***

Pan E (tu kwestia litery zostanie utajniona) także pochodził z ogłoszenia. W mejlach przedstawił ogromny realizacyjny rozmach, możliwości swoich ekip itp. Pan E rozegrał jednak i przegrał sprawę inaczej - zanim jeszcze zaczęliśmy o czymkolwiek rozmawiać, zaprosił nas na jedną ze swoich budów. Zaiste, wiara w ślepotę oka laika jest niewyobrażalna. Brnęliśmy w błocie, by zobaczyć obiekt, w którym w wylanych schodach żaden nie miał choćby porównywalnej z innym wysokości, stopień nierówności położonych pustaków zdziwiłby nawet znającego się na budowaniu murów z klocków przedszkolaka, a inne niedoróbki wyskakiwały z różnych kątów i kusiły, by się z nimi bliżej zapoznać. Pan E mętnie tłumaczył, że przecież to dopiero jest wszystko w trakcie i póki jest w trakcie, to wszystko da się jeszcze poprawić, doszlifować i dopieścić.

Wracaliśmy mocno zdziwieni i absolutnie nieprzekonani do teorii ostatecznego doszlifowania. Jak doszlifować krzywo wylane nadproże? To ciekawe z technicznego punktu widzenia pytanie nie znalazło odpowiedzi. Chociaż nie, znalazło. Kilka miesięcy później, że pan E znalazł się na czarnej liście wykonawców Forum Muratora. Ktoś jednak wdepnął w to gówno.

 

 

***

Pan F nie pochodził z ogłoszenia. Skąd pochodził Pan F, źródła milczą, a pamięć, przez wzgląd na ewentualną dociekliwość służb podatkowych, woli nie wyciągać żadnych szczegółów, pozostawiając jedynie mglisty obraz powyciąganej, flanelowej koszuli z musowo wywiniętymi rękawami, drelichowych spodni i peta u warg.

- Bo ja szara strefa jestem - rzucił jeszcze przez telefon Pan F, aczkolwiek na pytanie, skąd mieliśmy ten telefon, świadek zasłonił się brakiem pamięci i pomrocznością jasną. - Pan przyjedzie, będę przy drodze stał, przy takiej budowie w J.

Stał. W powyciąganej, flanelowej koszuli, drelichowych spodniach i petem u warg. - Bo my tu z kuzynem i bratem się na zimę na przechowanie zatrudnili - tłumaczył. - Ale od wiosny możemy zacząć. Pan załatwiasz barak, sprzęty, materiały, a my robimy. Dobrze robimy, za 45 tysięcy zrobimy.

Pan F przekartkował projekt, nie poświęcając żadnej z kartek ani sekundy dłużej, niż było to konieczne. Czyli około sekundy. - To prosta sprawa, my z kuzynem i bratem nie takie budowali - międlił w ręku projekt.

- Czy może skserować panu najważniejsze elementy projektu? - pytamy dla zasady, choć czerwona lampka migocze jak wściekła, a alarmowy brzęczyk słychać chyba na kilometr.

- Już wszystko wiem - mówi Przydrożny Pan E. - Tylko barak niech pan załatwia.

I wrócił na to swoje przechowanie. Trzy razy jeszcze potem dzwonił, pytał, czy już wiemy, czy już mamy ten barak, bo oni też mają inne pytania, ale my byliśmy pierwsi, więc niby przywileje mamy. Miły był, naprawdę, sprawiał wrażenie fachowca, taki który przeczyta projekt w 30 sekund, bo przecież i tak wie, jak zbudować dom. Kiedy w końcu powiedzieliśmy, że chyba jednak nie, był wyraźnie zawiedziony. Sprawiliśmy mu przykrość. Bo w końcu nawet nie było baraka. Była przyczepa. Ale wcale nie jesteśmy pewni, co byłby lepsze.

 

***

Prawie Generał wmaszerował z polecenia. Kolegi, z którym pracuje pani Barrankowa. To ważne, gdyby radził źle, miałby tysiąckroć szans by dostać w ucho. I dostawał, ale z innych paragrafów.

Prawie Generał zbudował i sprzedał koledze dom w stanie surowym, a nawet zamkniętym, i ów dom sprawiał w tym stanie dobre wrażenie. Jako emerytowany mundurowy służb inżynieryjnych zbudował i sprzedał takich obiektów znacznie więcej. By szerzej stanąć na emeryckich, choć młodych jeszcze nogach, chciał zaistnieć także na rynku budów na zlecenie, pozwalających nie tracić potem czasu na poszukiwania klienta, po którym można się spodziewać wszystkiego najgorszego, choć oczywiście bywa on też miły.

Prawie Generał spodobał się nam. Uznaliśmy też, że proponowana przezeń formuła zatrudnienia go jako kogoś w rodzaju menedżera kontraktu - który załatwia ekipy, pilnuje ich, kupuje materiały, realizując jednocześnie sformułowany wcześniej wspólnie harmonogram i nie chcąc więcej, niż ustaliliśmy w kosztorysie stanowiącym załącznik (do umowy) numer 1 - bardzo nam odpowiada. Odpowiadała nam cena (choć zawsze mogła być niższa), odpowiadał też (mniej więcej) obiecywany termin przekazania nam SSO. Prawie Generał miał tylko wygrzebać z błota, w którym ugrzązł jakiś monumetalny fundament, prawie swoją ekipę. Chciał się z nią związać na dłużej, więc traktował ich po ludzku (błąd, wielki błąd!). Podpisaliśmy, nawet była pieczątka. Trzeba się było w końcu na coś się zdecydować.

 

***

Tymczasem Sąsiad ostatecznie pobrał paczkę górali, których dystrybucją zajmował się pobliski skład budowlany. Było ich dużo, byli krewcy, szybcy i weseli. Bardzo weseli. Na wygraną w tej rywalizacji raczej nie było szans. Góral może więcej. Prawie zawsze.

 

W odcinku listę płac podpisały tradycyjnie już barranki, sąsiad odebrał swoje w naturze, ponadto na plan udało się przemycić na szaro panów D., E. i F. Prawie Generał przyjechał sam ze swoją teczką i na starcie z ujmującym uśmiechem poprosił o zaliczkę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months później...

Odcinek 14

Wszystkie kabelki świata

czyli dlaczego lepiej nie kuć w ścianie

 

 

***

Lepiej w ogóle się nad tym nie zastanawiać. Każda głębsza, dosłownie, analiza, co tkwi na przykład w ścianach czy sufitach i gdzieniegdzie, w mniej lub bardziej prawdopodobnych miejscach z nich wystaje, prowadzi do obłędu. Tajemnicze kabelki, którymi dokądś płynie bądź nie płynie prąd, cienkie przewody, które mają nas ochronić przed złym i wezwać potężnych panów ledwo mieszczących się w swoim wozie interwencyjnym, zabłąkane rurki z wodą i kanalizacją, mniejsze lub większe pętle podłogówki, srebrne węże rekuperatora – ileż dziwnych historii dzieje się - poza naszymi wyobrażeniami - w ścianach, sufitach i podłogach. Błogosławiona nieświadomość mieszkańca bloku, który ma pod ręką telefon do administracji.

 

***

Chyba tylko Pan M. wie, skąd , dokąd i po co prowadzą te wszystkie jego kabelki, które pieczołowicie i elegancko układał, pogwizdując cicho w chwilach lepszego nastroju, kiedy przewody posłusznie układały się w równiutkie ścieżki, przeboje z lat 20. ub. w. Tylko Pan M. wie, jak powinien zostać zamontowany wyłącznik krzyżowy, bo innemu panu M., nazwijmy go M-2, który dopiero pojawi się kilka miesięcy później, ta sztuka się nie udała i na razie w kotłowni trzeba prowadzić skomplikowane klikanie pstryczkami, by w końcu stała się jasność. Tylko Pan M. wie, co rozłączają i co włączają te wszystkie tajemnicze bezpieczniki, ustawione na baczność w równych rządkach w dwóch skrzynkach-elektrynkach. I właściwie, dlaczego nie kazaliśmy mu dotąd opisać tablicy i każdego z wystających ze ścian przewodów? O niektórych nie wiemy nic, choć z całą pewnością ich powstanie poprzedziły wyczerpujące konsultacje. O innych mamy mgliste pojęcie, niektóre są oczywiste, ale tych jest chyba najmniej. Jeśli w jakiś sposób można się uzależnić od wykonawcy, to z pewnością jest to jeden z lepszych przykładów.

 

***

- Czy ja tu mogę kuć? – zapyta kilka miesięcy później pan M-2, przymierzając się do montażu podtynkowego stelażu do WC, zwanego potocznie Geberitem, choć ten akurat wyprodukowała inna firma, też na G. Rany boskie, czy może? Akurat nie zrobiliśmy zdjęć przebiegu podłogówki w małej łazience, to jedno jedyne pomieszczenie z takim faux pasem… Nie wiem, czy może, jeśli wbije się w pętlę? Chyba nie tędy biegnie centralny odkurzacz, nie, zdecydowanie nie tędy… Ale lepiej kuć tak tylko przez wylewkę, bezpieczniej.

Na szczęście są zdjęcia całej ciężkiej pracy Pana M. Wręczamy je każdemu wykonawcy, który nastąpił po tynkach i ma w bagażu co najmniej wiertarkę. Wręczyliśmy też hydraulikom. Świetna ekipa, tyle że nie znają się na fotografii. Pierwszego dnia pracy swoimi fantastycznymi młotami przecięli dzieło pana M. w trzech miejscach i dzieło pana T. od alarmów w dwóch. To drugie było zabawniejsze.

– Dzień dobry, co się tam u Pana dzieje? Poproszę hasło… - telefon zadzwonił po kilkunastu sekundach, dowodząc czujności centrum monitoringu. – Mamy sygnał włamania, pożaru, zalania i sabotażu, ekipa już jedzie…

- Nic, nic – uspokajam, odwołując wielkich panów ledwo mieszczących się w swoim samochodzie. – To tylko hydraulicy.

Gwoli uczciwości, nie tylko. Zdjęcia to fundament i gwarancja spokoju. Przynajmniej teoretycznie.

 

***

Wiemy, że tam, gdzie zaczną się schody, można ryć. Tam nie ma podłogówki. Ale obrazki na ścianie? Miejsca na kołki wyznaczane na podstawie wnikliwej analizy fotografii i topografii ścian. Może się uda. Ale dlaczego i do czego pan M. poprowadził całą wiązkę kabli sterujących z okolic przyszłej pompy ciepła do holu, skoro wystarczyłby jeden, a zapewne i on będzie zbędny? Ale gdyby ich nie było, a wtedy okazałyby się niezbędne? I co to za tajemniczy kabelek sterczący z elewacji nad garażem? Ponad 200 punktów na planie domu to wystarczający powód do frustracji wynikającej z kłopotów z ogarnięciem zjawiska elektryczności jako takiej. Oczywiście są i tacy, którzy są do tego i innych tematów perfekcyjnie przygotowani i nawet obudzeni w środku nocy recytują kolejność bezpieczników w skrzynce. Ale czyż nie odbiera się w ten sposób domowi swoistej magii?

 

***

Tak czy inaczej pan M. sprawił, że filozoficzne dywagacje o tym, skąd się bierze prąd, zostały tymczasowo przecięte.

 

W odcinku wystąpiła fotografia, kabelki i wielu psujów. Niestety, musieliśmy im zapłacić... Taki to inwestorski los.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Odcinek 15

Sąsiedzi

czyli jak kupić kota w worku

 

***

Oderwana, choć nie do końca, od głównego nurtu historii opowieść odległa od naszej wsi o blisko 2000 kilometrów. Maleńka, wymierająca wioska Vrućica, w której z dawnej, i tak zapewne nieświetnej, przeszłości pozostało ledwie kilka zamieszkałych domów i opuszczone gospodarstwa, przy wąskiej, dziurawej drodze w jedną stronę, gdzieś w interiorze chorwackiego półwyspu Peljesac, który sam z siebie jest prawie na końcu świata. Zatrzymujemy się, by kupić domowe wino, które w tamtym regionie jest produkowane nieomal w każdym zakątku. W ogródku siedzi starszy mężczyzna, uśmiechamy się do siebie.

- Dober dan – staramy się posługiwać chorwackim na tyle, na ile jest to możliwe.

- Dober dan – słyszymy, by za moment popaść w osłupienie. – Warszawa? – pyta przedstawiciel lokalnej społeczności w jakimś swoim półwyspiarskim dialekcie, pokazując na naszą rejestrację. – Daleko?

- Prawie 1800 kilometrów – usiłujemy odpowiedzieć, choć przy dużych liczbach nasz prawie jak chorwacki język nieco na się plącze.

Ale wygląda na to, że się zrozumieliśmy.

- Daleko – odpowiada i wraca do upalnego letargu.

Trzeba być otwartym na ludzi, których spotykamy w życiu. Oczywiście bez przesady.

 

***

Historia odległa od naszej wsi o 1700 kilometrów. Apartament na chorwackim wybrzeżu, dwa stykające się ze sobą balkony. Na razie jest cisza, ale już niebawem się skończy, kiedy o północy wrócą sąsiedzi zza ściany. Głośni, w stanie wyraźnie wskazującym, porozumiewający się w trudno identyfikowalnym języku, który później rejestracja samochodu pozwoli zdiagnozować jako słoweński. Czar gorącej nocy, grającej cykadami, mieniącej się blaskiem światełek miejscowości na drugim brzegu zatoki gwałtownie pryska. Tubalny rechot panów o wyglądzie podstarzałych mafiosów z małego miasteczka (z całym szacunkiem dla ich pozostałych mieszkańców), chichot pań w wieku balzakowskim, impreza na całego, co chwila przewija się jedyne zrozumiałe słowo: „Napoleon”. Niechybnie wiąże się to z wyciąganymi tryumfalnie korkami od musującego wina. Mimowolne uczestnictwo w imprezie na sąsiednim balkonie jest irytujące, na szczęście krótkie szczeknięcie w języku naszych zachodnich sąsiadów nieco uspokaja rozbawionych braci (?) Słowian. W żadnym języku grzeczna prośba o ciszę nie brzmi tak znacząco i nie zawiera tylu brutalnych wręcz podtekstów.

Poranek wdziera się do naszego łóżka głosami nie znającymi regulacji głośności. Tu trudno powoływać się na ciszę nocną, choć pomaga trochę miażdżące spojrzenie pani Barrankowej znad porannej kawy. 65 euro za dobę z atrakcjami. Na szczęście po dwóch dniach wyjeżdżają. To jeden z wypadków, w których sąsiadów, zarówno tych dobrych, jak i tych irytujących i nie do zniesienia, kupuje się na ślepo, ale na chwilę. W dostrzegalnej przyszłości można się od nich uwolnić.

Kupując działkę, gramy w totolotka o dużą część życia. A tylko nieliczni mogą sobie pozwolić na ustawienie tego rozdania.

 

***

Sąsiadów kupowaliśmy w ciemno. To jeden z najbardziej frustrujących elementów procesu stawania się ziemianami. Zwykle wiadomo, czy działka się nam podoba czy nie, czy okolica jest malownicza, czy jakieś stawy pochylają w niej ku sobie oblicza, czy też nie – to wszystko jest jasne i oczywiste jak mapa geodezyjna. O ile jednak nie kupujemy siedliska, gdzie do płota będzie co najmniej kilkaset metrów i kwestia tego, kto będzie żerował za nim nie stanowi już tak istotnego elementu budowy tożsamości ziemianina, o tyle w przypadku mniejszych areałów – i owszem. Ostatecznie sąsiadów kupuje się na dłużej, w niektórych przypadkach – co pokazuje powagę sytuacji – na zawsze. Co prawda można się przed nimi skryć w domu, ale przecież nie o to chodzi, by się chować we własnych czterech ścianach, skoro clou całej zabawy jest ogród i taras, miejsca do życia przez znaczącą część roku. Poza tym – w przypadku decyzji o zmianie środowiska miejskiego na wiejskie, i to naprawdę wiejskie, a nie takie sielsko miejskie, dobry sąsiad to skarb.

Niestety Posiadacz Ziemski, od którego nabywaliśmy nasz skrawek poletka, utajnił przyszłych sąsiadów. Prośby o ujawnienie ich tożsamości twardo odrzucał, obiecując jednak, że jak tylko podpiszemy akt notarialny i stosowne środki zostaną zarejestrowane na jego koncie, w pakiecie sprzeda nam także i te informacje. A na razie to on nie będzie im przeszkadzał. Działek było osiem, nie do końca było wiadomo, ile jest już sprzedanych, a ile nie, więc i niejasna była liczba potencjalnych współmieszkańców naszego przyszłego kondominium, któremu kilka miesięcy później, oczekując już z poznanymi sąsiadami przy winie na zakończenie upartej pory deszczowej i możliwe rozpoczęcie budowy, nadamy nazwę „Błota Residence”. Na razie jednak stres związany z kupowaniem ziemi wzmacniało pytanie: „Kim będą ONI”?

 

***

Onych okazało się dwóch. Pierwszych poznaliśmy jeszcze u notariusza. Byli przed nami, ale i trzy płoty dalej. Mieli jasno określony cel: podpisać co trzeba, zgarniać humus i tak dalej. Męża po cichu ochrzciliśmy mianem Sąsiada Dalszego. Motywatorem ich pospiesznych działań była widoczna ciąża przyszłej sąsiadki zza trzech płotów. Przeszli pierwszy test pozytywnie, aczkolwiek – co zrozumiałe - znacznie bardziej interesowali nas ci zza wspólnego płota. Bo to, że są, udało się ustalić na poziomie aktu notarialnego. Niestety – zgodnie z obietnicą Posiadacza Ziemskiego, który tracił kawałki swoich włości, aczkolwiek nie widać było po nim śladów zmartwienia - ci akurat mieli zostać odtajnieni w zamian za podpisy i stosowny przelew. Przelewu co prawda natychmiast obiecać nie mogliśmy, zasłaniając się procedurami bankowymi, ale ostatecznie podpisy zrobiły swoje. Wraz z paczką dokumentów dostaliśmy także adres mejlowy przyszłych sąsiadów zza wspólnego płota. Był to znaczący krok naprzód, jednak pytanie „Kim będą ONI” wciąż pozostawało dręcząco otwarte.

 

***

Napisaliśmy nieśmiało, że to my, zza płota (hmmm, zza miedzy bardziej, a właściwie to nawet nie wiadomo zza skąd, bo czy ktoś tak dokładnie w ogóle wie, gdzie się zaczyna i kończy nasza posiadłość?), i że dostaliśmy ten namiar, i że generalnie się cieszymy, i że może by się poznać i w ogóle. Brzmiało to strasznie oficjalnie, niezmiernie poważnie, mniej więcej tak:

 

OD: Barranki

DO: Przyszli Państwo Sąsiedzi

Dzień dobry

Właśnie kupiliśmy działkę i tą drogą chcielibyśmy jakoś nawiązać z Panem kontakt operacyjny:). Zwłaszcza że, jak wynika z planu działek, będziemy sąsiadami przez płot – co sprawia, że pewne działania być może lepiej byłoby uzgodnić lub wręcz podejmować wspólnie, żeby potem uniknąć losu Pawlaka i Kargula:). Bardzo prosimy więc o jakiś kontakt. Zależy nam na czasie, bo rozmaici znawcy tematu przekonują nas, że fundamenty najlepiej byłoby wylać jeszcze przed zimą, żeby na wiosnę zacząć budowę.

Barranki

 

Z tą przedzimą to naiwni byliśmy jak dzieci, trzeba przyznać. Zupełnie tak, jakby owe fundamenty to wylewało się z jakiejś prostej konewki albo innego nieskomplikowanego narzędzia. I niewiele poza nim było w ogóle do tego potrzebne. Ale – jak wiadomo, papier, a tym bardziej mejl, zniesie wszystko.

 

OD: Przyszli Państwo Sąsiedzi

DO: Barranki

Witam serdecznie;

Na samym początku zaproponuję ułatwienie komunikacji i rezygnację z PAN /PANI. Cieszę się, że napisaliście maila. Proponuję zorganizować wieczorek zapoznawczy. Dobre stosunki z sąsiadami to podstawa egzystencji na tym odludziu. Dla nas temat budowy też jest superważny i pilny. Proponuję spotkanie jutro. Czekam na kontakt, pozdrawiamy ;-)

Przyszli Sąsiedzi

 

OD: BARRANKI

DO: PRZYSZLI SĄSIEDZI

No to super – jesteśmy absolutnie za:) To znaczy za ułatwieniami komunikacyjnymi, wieczorkiem zapoznawczym tudzież budową stosunków dobrosąsiedzkich:).

Barranki

 

Ulżyło nam. Jakbyśmy wygrali milion w totolotka.

 

***

Jesień 2009 r.

 

OD: SĄSIADKA

DO: BARRANKI

Gratulacje z posiadania już przez dwa lata tak cudownych sąsiadów.

 

To oczywiste. Tak naprawdę to były minimum cztery miliony. Albo i więcej. Cóż, żeby wygrać, trzeba grać, nawet jeśli gra się za stawkę pożyczoną w obcej walucie.

 

***

Za oknem szalał listopad 2007 r. Sąsiad Dalszy ściągał humus.

 

 

---

W odcinku 15 wystąpiła Odległa historia, hałaśliwi Słoweńcy (finansowali się sami :wink: ), ponownie Posiadacz Ziemski, który nie chciał zakłócać spokoju, a także Mejl do sąsiadów (sprzedany w pakiecie) oraz Milion w totolutku (niestety tylko wirtualnie :wink:). A szkoda, bo mógłby sfinansować produkcję wszystkich kolejnych odcinków...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...