Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Nasza BUKOWA CHATKA


Recommended Posts

No wiem.. wiem..

Już sam Pan Mariusz goni mnie do pisania i do nadrobienia zaległości.

Zaniedbałam dziennik, ale to nie moja zła wola.

Jakoś tak - trochę brak czasu, trochę brak weny, może też trochę urlopowego lenistwa.

Bo jestem w końcu na swoim właściwym urlopie i chwała niebiosom, że wymyśliły ten wspaniały czas w życiu każdego pracującego stworzenia.

Nic mnie tak nie rajcuje w tym błogosławionym czasie, jak możliwość porannego otwierania oczu nie na głos denerwującego budzika, tylko na sygnał organizmu, że już czas, że pora wyjrzeć za okno, zobaczyć czy świeci słońce, wyjść na taras i nacieszyć oczy widokiem zielonego jeszcze lasu.

Uff..

Jestem usprawiedliwiona? :p

 

A teraz chociaż odrobina nowinek.

Zmian jest wiele, ale o wszystkich i tak dzisiaj nie napiszę, jest to fizycznie niemożliwe.

Muszę jeszcze nadrobić odpowiedzi w komentarzach, a także w prywatnej skrzynce czekają na mnie jakieś zaległości.

Brniemy dalej w robótkach domowych, raczej Mariusz niż ja.

Moja skromna osoba bawi się bardziej w kurę domową.

Trochę gotuję, troszkę sprzątam, no i.. wspieram oczywiście mojego szanownego małżonka w Jego niestrudzonych bojach w wykańczanie domu.

 

W ostatnie dni wakacji gościliśmy ponownie moją wnusię, która przyjechała zaczerpnąć trochę wiejskiego powietrza.

Nie trafiła wprawdzie na super pogodę, ale i tak dawała sobie radę z zagospodarowaniem wolnego czasu.

Tak zwiedzała pobliskie pole:

00000036.jpg

 

Nawet trochę tańczyła:

00000037.jpg

 

I wracała zmęczona: :)

00000006.jpg

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Z pozostałych nowinek - mamy już na gotowo skończoną łazienkę.

Wiem, jest inna niż wszystkie, które się teraz spotyka i promuje.

Przynajmniej pod względem kolorystycznym.

Ale chyba nie będę nieskromna, jeśli powiem, że ogromnie się wszystkim podoba, z nami na czele.

Jest to moje najprzyjemniejsze miejsce w domku. :rolleyes:

 

Więc trochę zdjęć:

00000042.jpg

 

00000041.jpg

 

00000039.jpg

 

00000038.jpg

 

00000035.jpg

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolejny dzień urlopu zleciał, sama nie wiem kiedy.

Rano kolejna już wycieczka do Wrocławia, ponowne znoszenie do auta moich gratów ze starego mieszkania.

Ale została już dosłownie resztka, za to mieszkanie wygląda, jak po wybuchu bomby, albo po trzęsieniu ziemi.

Czeka mnie jeszcze zadekowanie się tam w któryś wolny dzień i przywrócenie go do stanu używalności.

Zdecydowanie bardziej, niż te pracowite, ale niezbędne wycieczki, wolę siedzenie w Bukowej Chatce.

Tym bardziej, że mam już urządzony swój komputerowy kącik w gościnnej sypialni i mój odkurzony komputer znowu hula.

Jutro wrzucę jakieś zdjęcia.

Siedzę tu sobie właśnie z kubkiem gorącej herbaty, mój ślubny gdzieś tam za ścianą przytula się do telewizyjnego pilota, a ja stukam w swoją odgruzowaną klawiaturę i uśmiecham się sama do siebie, bo ciepełko rozlewa się po moim wiekowym ciele i to nie tylko takie od gorącej herbatki. :)

To tyle zwierzeń, które niewiele mają z muratorową tematyką, ale chyba pisane gadulstwo wychodzi ze mnie na stare lata.

 

A w domku?

No cóż, kolejna w międzyczasie wykonana przez Mariusza praca, to prawie skończona zabudowa jednego bocznego trójkąta.

Roboty jest przy tym ogrom, bo wszystkie te przybijane deseczki trzeba najpierw trzykrotnie czymś tam posmarować, a potem jeszcze pomalować docelowo impregnatem. I jest to ogromnie czasochłonne, bo każda warstwa schnie nie wiadomo ile czasu, a i pogoda nie jest na tyle słoneczna, żeby można było ten proces wysychania jakoś przyspieszyć.

Potem jeszcze z każdą deszczułką trzeba się wspiąć wysoko na górę (po nowej drabinie, a jakże) i przybić ją prościuteńko, bo mój szanowny małżonek fuszerki nie lubi i będzie tak długo przymierzał, oglądał, dopasowywał, aż sam zaakceptuje swoje dzieło, co niejednokrotnie trwa i trwa.

Z drugiej strony, to z pewnością lepiej, że jest dokładny, niż miałby to robić szybko i byle jak.

Tego by moje poczucie ładu i estetyki nie zniosło. ;)

A tak po Jego zakończonej pracy - satysfakcja gwarantowana.

No i nie wspomnę, jakie oszczędności.

 

Tak wygląda boczny trójkąt, ten od reprezentacyjnej strony (zostało jeszcze domalowanie, bo eksperymentowaliśmy z impregnatami i z kolorami, dlatego na razie jest "łaciaty"):

00000002.jpg

 

Kolor będzie docelowo taki, jak od lewej strony, tzn. ciemny palisander.

 

A tu nowo nabyta, zasłużona już drabina:

00000003.jpg

 

Na koniec dzisiejszych wynurzeń, zdjęcie jadalni i prawie gotowej kuchni (no bo przecież pomalowanie jej i udekorowanie okna, to pikuś).

Widok od strony drzwi tarasowych:

00000004.jpg

 

No i oczywiście popełniłam "faux pas", gafą zwane po prostu.

Ja tu sobie siedzę i piszę, w pełni przekonana o tym, że moja połówka zalega przed telewizorem, bo dźwięk tego sprzętu dochodzi do moich uszu, a On o tak późnej godzinie, schowany w spiżarce, po cichutku jak myszka, zamontował całą grupę pompową do solarów.

Oszalał człowiek, jak nic i pewnie przyjdzie mi Go odczarowywać, albo cóś innego, bo na moje pohukiwania, żeby już dał sobie spokój, nie tylko, że nie zareagował, ale nawet nie odwrócił głowy.

Więc z jednej strony zwracam Mu honor, a z drugiej idę Go pogonić, bo gotów zasnąć tam na stojąco, a ja strasznie nie lubię sama spać. ;)

 

Jakby nie było, zmierzamy milowymi krokami do stanu, skądinąd pełną cywilizacją zwanego. :wiggle:

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na początek obiecane wczoraj zdjęcia mojego komputerowego kącika.

Przytulnie tu i pomarańczowo, mała nocna lampka świeci delikatnie brzoskwiniowym światłem.

Więc proszę, tak to wygląda:

00000010.jpg

 

A dzisiejszy dzień był wyjątkowo pracowity.

I to już od wczesnego rana.

Ja najpierw malowałam kolejną porcję desek na podbitkę.

Potem umyłam okna w warsztacie, kuchni, jadalni, spiżarce i łazience.

Prosiły się już o odświeżenie, bo po letnich najazdach różnych much, os i innych messerschmittów, szyby całe były upstrzone jakimiś kolorowymi plamkami.

Wygląda na to, że te powietrzne odrzutowce upatrzyły sobie naszą chatkę, bo przez całe lato waliły bez opamiętania w szyby zupełnie na oślep.

Najbardziej upodobały sobie okno tarasowe, może ze względu na te duże szyby, których z pewnością w swoim radosnym i beztroskim locie nie zauważały.

A ile z nich kończyło połamaniem nóg i skrzydeł, a także lądowaniem na plecach na tarasie - to wiemy tylko my.

Zbieraliśmy potem takie zasuszone zwłoki z tarasowego lotniska.

Więc nagimnastykowałam się trochę przy oknach.

Ponieważ dzień był dziś wyjątkowo piękny i ciepły, wzięłam się później za przesadzenie z doniczek naszych prezentowych choineczek.

Dotychczas stały sobie w doniczkach na tarasie, ale zauważyłam, że ostatnio zmarniały jakoś, zszarzały i postanowiłam wsadzić je w normalną ogrodową ziemię, która z pewnością dostarczy im więcej potrzebnych składników, niż ta doniczkowa.

Dorzuciłam im kwaśnego torfu, razem z Mariuszem wymyśliłam dla nich tymczasowe miejsce i oto stoją sobie dumnie prawie w szeregu.

Może odżyją troszkę?

Byłoby nieładnie z ich strony, gdyby pozbawiły nas swojego widoku.

 

Widzę je z kuchennego okna:

00000012.jpg

 

Natomiast mój wielce szanowny mąż przeszedł dzisiaj sam siebie.

Od rana zabrał się za uruchomienie kolektorów słonecznych.

Najpierw siedział pół dnia w spiżarce.

Montował tam "grupę pompową".

Wynurzał się tylko od czasu do czasu z nieprzytomnym wzrokiem, mamrocząc coś pod nieobecnym wąsem.

Nie wchodziłam Mu w drogę, bo widziałam, że Jego szare komórki aż dymią od intensywnego myślenia.

Gdzieś przed obiadem ogłosił Eurekę i zademonstrował to urządzenie mnie, kompletnemu laikowi.

Maszyna działała, a znając mojego małżonka, nawet nie brałam pod uwagę innej opcji.

Wysłuchałam grzecznie całej instrukcji działania tej super machiny, ale nie każcie mi cokolwiek z tego powtórzyć.

Swój podziw wyraziłam oczywiście, a jakże, oczami i głosem pełnym zachwytu. ;)

 

No bo jak można nie zachwycać się takim czymś?:

00000008.jpg

 

Wcześniej, któregoś tam dnia, do zamontowanej już na dachu konstrukcji pod solary, Mariusz podłączył jakieś rurki, dzielnie przeciągnął je przez otwory w dachu i po Jego minie widziałam, że jest z siebie zadowolony.

 

A na dachu zjawiło się takie straszydło, z wielkimi czarnymi ramionami:

00000009.jpg

 

Dziś po uruchomieniu całej tej grupy pompowej, zaczął po kolei osadzać w konstrukcji rury próżniowe.

Jest ich całe 30 sztuk, ale dzisiaj zamocował tylko 10.

Chciał zobaczyć, jak to będzie działać, no i.. zobaczyliśmy.

Już po zamontowaniu pięciu z nich, temperatura wody w zbiorniku z wodą podniosła się w krótkim czasie o całe 10 stopni.

To dobry znak, bo temperatura wzrosła sporo, a pora była już prawie wieczorna, słońce zeszło juz niziutko i prawie chowało się za chatkę.

Wygląda na to, że przy wszystkich 30 rurach, wrzątek będziemy mieć prawie na pstryknięcie palcami. ;)

 

A to Mariusz - ekwilibrysta:

00000013.jpg

 

Ten mój chłopina, pomimo średniego, całkiem statystycznego wzrostu - jest jednak WIELKI!!!

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jakoś tak - naszła mnie taka oto refleksja, żeby porównać sobie ten sam widoczek.

Jak wyglądał kiedyś, a jak dziś.

00000026.jpg

 

Pierwsza fotka, robiona w maju zeszłego roku, druga obecnie.

Na każdej z nich to samo miejsce: na pierwszej pusta jeszcze łąka, w tle widoczny fragment domu sąsiadów (ten z czerwonym dachem), wyjeżdżona ciągnikiem trawiasta droga, na drugiej już nasz dom (dom sąsiadów widać podobnie) i utwardzona droga, która jest już naszą wewnętrzną "dojazdówką".

W maju zeszłego roku oglądaliśmy działkę po raz pierwszy.

W czasie drugiej wizyty, jeszcze przed jej zakupem - zrobiliśmy to zdjęcie.

Teraz, po trochę ponad roku, nasz dom stoi w miejscu, gdzie jeszcze wtedy rosła tylko zielona trawa.

Pamiętam, jak patrzyłam wtedy na tę łąkę, podziwiałam piękny widok na las i myślałam sobie, że oddałabym chyba prawie wszystko, żeby móc tu zamieszkać.

 

Jednak marzenia są po to, żeby się spełniały.

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A teraz po kolei, co się u nas ostatnio działo.

Przede wszystkim, zgodnie z danymi sobie obietnicami zabraliśmy się za otoczenie domku.

Czas było usprawnić i ulepszyć naszą wewnętrzną drogę oraz zlikwidować wreszcie "górkę", która zasłaniała nam sporą część widoku na las.

W piątek przyjechała do nas sprytna Fadroma i zabrała się do dzieła.

Najpierw wykorytowała przyzwoicie naszą drogę:

00000016.jpg

 

Potem zabrała się za "zniszczenie" naszej sławnej górki, co wcale nie było łatwe, bo całe to wzniesienie zarosło już przez lato niesamowicie:

00000018.jpg

 

Następnie rozplantowała i wyrównała ziemię pod nasz przyszły ogród:

I tak to pięknie zaczęło wyglądać:

00000019.jpg

 

Zaraz potem przyjechała wywrotka pełna tłucznia i wysypała go na naszą drogę:

00000021.jpg

 

A Fadroma rozjeździła to i wyrównała.

I wreszcie mamy przyzwoity dojazd pod sam domek:

00000014.jpg

 

No i jest coraz ładniej. :)

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolejna nowinka to taka, że mamy już w pełni zaspokojone zapotrzebowanie na ciepłą wodę.

Mariusz skończył montowanie kolektora, założył wszystkie 30 rur i.. gorąca woda hula, aż miło.

Grzałka ma teraz wakacje, znacznie rzadziej musi pracować i wyrównywać żądaną przez nas temperaturę wody.

Nawet w dni bez świecącego słońca, woda z kranu leci wystarczająco ciepła i do mycia naczyń i do pluskania się w wannie.

A kolektor na dachu wygląda imponująco:

00000024.jpg

 

Mój urlop nieubłaganie dobiega końca.

Całe 3 tygodnie siedzenia w Bukowej Chatce (nie mówię, że bezproduktywnie, choć odpoczęłam też trochę :)) upewnił mnie w przekonaniu, że to jest właśnie to miejsce, do którego chcę codziennie wracać.

Między innymi po to, żeby podglądać takie wieczorne widoki, jak ten sprzed paru dni.

Gęsta mgła zaczęła opasywać nasze włości, niczym biała wstęga.

Widok był fascynujący, wprost nieziemski.

Tam gdzie dotychczas mieszkałam, między wysokimi blokami, takie zjawiska były niespotykane.

A tu czuję się bogatsza o przeżycia, które do tej pory mogłam sobie tylko wyobrazić.

I myślę, że jeszcze wiele ich doświadczę w swoim bukowym życiorysie.

 

Tak to wyglądało, choć zdjęcia w pełni nie oddają uroku tamtej chwili:

00000025.jpg

 

00000023.jpg

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

U naszej sąsiadki urodziły się małe kotki.

Dwa z nich, takie szarobure przyjemniaczki, upodobały sobie wizyty u nas i odwiedzają nas niestrudzenie.

Jest ich w sumie więcej, ale tylko te dwa urwisy wypuszczają się tak daleko.

Zjawiają się niespodziewanie, pchają się do chatki, rozrabiają i najwyraźniej chcą się bawić.

Staramy się nie wpuszczać ich do domku, bo nieokrzesane są jeszcze, a nie moją rolą jest uczyć ich porządku, dyscypliny i przyzwoitego zachowania. ;)

Za to chętnie pochłaniają wszystko, co tylko nadaje się do jedzenia, łącznie z listkami od moich kalii, które stoją w donicach na tarasie.

I na nic zda się przeganianie ich i odwodzenie od tego pomysłu.

Są z gatunku tych, które wyrzucone drzwiami - wracają oknem. ;)

Te dwa wszystkożerne stworzenia jadają nawet kanapki z wędliną.

Z pewnością smakują im lepiej, niż więdnące już jesiennie, sfatygowane donicowe liście.

 

Co widać na załączonych obrazkach:

00000028.jpg

 

00000029.jpg

 

00000030.jpg

 

Rozkoszniaczki, prawda?

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to tak na szybko parę ostatnich nowinek.

Mamy już pociągnięty docelowy prąd, Mariusz doprowadził kabelek ze skrzynki do naszego domku, Ważny Pan Elektryk przyklepał całe to przedsięwzięcie, podpisaliśmy końcową umowę w Energetyce.

Uff.. Teraz czekamy tylko na przyjazd Pogotowia Energetycznego, które założy nam licznik i łaskawie pociągnie za wajchę.

Wtedy już prąd poleci po kabelku prosto w nasze objęcia.

Ma to być ponoć w przyszłym tygodniu. :rolleyes:

 

A na zdjęciu Mariuszek z prawie niewidocznym Gościem Od Prądu deliberują na iskrzące tematy przy naszej skrzynce:

00000031.jpg

 

Zakupiliśmy całe 40 ton ogrodowej ziemi, Fadroma ją rozplantowała, a ja w przedostatni dzień urlopu rozgrabiałam ją własnoręcznie, co jeszcze do dziś czuję w rękach: :confused:

00000032.jpg

 

Zamontowaliśmy wewnętrzne roletki na oknach w jadalni, warsztacie Mariusza i dwóch sypialniach.

Teraz już mogę się przebierać bez stresu, że ktoś stoi za ciemnym oknem i podgląda, chociaż Mariusz przypomina mi (i ma rację), że przecież u nas żywego ducha nie ma i to nie tylko za oknem, ale nawet w najbliższej okolicy.

Ale i tak, kiedy zrzucam z siebie wierzchnie i bardziej intymne okrycia, jakoś tak pewniej się czuję mając świadomość, że jestem osłonięta. :p

 

Uwieczniłam roletki w dwóch sypialniach, gościnnej i naszej:

00000033.jpg

 

00000034.jpg

 

Reszta opowieści po przerwie.

Muszę sprawdzić, co robi mój małżonek, bo jakaś dziwna cisza dochodzi z salonu. :o

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No tak, dobrze się domyślałam.

Mój szanowny ślubny, w pozycji półleżącej na narożniku, zgięty w jakimś dziwnym wygibasie, posapywał lekko i po prostu spał. :sleep:

Po całodziennych pracach na zewnątrz domku, zjada obiad i potem już tylko walczy z powiekami.

Jak widać, często jest to walka z góry przegrana. ;)

A ponieważ ostatnio bawi się w melioranta, Jego wysiłek jest ogromny i nie dziwota, że zasypia nawet przy najlepszym filmie.

Ale o tym później.

 

Ostatnimi czasy, w ramach przerwy w nieustającej przydomowej pracy, Mariusz wypuścił się dwukrotnie do lasu, który widać z południowej strony naszej działki.

Nie było go raptem, może po półtorej godziny i.. taki przynosił mi urobek:

00000035(1).jpg

 

A z tych kani był obiad na dwa dni:

00000036(1).jpg

 

00000027.jpg

 

Jak to mówią starzy górale, grzyby mamy prawie pod nosem. :rolleyes:

 

Ostatni dzień mojego urlopu spędziliśmy latając po urzędach.

Ale było owocnie.

Załatwiliśmy sprawę wywózki śmieci i dostarczania poczty.

Aż dziw, że poszło tak bezboleśnie, sprawnie i szybko.

Byłam także (już sama) w Starostwie i zasięgnęłam języka odnośnie formalności dotyczących odbioru domu.

Okazuje się, że potrzebny będzie nam jeszcze tylko geodeta i kominiarz.

Może nie będzie tak źle i tę, ponoć straszną procedurę, przeskoczymy lekko, łatwo i przyjemnie (chyba jakaś niepoprawna optymistka ze mnie).

Czego sobie i wszystkim czytającym życzę (oczywiście optymizmu, a nie skomplikowanych procedur). ;)

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czas chyba wielki opowiedzieć o wyczynach mojego zaślubionego, który chociaż z zawodu jest elektronikiem, uczył się ostatnio nowej profesji, czyli - innymi słowy mówiąc - bawił się w melioranta.

Sądząc po efektach Jego wyczynów, z całkiem dobrym skutkiem.

Mianowicie, zakopał w ogromnych dziurach w ziemi, z dwóch stron domku, olbrzymie (bo 1000 litrowe) zbiorniki na wodę i ciężką pracą swoich rąk doprowadził do nich rury z wszystkich czterech rynien, a dokładniej mówiąc po dwie rury do każdego zbiornika.

W jednym będzie zbierała się woda do podlewania przyszłego ogrodu, w drugim - do spłuczki w małym kibelku.

Jak wszystkim wiadomo, najwięcej wody w domu wykorzystuje się do napełniania spłuczki, bo ok. 6 litrów każdorazowo, więc my tę w małym kibelku będziemy mieć prosto z nieba, czyli za darmo.

Nie powiem, narobił się ten mój pomysłowy Dobromir okrutnie, ale też satysfakcję z tej Jego pracy mamy ogromną.

 

Tak wyglądała wychodząca rura z jednej rynny:

00000038(1).jpg

 

A tak widoczny już tylko wierzch zbiornika i wyjście z dwóch rynien:

00000040(1).jpg

 

00000039(1).jpg

 

Tu nasz domek z "wygładzonym" już terenem od strony tarasu:

00000041(1).jpg

 

A tu wsadzone tymczasowo, podarowane funkie (coby im korzonki nie uschły, zanim wymyślę dla nich docelowe miejsce :)):

00000037(1).jpg

 

Cieszy oko każda taka nowozasadzona zieleninka. :wiggle:

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wczorajsza sobota była chyba ostatnim, tak pięknym i ciepłym dniem.

Gościliśmy rodziców Mariusza, pogoda była wymarzona, więc grzaliśmy trochę swe bukowe ciałka, w ostatnich słonecznych promykach.

 

Tak wygląda nasz domek w promieniach jesiennego już słońca:

00000042(1).jpg

 

A ja uwielbiam stać sobie w otwartych tarasowych drzwiach i patrzeć na widoczne w perspektywie pasmo, zielonego jeszcze lasu:

00000043.jpg

 

Jaka szkoda, że już koniec lata. :(

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i muszę napisać sprostowanie, bo Mariusz zwrócił mi uwagę, że napisałam nieprawdę. :oops:

Woda z drugiego zbiornika ma być do dwóch spłuczek: nie tylko w małym kibelku, ale także w łazience.

A ja - no proszę - taka nieuświadomiona żyłam i głupoty tu wypisuję.

W pokorze, biję się w piersi za moją niewiedzę w tej materii.

 

Jeszcze znalazłam, więc zamieszczam, jedno zdjęcie, które mam zrobione przed domkiem razem z Mariusza rodzicami:

00000002(1).jpg

 

Obrzeża do trawnika leżą sobie na palecie i czekają na swoją kolejkę do wkopania:

00000001.jpg

 

A tu jeszcze zakopany drugi zbiornik i wychodząca z niego rura, w której będzie zamontowana pompa do wypompowywania wody:

00000005.jpg

 

Ponieważ do wlotu zbiorników musi być jakiś dostęp, Mariusz na zakopanym już pierwszym postawił taki oto "domek", który podnosi się cały, a pod nim jest dostęp do całego tego mechanizmu.

"Domek" ten w zamyśle ma stanowić jednocześnie pomysłową dekorację przydomowego ogródka:

00000003(1).jpg

 

Prawda, że jego bryła jest bardzo podobna do naszego oryginału? ;)

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiadomość numer jeden sprzed kilku dni:

MAMY JUŻ SWÓJ NORMALNY, DOCELOWY PRĄD.

Wreszcie mogę bez koniecznych ograniczeń, korzystać dowoli ze wszystkich urządzeń XXI wieku.

I na razie jedziemy na całego i z ogrzewaniem (wieczory i noce zrobiły się już bardzo chłodne) i z korzystaniem ze wszystkich innych dogodności.

Bez stresu włączam jednocześnie piekarnik, żelazko i suszarkę do włosów. :p

Tak po prawdzie, to rzadko robię to wszystko jednocześnie, ale sama świadomość, że mogę, jest już bardzo radosna.

 

Chciałam Wam także pokazać, opisywany już wcześniej, nasz malutki domek, pod którym schowany jest zbiornik na wodę.

Poszłam dzisiaj i zrobiłam zdjęcia, które pokazują jego rzeczywisty rozmiar i inne walory.

 

Proszę tylko nie sugerować się datą na zdjęciach, bo wczoraj Mariusz wykopał skądś mój osobisty aparat (dotychczas robiłam zdjęcia aparatem Mariusza), naładował mu akumulatorki i wcisnął mi go ze stwierdzeniem, że mam takie doskonałe urządzenie, a korzystam z Jego sprzętu.

Cel miał ponoć taki, żeby mi ten aparacior nie zardzewiał, ale ja tam nie jestem pewna, czy jednak nie odezwała się w Nim dusza wyłącznego właściciela. Z autopsji wiem, że niektórzy faceci tak mają, że przywiązują się niesamowicie do własnych, delikatnych urządzeń i oddanie ich w kobiece ręce uważają za jednoczesne spisanie tego cuda na straty. ;)

Ale nie o tym chciałam tak się rozpisywać.

Chodziło mi tylko o to, że wcisnął mi ten mój aparat, nie ustawiając jednocześnie na nim aktualnej daty, no a ja białogłowa niczego nie zauważyłam, więc na wszystkich zdjęciach figuruje data 02.01.2007 r. (masakra - wtedy jeszcze nawet nie śniłam o Bukowej Chatce).

 

A więc zdjęcia, proszę bardzo.

 

Porównawczo wielkość małego domku do dużej chatki:

00000010(1).jpg

 

Tak wygląda mały domek po otwarciu "dachu", czyli klapy:

00000008(1).jpg

 

W środku widać zakopany zbiornik na wodę:

00000009(1).jpg

 

C.d. nastąpi albo.. nie wiem.

W TV leci kabareton, słyszę dochodzący z salonu śmiech Mariusza.

Co wybrać?

Pisanie, czy śmianie? :confused:

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ostatnimi dniami lało niemiłosiernie i jak widać na jednym z poprzednich zdjęć, nasz tysiąclitrowy, podziemny zbiornik napełnił się po fajerki.

Tak samo napełniła się wodą nasza polna, dojazdowa droga, przez niektóre ważne osobistości, gminną zwana.

Pewnie i jest ona gminna, ale wyglądu gminnej nie ma za grosz.

Porobiły się na niej takie przerażające kałuże, że przez conajmniej trzy dni, wyjeżdżając rano, po ciemku do pracy - miałam duszę na ramieniu.

Moje autko z pewnością amfibią nie jest, nawet w najmniejszym stopniu takowej nie przypomina, a raczej wprost przeciwnie, niskie ma zawieszenie i w normalnych warunkach zdarza mu się "zamiatać" podłoże.

Tym bardziej więc, po wyrobionych przez ciężki sprzęt koleinach przykrytych teraz bezmiarem wody, jeździłam trochę po omacku, licząc na łut szczęścia, który na razie mnie nie opuszcza.

Na szczęście wystarczyły dwa suche, słoneczne dni i można już ponownie jechać po prawie suchym podłożu.

To jedyny plus tej dojazdówki, ziemia jest piaszczysta i szybko wchłania wodę.

 

Teraz będzie trochę o roślinkach.

W sobotę byliśmy na działce u moich teściów i zabraliśmy stamtąd wsadzone ubiegłej jesieni, darowane od znajomego krzewy piwonii (moich najukochańszych kwiatów).

A dziś siedzą już sobie spokojnie w ziemi, wprost pod oknami naszej sypialni.

Nie wyglądają teraz okazale, bo to czas, kiedy najlepszy okres ich kwitnienia dawno już minął, ale mam nadzieję, że na wiosnę uradują moje oko nowymi zielonymi listkami i - być może - zakwitną nawet?

00000013(1).jpg

 

Przy okazji dostałam od teściowej takie roślinki do posadzenia (nie pamiętamy obie jak się nazywają :)):

00000014(1).jpg

 

Posadziłam je obok piwonii:

00000012(1).jpg

 

Wiał dzisiaj tak silny wiatr, że wyginał je na bok, całkiem wbrew mojej woli.

Teraz powinno powiać z drugiej strony, żeby je wyprostowało. ;)

 

A tu posadzone obok tarasu floksy:

00000015.jpg

 

A taka mała zieleninka wyszła z ziemi w miejscu, gdzie wsadziłam jakąś bliżej nieokreśloną, również podarowaną roślinkę.

Były to prawie same korzenie, z uschniętymi już liśćmi, ale - jak widać - zaakceptowały miejsce, bo ruszyły pełną parą i wyrosło spomiędzy nich właśnie coś takiego:

00000011(1).jpg

 

Czy przypadkiem to coś zielonego nie pomyliło pór roku?

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dziś także, jak co dzień, gościliśmy naszych sąsiadów, o których pisałam już wcześniej.

Zjawiają się mniej więcej dwa, trzy razy dziennie.

Dzisiaj zjawili się dokładnie w porze obiadu, zaglądając za swoimi porcjami, które z reguły już na nich czekają.

Kiedy nie pokazujemy się zbyt długo z pełnymi miskami - układają się na tarasie, dając nam tym samym znak, że mają dużo czasu, nigdzie się nie śpieszą i spokojnie poczekają na przygotowane dla nich racje.

00000016(1).jpg

 

Rzadko odchodzą z pustymi brzuchami.

 

Kiedy jednak, tak jak dziś, zbyt długo nic się nie dzieje, potrafią (zwłaszcza ten bardziej okazały gość) wsadzić mordę przez uchylone drzwi tarasowe i skontrolować, na jakim etapie przygotowywania misek jesteśmy. ;)

00000007(1).jpg

 

Czego jak czego, ale towarzystwa nam nie brakuje. :)

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks później...

Jak widać, trochę dziennikowej przerwy miałam w życiorysie, ale wyższe cele temu przyświecały i czuję się całkowicie rozgrzeszona.

Poza tym zdjęć nowych nie miałam, a tak bez „wizualnych doznań”, nikt pewnie by tego nie czytał.

Prace w naszym domku posuwają się teraz trochę wolniej i to z paru przyczyn.

Mariusz usiadł trochę z tempem, bo – jak na mój gust – narzucił je sobie za szybkie i wysiadły na amen niektóre Jego członki, te bardziej i te mniej ważne.

Chociaż tak po prawdzie, to chyba mniej ważnych nie ma? ;)

Ale tak na serio – przede wszystkim prawie stracił prawy kciuk.

Może nie fizycznie, ale stracił w nim czucie i panowanie nad jego (czyli kciuka) poczynaniami.

Przy monotonnej, nieustannej pracy wkrętarko – wiertarką, najważniejszy wypustek w Jego prawej dłoni najpierw zaczął Go solidnie boleć, potem wyczyniać jakieś niepokojące zachowania, dziwnie trzeszczeć, przeskakiwać itp.

Do tego jeszcze, jakby było mało, doszedł przejmujący ból z prawej strony szanownego zadka mojego mężczyzny i wreszcie.. po kilku dniach upartego powtarzania: „samo przejdzie”, mój małżonek zrozumiał, że jednak samo nie przejdzie i dał sobie na wstrzymanie z karkołomnymi pracami.

A wszystkich tych schorzeń nabawił się przy wykańczaniu podbitki.

Praca wyglądała tak: wchodzenie na drabinę z każdą deseczką, przykręcanie jej w kilku miejscach na wysokości dużo powyżej własnych włosów na głowie i później schodzenie po następną. I tak w kółko.

Ileż można? To przykre, ale musiałam obudzić w sobie, jakże nie lubiane przez mnie lecz czasem niezbędne, cechy charakteru.

Brutalnie i bez litości zaczęłam Mu uświadamiać, że czasy bezkarnej młodości minęły już jakiś czas temu i trzeba, niestety, kierować się możliwościami, a nie zamiarami.

Chyba pomogło, bo zrobił sobie trochę przerwy w pracach, ale tak z ręką na sercu, to nie jestem pewna, czy to moje ględzenie poskutkowało, czy raczej ból zrobił się już tak nieznośny, że Mariusz sam sobie odpuścił.

W związku z tym podbitka jest „prawie” na ukończeniu i mamy nadzieję, że zanim nadejdzie sroga, śnieżna zima zamkniemy ten rozdział naszego budowania.

Parę fotek do powyższego opisu, obrazujących postęp podbitkowych prac.

 

Jak widać, praca wykonana jest bardzo solidnie. To podbitka od strony wejścia głównego:

00000023(1).jpg

 

To zdjęcie z wczoraj, przerwana praca nad tarasem.

Dzisiaj jest już skończona (nie ma bata na tego mojego chłopa, znowu pracował cały dzień): :bash:

00000017(1).jpg

 

A tak wygląda gotowy już, pomalowany boczny trójkąt:

00000021(1).jpg

 

Jest jeszcze druga (całkiem z innej beczki) przyczyna mojej przerwy w pisaniu i naszego wspólnego zaangażowania w inną sprawę.

Ale o tym, przy następnej okazji..

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poza tymi Mariuszowymi schorzeniami, jeszcze jedna sprawa zajęła ostatnio nasze myśli, odciągając nas i fizycznie i psychicznie od „wykończeniówki”.

Pisałam już, jakoś tak trochę temu, że nasza droga dojazdowa, gminną zwana, jest w stanie – mówiąc delikatnie – opłakanym, a wyrażając się mniej poetycko – budzącym mordercze instynkty i pozostawiającym wiele do życzenia, przynajmniej dla średniej klasy samochodu.

W czasie ostatnich ulewnych deszczy, przeżywałam istne psychiczne katusze, wjeżdżając po omacku w wielkie kałużowe rozlewisko i nie wiedząc, czy w ogóle i w jakim stanie stamtąd wyjadę.

Moje delikatne, miastowe autko wydawało z siebie niesamowite jęki rozpaczy, a moja dusza rwała się na strzępy, wysłuchując tego samochodowego szlochu.

I tak nagle, jak grom z jasnego nieba, olśniła nas brutalna (a może raczej zbawienna?) dla mojej Hondzi myśl.

Trzeba ją upchnąć komuś gdzieś tam, gdzie warunki będzie miała iście królewskie.

Takie, na jakie zasługuje i do jakich jest przystosowana.

I z pewnością nie mogą to być wiejskie wertepy, ale raczej godzien jej szlacheckiego pochodzenia, gładziutki jak pupa niemowlaka, miejski asfalt.

A jej miejsce powinien zająć, może mniej królewski, ale z pewnością lepiej przystosowany do gminnych dziur, jakiś mocny i nie do zdarcia, wiejski pojazd.

Najlepiej z napędem na cztery koła, żebym nie musiała w czasie każdej zimy, czy wiosennych roztopów, przeżywać ataków serca wyjeżdżając i wracając do domku.

I stało się, jak rzekliśmy.

Moja ukochana Hondzia poszła do ludzi. :(

A na podwórku, na jej miejscu stoi sobie taki mały czołg: :D

00000022(1).jpg

 

I nic na to nie poradzę, że już go lubię, chociaż serce jeszcze czasem łka za moim, najbardziej dotychczas ulubionym autkiem. :cry:

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wyobraźcie sobie taką scenkę:

Późny niedzielny poranek, wstaję wyspana, spoglądam na widok za oknem, widzę budzące się pomału słońce, w oddali zielone wciąż jeszcze drzewa.

Z kubkiem kawy staję przy zamkniętych drzwiach tarasowych i cieszę oczy kojącym widokiem niedzielnego poranka.

Cisza i spokój panujące za oknem, stwarzają wrażenie, że czas stanął w miejscu.

Czuję, jak wypełnia mnie uczucie spełnienia.

Tu jest moje miejsce i tu jest mój dom.

Tu chcę być, mieszkać i tu chcę umrzeć - myślę sobie patetycznie i wydaje się, że nic już nie jest w stanie wznieść na wyżyny, tego mojego sielankowego nastroju.

Aż tu nagle, jakby mało było tych doznań, z lasu, wprost na pole naprzeciwko, wychodzą sobie dwie małe sarenki.

Najpierw idą powoli, dostojnie i skubią jakieś niewidoczne dla mnie roślinki.

Zbliżają się coraz bardziej.

W pewnym momencie zaczynają biec w radosnych podskokach, a ja już z aparatem w rękach uwieczniam te chwile, by potem w czasie śnieżnej zimy móc wracać do nich i do tego niepowtarzalnego uczucia szczęścia, jakie mnie wtedy ogarnęło.

 

I umieszczam je tutaj:

00000018(1).jpg

 

00000019(1).jpg

 

00000020(1).jpg

 

To zdarzyło się naprawdę, w minioną niedzielę.

 

Chciałoby się powiedzieć:

CHWILO TRWAJ !!!

Edytowane przez Iwona i Mariusz
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...