Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Nasza BUKOWA CHATKA


Recommended Posts

Nadszedł czas na podzielenie się kolejnymi dobrymi nowinami.

Nie są one aż tak bardzo świeżutkie, ale ciągle radują nasze duszyczki.

 

Już nie mieszkamy na budowie.

Mamy domek oficjalnie odebrany i wydany co do tego faktu stosowny papier.

A więc zajmujemy już całkiem legalnie własny dom.

Nie obyło się wszakże bez intensywnego biegania koło tego faktu - bardziej Mariuszowego, niż mojego - ale fakt pozostaje faktem, że załatwiliśmy wszystko do końca i pomyślnie.

Ten cudny, niepowtarzalny dokument, który jest marzeniem niejednego "budowniczego" powinien chyba zawisnąć w honorowym miejscu.

Powinien, ale nie zawisł, tylko zgłębił czeluście szuflady i podzielił los innych budowlanych papierzysk, mniej lub bardziej ważnych.

Zasłużył sobie natomiast na publikację i uwiecznienie na pamiątkę:

00000031.jpg

 

Kolejną rzeczą w tym budowlanym galimatiasie, była zmiana taryfy w EnergiiPro.

Załatwił to oczywiście Mariusz, prawie natychmiast po odbiorze domu.

Prąd budowlany zjadał nas po kawałku, ale systematycznie i intensywnie.

W domku jest przecież wszystko na prąd, łącznie z ogrzewaniem, więc to nie przelewki.

Nie można było dopuścić do tego, żeby posłano nas z torbami, zaraz na samym początku naszego wspólnego wiejskiego bytowania.

Więc wszystko jest już załatwione jak Pan Bóg przykazał.

Teraz tylko pozostało nam mieszkać, pomalutku wykańczać (nie się, tylko domek :D), zająć się na wiosnę otoczeniem i cieszyć się każdym nowym dniem i każdą nadchodzącą chwilą.

A dlaczego pomalutku?

 

O tym będzie w c.d., który nastąpi ! :yes:

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Zgodnie z obietnicą - kolejna nowina.

Tym razem taka, radująca moje oko.

Zawiesiłam właśnie wczoraj firanki w sypialni.

Dokładnie takie, jak sobie wymyśliłam.

Powie ktoś, że to nic takiego, że to było do przewidzenia.

No tak, ale ja wciąż jeszcze jestem na etapie, kiedy najmniejsza nawet dekoracja czy ozdóbka, cieszy mnie ogromnie.

Tym bardziej, że najwięcej radości sprawiają takie właśnie posunięcia, czynione małymi kroczkami.

 

Więc czas na pochwalenie się sypialnianym oknem:

00000032.jpg

 

00000033.jpg

 

00000034.jpg

 

Dom pięknieje z każdym dniem.

Czasem mam tak, że zatrzymuję się przed drzwiami jakiegoś pomieszczenia, otwieram powoli drzwi i.. - nawet nie wchodząc do środka - cieszę oczy widokiem.

Wiele jeszcze przed nami do zrobienia (bardziej przed moim ślubnym).

Na swoją kolejkę czeka sień, spiżarka, mały kibelek i nieskończony Mariuszowy warsztat.

A jeszcze wcześniej - wykonanie szaf w obu sypialniach i regału na książki w tej gościnnej.

Nie wspominam już nawet o otoczeniu chałupki.

Ale wiem, że nie można wariować z robotą, nie można się spieszyć i poganiać czasu.

Na każdą pracę przyjdzie jej kolej, nic na siłę i ponad własne możliwości.

I z tym właśnie tematem związane jest moje zmartwienie.

Ech.. :(

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mariusz choruje.

I to jest właśnie moje zmartwienie.

Choruje już ponad tydzień i nie może się z tej choroby wykaraskać.

Zaczęło się od niewinnego przeziębienia w zeszłym tygodniu, zresztą zaaplikował je sobie trochę na własne życzenie.

W domku jest ciepło, więc chodził na krótki rękaw.

Zresztą przy jakiejkolwiek fizycznej pracy, każdemu człowiekowi robi się gorąco i się rozbiera.

Ale On nie zadbał o siebie i taki zgrzany biegał na stryszek, a i pewnie na podwórko czasem, choć temu uparcie zaprzecza.

No i załatwił się dokumentnie.

Niewinny katarek i prawie niezauważalny kaszelek, zamienił się po kilku dniach w paskudne choróbsko, które nijak nie da się wypędzić z Jego organizmu.

Były dni w minionym tygodniu, że martwiłam się o Niego okropnie.

Przerażająca temperatura.. kaszel, który prawie wyrywał Mu płuca, brak apetytu.

Do tego jeszcze taka ogólna słabość, że prawdziwe stresy przeżywałam widząc, jak próbuje złapać równowagę w pozycji stojącej.

Kilka nocy spałam jak mysz pod miotłą.

Nasłuchiwałam przez sen Jego nierównego i płytkiego oddechu, wsłuchiwałam się w jęki, które z siebie wydawał w gorączce.

Jak nic przybyło mi sporo siwych włosów, ale udaję, że ich nie widzę.

I jeszcze ten Jego upór przed pójściem po pomoc do jakiegokolwiek lekarza.

Oczywiście twierdził, że wykuruje się sam i że nikt tak naprawdę nie jest w stanie dobrze Mu doradzić.

Doprowadził do tego, że prawie siłą :mad: (tak! tak!) wsadziłam Go w auto i zawiozłam (prawie obrażonego zresztą na mnie) do Pani Doktor.

Ta przynajmniej Go osłuchała i wprawdzie zapisała jakieś lekarstwa (antybiotyk także), ale mój oporny mąż po dwóch dniach brania medykamentów stwierdził, że tylko Mu szkodzą, a nie pomagają, więc wrzucił je w naszą apteczną szufladę i ani myślał więcej z nich korzystać.

Ile mojej cierpliwości trzeba przy takim facecie i ile lęku przeżyłam i wciąż jeszcze przeżywam, przez tę Jego genialną, medyczną wiedzę - to tylko ja wiem.

Dziś jest niby trochę lepiej, ale tylko niby.

Kaszel z suchego zamienił się w mokry, ale wciąż wyrywa Mu wnętrzności.

Słabość całkiem nie przeszła i nie wrócił normalny apetyt.

Wymizerowana buźka i pozostałe członki - wołają o ratunek.

Więc leży biedny robaczek i tylko patrzy na mnie wzrokiem skopanego psa.

Jedyne pocieszenie jest takie, że nie ma już gorączki.

 

Czy wszyscy faceci są tacy, czy to tylko mnie trafił się taki egzemplarz? :bash:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Żyła dotąd w jakimś innym świecie..

Codziennie rano wstawała tylko po to, żeby jej świat się zmienił.

Żeby w końcu nie musiała marzyć.

Patrzyła co rano przez okno na swój szary, osiedlowy świat.

Ludzie przemieszczali się w nim jak w jakimś filmie.

Z okna piątego piętra obserwowała ich bezustannie marząc o lepszym jutrze.

Spoglądała na tę swoją szarą codzienność, czasem próbowała włożyć różowe okulary i marzeniami sięgnąć do nieba, wprost do gwiazd.

Szukała w chmurach swojej gwiazdy, swojego przeznaczenia.

Ale codzienny los nie przynosił odmiany.

Zamknięta w swoich czterech ścianach codzienności - unikała ludzi i uniesień z nimi związanych.

Czekała..

Aż przyszedł..

Zjawił się w pewien kwietniowy dzień.. nie obiecywał gwiazd..

Ale rozjaśnił swym uśmiechem jej szary dzień.

Patrzył jej prosto w oczy i swym spojrzeniem obiecywał zmiany.

Dotykał jej marzeń - nie dotykając jej ciała.

Zniewalał spojrzeniem - nie żądając niczego w zamian.

Obiecującymi oczami przywoływał najpiękniejsze wizje.

Aż zaświeciła gwiazda.

Zabłysła w jej życiu swym oślepiającym blaskiem.

I powiodła ją ku jasnościom przyszłości.

Nie obiecując - dała.

Nie przyrzekając - darowała.

Wszystko to, co w życiu cenne i najpiękniejsze.

Blask jedyny i niezastąpiony.

Uszczęśliwiła ją ogromnie.

Dała jej spełnienie i spokój.

Podarowała bezpieczeństwo i uśmiech codzienny.

Sens życia i radość codzienności.

Oczy jej rozbłysły światłem, a śmiech uczynił szczęśliwą.

I tak właśnie Los podarował jej cud.

Cud szczęścia niespotykanego - takiego codziennego i takiego od święta.

Znalazła razem z nim swoje miejsce.

Ukryte gdzieś na uboczu, schowane przed ludzkimi spojrzeniami - ale jedyne w swoim rodzaju, szczęśliwe i niepowtarzalne.

Takie z widokiem na Bukowy Las, na Bukowe Pole, Bukową Drogę.

Niech trwa niezmiennie.. niech się nie kończy.. niech pozwoli spełniać się marzeniom o jutrze.

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rano, gdy wyjeżdżam do pracy, jest jeszcze ciemno.

Gdzieś po około 30 minutach jazdy - z daleka, zza drzew widać budzący się dzień.

Gdy zapowiada się słoneczny poranek, po mojej lewej ręce powoli wschodzi słońce.

Poranna wycieczka w stronę cywilizacji, staje się z dnia na dzień coraz to przyjemniejsza.

Powroty też bywają radosne, bo to i droga do domu jakoś leci szybciej, niż w drugą stronę, no i jest jeszcze całkiem jasno, jak wracam do chatki.

Dzień wydłuża się wyraźnie i jest to, jakby nie było, wspaniała wiadomość.

Ale bywają też takie dni, jak dzisiejszy.

Zdarza się od czasu do czasu, że w poniedziałki pracuję zdecydowanie dłużej.

I - niestety - wracam wtedy w całkowitych już ciemnościach.

Nie lubię takiej jazdy.

Świat widziany tylko na odległość świateł samochodu, budzi we mnie jakiś irracjonalny strach.

Zmęczone pracą przy komputerze oczy, męczą się podwójnie.

Oślepiające światła jadących z naprzeciwka aut, powodują łzawienie spojówek.

Męczy wytężony wzrok, bo wypatruję jeszcze na dodatek, przeszkód na drodze w postaci dziur.

Mijam wioskę za wioską, zanurzam się w czarne przestrzenie pól i ciemne ściany lasów.

Wypatruję na poboczu dzikich zwierząt, bo widzę czasem, ile takich rozjechanych przez samochody stworzeń, kończy swój żywot pod kołami.

Wycieram wierzchem dłoni płynące z kącików oczu łzy.

Nie łzy rozpaczy, żalu czy wzruszenia.

To łzy zmęczenia, przesilenia, spowodowane wzmożoną koncentracją i podwójną uwagą na drogę.

Ale to nie są żadne moje gorzkie żale - to tylko taka refleksja na dziś.

Bo czasem łatwo nie jest, ale nikt nie mówił, że łatwo będzie.

No i finał tej jazdy - wynagradza mi wszelkie niedogodności.

Kiedy dojeżdżam już naszą polno-gminną drogą i z daleka widzę światła domku, zmęczenie oczu mija, łzy przesilenia obsychają, ostrość spojrzenia wraca do normy.

To taka moja codzienność, której nigdy nie zamieniłabym na inną. :yes:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W domku na razie, właściwie niewiele się dzieje.

Kolejnymi pracami, które zaplanował sobie Mariusz, są szafy do dwóch sypialni, nasze łóżko i regał na książki.

Żeby jednak mógł zabrać się za te dzieła sztuki - musi wyklarować się cieplejsza pogoda.

Niezbędne bowiem są Mu do tego celu wszystkie narzędzia, tzn, piła, heblarka itd., które składowane są w drewutni.

A - z tego co widać za oknami - temperatura nie sprzyja takim pracom, prawie na świeżym powietrzu.

Więc moja połówka grzebie na razie w domku przy różnych innych, mniej istotnych "ręcznych robótkach".

Poza tym nie pozwalam Mu jeszcze na zbytnie forsowanie się, bo choć można powiedzieć, że już wyzdrowiał i czuje się prawie dobrze, to uważam, że lepiej dmuchać na zimne i znowu nie przesadzić.

Trochę lata z pędzlem i podmalowuje drobne poprawki, trochę renowuje nasze domowe dekoracje, które wcześniej, czy później staną na swoich miejscach, które dla nich wymyśliliśmy.

Zima jakoś nie odpuszcza, co jest trochę denerwujące i deprymujące, bo nie dość, że mamy już serdecznie dosyć i śniegu i takiej niskiej temperatury - to jeszcze uniemożliwia nam ruszenie z pracami, które były zaplanowane na ten czas.

Ech, losie przewrotny. ;)

 

W sobotę mieliśmy w domku gości, których nasłał nam nasz były "budowlaniec", w celu pokazania Jego dzieła i pochwalenia, jak myślę, Jego osoby.

Tak jedno, jak i drugie uczyniliśmy, robiąc tym naszemu Panu Adrianowi dobry uczynek. :D

Domek się podobał, a jakże.

Po raz któryś tam z rzędu usłyszeliśmy, że chatka robi zadziwiające wrażenie w środku, bo z zewnątrz wcale nie wygląda, że ma tak wiele, takich sporych pomieszczeń.

Kolejny raz, podczas pokazywania chałupki ogarnęło mnie to samo uczucie.

Taki dziwny stan, w którym dociera do mnie dopiero wtedy, że to Nasz Dom.

Że nie pokazujemy komuś jakiejś galerii do zwiedzania, tylko jest to Nasza Osobista Chałupka - nasza i tylko nasza.

Nigdy nawet nie marzyłam, że będę mieć własny dom.

Wychowana w starym budownictwie jednej z nieciekawych dzielnic Wrocławia, potem przez lata okupująca małe M w typowym miejskim blokowisku - nie dopuszczałam nawet do swojej świadomości takiej myśli, że przyjdzie mi kiedyś mieszkać we własnym domku, wychodzić na własny taras i ogród, patrzeć rano, przy porannej kawie na ośnieżony w zimie, a ciemnozielony w lecie, las.

To marzenie jakoś zawsze było udziałem innych, a moje wyobrażenie przyszłości - po prostu przerastało.

Albo taka bez wyobraźni byłam, albo marzenia miałam zwyczajne, takie przyziemne. :p

I widocznie świadomość, że jednak warto mieć marzenia, była u mnie w stanie kompletnej hibernacji, albo totalnej śpiączki.

A propos śpiączki.

Chyba czas do łóżka?

Rano znów czeka mnie witanie wschodzącego słońca przez zziębniętą szybę samochodu (o ile w końcu ciężkie, śniegowe chmury pójdą sobie precz !). :yes:

:goodnight:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dostałam dzisiaj "ustną naganę". :mad: :mad: :mad:

No zgadnijcie od kogo?

Od mojego zaślubionego.

Bo zaniedbałam "Bukową Chatkę", bo nie piszę, nie zaglądam itp, itd.

Więc spieszę zawiadomić wszystkich zainteresowanych, że niniejszym naprawiam w te pędy swoje niedopełnienie obowiązków. :oops:

Tu powinna nastąpić lawina karkołomnych tłumaczeń, ale tak nie będzie, usprawiedliwię się krótko.

Ostatnio nie piszę, bo pogoda jakoś nie sprzyja dalszym pracom, a w środku domku nastała pełna stagnacja.

Mariusz nie wygląda na szczęśliwego z tego powodu.

Wszystko co chciałby dalej robić, wiąże się już niestety z przebywaniem na świeżym powietrzu.

No bo nie wyobrażam sobie, żeby na przykład ciął czy heblował drewienka w sypialni czy w salonie. :no:

A na razie ode mnie ma bezwarunkowy zakaz wietrzenia się i wystawiania do wiatru jakiejkolwiek części ciała.

Zresztą u nas ciągle jeszcze leży śnieg, choć w "wielkim mieście", które odwiedzam codziennie z racji pracy - po zimowym puchu nie ma już ani śladu.

Tak więc moje ślubne szczęście dłubie na razie przy innych ręcznych robótkach.

Zresztą nie byle jakich.

Odremontował i wypucował swoją żaglówkę, która obecnie dumnie pręży pierś na nowiutkiej półce w naszej sypialni (jako dekoracja oczywiście).

No właśnie, ale gapa ze mnie, przecież mogłam zrobić zdjęcie i pokazać to ukochane cudeńko mojego małżonka.

Przyrzekam więc poprawę i zjawię się niebawem z fotką tego - zresztą naprawdę pięknego - sprzętu.

Zresztą mój chłopina, jak to każdy chłopina - zawsze znajdzie sobie coś do dłubania w domku.

Więc nuda Mu nie grozi.

A ja, jak to ja.

Ciągle gonię wczorajszy dzień, bo ile by go nie było - zawsze jest mi za mało.

Rano wyjeżdżam, kiedy jest już prawie jasno, bo i noc coraz krótsza, i jakoś tak później zaczęłam wychodzić.

Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale ostatnio mniej czasu poświęcam na dojazd do pracy.

Czyżby za jasnego dnia wszyscy jeździli szybciej? :o

A poza tym nie robię wiele - w tygodniu po prostu "mieszkam".

I bardzo mi się to "zamieszkiwanie na wsi" podoba. :yes:

A jak już zbliża się weekend - mój entuzjazm nie ma granic.

Niewiele teraz potrzebuję do szczęścia.

Tylko naszego dalszego zdrowia, wiejskiego spokoju, dalszej takiej stabilizacji i.. szybszego nadejścia wiosny .

No i.. uśmiechu Pana Męża.

Który uwielbiam i Wam tu w Jego imieniu także posyłam. :D

:bye:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czas na obiecane w poprzednim poście zdjęcia.

Jak już wspominałam, marynistyczny wystrój naszej sypialni zaczął się od panela grzewczego, który - jak się ku uciesze Mariusza okazało - przedstawia łódeczkę pływającą sobie po wodzie, jakieś zarośla, sitowie itd.

Serce moje ślubnego zabiło szybciej, gdy zobaczył po raz pierwszy zdjęcie naszego grzejnika.

To przecież Jego ukochane klimaty.

Potem ja przypomniałam sobie piękną, zdalnie sterowaną żaglówkę, którą onegdaj nabyliśmy wspólnie, żeby zaspokajać nią emocjonalne potrzeby i zamiłowania mojej połówki.

Raz kiedyś dawno, puszczona była na głęboką wodę.

W Bukowej Chatce wylądowała zapomniana na strychu.

Teraz żaglóweczka została odnowiona, doczyszczona i zajęła honorowe miejsce w naszym "przybytku rozkoszy". :D

No i cieszy nasze oczy:

00000035.jpg

 

00000039.jpg

 

00000038.jpg

 

Leżąc w łóżku, patrząc na nią i puszczając wodze fantazji, można się przenieść na dalekie morza i oceany.

Prawie można, pod warunkiem, że nasza fantazja jest w doskonałej kondycji. :p

Ech.. przygodo..

 

Mieliśmy dzisiaj kolejnych gości. Tym razem na Bukowym Polu.

Wiem z relacji Mariusza, że na tle Bukowego Lasu, który widać z naszego salonu, pojawiły się rano jakieś olbrzymie stworzenia.

Były to z pewnością ptaki, ale dotychczas nie możemy rozszyfrować zagadki, z której bajki przyfrunęły.

W każdym bądź razie - były potężne.

Nawet na zdjęciach wyglądają imponująco:

00000036.jpg

 

00000037.jpg

 

W powietrzu czuć już nadchodzącą wiosnę.

Kiedy tylko mam okazję, mrużę oczy do coraz to mocniej świecącego słoneczka, wciągam w płuca świeże, nie pachnące już zimą powietrze i czuję, jak budzą się we mnie, podsypiające jeszcze zimowym snem, szare komórki.

Krew jakoś szybciej krąży, uśmiech samowolnie i niekontrolowanie pojawia się na twarzy coraz częściej.

Prawie do bólu oczu, wypatruję na szarym trawniku jakichś pierwszych oznak ożywienia, zakopanych jesienią krokusowych cebulek.

 

Pani Wiosno, czy Pani wie, że jest moją Ukochaną Porą Roku ??? :lol2:

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Żurawie odwiedziły nas ponownie.

Tym razem Mariuszowi udało się sfotografować je, także w locie.

Jak napisano nam w komentarzach, widok żurawii to niechybna zapowiedź wiosennej aury.

Tak więc jeszcze parę fotek tych fascynujących ptaków:

00000002.jpg

 

00000003.jpg

 

00000004.jpg

 

A co u nas?

Jakichś nadzwyczajnych nowinek nie ma.

Urządzamy do końca naszą sypialnię, pomału robi się nasze łóżko, na które zakupiliśmy sobie pasującą kolorystycznie narzutę.

Przybyły także nocne stoliki.

Zdjęcia będą oczywiście, ale po skończeniu łóżka.

 

Do małej sypialni dokupiłam wreszcie swój wymarzony pomarańczowy dywanik shaggy.

00000010.jpg

 

00000009.jpg

 

Gościnna sypialnia jest na razie składowiskiem wszystkich moich ciuchów i innych drobiazgów, które docelowo znajdą się w szafie, która stanie - mam nadzieję, że już niedługo - w naszej sypialni.

Czekamy tylko na jeszcze cieplejsze dni, żeby Mariusz mógł pracować swobodnie na zewnątrz z cięciem i heblowaniem deseczek.

Wystarczy, że zniecierpliwiony zaczął robić łóżko, a to trochę w salonie, a to trochę w naszej sypialni, no i - niestety - mebelki i podłogi przykryła cienka warstwa drewnianego pyłu.

Tak się po prostu na dłuższą metę nie da.

 

Trzeba jeszcze cierpliwie poczekać na czas prawdziwej wiosny.

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W ten weekend wiosna oszalała.

Zwariowało słońce, ożywiły się zwierzęta, nawet ludziom jakby krew zaczęła szybciej krążyć.

Moje krokusy posadzone na nieobecnym jeszcze trawniku, wychyliły nieśmiało swoje główki.

Różniste cebulowe kwiaty dały znać, że są, że istnieją i że tylko czekały, aż słońce ogrzeje trochę, zmęczoną chłodem ziemię.

Cebulkowych roślinek wsadziłam jesienią w ziemię całe mnóstwo.

Od przyjaciół dostałam całą reklamówkę cebul tulipanów, hiacyntów, żonkili, narcyzów i sama nie pamiętam czego jeszcze.

Mama uraczyła mnie sprezentowanymi od sąsiadki cebulkami holenderskich tulipanów.

Jeśli tylko wyjdą, powinny być niesamowicie egzotyczne, bo zgodnie z załączonymi fotografiami mają mieć czarne i ciemnofioletowe płatki.

Pierwsze pokazały się tulipany, poznałam to po wychodzących z ziemi listkach:

00000008.jpg

 

00000007.jpg

 

00000006.jpg

 

Jestem niesamowicie ciekawa, co przyniesie wiosna w moim pseudoogrodzie. :D

00000006.jpg

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

O tej wizycie w Bukowej Chatce muszę wspomnieć, bo była niezmiernie sympatyczna.

Odwiedzili nas w minioną sobotę kolejni miłośnicy Z7, nie dość, że znowu z daleka, to jeszcze niesamowicie mili i zapadający w pamięć.

Wspaniałe osoby, które budują swoje marzenie tak, jak my budowaliśmy.

Tak samo, jak my na początku, żyją na razie marzeniami i wyobrażeniami.

Ale mają w sobie tyle zapału, tyle samozaparcia i tyle entuzjazmu, że dzięki nim, jak żywe stanęły mi przed oczami nasze początki budowania.

W ich oczach widać było tęsknotę za przyszłością.

Ich opowieści o dzisiejszym stanie budowy były tak pełne uśmiechu, w ich oczach błyskało tyle iskierek szczęścia, że zarazili nas tą swoją radością na resztę dnia.

Zwiedzali dom razem ze swoimi chłopakami, którzy z uwagą słuchali wszystkich opowieści, uważnie oglądali wszystkie pomieszczenia. Chłopcy mieli okazję zorientować się w wielkości swoich przyszłych pokoików, a rodzice ze skupieniem słuchali wszystkich naszych rad i uwag.

Budowa takiego samego domu, to temat – rzeka.

Nawet nie wiem, kiedy zleciał nam czas na rozmowach i opowieściach, zauważyłam natomiast, że po ich odjeździe staliśmy z Mariuszem długą chwilę przy tarasowym oknie i z naszych twarzy nie schodził uśmiech.

 

Kochani!

Mam Waszą zgodę na publikację, więc czas pokazać wszystkim Wasze sympatyczne oblicza.

 

Tatuś – Arek z synami:

00000012.jpg

 

Tu cała rodzinka w komplecie:

00000013.jpg

 

A tu z nami (zdjęcie autorstwa Mikołaja):

00000014.jpg

 

Agnieszko, Arku, Mikołaju i Antku!

Pozdrawiamy Was bardzo, bardzo gorąco!!!

I życzymy jak najszybszego spełnienia marzenia o własnej Chatce!

A to szczęście, które Wam towarzyszy na co dzień, niech zagości również we wszystkich zakamarkach Waszego Domku!

Będziemy za Was trzymać kciuki!

Ściskamy Was mocno!!!

00000012.jpg

00000013.jpg

00000014.jpg

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam serdecznie:)

słodzić czy nie słodzić? oto jest pytanie! dołączam do fanów bukowej chatki, jest poprostu cudna! jestem pełna podziwu dla tego, co pani udało się stworzyć, widać na każdym kroku, że domek powstał z wielkiej miłości, jest zachwycający.

ale ale jak właściwie to chciałam zapytac, bo wyczytałam, że działka ma 11 arów,a ze zdjęc wynika, że stoi ona bardzo blisko granicy, tzn. ścianą bez okna- czy u was znalazły zastosowanie przepisy dotyczące wąskich działek, tych do 16m szerokości? czy jast tam może przepisowe 3m czy może mniej?

bardzo proszę o odpowiedź, bo moja działka ma niecałe 16 m i jeśki dobrze pójdzie, to może kiedyś stanie na niej taka bukowa chatynka

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam serdecznie:)

(....)

bardzo proszę o odpowiedź, bo moja działka ma niecałe 16 m i jeśki dobrze pójdzie, to może kiedyś stanie na niej taka bukowa chatynka

 

Witam miłą czytelniczkę, która zamiast wpisać swój komentarz, klikając na link "Wasze opinie", dodała mi wpis w dzienniku. :)

Więc odpowiem tu.

Po pierwsze - primo: Dziękuję pięknie za wszystkie ciepłe i miłe słowa pod adresem Bukowej Chatki i jej mieszkańców.

Po drugie - primo: ;) Nasza działka ma szerokość ponad 22 metry i domek jest na niej usytuowany jak najbardziej zgodnie z przepisami, są nawet ponad 3 metry odległości od granicy działki do bocznej ściany bez okien.

Dodam tylko, że jest postawiony właśnie tak, ponieważ z drugiej strony domku (tej od dostawionego okna w jadalni), mamy swoją wewnętrzną drogę wjazdową.

Życzę sukcesów w stawianiu takiej bukowej chatynki i spełnienia w niej wszystkich marzeń.

Pozdrawiam cieplutko!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Kłopoty.. kłopoty.. kłopoty..

Na szczęście nie z nami, tylko z internetem, który zbiesił się niespodziewanie i uniemożliwił mi prowadzenie dziennika.

Poszaleliśmy razu jednego z rodzinką, naściągaliśmy sobie filmików na wspólny weekend i.. wyczerpaliśmy netowy limit.

Nie mogłam wejść do zamieszczonych na obcym serwerze zdjęć, a tym bardziej ich otwierać, czy kopiować.

Więc obraziłam się na Plusa wierutnie i właściwie dopiero dzisiaj mój gniew minął, bo udało mi się zalogować do dziennika i otworzyć zrobione wcześniej i zamieszczone w albumie zdjęcia.

Więc choć działo się w międzyczasie wiele - dziś tylko krótka informacja.

Żyjemy, mamy się dobrze i nic nam nie dolega.

Oprócz oczywiście chorobliwej czasem radości z zamieszkiwania w takim cudownym miejscu i w takim niepowtarzalnym domku.

Ale - mamy nadzieję - że ta dolegliwość jest nieuleczalna i pozostanie w nas na zawsze.

Nie pozostaje mi teraz nic innego, jak nadrabiać stracony czas i opisywać pomału, ale sukcesywnie, nasze dotychczasowe poczynania i zaistniałe zmiany, zarówno te w domu, jak i te w zagrodzie.

Co zamierzam niebawem uczynić, ale ze zrozumiałych dla każdego normalnego śpiocha powodów - raczej już nie dziś. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Parę nowinek z "naszego" pola.

Najpierw baraszkowały na nim żurawie.

Pewnego pięknego dnia zjawiło się takie oto ptaszysko.

Nie skłamię, jeśli napiszę, że było wielkości sporego psa:

00000002(1).jpg

 

00000003(1).jpg

 

Za to stale odwiedzającym nas czworonogiem jest "staruszek" od sąsiadów.

Przychodzi do nas, jak na stołówkę i wypatruje coraz to nowych kąsków.

A to jego portret w zbliżeniu:

00000007(1).jpg

 

No i nowinka z łazienki.

Przybyła świeżo zamówiona roleta na okno.

Oczywiście czerwona, zgodnie z ogólnym łazienkowym wystrojem:

00000001(1).jpg

 

Teraz już można swobodnie biegać na golasa, nie obawiając się żadnych wścibskich spojrzeń. :)

Choć na podglądanie nas przez łazienkowe okno nie ma raczej co liczyć.

Wychodzi ono na nasze podwórko i nikt obcy, oprócz psów od sąsiadów, tam nie bywa.

Ale dzięki możliwości osłonięcia się przed światem, przynajmniej nasi goście będą się czuli swobodnie.

A to przecież jest niezwykle istotna sprawa.

00000002(1).jpg

00000003(1).jpg

00000007(1).jpg

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W czasie paru minionych, ciepłych, wiosennych dni zajmowałam się swoim "ogródkiem".

I to jest właśnie to, co tygryski lubią najbardziej.

Grzebanie w świeżej, pachnącej ziemi wpływa kojąco na mój system nerwowy, a ulubiony zapach wiosny koi moje zniecierpliwione zimą ego.

Gdyby nie zapadający zmierzch, grzebałabym w tej ziemi, jak - nie przymierzając - doświadczony kret.

00000004(1).jpg

 

Tylko nawoływania Mariusza, dochodzące gdzieś z głębi domku, uświadamiały mi, że zapadające na zewnątrz ciemności powodują, iż bardziej działam już intuicyjnie, niż wzrokowo.

Poza tym wieczorny chłód bywał jeszcze zdradliwy, a moje poczucie spełnienia, uniemożliwiało mi trzeźwą ocenę sytuacji.

00000005(1).jpg

 

00000006(1).jpg

 

Więc zwijałam manatki, czyli łopatkę i grabki i poprzestawałam tylko na wieczornej obserwacji swego dzieła przez tarasową szybę.

Uwielbiam patrzeć, jak rośnie całe to zielsko, które jesienią pieczołowicie zakopałam w ziemi.

Rozwijające się listki tulipanów, kiełkujące dopiero co kwiaty żółtych żonkili, cieszą niezmiernie moje oczy i ich widok rozlewa się ciepłą falą po całym moim ciele.

I tylko uparcie wołam co chwilę Mariusza, żeby popatrzył ze mną, żeby podzielił ten mój zachwyt nad tym cudem natury.

Bo do dzisiaj jest dla mnie nieodgadnioną zagadką, jak to się dzieje, że z tej niepozornej, malutkiej, jesiennej cebulki albo z mikroskopijnego, ledwo widocznego gołym okiem nasionka, na wiosnę wyrasta takie cudo, które zachwyca oko i cieszy serce.

Ot, natura..

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oboje uwielbiamy bratki.

Chyba nawet Mariusz bardziej niż ja, bo już drugi rok z rzędu na wiosnę, namawia mnie na kupno "gotowców".

Te tegoroczne wsadziłam do drewnianego koszyka i cieszyły nasze oczy swoją różnobarwnością:

00000008(1).jpg

 

Poza tym powyrastały w naszym przytarasowym ogrodzie jakieś różne dziwne wynalazki.

Nawet już nie wiem, czy to moje ręce przyczyniły się jesienią do tego, że wyrosły te fioletowe cudeńka, czy znalazły się tu bez mojej manualnej pomocy.

W każdym razie są równie urocze, co ich sąsiadki:

00000009(1).jpg

 

Zdjęcia są już oczywiście grubo nieaktualne, bo na dzień dzisiejszy jest tego kolorowego towarzystwa zdecydowanie więcej, ale muszę porobić nowe fotki, bo z powodów kiepsko działającego internetu, o czym pisałam już wcześniej - także w robieniu zdjęć zaniedbałam się co nieco i muszę szybciutko nadrobić tę gafę.

Dziś widok jest już bardziej bajeczny i kolorowy, ale to trzeba zobaczyć samemu, żeby móc bezstronnie ocenić.

Więc na jutro mocne postanowienie poprawy: z aparatem do roślinek marsz i czas już wielki na uwiecznienie dla potomnych również tego, co jest na zewnątrz i co (tym razem wyjątkowo), stanowi bezdyskusyjnie moje własne dzieło. :yes:

I z tym postanowieniem idę wyciągnąć, na nowym zresztą łóżku, swoje nadwątlone pracą na świeżym powietrzu i sponiewierane fizycznym wysiłkiem, ciało. :sleep:

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaczynam coraz bardziej doceniać zalety zamieszkiwania na wiejskim pustkowiu.

Po ostatnich, naprawdę już ciepłych dniach i po spędzonym prawie cały czas na powietrzu weekendzie, kiedy miałam możliwość obcowania z wiosenną aurą już od samego rana, mój wczorajszy powrót do „wielkiego miasta”, okazał się bolesnym przeżyciem.

Miałam do pracy na drugą zmianę, więc ujrzałam miasto takim, jakie bywa w najgorszych chwilach z całego dnia.

Niebotyczne korki, zatłoczone ulice i parkingi..

Jazgot klaksonów i hałas nie do wytrzymania..

Doszłam do wniosku, że zrobiłam się naprawdę stuprocentową wieśniarą.

Błoga cisza panująca w naszej okolicy wydała mi się cudem darowanym od jakiegoś dobrego duszka.

Zatęskniłam za tą ciszą i za moją okolicą tak boleśnie, że gdyby nie fakt, że jednak do pracy musiałam dotrzeć – z pewnością wsiadłabym z powrotem w auto i czmychnęła stamtąd czym prędzej.

Tym bardziej, że coraz piękniej robi się w naszym „ogródku”, wiosna zaszalała ostatnio w grządkach i na rabatkach.

Kolorowe roślinki, jakby na wyścigi, demonstrują się w pełnej krasie.

Tak rosną sobie bratki:

00000018.jpg

 

A tak do wiosennego słonka prężą się dumnie różowe stokrotki:

00000019.jpg

 

Niebieskimi oczkami mrugają niezapominajki:

00000020.jpg

 

A żółtymi główkami kiwają na wietrze narcyzy:

00000021.jpg

 

A tu na pierwszym planie sosna drobnokwiatowa "Blue Giant", którą zostaliśmy ostatnio obdarowani przez kochaną rodzinkę:

00000023.jpg

 

Jest przepięknie...

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...