Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Poród........wszystko o........i nie tylko dla kobiet.


Recommended Posts

mnie brzuch bolała cały dzień...

środa wieczór - you can dance - a mnie boli - mówie pakuje sie i pojedziemy zobaczyć co to isę dzieje do szpitala...

 

od 23.30 w szpitalu: (nie pamietam czy to był zastrzyk czy wenflon..) dostałam pyralgine dozylnie - powiedziałą pani ze albo ból ustapi albo się rozkręci...

 

ok 2 odeszły mi wody...

poszłam cicho do połoznej - ona śpi - ja pukam - przepraszam ale mi chyba wody odeszł ...

ona: chodź kochaniutka chodź sprawdzimy (później okazalo się że były zielonkawe)

o 7 juz bardzo mnie bolało - dziewczyna w pokoju obok rodziła a ja mówiłam sobie i tak jej nie boli tak jak mnie :D

 

o 9.30 urodziła sie Moje Słodkie Maleństwo...

przy krzykach okrutnych, prośbach i błaganiach aby juz wyszła..

a takze słownych próbach wymuszenia

ogólnie było wesoło i śmiesznie :D

panie wspominały mnie długo :D

...a najbardziej bolało mnie obkurczanie macicy w nocy...

 

moze tez to kwestia nastawienia??

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 52
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

UWAGA: JEŚLI KTOŚ MA OBAWY ZWIĄZANE Z PORODEM - NIECH TEGO NIE CZYTA!

 

 

 

 

Ja swój wspominam jak koszmar, niestety. Na długo został mi uraz.

Ciąża była juŻ przeterminowana 8 dni, więc zgłosiłam się do szpitala. Zaczęło się od zastrzyków przygotowujących do wywołania ciąży. Okazało się, że miałam na jakiś składnik uczulenie - dopadła mnie jakaś drżączka i ślinotok. Zmniejszyli dawkę, za to brałam jeden dzień dłużej.

Pierwsze wywołanie - poprzedniego dnia już nic nie można było jeść oprócz szpitalnego śniadania i wodnistej zupy około południa. Drugie danie oddawało się pielęgniarkom. W dzień wywołania od 8 rano na salę porodową i pod kroplówkę. Bóle krzyżowe, ale akcji porodowej brak, rozwarcia nie ma. Tętno dziecka ok więc po południu ok. 17 odłączenie od kroplówki i powrót na oddział patologii ciąży. Na drugi dzień też nic się nie dzieje, chociaż lekkie bóle są - od czego? Decyzja - drugie wywołanie. Podobnie jak pierwsze, ale ból zmienił się z krzyżowego na hmm, pęcherzowy. Już krzyża nie czułam, ale za to w pęcherz jakby ktoś nóż wbijał i przekręcał w różne strony. Rezultat podobny. Dziecko nie chce wyjść i koniec, pomimo litrów oksytocyny w moich żyłach.

Znowu przerwa. Ordynator (znajomy teściowej - zwolennik porodu drogą naturalną) wymyślił nowy sposób. Żel na szyjkę macicy i masaże szyjki macicy. Po takim masażu moje krocze znajdowało się tam, gdzie zwykle znajduje się głowa na leżance ginekologicznej - z bólu. Żel i masaże nie pomogły.

Normalna procedura wtedy obowiązująca przewidywała cesarkę po trzech nieudanych próbach wywołania ciąży i normalnie już bym się załapała. Ale "po znajomości" ordynator chciał spróbować jeszcze raz, bo poród drogami naturalnymi jest lepszy podobno - dla matki i dziecka.

Tylko, że ja już psychicznie nie wytrzymywałam. Na żądanie teściowej i po podpisaniu odpowiednich papierów na weekend wróciłam do domu. później się dowiedziałam, że pielęgniarki miały przykazane mieć na mnie oko, żebym sobie czegoś nie zrobiła. Tak mój stan psychiczny oceniali w szpitalu - niemniej jednak nie była to przesłanka do cesarki i ukrócenia męczarni.

Po weekendzie wróciłam do szpitala na jeszcze jedno wywołanie. Znowu od rana kroplówka. Ale tym razem coś się zaczęło dziać. Po kilku godzinach małe rozwarcie - lekarz przecina pęcherz z wodami płodowymi. Własnych skurczów brak, rozwarcie niewielkie. Zaczyna zamierać tętno dziecka. Odłączenie kroplówki. Anestezjolog zajęty na sali porodowej, nie ma wolnego. A że ból towarzyszył mi nieustannie przez ostatnie 2 tygodnie, większy podczas wywołania a mniejszy w przerwach, postanawiają coś temu zaradzić. Dostaję coś otępiającego, po czym wydarzenia dookoła mnie docierają do mnie jak przez mgłę.

Tętno dziecka wraca do normy, podłączają znowu kroplówkę z oksytocyną. Rozwarcie jest coraz większe, ale własnych skurczów brak. Jak rozwarcie robi się znośne, doktor wkracza do akcji i łokciem wypycha dziecko na świat. Wyskoczyło z takim impetem, że położna łapała je w locie, tak, że lekarz tylko na nią spojrzał i warknął: No...

Nigdy nie liczyłam ile to w sumie godzin było. Ostatnie wywołanie trwało od 8 rano do 17:15. O tej godzinie moja córka przyszła na świat.

Po tym wydarzeniu, jeszcze w szpitalu chciałam poddać się sterylizacji. Trauma została na długo. I wiem, że do tego szpitala nie zaciągną mnie nawet końmi. Chociaż słyszałam, że od czasu tych wydarzeń sporo się tam zmieniło. To jednak było prawie 15 lat temu.

Aż tyle czasu trzeba było, żebym zdecydowała się na drugie dziecko. Teraz jestem w 10 t.c. Ale choćby nie wiem, jak dobrze mówili o tamtym szpitalu - na pewno tam nie urodzę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gdybym nie miała takiej nadziei, to pewnie nie zdecydowałabym się. Ale teraz już jestem bardziej świadoma i asertywna. Wiem, że do podobnej sytuacji po prostu nie dopuszczę.

Jeśli jakiś lekarz powie w mojej obecności do krzyczącej z bólu rodzącej kobiety: No i czego się pani tak drze! To najprawdopodobniej doprowadzę do wywalenia go z sali porodowej.

Nie pozwolę też lekarzom palić na sali porodowej (niestety i to było normą).

Pamiętajcie też dziewczyny, jeśli jest chłodno na zewnątrz nie pozwalajcie otwierać wszystkich okien na oścież. Lekarze są cieplej poubierani i łatwo się przeziębić jak się leży na porodówce kilka godzin w cienkiej koszuli. A potem przy każdym kichnięciu czy kaszlnięciu trzeba się trzymać za szwy... Generalnie to wy i wasi bliscy powinni pilnować, żebyście wy czuły się jak najbardziej komfortowo a nie cała reszta dookoła...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kuma faktycznie traumatyczne przeżycie...

 

mam andzieje ze teraz trafdisz na porządnego lekarza...

a mzoe zacznij chodzić prywatnie i opowiedz lekarzowi o sowich problemach z porodem?

Drugi poród moze byc znacznie lżejszy ale myśle ze w psychice na pewno gdzieś ci sie to odłozyło...

 

tak jak mi wyrywanie zeba - siadam an fotle dzielnie ale gdy Pani zbliża sie do mnie z narzedziem zbrodni spinam się a łzy same płyną...

mimo ze wyrywanie teraz nie boli...

 

Zdrowia dla Ciebie i Dzieciatka.

a takze odwagi siły i wierze że tym razem będzi tak łatwo i wesoło jak u mnie ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja na poród jechałam dwa razy z fałszywym alarmem. Dość mocno mnie bolało i byłam pewna że to już ten moment. Niestety rozwarcie było za małe i wracałam do domu. W sobotę rano (4 tyg. temu), ok 7 rano odeszły mi wody (zielone). I nagłe skurcze - co 4 minuty. W szpitalu stwierdzili ze rozwarcie jest na 5 cm. Rodziłam do 16 - bardzo, bardzo mocno bolało, ale dało się przeżyć. Niestety i tak skończyło się na cesarce, bo mój maluszek był duży (ponad 4 kg) i drogą naturalną było zbyt duże ryzyko powikłań. Jakby któraś z pań chciała sobie z góry zrobić cesarkę, stanowczo powiem - NIE POLECAM. Przez wiele dni byłaam nie do życia - nie mogłam się ruszać, rana bardzo mnie bolała i nawet leżeć bez bólu się nie dało. Przynosili mi dzidzię do karmienia, pomagali przystawić. Niestety po kilku dniach przestałam karmić, bo mój synek nie chciał piersi (chyba było za mało pokarmu), ciągle płakał, bo niedojadał. Byłam strasznie sfrustrowana bo moje dziecko strasznie płakało, a ja nawet nie mogłam się podnieść z łóżka. Pielęgniarki generalnie miały nas w dupie, więc możecie sobie wyobrazić że miałam podstawy do depresji. Po wyjściu ze szpitala od razu było lepiej - karmię butelką a po zdjęciu szwów było od razu lepiej. Ale warto było się męczyć bo mam najśliczniejszego i najsłodszego syneczka na świecie ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja chciałabym jednak dodać, że według mnie cesarka nie ma nic wspólnego z naturalnym karmieniem, lub raczej jego brakiem.

Dwa razy rodziłam przez cesarkę i w obu przypadkach nie miałam żadnego problemu z naturalnym karmieniem.

 

Rodziłam w dwóch różnych szpitalach. W pierwszym sześć godzin po porodzie (koło północy) położna przyniosła mi synka i przystawiła do piersi, potem zabrała i przyniosła znów rano na karmienie i już go zostawiła ze mną.

 

W drugim szpitalu musiałam się o synka z pielęgniarkami wykłócać :evil: bo według nich nie miałam prawa mieć pokarmu i one na siłę dawały mu butelkę, po czym on już był najedzony a ja robiłam im awantury :lol: Jednak na trzeci dzień po prostu im go zabrałam, nakarmiłam i przystawiałam tak często, jak chciał, po kilku godzinach miałam już elegancki pokarm i panie pielęgniarki musiały się poddać :lol:

 

Takie są oczywiście moje doświadczenia, jednak na ich podstawie wszystkim mówię, że nie ma żadnych przeciwwskazań ani trudności z karmieniem po cesarce. A pokarm pojawia się wtedy, kiedy się zacznie dziecko przystawiać do piersi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

...

A pokarm pojawia się wtedy, kiedy się zacznie dziecko przystawiać do piersi.

Święta prawda!

Podam przykład ze świata zwierząt na ten cud natury. Otóż znaleźliśmy kiedyś kotka-oseska na polu, wzięliśmy do domu i zaopiekowała się nim stareńka sunia kundelkowata, która już sama szczeniąt mieć nie mogła. Lizała, przytulała, kotek przysysał się do cycków. Jakież było nasze zdziwienie, gdy po pewnym czasie zauważyliśmy u suni pokarm, normalnie kapało z cycuszków, kociak ssał, aż miło. I rósł, aż miło. Dodam, że nie był to pierwszy kociak wykarmiony przez tę sunię, pierwszy jednak wykarmiony, gdy była już staruszką niemogącą mieć własnych szczeniąt.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na przebieg porodu nie ma reguły. Moja mama 3 cesarki, bo żadne z nas samo nie chciało wyjść. Moja siostra też dość cięzkie podody. A ja? Nad ranem poczułam się jak przy niestrawności. O ósmej w szpitalu. O 9 moje dziecię na świecie. Waga 3950.Wywiad przeprowadzany w trakcie porodu, bo wcześniej nie było na to czasu.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ja mam trójkę dzieci. :p

pierwszy poród odejście wód, mokra podróż do szpitala 3 godz i panna N. znieczulenie zaraz na wejściu

drugi, skurcze, pomału szykowanie się, szpital znieczulenie 2,5 godz i panna M

trzeci zatrzymali mnie na wizycie kontrolnej bo ciśnienie mi skoczyło. poszłam na porodówkę bez pół skurcza, porosiłam koleżanki o załatwienie testu oxytocynowego. załatwiły, był skuteczny od zera do finału 1,45godz. i pan T był na świecie. znieczulenie założyli, ale nie zdążyło zadziałać :evil:

dodam że wszystkie dzieci rodziły się w dzień wyznaczony na datę porodu(bo i daty koncepcji były znane :lol: a dzieci grzeczne) no i jestem położną to taki test oxytocynowy mogłam z lekarzami (koleżankami z pracy) uzgodnić :)

po urodzeniu naszych dzieci nie wróciłam do zawodu. bardzo za nim tęsknię :cry: , bardzo, ale nie zarabiałam za dobrze a nie cierpię się prosić, nie potrafiłabym też uczestniczyć w proteście czy strajku.

ale wracając do wątku, poród jest zawsze jedyny w swoim rodzaju :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

MOTTO:

„Cokolwiek wydarzy się dziś-

jutro i tak wstanie

słońce.”

 

 

3.1. Gabor-kontekst biograficzny ( Nowe życie- Gabor przychodzi na świat.)

 

6.09.1997 roku w szpitalu na Gdańskiej Zaspie o godzinie 0:35, w ósmym miesiącu ciąży urodziłam siłami natury bohatera mojej pracy- Gabora. Z powodu wcześniactwa ważył swoje spore 2100 dkg i mierzył 50 cm. Otrzymał 9 punktów w 10-ciostopniowej skali Apgar mierzącej tymi punktami wydolność życiową każdego noworodka. Moja radość była trudna do opisania. Zdrowy, silny wcześniak! Po opatrzeniu mnie zostałam przewieziona na oddział położniczy. Zmęczona przejściami, pijana ze szczęścia, przespałam noc. Rankiem na salę zaczęły przybywać maluchy, które urodziły się w nocy. Matki brały je w ramiona, uśmiechając się niepewnie. W sali roztaczał się zapach nowego życia i miłości (ależ ona pachnie!). Czekałam ze zniecierpliwieniem na synka i ja. Czekałam i czekałam, a on nie nadchodził… Przybyła natomiast pielęgniarka, która bez słowa zaczęła podłączać mnie do jakichś kroplówek. Po pewnym czasie szybkim krokiem sierżanta weszła do naszej sali inna, starsza pielęgniarka. Rozejrzała się i widząc, że leżę jedyna bez dziecka, krzyknęła: ”Pani Grabowiecka! Pani syn zszarzał! Jest na OIOM-ie, a pani tak sobie spokojnie leży?!” Zamarłam. W głowie zaczęło się kotłować: co to znaczy „zszarzał”?!, co to jest OIOM?! Nie mogłam wydusić słowa. Widziałam oskarżycielskie spojrzenia szczęśliwych mam i pani sierżant. Pielęgniarka jeszcze bardziej rozdrażniona coś pokrzykiwała, a ja leżałam. Obca klucha w gardle zaciskała się aż po same uszy, serce pompowało krew jakby chciało wspomóc tamto, malutkie, bijące w ciałku mojego synka gdzieś na innym oddziale. Ostatkiem woli podniosłam się uczepiona wieszaka z kroplówką i wyszłam za pielęgniarką- żandarmem na korytarz. Musiałam wyglądać upiornie bo już nie krzyczała. Wytłumaczyła mi drogę na OIOM i odeszła. A ja powlokłam się z moim wieszakiem i kluchą w gardle na spotkanie mojego nowego życia. Dopiero stojąc pod drzwiami OIOM- u przeczytałam na jakie spotkanie zaprasza mnie życie- Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Tu panował zupełnie inny zapach. Zapach strachu i czającej się Pani Śmierci. Odgłos kilku bijących przez głośniki serduszek. Porozstawiane inkubatory- akwaria ze swoimi małymi mieszkańcami, oplątanymi mnóstwem rurek i kabli. Nie były wcale podobne do uśmiechniętych dzieci z pocztówek. Nie były nawet podobne do ludzi. Pomarszczone, rozpłaszczone, czerwono-sine ciałka z patykowatymi odnóżami… W za dużych czapeczkach na maleńkich główkach i z za dużymi stopami. Pomiędzy tymi przypominającymi akwaria inkubatorami fachowo poruszały się pielęgniarki, a to podłączając a to znów coś odłączając. Zostałam zaproszona do pokoju pani ordynator tego oddziału, oddziału rodem z filmów science fiction. Poprosiła mnie abym usiadła. Z trudem, karnie wykonałam manewr. Pani ordynator wyjaśniła mi, że w żargonie lekarskim pojęcie „zszarzeć” oznacza ustanie akcji serca (potem miałam okazję zobaczyć to na własne oczy) co powoduje zsinienie twarzy. Gabor właśnie to przeszedł gdy ja sobie spokojnie spałam! Teraz leży pod respiratorem bo trzeba monitorować to serduszko. Jako ośmiomiesięczny wcześniak nie posiada jeszcze wytworzonych pęcherzyków płucnych. Stąd ta bradykardia. Wreszcie pozwoliła mi zobaczyć synka.

3.1.1. Osamotnienie i walka o życie

Leżał na wznak pod jakąś aparaturą, która jednocześnie ogrzewała go lampą. Najmniejsza, jednorazowa pieluszka sięgała mu powyżej ramion. Płakałam bezgłośnie, próbując pozbyć się kluchy. Jeszcze nie wiedziałam, że klucha ta będzie mi towarzyszyć aż do dziś, czyli przez następne 12 prawie lat… i na pewno dłużej jeszcze, choć dziś już coraz rzadziej jednak. Delikatnie dotknęłam palcem wskazującym Gaborowej nóżki, która zaczęła okropnie drżeć a jej właściciel płakać. Pani doktor stanowczo zabroniła mi jakiegokolwiek kontaktu ponieważ dziecko miało jeszcze niewykształcony układ nerwowy i cierpiało przy dotykaniu. Nie pamiętam ile czasu spędziłam tego dnia u synka. Nie mogło to trwać długo gdyż sama potrzebowałam odpoczynku. W trakcie porodu wdała się jakaś infekcja i okazało się, że mój wieszak zaopatrzony jest w jeden z paru przepisanych mi antybiotyków. Do dziś nie wiem co mi dolegało. Na antybiotykach żyłam około tygodnia- cały mój pobyt na oddziale. Antybiotyki oznaczały również absolutny zakaz karmienia. Ale to cierpienie nadaje się na inną pracę badawczą.

Tak oto zaczęło się, kulejące pod względem integracji społecznej , życie mojego syna. W pierwszej dobie życia malutkie dzieci dostają swoje mamy- Gabor dostał respirator.

3.1.2. Wykluczenie

Po 3 dniach Gabor dostał nowy pokoik-inkubator. Odwiedzałam go ciesząc się, że mogę już delikatnie dotykać maluszka. Pewnego dnia siedziałam w niebieskim fartuchu, w niebieskich ochraniaczach na buty; spocona ale szczęśliwa (jak to niewiele potrzeba do szczęścia) i pełna nadziei: Gabor żyje! Będzie dobrze! Boże dopomóż!; gdy dowiedziałam się, że fotograf z lokalnej gazety robi zdjęcia wszystkim noworodkom! Wszystkim, oprócz tych z OIOM- u. Wstęp surowo wzbroniony!

3.1.3. Niemożność

Mogę wyjmować na czas karmienia Gabora z inkubatora! Mogę już karmić piersią!...Niestety pokarm zanikł. Z powodu zażywania antybiotyków nie mogłam karmić. Teraz gdy mogę- nie mam czym. Przepraszam synku.

3.1.4. Rozłąka

Zostałam wypisana do domu. Bez dziecka. Zalecenie lekarzy- donosić tyle pokarmu ile da się ze mnie wytłoczyć i karmienie butelką. Nie będę mogła już być przy Tobie tak często i tak długo jak do tej pory. W domu jest jeszcze Twoja starsza- siedmioletnia siostrzyczka. Zostań więc i bądź grzeczny, nie jesteś już tu najmłodszy…

 

Przybiega facet do szpitala:

-na pomoc!moja żona rodzi!

-a ma bóle?

-tak!taką wielką!na brzuchu! :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój poród byl delikatnie mówiąc traumatyczny, dlatego nie będę go opisywać, żeby nie straszyć przyszłych mam. Zresztą opowiadanie w kółko o tym i tak nic nie da i niczego nie cofnie...

 

Pozdrawiam więc gorąco przyszłe mamy i trzymam kciuki za szybki i bezproblemowy poród, zdrowe dzieci oraz życzliwą opiekę w szpitalu :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...