dorkaS 07.01.2014 22:15 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Stycznia 2014 Opowieść wigilijno-noworoczno-budowlana: Wyniki ostatniego mojego przeglądu prac na budowie nakazywałyby stuknąć się mocno w czaszkę i spędzić święta w cieple sprawdzonego domiszcza. Ale słowo dane sobie to słowo nie do złamania. Doniesienia telefoniczne z placu boju rysowały obraz survivalovego kempingu, ze sławojką i wodą dostępną w pobliskiej studni, o ile ktoś potrafi spuścić wiadro przez rurę o fi 15cm. W dodatku sławojkę i studnię odddzielały od domu sterty cudnej gliny, której przebycie zwiększa masę ciała dwukrotnie, patrząc od strony butów. Duma i honor nie pozwalały mi się przyznać, że w głębi duszy uważam, iż wdzieranie się na ten everest jest pozbawione logiki, matczynych i żoninych uczuć. Skutkiem tego kilka nocy poprzedzających wyjazd spało mi się fatalnie, a wręcz w ogóle. Robiąc dobrą minę do złej gry i używając podstępnych zdobyczy socjotechniki wepchnęłam rękami mistrza logistyki upychania połowę posiadanego dobytku, a na koniec dzieciarnię do naszej nieocenionej niebieskiej corvetty. Kierownica została mi wbrew najnowszym trendom gender zabrana, a na pociechę na kolanach wylądowało mi duże pudełko wypełnione barbiami pod wszelkimi postaciami. Jak wycieczka rodzinna to wycieczka, dobrze, że te plastikowe laski są takie smukłe, inaczej by się nie zmieściły. Do wnętrza samochodu, bo bilety na wolne miejsca w bagażniku zostały już dawno wyprzedane. Niech wspomnę tu o drobnych akcesoriach typu dziesięciolitrowy szybkowar, czy skromnej brytfannie zdolna pomieścić średnich rozmiarów gęś, tudzież o zmywaku tymczasowym, który wpadł mi w ostatniej chwili w ręce. Te pomknęły innym pojazdem, którego właściciel został przekonany, że większy zaszczyt niż przewożenie dla mnie akcesoriów niezbędnych do ugotowania świątecznych potraw nie jest w stanie go spotkać. Pognaliśmy zatem na spotkanie marzenia:http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/e634da6c-555c-430e-834f-a50b84d92843_zpscd2aae50.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 07.01.2014 22:37 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 7 Stycznia 2014 Po przyjeździe zdesantowaliśmy się u najbliższej rodziny. Oprócz ogólnego entuzjazmu w powietrzu zawisły obłoki niewypowiedzianych obaw, że może się nam nie udać. I tak jakby nie do końca podyktowane radością, że wkrótce zamiast jednego nakrycia dla zbłąkanego wędrowca trzeba będzie dostawić z pięć dodatkowych. Zamieniwszy się jednak przez ostatnie lata w nosorożca przyjmuję słowa jedynie wypowiedziane, nie doszukując się kolejnych den. Poza tym, jak mówię, że coś ma być to będzie. Chyba, że Ten tam w górze ma inne plany, to wtedy co innego, specjalnie się nie kłócę. A tym razem postanowił, że dostanę co chcę, ale nie tak od razu. Doceniam dowcip i miłosierdzie jednak okazane w ostatnim momencie. Wyspawszy się, w piątkowy poranek udaliśmy się na poszukiwanie armatury. Pisałam Wam kiedyś o moim wiecznie niedokończony dziele pt. "Mistrzostwo ostatnich terminów?" To tylko taki mały, nowy rozdzialik. Po dyskusjach z Szanownymi Koleżankami, które mnie ukierunkowały właściwie, jako, że w sprawach armatury było u mnie kiepsko, padło na produkty Krakowskiej Fabryki Armatury, zwanej w skrócie KFA. Przyjemny, skromny dla oka dizajn, z równie zjadliwymi cenami i nie najgorszą jakością w prezentowanym zakresie cenowym. Godzinka w sumie, następna w Castoramie. Zrobiło się popołudnie. W końcu przybyliśmy na miejsce. Małżonek szanowny łypał nerwowo, jako że ostatnia jego bytność na budowie wypadła w okresie tynków. Przedstawiony mu potencjalny zakres prac przyjął dzielnie i bez słowa na klatę. Miłość nam wszystko wybaczy, nieprawdaż? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 08.01.2014 11:47 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Stycznia 2014 Na budowę dostaliśmy się w miarę gładko, gdyż glina wygładziła wszelkie nierówności naszych podeszw tudzież nogawki od spodni. Wyjątkowo nie miałam problemów ze znalezieniem kluczy, choć przez chwilę wydawało się, że nie tylko brak ich w mojej damskiej, przepastnej torebce, ale wręcz zostały w innym, dalekim domu i będziemy gnić w oczekiwaniu na pierwszego z wykonawców, który dzierżył zapasowe klucze. W zasadzie pięknie by to wyglądało, gdyby mnie małżonek wniósł na rękach do nowego domiszcza inaugurując tym mieszkanie-we-własnym-domu. Ale patrząc na jego delikatnie rzecz biorąc zasępioną minę i moje kształty idealne dałam spokój z jakimiś romantycznymi odruchami. Jeszcze by mnie niechcący o glinę miotnął i spędziłabym weekend na SORze. Mogłaby być to rónież wersja odwrotna, ja jego wnoszę, na mych krótkich rączętach, mówiąc "Kochanie, to od dziś jest nasz dom". Są jednak takie poważne sytuacje w życiu, że z błaznowania rezygnuję. Więc weszliśmy tradycyjnie, każde o własnych nogach. Weszliśmy do środka i ujrzałam po raz pierwszy mą krwawicę, moje płytole ciężkie jak diabli, zdobyte i wwleczone w pocie czoła na budowę, już ułożone starannie i zafugowane na głównych ciągach komunikacyjnych oraz kuchni. Piękna szara, szeroka i głęboka fuga (o tym, że był i będzie to lekki strzał w kolanko, przekonały mnie dni następne spędzone na wysysaniu brudu z onych). Nieco pstrokato, każda płytka ma inny odcień. Że aż tak inny, to się nie spodziewałam. Do dziś mam wrażenie, że za kolorowo wyszło. Ale trudno, tak pozostanie. Jak pojawią się ściany w bieli, to kontrast będzie zdecydowanie lepszy. Terra grigia, z serii Le Argille, de domo Casa dolce casa w całej rozciągłości, na płask wredny aparacik dokonał żywota, o czym jeszcze nie wiedziałam robiąc zdjęcia, więc wybaczcie http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100601_zps2f37bce5.jpg http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100600_zps4edc144d.jpg Rzut oka do łazienki, przekonał mnie, że Pan Marek słowa dotrzymał i łazienka 'się zrobiła'. Tu zetknięcie dwóch światów czyli nowe-a-zniszczone Vivesy Comillasy na styku łazienka- korytarz. http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100604_zps186c980c.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 08.01.2014 19:41 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Stycznia 2014 Załkawszy ze szczęścia udałam się na piętro. Tu prawie z tego szczęścia się udławiłam, wszystko było jak należy, a nawet jeszcze lepiej. Nawet tymczasową barierkę do schodów panowie od poddasza mi wyprodukowali, żeby nieletni goście się nie pozabijali. Delikatny zapach drewna unosił się po wszystkich pokojach, a każdy sufit był wykończony dokładnie z moimi życzeniami. Jasno, czyściutko i tydzień przed terminem. W dodatku wszystko na kredyt, bo panowie wiedzieli, że przez najbliższe tygodnie złotówki nie zobaczą. W dodatku Pan Elektryk pozawieszał lampy tymczasowe, które dostałam od Najlepszej-Sąsiadki-na-Świecie. Pomysł ze skasowaniem sufitów w pokojach okazał się wizualnie genialny, a i temperaturowo wcale nie przerażający.A taki widok podziwiałam przez najbliższe dni leżąc na wznak we własnej sypialni:Dane techniczne: deski świerkowe, szer. 9cm, grubość 1,6cm, stelaże drewniane pod boazerię, całość malowana trzykrotnie lakierem o nazwie xxx (nie pamiętam), ocieplenie 25cm, isover super mata + folia paraprzepuszczalna, ,dodatkowe poupychanie wełny wokół okien dachowych uwzględnione, dziury między elewacją zewnętrzną a dachem uszczelnione siatką Ledóchowskiego http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100612_zps0e0bb64b.jpg http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100619_zps8d2c05b3.jpg http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100623_zps81481dc2.jpg http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100608_zps007cbf6d.jpg Część plam na zdjęciach w praktyce występuje jedynie na obiektywie. http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100623_zps81481dc2.jpg http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100622_zps8d7f9ad8.jpg http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100615_zps5a939ac7.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 09.01.2014 23:18 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 9 Stycznia 2014 (edytowane) Popatrzyłam, pojęczałam, pounosiłam się i w ogóle och i ach, osiągnęłabym stan entuzjastyczno-orgastyczny, gdyby nie ponura mina, z serii zbity pies, tudzież środowisko-mi-obce, współgospodarza budowy. Body language osobnika mi ślubnego wskazywał, że najchętniej by uciekł gdzie pieprz rośnie, ale resztki przyzwoitości nie pozwalają tego zrobić. Ze stanu rozanielenia wyrwało nas gromkie dzień dobry, albowiem na budowie pojawili się panowie od ubierania hydroforu w kabelki grzejne oraz pan Marek od kafelków. Z hydroforem to było tak, że w swojej genialności budowlanej kazałam go ustawić w garażu, coby hałasu nie było. Ze względu na występującą porę roku zwaną zimą ma to swoje minusy, bo woda lubi czasem zamarznąć, a rozszerzalność swoją ma. Swoją drogą to śmieszne, normalne istoty kurczą się z zimna, a taka woda odwrotnie. Garaż ma co prawda ogrzewanie podłogowe, ale grzanie wielkiej hali po to, by ciepło było metalowemu dwustulitrowemu pojemnikowi to rzecz nieco droga. Więc Pan-od-Kabelków podsunął pomysł, żeby takim podobnym kabelkiem, co mam je w podłodze, owinąć również hydrofor, a na to napakować izolacji wacianej w srebnej folii. I tak też uczyniliśmy. Ściśle pisząc, zleciliśmy. No i panowie machnęli srebrny hydrofor na bardziej srebrny. W międzyczasie pojawił się Pan-od-Kafelków, żeby założyć umywalkę, toaletę oraz armaturę. W dolnej łazience, bo górna czeka na swoją kolej. Małżonek szanowny zostawiony został na pastwę wykonawców. Wcześniej wytargaliśmy 1000 i 1 drobiazgów z samochodu i przytargaliśmy odkurzacz przemysłowy pożyczony od Kuzyna. Śliczny był, taki nowiutki. Odkurzacz, bo Kuzyn jest od niego starszy. Małżonek został chłopcem na posyłki, bo tu jakiś kabelek, tam zaworek, tam coś, tu coś. Myślę, że nie było mu najgorzej, bo dzięki temu z wolna integrował się z budową. Ja tymczasem z niespotykanym u mnie zapałem i radością zabrałam się za odpylanie powierzchni płaskich. Nie powiem, panowie ładnie posprzątali, ale na wszystkim unosiły się tony piachu ze ścian oraz pyłu drzewnego w ilościach wciąż niepozwalających na spokojne zalegnięcie nocne. Rozdziewiczywszy odkurzacz ze smutkiem się przekonałam, że nie jest to żadna przyjaciółka Makita ani kolega Bosch, tylko noname, z ***** jednym papierowym workiem w zestawie. A że uwielbiam bawić się z koleżankami z rodziny Makita, to porównanie wypadło żałośnie blado. Noname ssać ledwie chciał, worek mu pękł po pięciu minutach i miał wbudowaną funkcję co-zassiesz-to wypuść-innym-końcem. Wysławszy kolegę małżonka po kolejne zabezpieczenie dla noname, żeby przypadkiem z naszego romansu dzieci nie było, przeszłam na odkurzanie ręczne. Pobawiłam się miotłą, zyskałam trwałą ondulację, a widoczność w pomieszczeniach spadła do zera. W przerwie potwierdziłam zaproszenia na rodzinne małe wesele budowlane, z racji nadchodzących mych urodzin, tak od razu na drugi dzień świąt, bo wiadomo, że większość ludzi ma wtedy czas. Przerwałam na 32 osobie, bo nowe worki przybyły, w dodatku za cenę, która mnie na miejscu zabiła. Ale mus to mus. Jak się nie ma co się lubi, to albo miotła, albo noname. Tak sobie ćwiczę figury to na miotle, to na odkurzaczu, tu sobie jakieś śmietki wyniosę. Do kominka-kozicy dołożę. Słowem mieszkam, no prawie. W międzyczasie panowie z hydroforem skończyli, pan od drzwi między garażem-a-kotłownią przysiągł, że się jutro pojawi, pan-od-kafelków prawie skończył, mąż nie uciekł. Słońce, które tak pięknie odbijało się w zamrożonych kałużach i oświetlało wiechcie zmrożonych trzcin zwyczajnych porastających pobliskie łąki (tia, mokro u nas jest, nie da się ukryć) z wolna zachodziło, odbijając ciemne kształty drzew na czerwonych obłokach. Próby wodnej zachciało się Panu Markowi, żeby sprawdzić czy umywalka dobrze się sprawuje i czy już można zrezygnować z usług sławojki. No to panowie spróbowali i cusik nie tak. Różnicówka mówi "nie". I tak znów i znów. Troszkę tak jakby się zagęściła atmosfera. Panowie obydwaj na mnie się gapią i mówią "Wywala". No tak, jakbym błazeństwa jakieś znów uprawiała i dla zabawy cyk, pstryczek on, i zaraz off. Trzymając się daleko od bzdet na temat płci kulturowej wysłałam panów na zwiady do studni. I triumfalnie mi oświadczono, że problem pojawił się z powodu mojego ocieplenia typu DYI przewodów studziennych. Zapomniawszy, że już tylko współszefuję nakazałam wyciągnąć moją produkcję w postaci płatów wełny owiniętych w worki foliowe ze studni, na których skraplała się woda i prawdopodobnie zawilgacała niehermetyczną puszkę, tym samym powodując wywalanie różnicówki. No cóż, błąd w sztuce, pacjent jeszcze żyw, choć nie domaga. Wysuszę rano i będzie jak nowy. Pokręciliśmy się, poudawaliśmy, że jeszcze coś robimy i opuściliśmy nasze gniazdo przyszłości. Tutaj jeszcze gra w memory czyli kolejne vivesy, upchnięte na kominie w dużym pokoju i dopasowane do koloru kozy: seria 1900, Art Nouveau Tassel Perla 20x20 za moją ulubioną kozicą ( tu ukłony dla ofiarodawczyni - mieliśmy ciepło cały czas ) http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100585_zps6a049e11.jpg http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100588_zps1150d5c9.jpg Edytowane 12 Stycznia 2014 przez dorkaS Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 12.01.2014 22:15 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Stycznia 2014 Dobra, jedziemy dalej zanim szczęsne wspomnienia przykryje warstwa nowych... Sobota miała być z założenia dopinaniem guziczków. Wieczorem mieliśmy już bawić się w gry typu nowy domek - nowy potomek, popijając wino w cieple kominka rozkoszując się dźwiękami muzyki. Rano w niedzielę chciałam skoczyć na giełdę kwiatową, później ustroić chatynkę, skoczyć do Dominikanów, pokarmić z dzieciakami gołębie, wypić grzane wino na rynku, znów pokarmić gołębie, coś przekąsić między jednym kebabem a drugim wsuwanym przez pierworodnego, odwiedzić znajomych itd. itp. Nic oczywiście na siłę Guziczki sobotnie zaczęliśmy dopinać od podziału ról. Właściciel miał zająć się targaniem i przypilnować transportu wszelakich zdobytych meblopodobnych części, aby święta i ciąg dalszy przebiegał w warunkach godziwych, właścicielka ochoczo podjęła się dalszej konserwacji powierzchni płaskich i pionowych. W dodatku leżał jej na sercu odbiór drzwi na osi dom-garaż oraz drzwi z wypożyczalni, do strategicznego pomieszczenia zwanego łazienką. Kawka, samochodzik, czterdzieści minutek i jestem w mieście. Jestem sama, słoneczko świeci, plan tajnych operacji gotowy. Krótkie zakupy w Castoramie (nie cierpię zakupów w takich molochach, nie cierpię organicznie, głównie z powodu obsługi - po tych ludziach widać, że oni tu tylko pracują, nic do nich nie należy w sensie własności). Ale jak mus to mus, poranne ekskursje po lokalnych składach dowiodły, że podwieszanego kibelka za darmo nie dostanę. Wychodzę zadowolona, bo udało mi się zdobyć najtańszy w okolicy kibelek. Wczoraj kosztował 190 zł, a dziś jedynie 138zł. Z klapą sedesową, biała, plastikową, co gnie się niemiłosiernie. To kibelek awaryjny, dla zdesperowanych, gdyż druga łazienka drzwi nie będzie miała, o czym dowiem się później. Ale, że troche luda od czasu do czasu będzie, to jednak jest to ważny punkt w programie. Chwilę później wpadam do zaprzyjaźnionego składu. W tle las choinek, przed nim morze samochodów. Jedna pani parkuje centralnie na podjeździe. Bardziej centralnie się nie da. Szczęśliwie jest wolna zatoczka po drugiej stronie ulicy. Wchodzę na plac. Natychmiast rzuca się w mym kierunku dwóch desperatów wymachując rękoma w stronę samochodu jednej pani. Z godnością odpieram ataki, tłumaczę, że choć kolor włosów zobowiązuje to jednak pudło. Do tego wozu kluczyków nie mam. Bez względu na to, jak długo będę grzebać w mojej przepastnej torbie. Panowie odchodzą niepocieszeni, bo właściwa właścicielka przepadła w lesie choinkowym. Upajam się zapachem choiny. Uwielbiam ten zapach. Omijam zagajniki bezkorzeniowych iglaków, na przyjemności przyjdzie czas później. Wchodzę do kantorka, pan rzuca bez podnoszenia głowy twierdzące "Choinka". Ja odpieram, że nie choinka, tylko dwie tony piasku. Pan podnosi głowę, uśmiecha się i kończy "i choinka". Moment się zastanawiam, mój wewnętrzny Piotruś Pan odpowiada za mnie "Największa i najszersza". Ustalamy, że wybiorę i zapłacę, a choinka przyjedzie w poniedziałek rano na stercie piasku. "Do niebieskich okien?" Pan znów się uśmiecha promiennie. "Do niebieskich". W sumie dobrze będąć obcą w tych stronach, nie być całkiem anonimową. Pokazują mi jedną choinkę, potem drugą. Jestem niezdecydowana. Młody chłopak pyta, czy mam dużo miejsca. Mam bardzo dużo miejsca. "To może tę, nikt jej nie chce, bo za szeroka". Biorę, nie ma trzech metrów, ma dwa, ale jest kosmata i puchata. To ta pojedzie na piachu. Słońce świeci, w oddali pięknie oświetlone mury klasztoru. Lekki mrozik. Jadę, do siebie. Jestem szczęśliwa. To mój ukochany dom. Kocham go przeogromnie, jestem od niego uzależniona. Mała dziewczynka ze swoimi zabawkami. W środku pan pracowicie montuje drzwi w pomieszczeniu gospodarczym. Śnieżnobiałe, gładkie, z wysuwanym progiem. Obiecałam mu kawę, ale woda nie działa, kawy nie ma. Kominek trzeszczy, pan napalił, żeby mu podczas montowania było ciepło. Rzucam graty i przystępuję do odkurzania. Zakupiłam trzy kolejne worki do odkurzacza. Pierwszemu pęka bok po piętnastu minutach. Zdążył się napełnić w dwudziestu procentach. Drugiemu strzela bok już po pięciu minutach. Po obydwu strzałach odkurzacz nie omieszkał strzykać fontannami kurzu tak, że cała praca szła na marne. Sięgam po trzeci. Wyłamują się mu kartonowe ząbki, nie trzyma się. Specjalnie nie brałam najtańszych. Minęło dobrze ponad godzinę, a ja jestem w lesie. Gęstym i ciernistym. Ręcznie nie ma szans. Zamiotę trochę, reszta fruwa, osadza się na boazerii. Masakra. Wzdycham do odkurzacza moich wykonawców, dużo bym dała, żeby go teraz mieć. Zastanawiam się co robić, mogę kupić kolejne wory, może po kolejnych 30 zł będę mieć 3/4 kolejnego pokoju posprzątane. Idę o zakład, że wypożyczenie porządnej maszyny załatwiłoby problem. Jest sobota po południu - nie wiem gdzie, nie wiem jak. Nagle olśnienie - łapię za telefon i dzwonię do zaprzyjaźnionego składu. Mówię, że ja z tych niebieskich okien jestem i mam olbrzymi problem. Bo święta idą, ja mam budowę do przerobienia na dom. I posprzątać muszę. Pan znów się śmieje i mówi, że spróbuje coś wymyślić. Za moment oddzwania i mówi, że ma dla mnie Makitkę i mi ją przywiozą, wniosą i pokażą co i jak. Znów żyję. W międzyczasie biegam sobie co trochę do studni. Pomacać kabelki, które suszę farelką już drugą godzinę. Bo podejrzenie było, że to ta wilgoć od tej zfilcowanej wełny powoduje wywalanie korków. Więc suszę, na wiór. Powoli robi się głębokie popołudnie. W końcu odkurzacz ratunkowy dojeżdża, cudowny smok bezworkowiec, co nawet mnie by do środka wciągnął, młody chłopak go wnosi, przy okazji nanosząć ze dwie tony błocka. Jestem uratowana. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 14.01.2014 22:48 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 14 Stycznia 2014 Meble już już miały przyjechać i jechały, jechały i jechały. Zdążyłam już prawie wszystko posprzątać. Łóżeczka, całe 10 sztuk, zdobyte z demobilu przez moją genialną Sąsiadkę, a żywo przypominające łóżeczka z akademików, gruntownie oczyszczone czekały na lokatorów. Łóżeczka retro albo jakiś inny vintage. Jeszcze tylko zostało uruchomić pompę w studni i podgrzewacz do wody, no można się wprowadzać. Wpadł pan-od-kabelków, żeby sprawdzić monterów i kropeczkę nad i postawić w kwestii podgrzewacza łazienkowego. Na historię kupowania podgrzewacza litościwie spuszczę kurtynę milczenia, w każdym razie przypadł nam w udziale hydrauliczny podgrzewacz Kospel, dysponujący 16kW lub 21kW mocy grzewczej, w zależności od pozycji przełącznika. Miał być elektroniczny, ale skoro zasłona właśnie opada, to nie wchodzę w szczegóły. Zawieszony zostal już wczoraj, wymiarami swoimi nie przykrył kabelka, i kabelek od zasilania smętnie wyziera z głębokiej bruzdy w moich pomiętych płytkach. Dobrze, że ta zasłona już zwisa. Ale jakby był wcześniej kupiony, to....grrrr. Wiem, wiem, kiedyś się wymieni. Jak dożyję, to uwierzę. Pan się kręci przy kabelkach, już prawie skończył z hydroforem. Czas nabić go wodą. Hydrofor oczywiście. Farelkę przy studni odłączam. Wszystko wysuszone na wiór. Przysięgam sobie, że juz nie będę nigdy więcej chałupniczo w 15min ocieplać studni. Raz-dwa-trzy. Małżonek wystarczająco lewituje, dobrze będzie jak woda popłynie przed jego przyjazdem. Uspokoi się biedaczysko, odetchnie psychicznie nieco. Łączymy z panem Kabelkiem kabelki i bęc. Różnicowka hop. Wszelkie możliwe kombinacje alpejskie wykonane i przy wszystkich różnicówka wylatuje z prędkością światła. Infolinia do mojego pana hydraulika rozgrzana do czerwoności. Kołacze mi się w głowie rzucone mimochodem wczoraj przez fliziarza "Ten kabel od tej starej pompy był chyba przetarty." Nie pamiętam, żeby był przetarty, ale pan hydraulik sprawdzał wszystko i było cud-miód-malina. I hydroforek się ładnie nabijał, choć zredukował go do 2 atmosfer, bo coś mu ciśnienie w studni się nie podobało. Potem woda została spuszczona, już na początku grudnia, bo bałam się, że mrozy przyjdą i szlag wszystko trafi. Ciemno się zrobiło, wilgotno i ponuro. Lekki mróz. To na zewnątrz. Mój wewnętrzny nastrój wyglądał podobnie. Tylko dodatko szalały zamiecie i nawałnice.Jeszcze kilka pomiarów na uwiarygodnienie tez roboczych. No, przebicie jest, na kablu od pompy, jak cholera. Tia, ogólnie cholera i co tam jeszcze brzydkiego Wam na język ślina przyniesie. Bo tego, co mi przyniosła, nie powtórzę. Nie da się. Pan Kabelek widzi moją chęć popełnienia sepuku przez wnicowanie się do studni przez rurę o fi 15. Nawet nie wątpi przez chwilę, że powinno mi się to udać. Nie MAAAAAAAAAM wody! Aaaaaaaaaaaaaa!Podpowiada mi uspokajająco, że jest szansa. Szansa na uratowanie pompy i moich świąt. Trzeba by mufę na kabelek założyć, jeśli zlokalizujemy przetarcie. Mam wrażenie, że wyglądam jak dziecko z japońskich bajek, któremu łzy sikają na wszelkie strony. Mufę, mufę założyć, jest sobota wieczorem, potem będzie niedziela, a potem poniedziałek przedświateczny. Sama tej mufy nie założę. Idę wnicować się w rurę. Musiałam wyglądac jak kosmiczna sierota, bo Pan podpowiada, że co prawda, nie jest w stanie stwierdzić czy podgrzewacz działa, bo nie ma jak i chętnie by już do dom wrócił, ale on mi tę mufę założy. Nawet teraz, choć już po piątej, w sobotnie popołudnie i już dawno temu miał sobie pójść. Tylko trzeba wyciągnąć tę pompę. No to siup. Ileż razy to robiłam latem. No i właśnie nie siup. Pompa juz nie ma miękkiego, plastikowego wężyka, tylko ponad 13m bieżących sztywnej rurki. I jak ją złamię przy wyciąganiu to już mi żadna mufa nie pomoże. W tym momencie, jak na tanim kombojskim filmie zaczynają się majaczyć światła samochodu. To transport mebli i dwóch facetów, jeden ślubny, a drugi powinowaty. Przełącza mi się w łebku na zarządzanie zasobami ludzkimi. Lecę uradowana, nie zważając na ciemność i błocko. Rozładunek mebli zostaje odsunięty na później. Przez pół godziny panowie toczą desperacką walkę, żeby odkręcić bardzo solidniezrobione połączenia pompy z resztą rurek. Wszystko pokrywa lepkie błocko, przekleństwa i minorowe nastroje. Po pół godzinie, spoceni i zmęczeni wciągamy oślizgłą pompę wraz z przyległościami. Rozciąga się przez długość całego domu. Operacja na żywym organiźmie przebiega w niemym oczekiwaniu. Pan-od-Kabelków niczym główny chirurg dokonuje cięcia kabla, następnie mierzy tętno pacjenta i spogląda na nas spojrzeniem pod tytułem "D**** blada". Albowiem mufa na wiele się nie zda. Pacjent ma przebicia w środku, najprawdopodobniej przez uszkodzony kabel wilgoć dostała się również do środka pompy. Pan wstaje, a ja mam wrażenie, że w scenariuszu mego kombojskiego filmu to moment, gdzie należy wołać księdza i rodzinę. No, nie da się. Trzeba nową pompę. Tylko gdzie ja ją przed świętami kupię.... W nieco zepsutej atmosferze przeładowujemy meble do domu. Jest stół i krzesła. I to nie byle jaki stół. To stół moich Dziadków. Zostawiony przez kilka lat na pastwę losu, będzie miał nowy dom. Ile ja godzin przy nim przesiedziałam.... Kręcimy się jeszcze trochę, pan od kabelków już dawno poszedł. Jeszcze trzeba by pompę odpiąć od kabla, bo trzeba by zaworki kupić i takie tam. Myśleć mi się nie chce. W końcu jedziemy do domu, ale nie naszego. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 15.01.2014 20:56 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 15 Stycznia 2014 Bohaterzy opowieści: pan hydroforek (jeszcze bez ubranka) oraz koleżanka studnia, a w rurze o małym fi słynna sztywna rurka. http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/SDC11578_zps151fe1a8.jpg http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/SDC11532_zpsed32813d.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 15.01.2014 21:52 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 15 Stycznia 2014 Okropnie nie lubię odpowiadać na pytania "No i co, no i co teraz?" Szczególnie zadawane w kółko. A tak mniej więcej popłynął sobotni wieczór. "No, co. Musimy wybrać gdzie i u kogo spędzimy wigilię". Odpowiedź ta wywoływała lekki popłoch u pytających, niektórzy wyglądali na przymusowych uczestników gry w rosyjską ruletkę. Ale skutecznie powstrzymywała zapytań ciąg dalszy. Próby oblewania kamienia milowego, jako, że ani minąć ani obejść chwilowo się go nie dało, też nam marnie szły. Najrozsądniejszą rzeczą wydawało się pójście spać. Co też uczyniliśmy. Śniło mi się, że ubieram choinkę, zbieram dynie na działce oraz mam gigantyczną ziemiankę na spółkę z sąsiadką. Ujdzie, dobrze, że po śpiącku nie wyciągałam pompy. Rano niespiesznie wybraliśmy się w stronę castoram i innych obi z żeńską częścią dzieciarni. Poniekąd zdziwionej, że w niedzielę można tak robić zakupy. Bo, że spożywcze to jeszcze jakoś. Ale, że budowlane to się im w głowie nie mieściło. Mało światowe te dzieciaki. To więc wzięliśmy ze sobą, żeby kultury zażyły. Wpadliśmy do obiboka, bo był pierwszy po drodze. Pomp wybór był, ale do pompowania deszczówki i tym podobnych ścieków. Z pomp nas interesujących był jakiś mały szkieletor, leżący po macoszemu głęboko, na najniższej możliwej półce. Podumaliśmy, pomacaliśmy i nie wzięliśmy. Cenę miała niemałą, a i prawie do nas po chińsku zagadała, i to z akcentem z jakiejś podejrzanej dzielnicy. Na głos nie drażnię, bo ja grzeczną żoną jestem, a w duchu sobie powtarzam, co i rano na werbalnie zgłaszałam, że trzeba było od razu gołębie iść karmić, a nie pitu pitu w jakimś obiboku wyczyniać. I tak trzeba będzie pójść, tam gdzie sprzedają tylko pompy, a sprzedawca rozumie o co go prosimy. Dzieci kulturą się w międzyczasie nasyciły i udaliśmy się na parking. A tu mamy apokalipsę i armagedon, i co tylko człek zapragnie. Wyglądało to tak, jakby wszystkie samochody poruszały się w jakiejś melasie. I nawet nikt sobie nie wymyślał. Dobre wychowanie przy niedzieli. Nieco nas to zdumiało, za długo nas w domu nie było. W każdym razie uważam, że pogłoski o handlowym amoku rodaków nie są przesadzone. Niemożliwe przecież, żeby wszystkim naraz strzeliły pompy. Po jakichś czterdziestu minutach udało nam się opuścić parking. Dwie nitki prowadzące do dwóch ogromnych supersklepów i jedna wyjazdowa to musiałbyć efekt jakiejś pracy licencjackiej. Z całym szacunkiem do tych wartościowych. Ku uciesze dzieciaków, pod prąd, nitką dojazdową. Nie da się ukryć, że ten kierunek miał spore wzięcie. Miejscowa policja zarobiłaby okrągły milion stojąc u wlotu. Zawlekliśmy puste brzuchy do naszej ulubionej pizzerii. Tam mieliśmy być szczęście jedynymi klientami, pizza smaczna była jak zawsze, w dodatku okraszona sprawozdaniem na temat aktualnej sytuacji polityczno-gospodarczej w kraju z dodatkiem małych analiz porównawczych z krajami ościennymi. Nie muszę już oglądać wiadomości w TV. Wiem wszystko. Na koniec kilka lokalnych ploteczek i pojechaliśmy dalej. Chwilę później wpuściliśmy czeredę na włości, pokazaliśmy co i jak. Podczas rozpalania w kozie dobiegł mnie rozpaczliwy szloch dobiegający z góry. Przypomniawszy sobie o braku balustrad balkonowych oraz o zamontowanych klamkach pognałam z obłędem w oczach na piętro. Źródło szlochu siedziało na progu swojego pokoju, nadąsane do granic możliwości. Drugie popatrywało z niewienną miną potencjalnego mordercy. Wykluczywszy sytuacje zagrożenia życia, uprzejmie spytałam o co te wycia. Przyczyna okazała się prozaiczna "Mamo, ja nie chcę tego sufitu, ja chcę taki jak oni." I foch i bek. Celem rozjaśnienia, jeden z pokoi ma sporą lukarnę, która musiała być jakoś zakotwiczona w konstrukcji dachu. Skutkiem tego, pokój ma częściowo sufit z regipsów, na wysokości 260 cm, przechodzący później w boazerię. Żądania zmian wyartykułowane pomiędzy kolejnymi wyciami obejmowały wycięcie większości belek konstrukcyjnych. Rozważę. Potem. Pokręciliśmy się jeszcze nieco bezsensownie po domu, wpadliśmy na kawę do Sąsiadów, odebraliśmy jedną wizyte starych znajomych u nas, zostaliśmy obdarowani sztućcami, kubeczkami i miseczkami, żeby nam się przyjemnie żyło w nowym domu. Przyjemne niedzielne popołudnie. Na koniec odwiedziliśmy miejscowy kościółek, ważne sprawy trzeba omawiać bezpośrednio. I udaliśmy się na oczekiwanie upragnionego poniedziałku. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 20.01.2014 22:59 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Stycznia 2014 W poniedziałek pierwszą i jedyną tego dnia kawę wypiliśmy przed świtem. Zabrzmiałoby to niezwykle pracowicie, gdyby nie drobny fakt, że był to grudzień. W każdym razie dzień zaczęliśmy wcześnie jak na nas. Wymknęliśmy się z ciepłego domu rodzinnego i ruszyliśmy po zakup kilku woreczków węgla. Aby nadchodząca zima nie wymroziła nas w naszym domu. W tym miejscu, drogi Czytelniku, jeśli robisz się purpurowy na twarzy na samą myśl o zatruwaniu środowiska, w dodatku ohydnym polskim węglem, to wrzuć kluczyki od samochodu do najbliższej studzienki kanalizacyjnej, żeby skompensować moje na naturze używanie. Zanabywszy dwa wory węgla o jakimś wdzięcznym imieniu, którego już nie pomnę, wyruszyliśmy na akcję "Pompa". Wcześniej kategorycznie odrzuciłam propozycje kilkugodzinnego bujania się od składu do składu, celem sprawdzania ich pod kątem posiadanego sprzętu. Jedziemy do jednego, polecanego celu i albo wóz, albo przewóz. Towarzyszyło nam leniwe słoneczko, gdzieś ciągle drzemała ukryta zima, a my sobie pomykaliśmy z górki pod górkę, ciesząc się pięknymi widokami. W brzuchach nam burczało, bo zapomnieliśmy o śniadaniu. W powietrzu wisiały takie duże pytajniki, ale taktycznie nie poruszaliśmy drażliwego tematu najbliższej przyszłości. W końcu dotarliśmy do pewnej sielskiej mieściny, pomeandrowaliśmy uliczkami o szerokości, której nie powstydziłyby się włoskie miasteczka i dotarliśmy do celu. A tam całkiem, całkiem spory ruch. Jak nam później miły pan sprzedawca wyjaśnił, dni przed wigilią owocują całkiem sporą ilością problemów studzienno-pompowych jako że naród rzuca się do sprzątania i szorowania całą parą. Hmm, no nie wiem... Chwilę później dostaliśmy upragniony przedmiot pożądania, wyglądający niczym nabój do jakiejś haubicy. Przy okazji zostaliśmy poinformowani, że lepiej byłoby mieć zakopany w ziemi kabel doprowadzający prąd do studni czterożyłowy, a nie trzyżyłowy, jak mamy. Czy ja naprawdę muszę wszystko wcześniej wiedzieć.... Pan dał nam numer prywatny "w razie czego" i przysiągł, że odbiera telefony nawet o północy. A nuż zostaniemy kolekcjonerami pomp. Przybyliśmy w końcu do niebieskich okienek. Po krótkiej szamotaninie, dodatkowych wizytach w pobliskim składzie i robótkach ręcznych czyli jak zawija się poprawnie konopie na łączeniach z zaworami dopasowaliśmy jedenaście metrów bieżących cienkiej rurki do świeżo nabytej pompy. Teraz rach, ciach, utopimy pompę gdzie trzeba, odpalimy kilka guziczków, woda popłynie i zapanuje pokój i szczęście. W międzyczasie dojechała wywrotka piachu i moja piękna choinka, tajnie kupiona w sobotnich aktach samowoli. Zapachniało juz prawie ciastem, zaszeleścił papier z prezentów. Tymczasem zostałam oddelegowana do wspięcia się na garaż blaszaka. Bowiem dowodzenie przejął mój małżonek, co było mi jak najbardziej na rękę, bo jak wykonawca coś skopie to szef winny. Prawda? A że stawka spora, dobrze byłoby mieć na kogo zrzucić ciężar odpowiedzialności w razie wpadki. Gdzie te czasy, kiedy człowiek jako małolat łaził po budowach i drzewach? Dla mnie w każdym razie nieco odległe, gdyż sforsowanie chybotliwej góry kilku kubików desek i wejście na uginający się dach garażu nie wydawało mi się takie zabawne jak kiedyś. Akcja wkładania pompy do studni ruszyła, ja z rurą w rękach, na dole szef z ustrojstwem. "Cofnij się, bardziej w prawo, do tyłu" dochodziło do mnie z ziemi. Po chwili przekonałam się, że małżonek nie chce włożyć tej pompy do studni, on chce mnie zrzucić perfidnie z dachu garażu, a potem będzie odwiedzał w szpitalu i czule głaskał po rękach. A kolacje wigilijną zje u mamusi. Przejrzałam na oczy, policzyłam szybko strzałkę ugięcia rurki, odmówiłam cofania się i zaczęliśmy opuszczanie całości do rury fi 15. Jeszcze troche walki z wypoziomowaniem rurek względem dna studni, jako, że nowa pompa była dłuższa od starej i mission accomplished. Uff, nie jest źle. Udaliśmy się do domu, stanęliśmy nad hydroforkiem, przyjaźnie doń zagadaliśmy, żeby tuman jeden tym razem nie przejął dyżuru i nacisnęliśmy magiczny pstryczek. Zabuczało, zahuczało, różnicówki nie wywaliło. Alleluja Szybko jeszcze raz sprawdziliśmy, czy aby szambo jest na pewno suche, może przez ostatnie 24h napełniło się w tajemniczy sposób wodą. Nie, pełne rozczarowanie, sucho jak pieprz. Swoją droga śmieszna ta budowa, gdy nie trzeba to wszystko tonie, a gdy potrzeba, to wody nie ma jak na lekarstwo. Pognaliśmy do łazienki, odkręciliśmy kran i poleciała, ona, wymarzona woda, brudnożółta, paskudna, ale przynajmniej bezwonna. Z okrzykiem na ustach "Żegnaj sławojko!" przetestowana została również toaleta. Najważniejszy punkt programu odfajkowany. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. Skoro mamy wodę, mamy zimną wodę, to teraz zachciewa się nam ciepłej. I co? Zgadnijcie Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 22.01.2014 22:23 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 22 Stycznia 2014 Rozwiązanie zagadki jest banalnie proste. Oczywiście ciepłej wody nie było Nasze życie od piątku przypominało jakąś naiwną planszówkę, albo w najlepszym przypadku dłuższą sesję RPG dla dzieci. Mozolnie zdobywaliśmy kolejne etapy, cofając sie o kilka kroków i znów robiąc kroków kilka do przodu. W takich sytuacjach reaguję jak zwykle, czyli zamiast zmartwić się czy zdenerwować, dostaję ataku śmiechu. Może i trochę nerwowy ten śmiech, ale nosi jednak znamiona głupawki. Bo, cóż innego można zrobić, jeśli scenariusz jest aż do bólu przewidywalny Skończywszy się śmiać, zabraliśmy się do pracy. A ściślej rzecz biorąc do rozgrzewania infolinii, na końcu której przemiennie wisieli hydraulik i pan od podgrzewacza i inszych kabelków (nie mylić z panem elektrykiem, który był od innych kabelków). Nie chcę nawet myśleć, jak musieli nas w duchu przeklinać, ale okazali się naprawdę na poziomie. Problem braku ciepłej wody ogniskował się w niewielkim plastikowym pudełeczku pod umywalką czyli podgrzewaczu. Przepuszczaliśmy i podkręcaliśmy bydlaka wedle wskazań pana Kabelka i kicha. Zmienialiśmy atmosfery (ale niestety nie atmosferę) na hydroforze i kicha. A tempus fugit w takich momentach znacznie szybciej niż normalnie. I robiło się trochę szaro i smutno. Szaro na zewnątrz domu, a smutno mi. Dlaczego? A, nie dlatego, że jutro wigilia i nie wiem, gdzie ją spędzę. To pikuś. Choć jestem mocno uzależniona od Świąt Bożego Narodzenia. Nie dlatego, że Mama mojego ślubnego czekała daleko stąd spakowana i ciesząca się na spotkanie z nami. Tu w ramach didaskalii dodam, że Teściowie od początku niezmiennie nas wspierali i mocno wierzyli, że uda nam się wybudować ten dom, mimo mocno harcerskiego podejścia do sprawy. Teść, w ostatnich rozmowach prowadzonych na ziemskim padole, marzył o odwiedzinach u nas, mieszkających już we własnych kątach. I nie doczekał, a nawet jeśli nas odwiedza, to ja go nie widzę. Obiecałam mu, że skończę, więc głupio słowa raz danego byłoby nie dotrzymać. Smutno mi było, bo widać było wyraźnie, że przeholowałam z upakowaniem ilości zdarzeń w jednostce czasu i mój ukochany mąż zaraz wykończy się psychicznie. A tak po trupach to ja nie lubię W każdym razie w pewnym momencie przestał się modlić do podgrzewacza, wylazł spod umywalki i oświadczył, że on Mamy na takie warunki nie przywiezie. Bo, trochę zimno, i może przyjść mróz, woda jest, ale to żywa kopia Białki tatrzańskiej, w kuchni kuchenka wywala różnicówkę, czyli jakby jej nie było, zmywaka nie ma, wody w kuchni nie ma, a on ma ***** ogólnie dość. Balansując na bardzo cienkiej i wysoko zawieszonej linie, zarzuciłam zwykłe blondyńskie zaczepki i podpuszczania (wyjaśniam, żadnych wrzasków i histerii, nic z tego repertuaru, przenigdy nie uprawiam, bo bym z linki zaraz spadła, tylko zwykłe obietnice, ze skrzyżowanymi palcami, szczelenia focha i tym podobne ) i podparłam się najwyższym autorytetem. Mianowicie zaproponowałam, aby Mama zadecydowała sama, czy takie warunki jej odpowiadają. Rozwiązanie jak najbardziej fair, w końcu jest dorosłą, nawet bardzo dorosłą i sama podejmuje ważkie dla siebie decyzje. Małżonek, patrząc spode łba, mając napisane na twarzy, co o mnie w tym momencie myśli i wietrząc jakiś podstęp, choć przysięgam, że żadnej zmowy nie było, sięgnął po telefon. Nim zdążył wykręcić numer, w drzwiach domu pojawił się pan Kabelek, który najwyraźniej doszedł do wniosku, że jedyną szansą na to, byśmy mu dali spokojnie spędzić święta, to uruchomienie tego piekielnego podgrzewacza. Po krótkiej wymianie kurtuazji, pan kabelek klęknął przed podgrzewaczem i zaczął doń czule przemawiać, a pan małżonek wykręcił w końcu numer. Telefoniczny. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 27.01.2014 22:46 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 27 Stycznia 2014 (edytowane) Rozmowa była jak zwykle serdeczna i rzeczowa. Po tamtej stronie słuchawki. Po tej wystąpił pot perlisty i dzikie fiksacje wzrokowe. - Ach, że woda zimna - to nie problem. Dawniej to była norma, że na kąpiel trzeba zagrzać. - Że zimno być może - sweterki popakowane. - Że na Wigilię nic niegotowe - trochę uszek i pierogów czeka na odbiór. - Że się martwisz, wilgoć to reumatyzm gwarantowany, zimno to ciężka grypa - eh, bez przesady. Oddano mi telefon. Dzięki, o moja, kochana Teściowo. Nieświadoma wspólniczko spisku. Odważna kobieto. Ostatni bastion padł. No mercy, no chance. Okręciwszy się na pięcie, uznałam, że czas się ewakuować. Było mniej więcej kole siódmej wieczorem. W wigilię Wigilii. Pożyczyłam panu Kabelkowi Wesołych Świąt i wyraziłam nadzieję, że przed onymi się już nie zobaczymy. Tak jakoś dziwnie na mnie popatrzył. Ale odżyczył. Najbardziej zrezygnowany Osobnik na świecie oddał bez słowa kluczyki. A ja odpaliłam niebieską corvettę i pognałam w szeroki świat sprowadzić dziatwę i resztę gratów. Dzieciaki były już spakowane w tysiąc i jedną torebkę i nafutrowani przez Babcię. W piwnicy czekała na mnie niespodzianka, mój zdobyczny zlewozmywak zyskał piękną obudowę z płyt osb, rozkładalną niczym mebelki z IKEA. Mój kochany Tata cały dzień spędził w warsztacie i montował i kombinował. Teraz zostało tylko to wszystko wpakować w samochód. I to przerosło moje oczekiwania. To jest po prostu niewiarygodne, ile dziwnych rzeczy nagromadziło się w ostatnich dniach. Usadziwszy wszystkie osobniki nieletnie na swoich miejscach, obłożyłam je butami, kurtkami, komputerem (tak, to był pewien zaplanowany deal, i właściciel mając pod jedną pachą monitor, pod drugą myszkę i klawiaturę, a na kolanach obudowę z flakami, nawet nie zająknął sie na temat następnej godziny spędzonej na jednym półdupku), zabawkami i czym dusza zapragnie. Na koniec wsadziłam, niczym szpic na czubek choinki zlewozmywak z towarzyszącą mu obudową. Czule pożegnawszy się z rodzinką ruszyliśmy do domu. Sceneria jak z horroru, ciemno, mgły i pustka na drodze. Jechaliśmy i jechaliśmy, zmęczenie dawało mi się we znaki. Dzieciaki siedziały ciuchutko jak myszki, rzecz niesłychana, żadnych śmichów-chichów, żadnych przekomarzań, żadnych kłótni. Oni jechali do siebie. I cieszyli się, że to już koniec podróży. Bo na końcu miał być dom. Nasz dom. Przyjechaliśmy, kilka razy obróciwszy tam i z powrotem rozpakowaliśmy naszego czterokołowego chomika. Zostawiwszy dzieci, instalujące się powolutku w swoich pokojach, pobrałam ich ojca i pognaliśmy kupić coś do jedzenia. Bo w ferworze napraw zapomnieliśmy kompletnie o zjedzeniu czegokolwiek. A pożywienia w domu nie było.Nie licząc piętki chleba i wygazowanej wody. Po powrocie, jakbyśmy to robili tu co dzień, rutynowo, zasiedliśmy do kuchennego stołu i zjedliśmy pierwszą kolację w naszym domu. Bez fajerwerków, ale z taką niesamowicie kojącą ciszą. Ogień w kominku trzaskał, dom był jasno oświetlony i byliśmy w komplecie. Każdy już na swój sposób szczęśliwy, mający swoje miejsce. W łazience płynęła już ciepła woda, nie było śladu po fachowcach, byliśmy tylko my. A potem pierwsza noc na nowym miejscu. Długo patrzyłam w mój drewniany sufit. Albo mi się wydawało tylko, że długo. Nie pamiętam, co mi się śniło A potem były Święta, a wcześniej przygotowania do Wigilii, ubieranie choinki, i tradycyjne potrawy, i biały obrus i karp patroszony na podłodze kuchni, bo kuchnia wodę bieżącą dostała dopiero po świętach. I goście, jedni i następni. I słońce przez cały czas. I małe naprawy małych usterek, to już po Świętach. Nie było krzty śniegu. Były spacery i rozmowy. I Sylwester był. I tańce. I lekkie swawole. I nawet ksiądz po kolędzie do nas zawitał. Spełniłam swoje marzenie. Wiecie, jakie to cudowne uczucie? Edytowane 27 Stycznia 2014 przez dorkaS Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 28.01.2014 22:13 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 28 Stycznia 2014 Na deserek kilka fotek zrobionych nim aparacik wyzionął był ducha: Drzwi z wypożyczalni i zasłonka skutecznie utrzymująca różnicę temperatur spowodowanych kompletnym brakiem uszczelnienia drzwi wejściowych na odcinku pięciu centymetrów. Na szczęście w porę wykryte i zapianowane. http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100602_zps1a8e4603.jpg Kuchnia z tymczasowym wystrojem z czasów, gdy wody bieżącej jeszcze nie było. Serduszka oznaczają eksplozję miłości i radości Zmywaczek w obudowie osb po prawej: http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/f3b3c412-4537-4afe-a648-20a8e6657938_zps9694acd5.jpg Choineczka, co to na piasku jeździła: http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1100591_zps247ce59f.jpg Reszta nie nadaje się do publikacji, część z powodów osobistych, a większa część z powodu białych pasów pokrywających skutecznie całość zdjęcia. Bo akurat aparaciątko musiało wyzionąć ducha w historycznym momencie. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 23.02.2014 21:30 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 23 Lutego 2014 Wodę mam. W piwnicy. Po czterech miesiącach spokoju. Na razie 10cm. Cieszę się.Jak norka. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 25.03.2014 08:37 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Marca 2014 Promienie słońca coraz częściej mnie zewsząd bombardują budząc z budowlanego letargu. Tudzież telefony wykonawców. Bo, choć w dzienniku pustką zieje, nie jest kompletnie tak, że nic się na budowie nie dzieje. Dzieje się, langsam, langsam, bo dutków chwilowo brak. Na ten przykład skończyły się gipsować niewielkie kartongipsowe powierzchnie w domu. I podobno tynki się czyszczą. I malować się lada moment będą. W każdym razie w ramach mobilizacji wyciągnęłam z czeluści dziennik, omiotłam z pajęczyn, odkurzyłam i mam zamiar regularnie w nim pisać. No, regularnie, seio, serio Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 25.03.2014 11:45 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 25 Marca 2014 Dwa tygodnie spędzone w czasie okołobożonarodzeniowym tak zaostrzyły mój apetyt, że postanowiłam powtórzyć je. Inny skład osobowy, inna pora roku. Spędziłam na włościach dwa tygodnie początkiem marca i ..... nie kiwnęłam palcem budowlanie. No, może trochę pomieliłam jęzorem. Ustalając co nieco. Mniej więcej. Bardziej mniej, niż więcej. Ale dobre i to trochę. Najpierw będzie na wesoło, a potem bardziej na poważnie. *** Każdy szanujący sie dom powinien mieć ducha. Najlepiej opiekuńczego. Szczególnie dom, który jest młody, a udaje stary. Mam takie jedno dobre mzimu.Trudno powiedzieć czy to duch koci, czy dziewczyński, ale przeleciał dziarsko powodując u mnie wypuszczenie odkurzacza z ręki. http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/P1070456_zps5cf46fc1.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 26.03.2014 12:01 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 26 Marca 2014 Może coś wielcy tego Forum poradzą. Zabrałam dane na temat spiżarni: http://forum.muratordom.pl/showthread.php?225339-Glina-%C5%9Bciana-3W-mokra-piwnca-vs-izolacja-kt%C3%B3ra-z-teorii-sprawdzi-si%C4%99-w-praktyce&p=6423852#post6423852 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 26.03.2014 14:22 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 26 Marca 2014 Przygotowania do malowania trwają. Nieliczne płyty k-g wyszpachlowane i wyszlifowane przez znakomitą ekipę od drewnianego poddasza (a i murów wcześniej). Szpachlowane były jedynie łączenia i ślady po śrubkach. Malowanie za pomocą 'starej ekipy' tynki-wylewki-i co bozia da. Malować będą biała farbą, Kabe Aquatex. Kupowana w profilux.pl - wykazują chęć do negocjacji, a potem dowożą na miejsce. Posługując się żargonem ze znanego śmietnika internetowego - Serdecznie polecam Sprzedającego! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 08.04.2014 21:05 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 8 Kwietnia 2014 Wracając pamięcią do pamiętnego Sylwestra opowiem o pamiętnym zdarzeniu, który nijak grozą nie pasował do ogólnego nastroju imprezy. Było to tak: koło godziny 21, gdy zabawa nie zdążyła się jeszcze rozkręcić, doniesiono mi głosem zdziwionym, a tonem przepraszającym, że damski obcas pod naporem damskiego ciała, o wadze bliskiej piórkowej nastąpił centralnie na przedłużeniu schodów w mą wylewkę na piętrze i wbił się w nią na głębokość szpilki. Dobry żart tynfa wart. Spojrzałam litościwie w kierunku głosu, obrzydliwie trzeżwego, doceniająć poziom żartu, jakżesz budowlanie wyrafinowanego, szczególnie w ustach osoby niebudującej. Machnęłam ręką i oddaliłam się ku innym, miłym czynnościom. Odgrzewane dowcipy już nie śmieszą tak bardzo jak oryginał, więc po kolejnym meldunku udałam się na piętro i tu mię krew jasna zalała i szlag wielokrotnie trafił, albowiem na szlaku komunikacyjnym góra-dół znajdowała się dziura wielkości pięciozłotówki, a na tle szarości wylewki bielił się śnieżnie kawałek styropianu. Wsadziwszy weń palec wyczułam cudowną miękkość poliestrowych kulek, ale za skarby obiecanych sześciu centymetrów betonu. Mieląc w ustach brzydkie słowa pod adresem mężczyzn, obiecujących piętnaście centymetrów bieżących okazujących się w realu marnym calem zalałam się rzewnymi łzami. Wewnętrznie, żeby nie było. Wiercąc palcem wokół styropianiku można było wyczuć cienką skorupkę betonu, o grubości jakiejś jedynie części cala. No cóż, lajf budowlany. Przywrócenie wewnętrznego zenu tego wieczora kosztowało mnie trochę zabiegów. ***Trzy miesiące i kilka dyskusji z wykonawcami później. Wokół dziury w styropianie narosło sporo spekulacji. Mimo chodzenia w szpilkach i bez innych dziur nie odnotowałam. Okolice śnieżnego styropianiku zostały zbadane i stwierdzono, że to jedynie kawałek styropianu podniósł się podczas wylewania betonu. Dziurę powiększono, zbadano i powtórnie zalano. Resztę sprawdzono wyrywkowo ultradźwiękami. Innych dziur podobno brak. Jeśli ktoś wie o jakiejś to niech teraz powie, lub zamilknie na wieki. Wiwisekcja:http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/20140318_165400_zps4edcb2a9.jpg Po zalaniu, weberem (chyba), o którym z innych przyczyn później.http://i903.photobucket.com/albums/ac233/dorekspl/4cbcb4e5-337e-449d-868e-31cfbb8619cc_zpscf3d970f.jpg Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
dorkaS 14.04.2014 21:38 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 14 Kwietnia 2014 Uzależniłam się od płytek z Vivesa. Oszalałam normalnie na ich punkcie.W dodatku brak funduszy zaowocował przestojem w wyborze płytek do kuchni i górnej łazienki. Co wychodzi bardzo na plus, bowiem Vives wypuszcza kolejne patchworkowe kolekcje, a moje budowlane ślinianki ślinią się na ich widok niemożebnie. W efekcie końcowym obawiam się, że powstanie coś na wzór cygańskiej garderoby na ścianach mego domu. Zacznie mi niedługo brakować potencjalnych ścian i podłóg. A sufity wiadomo, zajęte deszczułkami. Vives Rivoli Soult Multicolor, Vives Rivoli Clichy i absolutnie żywo chwilowo moje budowlane ślinianki reagują na Vives Rivoli Raspail (tylko jakąś tę cenę mają brzydką). Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.