Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Przypadki Marcina P.


dandi3

Recommended Posts

17:00 to taka dziwna godzina. Dzień się jeszcze nie skończył a wieczór się rozpycha wyszykowawszy się do wejścia na scenę. O 17:00 wszystko jakby na chwilę zamiera i chociaż tego tak naprawdę nie da się zobaczyć, wskazówki zegara tykającego w kuchni zaraz obok lodówki, na chwilę się zatrzymują. Liście przestają się kołysać, wiatr ustaje, powolnieje nam oddech i zatrzymujemy się w miejscu. O 17:00 najłatwiej jest usłyszeć ciszę. Tak, łatwo byłoby ją usłyszeć gdybyśmy tak naprawdę zdawali sobie sprawę z jej istnienia i z magii godziny 17:00 ale tak nie jest ale o tym później.

 

Marcin odsapnął w swoim fotelu. Jutro wyjeżdża w swoją pierwszą samotną podróż ku prawdziwej dorosłości. Trudny to będzie czas, zwłaszcza dla chłopaka takiego jak on. Nigdy nie był zbyt stabilny, ale obecność Matki i Ojca w jakiś sposób pozwalała mu czuć bezpieczeństwo. Wiedział, że przy pierwszym upadku, będzie kto miał go podnieść za kark i postawić na równym gruncie. Nie dbał zbytnio o okoliczności, z jakimi się stykał. Wychowany w pobożnej katolickiej rodzinie, miał świadomość tego… jak mu tam, Dobrego Boga czuwającego nad błądzącymi owieczkami, a w razie czego rodzice zawsze byli gotowi uwiązać go na hołobli posłuszeństwa i przemówić do rozumu.

 

Technikum minęło mu tak sobie. Bez większych problemów, ale też bez fajerwerków. Po drodze przytrafił się konkurs geograficzny, dzięki któremu, jako laureat nie miał zbytnich trudności z promocją do coraz to wyższych klas. A jako, że beztroska życia rzadko wyposażana jest w ambicje uczelniane, po maturze zdecydował się nie na Uniwersytet czy Akademię medyczną, które wtedy jeszcze wciąż stanowiły o intelektualnym prestiżu żaków, ale na politechnikę. Nie z pasji, bardziej z jakiejś logicznej woli kontynuacji profilu technicznego. Budownictwo? Może być budownictwo, co tam – kierunek jak każdy inny a co życie przyniesie to jeszcze czas pokaże. Nie ma co się napinać. Może wyjedzie się za granicę – brat stryjeczny wyjechał i nie ma zamiaru wracać. A może otworzy się coś własnego, sklep z częściami samochodowymi na przykład. Kto to wie – pięć lat to szmat czasu. A zresztą ostatni dzień wakacji to nie pora na planowanie życia. Pociąg wyjeżdża dopiero jutro i to o 17:00.

 

Zębami nadgryzł folię, w którą były owinięte jego ulubione parówki, złapał pilot i jedząc leniwie zaczął skakać po kanałach. Torba spakowana, wszystko gotowe. Pozostało tylko czekać. Jasne, że wyjeżdżał już wcześniej sam – na brak samodzielności nie narzekał. Nauczył się jej na wyprawach w Karkonosze ale też bijąc się w miejskim parku. Emocjonalnie nie był orłem. Nieliczne zawody miłosne celebrował z kolegami prytą wypitą naprędce na ławce, po czym następnego dnia okazywało się, że kac robił na nim daleko wydatniejsze wrażenie a głowa bolała bardziej niż złamane serce. Nieścisłości na poziomie komunikacji w grupie rówieśniczej łatwo rozwiązywało się za pomocą pięści i to byłoby właściwie na tyle. Mimo bójek, wagarów, w gruncie rzeczy dobry to był chłopak, taki zwyczajny, szczery. W kościele z rodziną co niedziela, nigdy nikogo nie obraził, sąsiadkom z klatki się kłaniał, czasem zamienił nawet dwa zdania. Ot zwyczajny, młody.

 

Jednak jutro miało przynieść zupełnie nowy świat. Świat uczelni, sal wykładowych, świat nowych ludzi. Marcin nie bardzo był podekscytowany. Nowe miasto znał jak własną kieszeń bo to tylko 50 km od domu. Jeździł tam po garnitur na studniówkę i buty. Czasem do kina czy na wycieczkę szkolną do teatru. Żadna nowość. Bardziej interesował go świat uczelni, ale znów nie tak bardzo by marnotrawić ciepłe wrześniowe popołudnie na rozmyślanie o tym co już jutro miało się stać jego nowym życiem na pięć długich lat szkolenia akademickiego. Włożył trampki, chwycił jabłko i z solidnym postanowieniem odwiedzenia Radka - przyjaciela ze szkolnej ławy, wyszedł z domu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 110
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

... Włożył trampki, chwycił jabłko i z solidnym postanowieniem odwiedzenia Radka - przyjaciela ze szkolnej ławy, wyszedł z domu.

 

Cos czuje, ze bedzie ciag dalszy. Czekam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Radka nie było. Jego Matka powiedziała, że umówił się z Kaśką i razem wyszli gdzieś przed godziną. Nie wie, o której wróci. Trudno. Popołudnie jest naprawdę ładne, warto połazić po mieście, które już od jutra być może przestanie być jego miastem. Kto wie. Może nowy świat i życie wchłoną go na tyle, że od jutra, jak większość jego starszych kolegów będzie mówił: u nas w Białymstoku.

 

Snuł się bez celu jakiś kwadrans powoli pustoszejącymi ulicami rodzinnej mieściny. Dochodziła osiemnasta a On nie bardzo wiedział co zrobić z wieczorem. Mijał właśnie otwartą bramę prowadzącą na kościelne podwórze. Ksiądz pewnie szykował się do mszy wieczornej. Kilka babć mościło się w przednich ławach świątyni. Z braku lepszego pomysłu, wszedł zmówić pacierz. Nie zamierzał zostawać w kościele dłużej. Lubił rodzinny niedzielny rytuał wspólnych liturgii, ba, bez nich czuł, że niedziela jest jakaś taka skaleczona ale żeby sam z siebie miał biegać na nabożeństwa? W wieku 20 niespełna lat? Na to zawsze znajdzie się czas – Bóg zaczeka, jest miłosierny, jest wybaczający. Przecież to powtarzał ksiądz na katechezach a Ojciec w domu.

 

Wszedł dziarsko do dobrze znanego sobie wnętrza przyklękając na progu i kreśląc dłonią zmoczoną w świętej wodzie, znak krzyża. Usiadł z tyłu. Zawsze siadał w tylnych ławkach. Nie był chłopakiem pchającym się na afisz, nie przepadał za ściskiem. Wolał spokój kościelnego przedsionka niż zaduch spod ołtarza. Rozejrzał się po dobrze sobie znanym wnętrzu i po raz kolejny nawiedziło go to samo pytanie: czy Ty Panie Boże potrzebujesz tych marmurów i tych drogich drewien i tych witraży? Być może to wynik jakiejś książki z dzieciństwa ale zawsze Bóg wydawał mu się Bogiem biednych.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dandi - lubisz zaskakiwać ... i prawie zawsze Ci wychodzi, (tutaj Ci wyszło) ..... i to jest sztuka ...

 

... tak jak sztuką jest napisanie czegoś, czego się chce więcej i więcej ...

 

...nie ma dla mnie żadnego znaczenia czy skończyłeś filologię czy masz taki dar .... pisać to Ty umiesz.

 

... ten wątek ma swój jasno określony cel, prawda ?

 

... oczywiście, że prawda ... więc czekam na finał :wink: :lol:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dwie siostry zakonne krzątały się przy ołtarzu, ksiądz w ornacie się modlił cicho przed mszą. Marcin raz jeszcze omiótł spojrzeniem kościół, przyklęknął i wyszedł w lekki chłód wrześniowego wieczoru. Kiedy wychodził z kościelnego podwórza, usłyszał księdza rozpoczynającego nabożeństwo. „W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego” – starczy głos poniósł się echem po okolicy, choć nie wzmacniał go sprzęt elektroniczny. Marcin odruchowo się przeżegnał i nagle poczuł wstyd. Wstyd, że wychodził kiedy za chwilę chleb i wino miało się przemienić w ciało i krew za sprawą cudu eucharystii.

 

W kościele nie było nikogo w jego wieku, nie czuł się zawstydzony bo inni tak a On nie, czuł wstyd bo chyba powinien a jednak go tam nie było. Przyspieszył kroku jakby to miało go oddalić od niewygodnej myśli i ruszył w stronę domu. Nie wiedział czemu uczucie przed chwilą doznane tak bardzo go poruszyło, wręcz zdenerwowało. To pewnie przez jutrzejszy wyjazd, usprawiedliwiał się w duchu. Jestem zdenerwowany – to normalne i oczywiste. Wszystko się zmieni. Nowe przyjaźnie, nowe miejsca, nowa wiedza, choć ta akurat nie była kryterium najbardziej przez Marcina poważanym. Uśmiechnął się na myśl o czekającym go fajniejszym życiu. Już nikt nie będzie go pytał dokąd idzie, kiedy wróci, czy coś jadł i co to było. Nikt nie będzie patrzył krzywo na sportowe buty zakładane w niedzielę, na bluzę zamiast koszuli. Przechodził właśnie przez miejski park, który był niemym świadkiem tylu momentów z jego życia, rzucił okiem na pomnik Piłsudskiego. Chyba każdy mieszkaniec jego miasta miał zdjęcie z marszałkiem – młodzież uwielbiała włazić na cokół i w bardziej lub mniej obsceniczny sposób pozować do fotografii.

 

- Dobry wieczór.

- Dobry wieczór – odpowiedział Marcin szukając wzrokiem tego, kto wypowiedział przywitanie. Na parkowej ławce w mroku zapadającego już na dobre wieczoru siedział człowiek; z tej odległości trudno było rozpoznać kim był. Marcin podszedł kilka kroków. Mężczyzna miał około 45 lat. Był wysoki i sprawiał wrażenie silnego, wręcz atletycznego. Ubrany był nietypowo jak na tę porę roku. Mimo, że wieczorom końca września daleko było do wakacyjnych ciepłych nocy, nie było znów aż tak zimno by zakładać prochowiec i filcowy kapelusz.

 

- Wieczory robią się coraz zimniejsze. – powiedział bez zbytniego zaangażowania nieznajomy. Ton jego głosu nie był tonem kogoś, kto za wszelką cenę próbuje zagaić rozmowę. Był raczej obojętny, może nawet nieco lekceważący. Marcin nie miał zamiaru zawierać przypadkowych znajomości ze starszymi facetami mającymi w zwyczaju spędzać wieczory na ławkach w parku. Płaszcz zresztą kojarzył mu się albo ze zboczeńcami rozchylającymi takie płaszcze w krzakach, albo z KGB. Ani jednego ani drugiego nie spotkał nigdy w życiu. Jego wiedza to raczej wynik czytanych gazet i jakiejś tam edukacji historycznej.

 

- Czy my się znamy? – zapytał wrogo.

- Nie pamiętasz mnie. - bez zbytniego zdziwienia nieznajomy bardziej stwierdził niż zapytał wciąż tym samym znudzonym tonem, który zaczynał działać Marcinowi na nerwy. W końcu to nie on zaczepił. Został zaczepiony przez kogoś, czyj ton głosu zdradza prawie niechęć a już na pewno brak sympatii. Nieznajomy brzmiał jakby wykonywał nie do końca pasujące mu zadanie.

 

- Nie, nie pamiętam!

- Wieczory robią się coraz zimniejsze a liście z roku na rok coraz wcześniej zaczynają spadać z drzew. Nie łatwo cieszyć się jesienią kiedy ta wciąż przypomina nam o przemijaniu wybarwiając się na czerwono i złoto z każdym rokiem coraz bardziej niecierpliwie.

 

Marcin wywrócił oczami. A więc jeszcze jeden fou de ville. Kiedyś usłyszał to określenie i bardzo mu się spodobało zwłaszcza, że po polsku nie było fajnego odpowiednika. Fou de ville to ikona każdego małego miasteczka. Gadający do siebie, zazwyczaj niedorozwinięty facet lub kobieta, szwędający się po cmentarzach, siedzący w kościele przy większych ceremoniach, karmiący się ślubami, pogrzebami, bez rodziny, przyjaciół. Nie miał siły dzień przed wyjazdem zagłębiać się w konwersację o liściach z kompletnie obcym mu facetem, który był pewnie uposledzony a w dodatku traktował go lekko z góry.

 

- Przepraszam, spieszę się. – rzucił przez ramię odchodząc i nawet nie będąc pewnym czy tamten usłyszał.

- Oczywiście Marcinie. Przed Tobą długa podróż. Nie będę Cię zatrzymywał.

 

Marcin stanął jak wryty. Marcinie? Długa podróż? Był pewien, że widział faceta po raz pierwszy. Nie mogło być mowy, że nieznajomy znał jego imię. Mało, wiedział, że jutro wyjeżdża… powoli się odwrócił. W cieniu parkowej alejki zobaczył tylko plecy oddalającego się mężczyzny w jasnym prochowcu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ej, zamknąć się! :evil: :evil: :evil:

 

Świętuję w styczniu więc co u Marcina dowiecie się już wkrótce ze wzgldu na mnóstwo wolnego czasu chyba, że się nachlam 8)

 

Gwoździk a Ty dziadu jeden nie możesz domniemywać i w ogole nikt. To moja bajka. Proszę potwierać gęby i sluchać z wypiekami jak opowiadam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...