Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

sąsiedzi - instrukcja obsługi


Recommended Posts

Słuchajcie, całe życie mieszkałam w bloku, teraz się pobudowałam i sąsiedztwo to dla mnie jakiś dziwny klimat. Na ulicy mieszkają raczej ludzie w wieku moich rodziców (plus chłopaki w moim wieku z naprzeciwka, którzy wciąż mieszkają z tymi rodzicami...), znają się całe życie i tworzą taką hermę (a ja się wbiłam na działeczkę, która wciśnięta pomiędzy nich i zapomniana już była, bo milion rur szło pod ziemią i przez dziesięciolecia nikt nawet nie zaczynał walki z urzędami). Herma polega na tym, że wszyscy wszystko o sobie wiedzą, jak jeden sprząta ulicę to drugi i trzeci też od razu wychodzi, żeby gorszym nie być, jak tylko coś się 'dzieje' ( w sensie odwiedziny znajomych, grill, malowanie płotu, etc) to kurna cała ulica wie, jak ciotka z drugiego końca Polski chora to każdy dopytuje o zdrowie, jak chrzciny to cała ulica pije. Dla mnie to jest...hmmm... - czy oni naprawdę nie mają swojego życia? Mnie to totalnie nie interesuje kto co jak i gdzie i wkurza mnie, że:

a) jak tylko wracam do domu, albo przyjeżdżają do mnie goście, albo robotnicy, albo kurier, albo po prostu odśnieżam to firanki w domu na przeciwko aż chodzą!! jak dla mnie żenada kompletna.

b) ta moja budowa jest po prostu jakimś wydarzeniem stulecia i każdy 'tubylec' wydaje się mieć prawo do przychodzenia, oglądania, cmokania, komentowania, no krew mnie zalewa!!

c) płot będę mieć wysoki, a jakże, co totalnie kłóci się ze standardowym w najbliższym sąsiedztwie metr dwadzieścia i najlepiej ażur i już jest skandal

d) jak wychodzę z domu to do głowy mi nie przychodzi, żeby się rozglądać na prawo i lewo w poszukiwaniu cienia sąsiada co żeby kłaniać się w pas. Jak kogoś widzę to oczywiście zawsze się kłaniam i to pierwsza (bo nowa jestem ;) ), ale bez przesady, no i np. dzisiaj sąsiad (chłopiec w moim wieku!!) jakieś przytyki mi robił, żem 'ślepa i głucha'

e) czy wspominałam o gadkach typu: sąsiadeczko, kiedy na ślub zaprosi? sąsiadeczko kiedy na wchodziny zaprosi? [sic!!!]

f) generalnie zaczynam się czuć wyalienowana i może mi się wydaje, ale mam wrażenie, że sąsiedzi zaczynają patrzeć na mnie spode łba, chociaż nic im złego nie robię, wręcz przeciwnie - podczas całej budowy dbałam, żeby wokół terenu było czysto, nie robię głośnych imprez, niczego od nich nie chcę, kłaniam się wszystkim jak najęta czy kojarzę czy nie i staram się ze wszystkich sił nie odpowiadać na zaczepki w stylu 'sąsiadeczka sama płot maluje? a gdzie chłop do pomocy?'

 

Jedynym moim przewinieniem jest to, że się 'nie integruję', nie wchodzę w te ich układy i ploteczki i co najgorsze nie dopuszczam ich do mojego domu i życia prywatnego. No i nie zawsze każdemu się pokłonię. I tak ma być. ALE wiem też, że ogromną zaletą takiego sąsiedztwa jest monitoring 24h na dobę i wolę już żeby się interesowali niż na złość mieli w tyle. I co najważniejsze: uważam, że z sąsiadem żyć trzeba dobrze, poprawnie, no wiecie o co chodzi.

 

No i teraz pytanie do Was: jak Wy to robicie? Jak nie rezygnować z płotu, prywatności, nie wchodzić w durne gadki...a żyć z nimi dobrze i żeby nie traktowali mnie jak ufo? Czy naprawdę za każdym razem jak wychodzę z domu mam się kurna ze wszystkimi witać, po 5 razy dziennie, choćby sąsiedzi byli 50m ode mnie (bo tego najwyraźniej oczekują)? Jakie relacje WY macie ze swoimi sąsiadami?

 

Mi się po prostu wydaje, że znajomość imion i wymiana grzecznościowych bla bla bla o pogodzie z ludźmi, z którymi nic mnie nigdy nie połączy oprócz adresu to poprawna relacja. I naprawdę TOTALNIE mnie nie obchodzi czy oni teraz pielą ogródek, opalają się, jadą do kościoła, jakiego są wyznania, o której chodzą spać i czy odśnieżyli dzisiaj chodnik przed swoją posesją.... nie że stosuję jakąś manifestacyjną zlewkę, nie - mnie to po prostu ni ziębi, ni grzeje.

 

Dodam, że mieszkam niemal w śródmieściu dużego miasta, a nie na wiosce z 15 domami :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Olej to. Ja też całe życie w bloku, a teraz dom,a wkoło jeszcze gorsze poj...y. Byłem miły, dupa blada - oni swoje. Teraz leje na niektórych sikiem prostym, mówie "dzieńdobry", a w duchu (ch... Ci w d...) Są tacy co srają się o 4 kostki brukowe, bo to jego i że prąd to jakiś rarytas i oni sie nie zgadzają, żeby mi prąd podłączyli - wogóle żenua. Myślałem, że po odblokowaniu się odetchnę, tymczasem powinno się paru odstrzelić i byłoby miło. W każdym rewirze znajdzie się coś do bani. Głowa do góry. Może Ci Twoi się żonami wymieniają ? Ja też lubię prywatność. Jak im dasz dojść do siebie to poległaś.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mi się po prostu wydaje, że znajomość imion i wymiana grzecznościowych bla bla bla o pogodzie z ludźmi, z którymi nic mnie nigdy nie połączy oprócz adresu to poprawna relacja. I naprawdę TOTALNIE mnie nie obchodzi czy oni teraz pielą ogródek, opalają się, jadą do kościoła, jakiego są wyznania, o której chodzą spać i czy odśnieżyli dzisiaj chodnik przed swoją posesją.... nie że stosuję jakąś manifestacyjną zlewkę, nie - mnie to po prostu ni ziębi, ni grzeje.

cha cha cha ...pożyjemy ...zobaczymy za lat ...kilkadziesiąt :wiggle: na starość stajemy sie bardziej wredni i wścibscy ...nie ma bata :bash:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Powiem krótko , bo sam muszę to robić. Ty nie musisz się kłaniać z odległości 50 m ale 200 już krzyczeć. Uwierz mi to starczy a do płotu itp. to się przyzwyczają(a tak swoją droga to taki wysoki plot może ograniczać widoczność twoim sąsiada i mogą nie zauważyć włamania). Ja mam ochronę 24h i to najlepszą z najlepszych a wiem czym skutkuje olewanie sąsiadów i nie kłanianie się im w pas.Jest na naszej ulicy taki jeden gbur to się nie odzywa do nikogo. Okradli go w przeciągu 5 lat 8 razy na oczach całej ulicy i nikt nie powiadomił policji ( mn9e akurat nie było) bo po co cham jest cham.Wiem szokujące ale taka prawda. Więc szanuj sąsiada swego bo możesz mieć gorszego.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Aga.

To fakt,że jest to irytujące.

Moja córka nawet chce pisać pracę licencjacką nt.prywatność na wsi a w mieście.

Jest potężna różnica w zwyczajach.

Też przez to przeszłam i myślałam tak jak Ty.

Wchodzili mi miejscowi na budowę zagadywali majstrów,włazili wszędzie,pytali czy mogą wejść do środka domu i pooglądać bo u nich to nie ma salonów tylko każdy do kuchni gości prosi.Byłam wściekła.Tak jak Ty myślałam jak to urwać.

Ale teraz już myślę inaczej:

otóż to ja byłam tu nowa,"wtłoczyłam" się w ich ułożony świat.

Zaczęłam zmieniać ich rzeczywistość.

Oni przychodzili,sprawdzali co i jak to robię- pouczali.

Jednak przyjęli mnie jak swoją .Zaakceptowali.

Przyzwyczaiłam się już do tego,że jest im przykro,kiedy mijając ich nie przystanę nie zagadam co tam u nich.Więc zawsze zagadam.

Zapraszają mnie na komunię swoich dzieciaczków( nie wszyscy-oczywiście)

zaprzyjaźniłam się ze swoim majstrem i w imieniny Jana bawimy się do nocy,tańczymy na zroszonej trawie przy zamówionym kejbordziśćie(nie wiem jak się to pisze :)

Kiedy samochód z węglem ugrzązł w błocie ani się nie obejrzałam a sąsiad już traktorem przyjechał wyciągać, a że mu się nie udało zadzwonił po strażaków i wyciągarką go dźwignęli.Kasy żadnej nie chcieli!

Tu na wsi wszyscy są ze sobą spokrewnieni, traktują się jak rodzinę.

Pooglądają Cię, ale potem to nie będzie tak męczące.

Muszą Cię poznać, dowiedzieć się"czyjaś Ty", a skąd pochodzisz, ile masz rodzeństwa itp.

Od Ciebie zależy jak postąpisz.

Ale zapewniam, to jak w rodzinie-jedni obgadają inni wyśmieją ale w potrzebie pomogą, dopilnują dobytku, świeżą jarzynkę z dobrego serca na płot Ci powieszą.

A i bez pukania do domu wejdą...

Jak w rodzinie.

Można się przyzwyczaić.

To my wtargnęliśmy w ich wieś.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A autorka tematu pisze o mieście :)

I powiem, że nietypowe to miasto. Musi być ulica zasiedziała bardzo i zżyta.

Ja mieszkam w typowej willowej dzielnicy, gdzie stare się z nowym miesza. I jest właśnie tak, jakbyś chciała. Staży żyją ze sobą, nowi mówią dzień dobry albo i nie. Ja mogłam wybrać - nowa jestem ale moja ciotka tam mieszkała i ja znam okolicę od dziecka. Wybrałam opcję "starzy". Bo czasem trzeba do ludzi. Niewiele kosztuje, ot trochę plotek, wyjść i pomalować bramę jak inni malują (można pogadać;) ) wspólne odśnieżanie, nie wiele potrzeba, a jest poczucie wspólnoty. Z wiekiem coraz bardziej się to ceni ...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czy to miasto czy to wieś, to są takie miejsca gdzie tworzą się dość mocne "więzi społeczne" o ile to można tak nazwać. Tak ja na wsiach gdzie wydaje się, to być normalne, że wszyscy o wszystkich, wszystko wiedzą to w miastach, też są dzielnice, ulice czy tego typu osiedla. Mnie wydawało sie że gdy w danym miejscu przybywa ludzi osiągających wiek emerytalny, a co za tym idzie, z braku zajęcia muszą czymś wypełnić wolny czas, to coraz częściej interesują się tym, co robią sąsiedzi. Ja mieszkam na takiej małej wiosce ok 1700 mieszkańców. Ale gdy trafiłem do pracy w zakładzie w Kwidzynie, to miasto ok 40 tyś. mieszkańców to zmieniłem zdanie. Są tu dwa potężne zakłady: IP - zakłady celulozowo-papiernicze i Jabil - zakład zajmujący się produkcją elektroniki (dawny Philips) i kilkanaście mniejszych zakładów kooperujących z tymi firmami. I co się okazało w tych zakładach wszyscy o wszystkich, wszystko wiedzą. A jest tak dlatego że w jednym pracuje mąż a w drugim żona, w trzecim dzieci, w czwartym szwagier, w innym kuzyn a w pozostałych reszta pociotków. I wszyscy na wspólnym rodzinnym grilu w niedziele wymieniają informacje, typu a ten to ma romans, a ten kupił auto, a ta ma dziecko z tym itd. Mało tego wszyscy korzystają z tych samych miejsc na zakupy i na wypoczynek i tak wymieniają miedzy sobą informacje. Efekt jest taki że gdy wyjeżdżam nad Zatokę np. do Stegny to zanim dojdę do miejsca gdzie rozłożę koc, to kilkadziesiąt razy mówię dzień dobry i czuje sie jak na swojej wiosce, bo wszyscy mnie obserwują. A gdy wracam do pracy to juz wszyscy wiedza gdzie byłem, co robiłem, jakie kąpielówki miałem i czy schudła czy przytyła moja żona.

No cóż trzeba z tym rzyć, lub kupić bezludną wyspę na Pacyfiku :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

f) generalnie zaczynam się czuć wyalienowana i może mi się wydaje, ale mam wrażenie, że sąsiedzi zaczynają patrzeć na mnie spode łba

Nie chcesz się integrować, to co się dziwisz? Zdecyduj się w te albo wewte. ;)

 

 

No i teraz pytanie do Was: jak Wy to robicie? Jak nie rezygnować z płotu, prywatności, nie wchodzić w durne gadki...a żyć z nimi dobrze i żeby nie traktowali mnie jak ufo?

Do końca to nie wiem. My na naszym osiedlu wszyscy nowi, ale. Poza jednym sąsiadem płoty wszyscy mają normalne, a tamten to jakiś kosmita. Nawet na podwórko nie wpuszcza, nawet nie wyjdzie zapytać 'o co cho. Jak się dwoni do niego to tylko firanka się poruszy i tyle. Mam po obu stronach fajnych sąsiadów. Jak jesteśmy na ogrodzie i się widzimy to zawsze słówko czy dwa wymienimy, a to o pogodzie a to o roślinkach. Normalnie, bez plotek itp. W opisywanych przez Ciebie zawiłościach kontaktów międzysąsiedzkich lepszy jest mój tata. Przyjeżdża czasem do nas pomóc mojemu małżowi i więcej o moich sąsiadach wie niż ja. Czasem mi ręce opadają, jak mi kolejne rewelacje opowiada :p

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A autorka tematu pisze o mieście :)

I powiem, że nietypowe to miasto. Musi być ulica zasiedziała bardzo i zżyta.

Ja mieszkam w typowej willowej dzielnicy, gdzie stare się z nowym miesza. I jest właśnie tak, jakbyś chciała. Staży żyją ze sobą, nowi mówią dzień dobry albo i nie. Ja mogłam wybrać - nowa jestem ale moja ciotka tam mieszkała i ja znam okolicę od dziecka. Wybrałam opcję "starzy". Bo czasem trzeba do ludzi. Niewiele kosztuje, ot trochę plotek, wyjść i pomalować bramę jak inni malują (można pogadać;) ) wspólne odśnieżanie, nie wiele potrzeba, a jest poczucie wspólnoty. Z wiekiem coraz bardziej się to ceni ...

 

Ja mieszkam w takiej zasiedziałej zżytej dzielnicy - dawna, przedwojenna dzielnica willow - dawniej były wielkie ogrody. Teraz w tych duzych ogrodach dzieci/wnuki pobudowały swoje nowe domy. I ja jestem takim własnie autochtonem . Wszyscy się znamy bo znamy, bo mieszkamy tam od zawsze, znamy swoich rodziców, dziadków - nawet nieszczególnie plotkuje się o sasiadach, ale po 35 latach wspólnego zamieszkiwania, spotkań, po prostu się wie. Wiemy, kiedy ktos wyjeżdża na urlop, bo z reguły sam się chwali i wtedy spogladamy na jego chatkę. Jak jakieś ludki skakali przez płot do ogrodu sąsiada, dzwoniliśmy do niego, żeby się dowiedzieć czy może byli "proszeni". Nie byli, więc z sasiadem zrobiliśmy małą interwencję i pogoniliśmy nieproszone towarzystwo. Basenu w ogrodzie nikt nie ma osobnego tylko dla swojego dziecka, ale jakoś tak maluchy bawia się razem w jednym z ogrodów (tam gdzie największy). Robimy wspólne grille, dziki, razem obchodzimy "pępkowe", razem ogladamy na dworze finały Mistrzostw Świata. Niem ma obowiązku uczestnictwa w takim sąsiedzkim życiu, nikt nikogo na siłę nie ciagnie, ale mieszkamy na tyle blisko siebie, że trudno udawać, że nikogo nie ma wokół nas. Przez 4 lata mieliśmy nowego sąsiada - takiego outsidera.Spotkalismy się raz na jakiejś kawie, ale jakoś wzajemnie się nie polubilismy. Wyprowadził się 2 lata temu. Mamy nowego sąsiada - wprowadził się z bloków. Aż miło spotkać rano, bo zapyta jak znoszę ciążę w te upały, czy u nas w ogrodzie też tyle mrówek i nie udaje, ze mnie nie widzi, jak mu mignę na horyzoncie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trochę rozumiem autorke watku. ja wprawdzie nie zamieszkałam w otoczeniu autochtonów lecz w sąsiedztwie podobnych napływowych rodzin z miasta z małymi dziecmi, ale... No właśnie. Szukałam intymności, ciszy i luzu, a nie moge chyba na to liczyć. Niestety najblizsza sasiadka chce sie bratać; pożyczać bizuterie na imprezy, tudzież ciuchy, chętnie przyjmie ubrania, których się pozbywam, wpadłaby na imprezę, na którą nie została zaproszona, lub na obiad, ponieważ nie jadła jeszcze takiej zupy. Ma również potrzebę współnego spędzania wakacji, weekendów, sylwestra, świąt... zależy mi na dobrych, poprawnych kontaktach z sąsiadami, ale nie chcę mieszkać z nimi pod jednym dachem. Różnimy się mentalnie, mamy inne podejście do załatwiania nawet wspólnych spraw (np. płot) i chcę, aby pozostali tylko sąsiadami, a nie przyjaciółmi. Nie mam potrzeby jeździć z nimi na weekendy, gdyż mam ich dość na codzień. Zaczymnam być niemiła, ale nie przynosi to specjalnego skutku. Zaczynam czasem dusić sie we własnym ogródku obawiając się spotkania z sąsiadami. Jak dać do zrozumienia, że chce utrzymywać znajomość na poziomie sasiedztwa, a nie przyjaźni nie zrywając kontaktów widząc, że jestem im potrzebna a oni mi?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

osoby wścibskie i nietaktowne znajdziesz wszędzie.

Nie skutkuje nic, poza powiedzeniem wprost, czego oczekujesz. Czasem to też nie podziała. Póki będziesz grzeczna i dobrze wychowana, będziesz miała problem. Jak przestaniesz być grzeczna, to też będzie problem tylko innego rodzaju. Musisz wybrać, co wolisz. Ja bym stanowczo odstawiła od piersi, ale z drugiej strony ja umiem trzymać dystans i nikt by się ze mną tak nie spoufalił ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...