Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Budujemy DOM - dziennik budowy


Recommended Posts

WSTĘP czyli FALSTART

 

Nadszedł czas na założenie dziennika.

 

Czytałem wiele dzienników. Z wielu czerpałem i czerpię natchnienie. Postanowiłem więc i ja dać coś forumowiczom. Początek roku sprzyja tego typu zobowiązaniom.

 

Sprawy organizacyjne.

Chciałbym okiełznać nieco niepokorną formę dziennika i narzucić sobie, ku pożytkowi czytających, zbiór reguł.

 

Wpisy w dzienniku będą ukazywały się regularnie, co tydzień lub co dwa tygodnie, pewnie w niedzielę, wieczorem.

 

Ponieważ jeden obraz wart jest tysiąca słów, mam zamiar okraszać wpisy dużą liczbą zdjęć.

 

Dziennik nie będzie zawierał pytań „jakie kafelki wybrać do łazienki?”, ani informacji typu „byłem dziś w hurtowni i nie mieli śrub”. Będą konkrety, informacje praktyczne mogące przydać się czytelnikom. Więc „kupiłem takie i takie śruby, do tego i tego, a śruby są takie ponieważ to i to”.

 

Specjalnie nie interesuje mnie etap urządzania. Dla mnie DOM (jako budowla) to: fundamenty, ściany, dach, drzwi, okna, podłoga. I na tym się skupię.

 

Nie jestem człowiekiem wszystkowiedzącym, besserwisserem (dziękuję EZS za nowe [dla mnie] określenie starego [dla mnie] systemu zachowań). Uznaję że wielu na tym forum jest ode mnie mądrzejszych i lepiej znających się na sztuce budowlanej (wykonawców także to dotyczy).

 

Budowa jest prowadzona metodą gospodarczą.

 

Dziennik nie będzie zamykał się wyłącznie na sprawy wąsko rozumianej budowy domu.

 

Liczę, że pisanie dziennika pozwoli spojrzeć nam na nasze przedsięwzięcie „z boku”, a przez to pozwoli lepiej zapanować nad materią budowy domu. I liczę, że zaalarmujecie mnie, jeśli zauważycie błędy w naszej budowie.

 

Ten wpis ukazuje się w styczniu 2011. Działka jest (prawie) „goła”. Pierwsze prace ziemne przeprowadzimy na wiosnę. Wczesną jesienią chcemy się wprowadzić. Szaleństwo, ale ma szansę się ziścić.

 

Chciałbym zachować ciągłość wypowiedzi, dlatego proszę o umieszczanie komentarzy w stworzonym do tego wątku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

PIERWSZE KONKRETY czyli START PRAWDZIWY

 

Jak większość odwiedzających to forum, postanowiliśmy dokonać tego kroku i zamieszkać we własnym domu.

Mieszkamy i pracujemy w Poznaniu. Szukaliśmy działki pod Poznaniem.

 

Aglomeracja poznańska puchnie, pęcznieje. Kosztem swojego centrum. Ceny działek, mieszkań, domów w obrębie miasta są horrendalne. Wielu poznaniaków, poszukujących własnego lokum, wynosi się poza jego granice. Miasto „rozlewa się”. Doskonały opis tego mechanizmu możecie znaleźć tutaj.

Rozlewaniu się miasta towarzyszy wzrost natężenia ruchu na drogach aglomeracji, w szczególności prowadzących do jego centrum. W przeszłości zjeździłem rowerem, pierw sam, później z przyszłą żoną, całą bliższą i dalszą okolicę Poznania. Przejeżdżaliśmy w sezonie kilka tysięcy kilometrów. Najczęściej poruszaliśmy się terenami opustoszałymi, pustkowiem, podrzędnymi drogami gminnymi, gdzie ludzi i samochody spotykało się nie częściej jak co kwadrans. Teraz te drogi są tak zatłoczone, że trudno włączyć się do ruchu. Wszystkie. A przecież nie było to tak dawno. Wrażenie piorunujące.

 

W ostatnich wyborach lokalnych startowało ugrupowanie, które problem dostrzegało i serwowało recepty na uzdrowienie sytuacji (rozwiązania tyleż konieczne co mało popularne). Zyskało umiarkowane poparcie, ale choć zdobyło prawie dziesięć procent głosów, nie wprowadziło żadnego przedstawiciela do Rady Miasta. Taka ordynacja. Dotychczasowy układ we władzach miasta, panujący od dwunastu lat, nie zmienił się, więc problem prawdopodobnie będzie narastał.

 

Jak wielu nam podobnych, powiedzieliśmy „nie” hałaśliwemu i coraz mniej atrakcyjnemu metropolis, z pędzącymi wciąż bez celu i bez wytchnienia ludźmi i samochodami.

Z drugiej strony będąc typowymi "homo urbanus", nie jesteśmy w stanie wyrzec się komfortu i wygody zapewnianej przez miasto. Przynajmniej na razie, kiedy nasz świat w dużej mierze wypełnia dwójka małych dzieci.

Te dwie sprzeczności kształtowały naszą wizję lokalizacji ogniska domowego, nasze oczekiwania co do nowej „małej ojczyzny”.

 

Poszukiwaliśmy więc okolicy

- wyposażonej w infrastrukturę niezbędną do sprawnego funkcjonowania naszej rodziny, takiej jak przedszkole, szkoła, dobrze zaopatrzony sklep spożywczy, lekarz, okolicy z bliskim dostępem do komunikacji podmiejskiej,

- cichej, więc pozbawionej dróg o dużym natężeniu ruchu, torów kolejowych, przelatujących nisko samolotów*, okolicy pozbawionej uciążliwych zakładów,

- przyjaznej dzieciom – szukaliśmy działki znajdującej się na nowym osiedlu, z dużą liczbą dzieci w podobnym wieku ale jednocześnie działki przy drodze „ślepej”, bądź wychodzącej na drogę osiedlową o bardzo niskim natężeniu ruchu,

- ponieważ osiedla satelickie szybko rozrastają się, chcieliśmy by działka była na uboczu osiedla, by rychło nie okazało się, że mała i cicha uliczka znalazła się w centrum osiedla,

- z dobrym dojazdem do handlowego, kulturalnego i zawodowego centrum, jakim jest dla nas Poznań, bez codziennego, porannego i popołudniowego przesiadywania po pół godziny w aucie uwięzionym w korku.

 

*W Poznaniu, w obrębie administracyjnych granic miasta, usytuowane jest lotnisko wojskowe „Krzesiny”. Siłą rzeczy znaczna część aglomeracji objęta jest hałasem wywołanym rozgrzewającymi się, startującymi, lecącymi czy lądującymi myśliwcami „F-16”. Ludzie burzą się o to lotnisko strasznie, tym bardziej, że przed przylotem „F-16”, lotnisko to wiele lat działało na „ćwierć gwizdka”, gdyż bazowały na nim jedynie, nierobiące większego hałasu, szkolne „Iskry”.

Mnie, wychowanemu na osiedlu, nad którym przebiega korytarz lotniskowy, hałas wywołany przez samoloty wojskowe nie przeszkadza, ale żonie i dzieciakom już tak.

 

Ja szczególnie poważnie traktowałem kryterium przyjazności dla dzieci.

Przeraża mnie, jak widzę, że współczesne dzieciaki nie jeżdżą na rowerach, nie biegają całą paczką po osiedlu, nie mają w okolicy prawdziwych przyjaciół. Nie robią tych wszystkich rzeczy głupich i nierozsądnych ale bezpiecznych i razem z rówieśnikami. Nie spędzają czasu na przesiadywaniu na drzewie, grze we Wyścig Pokoju, zabawie w gonito, szukano, strzelano, strzelaniu z karbidu... Jak my swego czasu. Nie mają gdzie, nie mają z kim.

Kiedyś krążyła na ten temat żartobliwa prezentacja w Power Poincie. Też ją dostaliście?

Uważam, że to na nas, dorosłych, spoczywa obowiązek aranżowania sytuacji sprzyjających zdrowemu rozwojowi społecznemu dzieci.

Z drugiej strony współczesny świat wydaje się być dużo bardziej złowrogi, niż świat naszej młodości. Strach pozwolić wyjść dziecku samemu za płot. Czasem zastanawiam się czy, owa złowrogość czająca się w okolicy, to fakt obiektywny, czy... oznaka mojej starości?

 

Wracając.

Szukaliśmy działki, która spełni te wszystkie kryteria, a jednocześnie nie będzie droga.

 

Okolice z dobrym dojazdem do Poznania, nawet te bardziej oddalone od miasta, są drogie. Niestety.

Ale pod Poznaniem aktualnie buduje się, na Euro 2012, drogę ekspresową S5 do Gniezna (i dalej Bydgoszczy), która nieco na wyrost, nazywana jest Wschodnią Obwodnicą Poznania (co nieco o obwodnicy można przeczytać tutaj: http://www.skyscrapercity.com/showthread.php?t=928624)

Działki znajdujące się w pobliżu owej drogi, będą miały doskonałe połączenie z miastem, a wciąż są, jak na warunki poznańskie, tanie. Zastanawialiśmy się dlaczego miejscowi rolnicy nie zdyskontowali jeszcze nieuchronnego wzrostu atrakcyjności okolicy po wybudowaniu drogi?

Doszliśmy do dwóch wyjaśnień.

W okolicy brak jest większych kompleksów leśnych (na Google Earth, okolica to wielka bezleśna plama, jednak „na żywo”, na miejscu, nie razi brak lasów, ba – drzew jest całkiem sporo).

Okolica jest dostatnia w gaz, w związku z czym obecnie realizowane jest, mogące budzić obawy, uruchomienie kopalni gazu (gazu ukrytego w złożu typu tight, nie jak błędnie się pisze, łupkowym).

Moim zdaniem oba wyjaśnienia mało przekonujące, ale do niczego mądrzejszego nie doszliśmy.

Cóż.

W każdym razie rozważyliśmy wszystkie za i przeciw, i... staliśmy się posiadaczami działki w Siekierkach Wielkich pod Poznaniem.

Nie byliśmy w swych wyborach wyjątkowi, to popularne ostatnio miejsce wśród budujących dom.

Nasza działka jest w bardzo przyjemnym miejscu, na uboczu miejscowości.

 

Klimat okolicy.

 

http://i55.tinypic.com/2dngc2.jpg

 

http://i54.tinypic.com/zxocw9.jpg

 

http://i54.tinypic.com/2zz5kc0.jpg

 

http://i51.tinypic.com/bhder.jpg

 

http://i51.tinypic.com/2h564iw.jpg

 

Drugi wpis, a o budowaniu ani słowa.

Jak zauważyliście, dziennik jest nieśpiesznie pisany, raczej do „wolnego” czytania.

 

Jeśli macie ochotę przeczytać wpis zatytułowany „Działka”, zapraszam za tydzień. Pojawią się zdjęcia działki.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

DZIAŁKA

 

Działkę kupowaliśmy przedziwnie. Nieco wirtualnie. W zimie, kiedy na polu było pół metra śniegu. Pośrednik zawiózł mnie na miejsce. Prawie na miejsce. Zatrzymał się dwieście metrów od działki. Dalej można było dotrzeć już tylko pieszo, brnąc po kolana w śniegu. Pokazał pole, wyjął ksero mapki i wskazał: „(gdzieś) tu są te działki”. Ja omiotłem wzrokiem morze śniegu dookoła i... byłem już pewien, że to jest to miejsce. Na szczęście żonie również się spodobało.

Co ciekawe, była to druga działka, jaką przedstawił mi pośrednik, znaleziony zresztą przypadkiem. Wcześniej działki szukałem sam, ale szybko zauważyłem, że okolica „obstawiona” jest przez kilku pośredników. „Nasz” był pierwszy na liście, a może miał najprostszy numer telefonu? Nie pamiętam. Teraz mam znacznie większe doświadczenie i stosowne narzędzia, więc pewnie działkę znalazł bym bez pośrednika. Jednak koniec końców trafiliśmy dobrze.

Dokonaliśmy standardowego sprawdzenia działki i kupiliśmy ją. I już.

Tyle, że od pierwszej wizyty na zasypanym śniegiem polu, do wyjścia od notariusza, minęło pół roku.

 

Wszystkich czytających, a będących przed etapem załatwiania formalności uczulam na nieuchronność upływu czasu potrzebnego na dopełnienie wszystkich procedur formalnych związanych z kredytem, zakupem działki, przygotowaniem ziemi do budowy. Ja, choć wcześniej czytałem, że załatwianie czynności formalnych trwa niemiłosiernie długo, i tak nieprzyjemnie zdziwiłem się. Jak wiele urzędów i instytucji trzeba odwiedzić, jak wiele uzyskać dokumentów. Każda instytucja ma co najmniej miesiąc na wydanie dokumentu, często czas ten ulega wydłużeniu. Wszystko razem trwa wieki.

Pozwolenie na budowę uzyskaliśmy po roku od podjęcia decyzji o zakupie działki. Dopiero po roku. Mimo tego że zależało nam na czasie.

 

Po podpisaniu umowy przedwstępnej, pośrednik zwierzył mi się, że pierwszy raz zdarzyło mu się, że ktoś kupuje działkę nie widząc jej.

Nie wydaje mi się, aby było to duże ryzyko, bo co by to zmieniło i dlaczego miałbym oglądać ziemię, jaka znajduje się na działce? Wiedziałem, że jest to pole uprawne, płaskie, widziałem zdjęcia w google maps, także wykonane jesienią zdjęcie z oferty. Co miałoby mnie zaskoczyć pod śniegiem? Wał przeciwczołgowy? Na szczęście, nie było.

Zwracam na to uwagę, ponieważ z jednej strony łatwiej jest podjąć decyzję o zakupie widząc namacalnie przedmiot zakupu, z drugiej, taki mniej konwencjonalny zakup, może wiązać się z możliwością wynegocjowania korzystniejszej oferty. My specjalnie wysokiego upustu nie otrzymaliśmy, ale znając mój antytalent do targowania się, dobrze że przynajmniej sprzedający nie podwyższył nam ceny.

Choć pewnie, kupując działkę o szczególnych walorach krajobrazowych, lub w mniej „budującej się” okolicy, należałoby przyjrzeć się jej dokładniej.

 

Działka znajduje się przy bocznej, „ślepej”, uliczce osiedlowej, która łączy się z kolejną ulicą osiedlową. Dopiero z niej następuje wyjazd na asfaltową drogę gminną. Jest mniej więcej w piątej linii zabudowy od drogi gminnej. Taki układ niezmiernie nam odpowiada. Dzieci będą mogły spokojnie hasać przed domem, na ulicy, przy której docelowo znajdzie się osiem domów. Nasz jest przedostatni, więc zbyt wielkiego ruch się nie spodziewam. Hałasu wywołanego przez pędzące najbliższą asfaltówką samochody także*.

 

http://i51.tinypic.com/2qlg30m.jpg

 

*na marginesie; czy w Waszej okolicy także ludzie, hmm... „grzeją” drogami podmiejskimi ile fabryka dała, bez względu na to czy to teren zabudowany czy nie, mijając się na gazetę? U nas to norma. Jak ktoś jedzie mniej niż 90, to jest cienias i bałwan.

Mam na to, oczywiście wygodną dla siebie, teorię. Myślę, że to kwestia poczucia własnej wartości. Jest pod Poznaniem dużej urody miasteczko-park Puszczykowo. Piękne miejsce pełne starodrzewia. Mieszka tu wielu lekarzy, prawników, wielu ludzi dobrze sytuowanych, zadowolonych z życia. Oni nie muszą i nie chcą nikomu niczego udowadniać. Potrafią wyjechać odpowiednio wcześniej, nie muszą się śpieszyć. Tam gdzie jest czterdziestka, jeżdżą przepisowo czterdzieści. To wręcz uderzające, że w Puszczykowie źle widziane jest łamanie przepisów drogowych. Czuję się w tym miasteczku doskonale.

Co z tego, jeśli metr działki zaczyna się od 300 złotych, a działki nie mogą być mniejsze od 1000 metrów kwadratowych?

 

Nasza działka ma nieco ponad 700 metrów i jest to prostokąt szeroki na 21 metrów i długi na metrów 35. Taka wielkość w zupełności nam odpowiada, choć w obliczu bezkresnego pola z jakiego została wykrojona, wygląda jak liliput.

Jej szerokość wydawała się wystarczająca, jednak w późniejszym czasie, w obliczu projektu domu, jaki mamy, okazało się że mogłaby być metr, dwa szersza.

Front jest od północnego-zachodu.

 

Widok od frontu...

http://i52.tinypic.com/2hgyete.jpg

 

...i widok na front, ze środka działki

http://i51.tinypic.com/20i86xc.jpg

 

Okoliczna ziemia jest „ciężka”, gliniasta. Woda utrzymuje się tu długo, tworząc na polach skomplikowane układy stawów i oczek wodnych, połączone wartkimi ministrumykami (próbkę mieliście na zdjęciach z ostatniego wpisu). Woda wsiąka powoli. Budzi to moje obawy i może rodzić konsekwencje finansowe w trakcie budowy domu. Z drugiej strony ziemia nie powinna być przez to przesuszona i łatwiej będzie nam dbać o ogródek.

 

Za działką, poza polem, jest coś jeszcze (o tym co jeszcze znajduje się za działką, przeczytacie w następnym wpisie).

Mieć będziemy nieźle rozwiniętą infrastrukturę. W promieniu kilometra od działki znajdują się dwa przedszkola, szkoła podstawowa, gimnazjum, kilka sklepów, apteka, przystanek autobusowy, zabytkowy kościół. Kościół specjalnie do życia potrzebny mi nie jest. Do śmierci też. Choć kto wie, co na starość z człowieka wyjdzie? W każdym razie mają tam ponoć znakomitego organistę.

Będziemy mieli po 7 kilometrów do dwóch miasteczek – 30-tysięcznego Swarzędza i 9-tysięcznego Kostrzyna.

Trzy kilometry od działki przebiegać będzie droga ekspresowa S5, łączącą się z bezpłatnym odcinkiem Autostradowej Obwodnicy Poznania i dalej z Zachodnią Obwodnicą Poznania. Wjazd na S5 znajdzie się cztery kilometry od nas. Dojazd do pracy będziemy więc mieli doskonały, tyle że sporo kilometrów trzeba będzie codziennie pokonać.

Sama S5 będzie na tyle daleko, że nie będzie jej słychać. Wszystko to za dwa lata; obiecują że jeszcze przed Euro.

 

Pejzaż z osobówką, która będzie musiała robić za ciężarówkę, w tle

http://i51.tinypic.com/2ynfneo.jpg

 

Takie widoki będą nam dane po budowie

http://i54.tinypic.com/1zdy4x.jpg

 

Panorama wykonana ze środka działki

http://i56.tinypic.com/5pn2c6.jpg

 

Skoro zaspokoiłem potrzebę udowodnienia słuszności wyboru działki, związaną z „dysonansem pozakupowym”, zapraszam za tydzień na wpis ocierający się o sprawy bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju.

 

Ewentualne komentarze proszę zamieszczać w tym wątku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To „COŚ JESZCZE”

 

Podczas jednej z wizyt na, już wówczas, naszej działce - zmroziło nas. Pięćset metrów dalej, na polu, wyrosła znienacka (pomiędzy naszymi wizytami) pięćdziesięciometrowa wieża wiertnicza.

Wiedzieliśmy, że w okolicy będzie budowana kopalnia gazu, ale że tak blisko? I że takie to to wysokie?

Nie dość, że było wysokie, to jeszcze wydawało dźwięki. Wysoki świst, najbliższy kołującemu po pasie myśliwcowi. Znaczy się – wiercili. Cztery kilometry w głąb, po czym półtora kilometra w bok.

Rzecz sama w sobie fascynująca, gdyby nie rozgrywała się prawie za płotem.

 

Przy odpowiedniej ogniskowej, wieża wyglądała niepozornie...

http://i51.tinypic.com/123ppc9.jpg

 

...była jednak wysoka...

http://i55.tinypic.com/drbg5z.jpg

 

...i nie sposób było jej nie zauważać.

http://i51.tinypic.com/10mrb6a.jpg

(człowiek w tle znajduje się na naszej działce)

 

Oczywiście w takich przypadkach do głosu dochodzą emocje i rodzą się demony. Kilku sąsiadów z naszej ulicy zadeklarowało, że w obecnej sytuacji, mniej entuzjastycznie podchodzą do budowy, a wręcz myślą o sprzedaży swoich działek. Ja zacząłem przeczesywać sieć, w poszukiwaniu informacji na temat funkcjonowania takiej kopalni. Internet pełen jest, wątpliwej jakości merytorycznej stron z najdziwniejszymi teoriami. Szukając informacji o gazie łupkowym, trafiałem na wypociny prawie-dorosłych prawie-ekologów, straszących brakiem wody i zatruciem środowiska w pobliżu takiego odwiertu. Nawet stosowny film powstał. Wszystko równie głupie jak „prawdy” o „chemicznych smugach” na niebie, czy sieci obozów koncentracyjnych przygotowywanych na terenie USA. Tak, tak – „żyją” w sieci takie teorie. I mają się dobrze. Trochę to śmieszne, trochę straszne.

Owe, marnej jakości wywody na temat sposobu wydobycia gazu z łupków, poparte były logicznymi z pozoru, a nieprawdziwym w istocie argumentami.

Co ciekawe, jakby na zawołanie, kilka dni temu, także tutaj na forum pojawił się wątek traktujący o zagrożeniach związanych z gazem łupkowym.

 

Wszystko to przypomniało mi mechanizm opisywany w jednym z dawno czytanych felietonów Mike'a Johnstona. Johnston pisze o szeroko pojętej fotografii, a jego felietony publikowane były pod wspólnym tytułem „Fotograf niedzielny”, między innymi na portalu Fotopolis (wszystkich interesujących się fotografią, a nieodczuwających wstrętu przed prehistorycznymi czasami fotografii analogowej i chcących poszerzyć swoją wrażliwość fotograficzną, zachęcam do przeczytania jego felietonów).

 

W tym czasie, wpadł mi w ręce dokument nazwany „Raport o oddziaływaniu na środowisko dla przedsięwzięcia polegającego na budowie „Projekt Siekierki. Pilotażowe zagospodarowanie złoża gazu ziemnego Siekierki” polegającego na zaprojektowaniu i budowie Ośrodka Zbioru i Oczyszczania Gazu Siekierki wraz z gazociągami towarzyszącymi”.

Coś co tygryski lubią najbardziej. Jeśli są umysłami ścisłymi, jak ja. Wraz z załącznikami to dziewięćdziesiątsześć stron pełnych liczb, tabelek, map. Popartych badaniami i wiedzą.

Interesująca lektura, nawet dla osób niezaangażowanych w projekt.

www.kleszczewo.pl/kleszczewo/Image/File/EIA%20Report.pdf

 

Okazało się, że nie będzie to kopalnia gazu łupkowego, ale kopalnia gazu ze złoża typu „tight”, będącego czymś pośrednim pomiędzy łupkiem a konwencjonalnym złożem. Kopalnia składać się będzie z, będącego sercem kopalni, ośrodka zbioru i oczyszczania gazu (2km od naszej działki), trzech lub więcej odwiertów rozproszonych na kilku kilometrach kwadratowych (najbliższy, widoczny na zdjęciach, 500metrów od działki) oraz podziemnych gazociągów pomiędzy nimi.

Instalacje odwiertów pobierających gaz mają być w głównej mierze zlokalizowane pod a nie na ziemi (kto by się spodziewał?). Będą bezobsługowe. Część nadziemna będzie składać się z niewysokich instalacji.

Konkluzją raportu może być następujący fragment:

„Projekt zakłada hermetyczny proces obróbki technologicznej wydobywanego gazu ziemnego oraz jego przesyłu. Nie przewiduje się emisji do atmosfery zarówno gazu ziemnego, jak i innych substancji używanych w procesie technologicznym”.

 

Zagrożenia oczywiście są, ale główne zagrożenie przywoływane w sieci, przy okazji gazu z łupków, czyli produkcja olbrzymich ilości silnie toksycznych płynów, okazało się nieprawdziwe. Wody złożowej powstającej podczas oczyszczania wydobytego z ziemi gazu ma być 40m3/dobę. Tyle ścieków „produkuje” dziennie średniej wielkości blok. 40m3 to dwie cysterny na dobę.

 

Ciekawostka – płomyka nie będzie, ponieważ „koncepcja budowy OZiOG nie zakłada wyposażenia instalacji gazu zrzutowego w pochodnię do spalania gazu”.

 

Przed dwoma tygodniami jeden z etapów wykonania odwiertu zakończył się, ponieważ „nasza” wieża została zdemontowana. A już się z nią zżyliśmy. Teraz w jej miejsce powstają instalacje techniczne. Nie będą stanowić źródła jakiejkolwiek uciążliwości i, przede wszystkim, będą niewielkie.

 

Temat pobliskiej kopalni gazu zbadałem dość dokładnie. I nie zmieniamy planów budowlanych. Miejsce jest bezpieczne. Co więcej, paradoksalnie, okolica może być dzięki kopalni bezpieczniejsza. Pewnie pojawią się naciski na Policję, by „opiekowała się” tą okolicą.

 

Strona internetowa Aurelian Oil

http://www.aurelianoil.com/polski/nasza-działalność/obszar-kluczowy-1/poznan.aspx

 

Biuletyny informacyjne, a właściwie laurki, przygotowane przez inwestora, dla lokalnej społeczności.

http://www.kostrzyn.wlkp.pl/asp/pliki/download/biuletyn_glowny_zrodlo_energii.pdf

http://www.kostrzyn.wlkp.pl/asp/pliki/download/biuletyn_zrodlo_energii_siekierki.pdf

 

Następny wpis będzie dotyczył projektu domu, choć osoby oczekujące rzutu, widoku elewacji i wizualizacji domu, mogą się rozczarować.

Będą bowiem musiały poczekać do następnego po najbliższym wpisu.

Edytowane przez pawelpiwowarczyk
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

PROJEKT cz.1 czyli o dupie Maryni

 

Chciałbym poświęcić kilka słów na temat filozofii przyświecającej nam podczas wyboru domku. Napiszę jakie rozwiązania nasz domek mieć będzie, jakich mieć nie będzie i dlaczego tak a nie inaczej.

Jak podczas zamawiania pizzy – z oliwkami i anchois, bez pieczarek.

 

Ja całe życie mieszkałem w domu jednorodzinnym. Pierw „szeregowcu”, teraz wraz z żonką i maluchami w gierkowskiej kostce. To skrystalizowało nasze oczekiwania. Wiemy „jak się mieszka” w domku jednorodzinnym, wiemy, a nie wyobrażamy sobie, czego potrzebujemy w nowym.

 

Podchodzę do projektu „Domek za miastem” na zimno, z wyrachowaniem. Czasem wręcz mam wrażenie, że ze zbyt dużym. Dom ma być dla nas przyjemnym, solidnym, wygodnym, prostym, tanim w utrzymaniu siedliskiem. Kropka. Jak produkty BIC-a.

Nie ma świadczyć o naszym statusie, nie być projekcją młodzieńczych pragnień, środkiem na dowartościowanie się, uzewnętrznieniem ukrytych tęsknot.

Kolumienkom, poszerzeniom, balkonikom, lukarnom, wykuszom dziękujemy. Nie mamy na nie ani ochoty, ani pieniędzy. Nie mamy takich potrzeb.

Kiedyś, tu na forum, znalazłem link do ciekawego artykułu traktującego o projektach domów jednorodzinnych (nawiasem mówiąc, Kuryłowicz nie wywiązał się ze swojej obietnicy).

 

Jest nas czwórka. Dwoje małych dzieci i my. Jesteśmy domatorami lubiącymi żyć nieśpiesznie. Na uboczu. Ale jesteśmy też stuprocentowymi mieszczuchami, niewyobrażającymi sobie braku wygód miejskich. Drobno-miejskich. Drobnomieszczańskich. Nic wielkiego. Chcielibyśmy tak: mieć zimną wodę osobną, ciepłą osobno, szczelne rurki, kafelki, duperelki, kraniki, dywaniki. Klasyka.

Oto sytuacja zastana, determinująca wybór projektu domu.

 

Przejrzałem wiele projektów katalogowych. Pewnie każdy to przechodził. Etap tyleż czasochłonny i jałowy, co konieczny. Kolorowy oczopląs. Po zachłyśnięciu się projektami gotowymi naszła mnie brutalna refleksja. Każdy z podobających nam się projektów był tylko przybliżeniem naszych, moich* oczekiwań. Lepszym lub gorszym, ale tylko przybliżeniem. Projekty gotowe, ich wizualizacje, oddziałują na emocje, a to aspekty praktyczne decydują o jakości mieszkania. A nie występowanie szprosów w oknach.

*Piszę „moich”, ponieważ jestem w tej komfortowej sytuacji, kiedy to żona ufnie spogląda na męża i deklaruje, że zamieszka we wszystkim, co on wybuduje. Ale pod warunkiem, że ona będzie to „coś” urządzała. Pięknie, prawda? Nie wszystkie pomysły żonki mi się podobają, ale cóż – małżeństwo to ciągłe wyrzeczenia (wężykiem).

Ponieważ mamy znajomego posiadającego pracownię projektową, łatwo przyszło nam zdecydować się na projekt indywidualny. Wybraliśmy koncepcję i naszkicowaliśmy rzut domu, znajomy stworzył stosowny projekt.

Projekt jest do bólu prosty, elewacje surowe. Majster, który będzie nam go murował nie mógł się nadziwić. Tu nie ma ani lukarn, ani stropu, ani kominów, mało ścian - mówił.

 

Dokonaliśmy następujących wyborów.

Dom parterowy.

Nie mamy kłopotów z pokonywaniem schodów, przy naszym trybie życia, pewnie długo ich mieć nie będziemy, ale uważamy, że oddzielenie strefy, w której przebywają zazwyczaj dzieci, od strefy dziennej – strefy dorosłych, nie sprzyja integracji rodzinnej. Może to śmieszne, ale przyznam, że to jest główny powód dokonania takiego wyboru. Mamy doskonałe relacje z dziećmi, ale one dorastając będą usamodzielniały się, my wraz z wiekiem staniemy się pewnie zrzędliwi (ja już jestem na etapie: „ech, kiedyś to była muzyka, nie to co teraz”) – nie ma powodu, by na własne życzenie tworzyć bariery pomiędzy nami. Teraz żyjemy na jednym poziomie i jest doskonale.

Znacie te opowieści? O rodzinach, które żyły w czwórkę w kawalerce i były szczęśliwe? A później dorobiły się, przeniosły do dużych komfortowych domów, pełnych efektownych bajerków - zyskały bardzo wiele. Straciły tylko jedno. Szczęście.

 

Dom będzie wymurowany ze silikatów.

Silikat ma bezpieczny skład, dobrze tłumi dźwięki, doskonale akumuluje ciepło, jest bardzo wytrzymały, nie jest kruchy, nie ma problemów z mocowaniem ciężkich, wiszących szafek. Jest dokładnie wykonany, ma powtarzalne wymiary. Same zalety. Na izolacyjności cieplnej nam nie zależy. Tę realizuje ocieplenie. Ściana ma być oparciem, nie ociepleniem.

Dzięki prostej konstrukcji domu, w tym użyciu wiązarów deskowych, możemy zastosować ściany o grubości 18cm. Uważam, że zalet wąskie ściany mają co niemiara.

Każdego, kto ma możliwość zastosowania ścian nośnych o takiej grubości, namawiam do rozważenia takiej możliwości.

Działówki w środku będą miały 12cm grubości.

By wyeliminować mostek termiczny od fundamentów, zastosujemy pierwszą warstwę ściany z innego materiału. Na opis rozwiązania przyjdzie czas podczas sprawozdania z murowania ścian.

 

Ściana dwuwarstwowa.

Wybór był oczywisty. To najcieplejszy, najłatwiejszy i najtańszy rodzaj ścian murowanych. Ocieplenie rzecz jasna styropianem. Warto powtórzyć – ściany nie oddychają, powiem więcej – należy maksymalnie ograniczyć przenikanie powietrza przez przegrody. By nie psuć roboty wentylacji mechanicznej i rekuperatorowi.

 

Dach.

Dach dwuspadowy, konstrukcja oparta o prefabrykowane wiązary deskowe z pasem dolnym tworzącym strop parteru. Wybór, niejako, historyczny i związany ze sposobem kredytowania budowy. Jest to element budzący moje największe wątpliwości. Ma sporo zalet ale i wad.

Dach będzie kryty dachówką, najprawdopodobniej „dachówką dla biednych” - betonową, zwaną powszechnie, acz zdaje się błędnie, cementową.

Zdecydowaliśmy się na pełne deskowanie.

I, być może, jeszcze jedną modyfikację. Jeśli wykonujący poszycie, pan Tomek, potwierdzi sensowność rozwiązania. Szczegóły za kilka miesięcy, podczas wykonywania dachu.

 

Ocieplenie.

Wstępnie założyłem standardowy styropian o grubości 20cm, jednak coraz bardziej skłaniam się ku grubszej, 25-ciocentymetrowej warstwie ocieplenia. Co najmniej na bezokiennej elewacji wschodniej.

Stosowanie styropianów o zwiększonym oporze - o lambdzie w okolicach 0,32[W/(mK)], mając alternatywę w postaci grubszej warstwy standardowego styropianu, nie jest uzasadnione ekonomiczne.

Obliczenia dokonane w programie Audytor OZC wskazują, że zwiększając z 20 do 25 centymetrów grubość ocieplenia, i wydając na to 1000zł, oszczędzimy na ogrzewaniu niewiele. Raptem 50zł rocznie. Ale to przy dzisiejszych cenach nośników energii.

Uznaliśmy, że dodatkowy wydatek związany ze zwiększeniem grubości ocieplenia jest, w kontekście całej budowy, niezauważalny. A tak tanich nośników energii jak teraz, za naszego życia już nie będzie. Bo jest tanio. Nasze dzieci będą płaciły o rząd wielkości więcej za ogrzewanie.

Cena gazu pomiędzy rokiem 2000 a 2010 wzrosła dwukrotnie (Mały Rocznik Statystyczny Polski 2010, strona 213). To oznacza średni wzrost roczny na poziomie 7,3%. Za dziesięć lat z 50 złotych zrobi się 100, za lat piętnaście 150. 1000 złotych zwrotu nastąpi po 12 latach. Kolejny 1000zł oszczędności już po kolejnych siedmiu latach. Następne tysiące "wpadną" po czterech, później trzech... Jak w Eurobiznesie.

Chyba, że fizycy odnajdą swojego świętego Graala i odkryją tanią i bezpieczną technologię produkcji energii, choćby „zimną fuzję”.

 

Wentylacja.

Wentylacja będzie mechaniczna, z odzyskiem ciepła, czyli z rekuperatorem. Z wymiennikiem przeciwprądowym. Podoba mi się rekuperator Jan-Gaz WNW0350PBE1DC, ale za rekuperatorem naprawdę zaczniemy się rozglądać za pół roku. Teraz mamy inne priorytety.

Wentylacja mechaniczna oraz zastosowanie odpowiedniego rozwiązania wyprowadzenia spalin z kotła gazowego, zwalnia od konieczności posiadania kominów w domu. Bardzo mi to odpowiada. Brak kłopotliwych przejść przez połać dachu, brak mostków termicznych.

Z WM i rekuperatorem, zresztą podobnie jak z GWC, jest tak, że są to opłacalne inwestycje, pod warunkiem, że ich cena nie jest absurdalna, a więc że są instalowane własnym sumptem.

 

Okna.

Klasycznych okien nasz dom mieć nie będzie; zbyt wielu. Za to będzie pełen fiksów, czyli okien szklonych bezpośrednio w ramie. Taka możliwość powstała dzięki zastosowaniu wentylacji mechanicznej.

Fiksy są „cieplejsze”, szczelniejsze, zapewniają większą powierzchnię szyby, są tańsze.

Mają tylko jedną wadę. Nie otwierają się. Zastosowanie ich wymaga przełamania oporów wewnętrznych. Przyznaję, że z początku nawet nie myślałem o tym rozwiązaniu, ale z biegiem czasu przekonałem się do okien nieotwieranych. Żonka nie była zachwycona, ale słowo się rzekło – zamieszka w każdym potworku jaki stworzę.

Dzięki parterowej konstrukcji domu, dostęp do okien od zewnątrz będzie możliwy bez ekwilibrystycznych czy zagrażających życiu figur.

Okna będą skierowane „ku słońcu”. Powierzchnia szyb od stron słonecznych wyniesie 17,5m2, od stron zacienionych 6,5m2.

 

Rolety.

Zdecydowaliśmy się na rolety. Ja z obawy o zbytnią ekspozycję słoneczną latem, żona z tylko sobie znanych powodów. Była na tyle zdecydowana, że decyzja o roletach była tylko formalnością.

By zniwelować mostek cieplny, wybraliśmy rolety typu „integro”.

Liczę, że ze względu na sporą grubość ocieplenia, uda się uczynić skrzynię całkowicie niewidoczną.

By chronić się przed mostkiem, użyjemy węższych nadproży, tak by pomiędzy skrzynią a nadprożem zastosować 3 centymetry izolatora o dużym oporze. Ze względu na doskonałą wartość Lambda, najpewniej tego.

Na jednej ze stron znalazłem U samej rolety. Określono go na 2,41[W/m2K] (jest to U, nie R). Zgrubne szacunki wskazują, że U całego zestawu „okno-zamknięta roleta” zmaleje więc przeciętnie o 0,1[W/m2K].

 

Gruntowy wymiennik ciepła.

Pomimo tego, że mamy płytko wodę gruntową, zdecydowaliśmy się zastosować GWC. Z początku myślałem o rurowym w układzie Tichelmanna. Miałem całą koncepcję przemyślaną, aż w jednym z wątków przeczytałem o GWC ceramicznym (zwany także MAXowym), czyli płycie wykonanej z cegły kratówki zakopanej pod ziemią. Różnie o nim mówią, ale moim zdaniem pomysł rewelacyjny, a przynajmniej takim go chcę widzieć.

Będziemy więc mieli GWC ceramiczny. Będzie zakopany pod domem, a dokładniej, pod salonem. Nieco to ryzykowne, zważywszy, że straszą rozpadnięciem się tych bloczków na przestrzeni kilkudziesięciu lat i większość, jeśli decyduje się na taki, wykonuje go pod garażem. Kluczem do spokojnego snu będzie znalezienie naprawdę solidnych bloczków.

 

Kominek.

Kominka mieć nie będziemy.

Nie chcemy robić sobie ze salonu kotłowni. Nie chcemy zajmować się zakupem, łupaniem, przechowywaniem, przynoszeniem i czyszczeniem po drewnie. Czyścić codziennie szyby. Nastrajać się na pozory romantyczności. Tworzyć potężnego mostka cieplnego. Wydawać kilkunastu tysięcy na nieużywany gadżet.

Pewnie już wiecie dlaczego kominka mieć nie będziemy.

 

Pozostałe wybory i gadżety.

Będziemy mieli jedną łazienkę,

własnoręcznie rozprowadzone rury pod odkurzacz,

„darmowe” podgrzewanie chodnika,

wiatę zamiast garażu,

studnię z wodą użytkową,

być może ustępy podłączone pod wodę studzienną,

najpewniej szambo, choć będę starał się o POŚ bezdrenażową,

wciąż zastanawiam się nad sposobem odzysku ciepła ze ścieków.

 

Powyższa koncepcja stanowi pewien kompromis oczekiwań, potrzeb i możliwości.

Bardzo podobają mi się , i dużym sentymentem darzę, secesyjne wille międzywojenne. I taki dom marzy mi się. Może kiedyś powstanie kolejny dziennik, traktujący o budowie takiego domu?

 

To się rozpisałem. Następne wpisy nie będą tak rozwlekłe.

Wszystkich chcących przekonać się, jaki projekt powstał na bazie naszych założeń, zapraszam za tydzień.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

PROJEKT cz.2 czyli z dużej chmury mały deszcz

 

Założenia projektowe zweryfikowało życie, a właściwie otrzymana decyzja o warunkach zabudowy.

 

Teren na którym znajduje się nasza działka nie posiada planu zagospodarowania przestrzennego.

Działka powstała z podziału większej działki na drogę i 10 działek docelowych. Przed zakupem dysponowaliśmy decyzją o warunkach zabudowy na ów większy kawałek, na naszą działkę-matkę. Spodziewaliśmy się, że otrzymamy decyzję analogiczną do posiadanej. I tu niespodzianka. Niemiła. Jednym z etapów wydania decyzji o warunkach zabudowy jest zapoznanie wnioskującego z projektem warunków zabudowy. W otrzymanym przez nas projekcie pojawiły się dwa nowe ograniczenia.

Została określona maksymalna szerokość elewacji frontowej na 13,5m, nasz dom ma mieć tymczasem 13,66m (przy działce o szerokości 20,67m).

Ustalono maksymalny wskaźnik intensywności zabudowy jako 20% powierzchni działki, podczas gdy nasz dom zajmie niecałe 21% jej powierzchni.

Wystąpiliśmy o zmianę obu powyższych wskaźników. Urzędnik w gminie przychylił się do wniosku, tak że w otrzymanej decyzji maksymalną szerokość elewacji określono na 14m a wskaźnik zabudowy na 25% powierzchni działki.

Skończyło się dobrze, ale przyznam, ze nie spodziewałem się, że otrzymana decyzja będzie zawierała inne ustalenia, niż warunki zabudowy zawarte na posiadanej przez nas decyzji na „dużą” działkę.

 

Warunki zabudowy zakładają, między innymi, zastosowanie dachu o kącie nachylenia z przedziału 35-45 stopni. Początkowo chcieliśmy wystąpić o zmianę tego ograniczenia i zastosować dach o mniejszym kącie nachylenia, ostatecznie jednak zdecydowaliśmy się na dach 35-ciostopniowy.

Na tym etapie uległem emocjom i postanowiliśmy pozostawić sobie możliwość zagospodarowania poddasza. Dlatego jako konstrukcję dachu zastosujemy wiązary deskowe pozbawione, ograniczającej przestrzeń poddasza, kratownicy.

http://i55.tinypic.com/28kpvld.jpg

Są droższe od, i tak już nie tanich, klasycznych wiązarów deskowych o 10tys. złotych. 10 tysięcy za możliwość zagospodarowania w przyszłości poddasza to pewnie niewiele i w przyszłości będziemy wielokrotnie cieszyć się z podjętej decyzji, jednak na chwilę obecną, na etapie budowy domu, to suma niebagatelna, której brak – obawiam się - odczujemy pod koniec budowy.

Plany są takie, że w przyszłości na poddaszu znajdą się dwa pokoje, niewielka łazienka i graciarnia. A do tego czasu, albo na zawsze, jedynie graciarnia.

Mimo dwukondygacyjności naszej koncepcji, uważam że z powodzeniem możemy nazywać nasz projekt „parterówką”, ponieważ wszystkie potrzebne nam na co dzień pomieszczenia znajdą się na dole. Góra będzie tylko dodatkiem, dla gości lub na hobby.

 

Rzut parteru.

http://i55.tinypic.com/nzomj9.jpg

 

Wejście do domu znajduje się od północnego-zachodu, a drzwi balkonowe „wychodzą” (niespodziewanie) na południowy-wschód.

 

Sypialnie 1/6 oraz 1/7 opanują dzieciaki, 1/8 my. W naszej sypialni znajdzie się szafa wnękowa zabudowana na całej ścianie.

Pomiędzy salonem (1/9) a kuchnią (1/10), przy dwóch oknach, przewidujemy jadalnię. Czyli standard.

Schody na górę, kiedy już będą, biec będą wzdłuż jednej ze ścian salonu, na wprost wejścia do domu.

Kuchnia łączy się ze spiżarnią (1/11).

WC (1/3) jest większe od typowych, ponieważ planujemy zabudować je szafą wnękową na artykuły chemiczne a może wykorzystywać także jako suszarnię?

Pomieszczenie 1/ 4 to kotłownia, w której będzie musiało zmieścić się sporo rzeczy, także regały na różne drobiazgi, walające się obecnie w obszernej piwnicy.

Moje obawy budzi niewielka szerokość wiatrołapu (1/1), dlatego najprawdopodobniej ze spiżarni wykroimy, dostępną z wiatrołapu, wnękę na odzież, zabudowaną szafką.

W kotłowni oraz WC znajdą się, zabudowane płytą GK, szachty instalacyjne, którymi poprowadzimy wszelkie instalacje na poddasze oraz na dach.

 

Nie lubimy chodzić w salonie i korytarzu po kafelkach, dlatego płytki zastosujemy tylko w pomieszczeniach, w których jest to konieczne. We wiatrołapie, kotłowni, w.c., łazience, kuchni oraz spiżarni.

Miałem się nad takimi drobiazgami, jak wykończenie, nie rozwodzić, ale w tym wypadku jest to uzasadnione ponieważ determinuje sposób ogrzewania pomieszczeń. W tych pomieszczeniach (wszystkich poza spiżarnią) kafelkom będzie towarzyszyło ogrzewanie podłogowe. W salonie i sypialni 1/8 znajdą się grzejniki kanałowe, w pokojach dzieciaków oraz jadalni grzejniki tradycyjne.

 

Projekt przewiduje niewiele miejsca na różne graty. To istotna wada i już łapię się za głowę, gdzie my wszystkie te, przydatne okresowo, rzeczy poupychamy. Drobiazgi pewnie znajdą swe miejsce na poddaszu, ale co uczynić z rzeczami zbyt dużymi lub ciężkimi, by telepać się z nimi stromymi schodami na górę?

Z drugiej strony, brak rozległych miejsc pełniących rolę piwnicy zmusi nas do zachowania ściślejszej kontroli i zachowania rygoru w tym zakresie. Teraz różne rupiecie, to znaczy „przydatne rzeczy”, mamy (a szczególnie „mam”, bo to ja jestem typem „to przyda się”) poupychane w piwnicy i garażu, na łącznej powierzchni 50m2. Oczywiście przydaje się niewiele, a jeśli już jakaś rzecz byłaby potrzebna i tak ją kupuję, bo albo nie pamiętałem że mam takie skarby w piwnicy albo nie mogę dokopać się doń.

Ale dojrzałem do ukrócenia tego zbrodniczego (dla przestrzeni w piwnicy) procederu, a niewielkiej powierzchni kotłownia ma mi w tym pomóc.

 

Elewacje.

http://i55.tinypic.com/33ual1z.jpg

http://i54.tinypic.com/9viivs.jpg

http://i53.tinypic.com/23jjvw3.jpg

Czyli założenia były wielkie, a wyszła zwykła chałupka, jakich buduje się wiele.

 

Na początku naszej drogi do nowego domu, pewnie przed rokiem, bawiłem się we wizualizację domu, ale mi przeszło. Jest jednak wiele ciekawszych albo pożyteczniejszych zajęć, niż wielogodzinna zabawa nad trójwymiarową wizualizacją domu.

Na przykład wielogodzinna zabawa nad modelem domu w programie Audytor OZC.

 

Plan zagospodarowania działki. Tu ze zachowaniem klasycznego układu stron świata, czyli z północą u góry.

http://i51.tinypic.com/b9bqti.jpg

 

Plan to formalność dla Starostwa, nie przywiązujemy doń dużej wagi, choć pewnie tak właśnie to wszystko będzie wyglądało.

 

Za tydzień „droga przez otchłań czasu”, czyli formalności od zakupu działki do uzyskania pozwolenia.

Edytowane przez pawelpiwowarczyk
poprawiłem rysunki
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 months później...

PAPIEROLOGIKA

 

Dzisiejszy wpis adresowany jest raczej do osób stojących przed procesem załatwiania formalności. Dla reszty to nudy.

Pewnie w różnych częściach kraju formalności mogą się różnić, u nas (a budujemy się na terenie powiatu poznańskiego) wyglądało to jak poniżej.

 

Wiosną, kiedy staliśmy się - prawie - posiadaczami działki, to znaczy podpisaliśmy umowę przedwstępną, z zapałem rozpocząłem kompletowanie dokumentów, które pozwolić nam miały rozpocząć budowę na jesień.

W swojej naiwności wierzyłem jeszcze, że przygotowanie formalności przebiegnie na tyle sprawnie, że w zimę „wejdziemy” ze stanem zerowym, a może nawet surowym otwartym?

W rzeczywistości działka przezimowała (prawie) nie ruszona, a na pozwoleniu na budowę widnieje data 31.12.2010.

 

Na pierwszy ogień poszła uaktualniona mapa zasadnicza, podkład geodezyjny, czy jak to się jeszcze zwie? Mam na myśli mapę do celów projektowych, wykonaną w skali 1:500, obejmującą działkę i jej najbliższe otoczenie, sporządzaną przez geodetę i aktualną na dzień sporządzenia. Śpieszyło nam się, ponieważ potrzebowaliśmy ją do projektu, a ten do banku udzielającego nam kredytu.

Sposobem załatwienia mapy byłem zaskoczony. Zadzwoniłem do geodety, podałem numer działki i umówiłem się na odbiór za trzy tygodnie. Żadnego spotykania się, przedpłaty, umowy, itp.

Po trzech tygodniach byliśmy posiadaczami dwunastu egzemplarzy mapy zasadniczej naszej działki.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden szczegół. Przez działkę przebiegała linia elektryczna średniego napięcia. Dokładnie nad planowanym domem. Byliśmy umówieni ze sprzedawczynią, że usunie ją na swój koszt. I uczyniła to, ale kilka miesięcy później. A w momencie wykonania mapy zasadniczej linia przez działkę przebiegała więc została na niej ujęta. To zrodziło pewne komplikacje, o których później.

 

W starostwie powiatowym zamówiliśmy mapę nieaktualizowaną, w skali 1:1000. Tydzień oczekiwania i 56zł. Opłata za tę mapę wyliczana jest następująco: opłata za pierwszy egzemplarz mapy (zależna od formatu, u nas A3 i 43zł) plus dziesięć procent za każdy kolejny egzemplarz. Ja, za radą kobiety przyjmującej wniosek, pobrałem trzy egzemplarze. Z perspektyw czasu - warto pobrać więcej, co najmniej pięć sztuk.

 

Wypis i wyrys. Wypis z rejestru gruntów i wyrys z mapy ewidencyjnej w skali 1:5000. Wszystko mieści się na jednej stronie A4. Do zdobycia w starostwie powiatowym.

 

Opinia w sprawie możliwości dostarczenia wody od lokalnego dostawcy tejże.

Wodę w gminie zapewnia „Zakład Komunalny w Kostrzynie”. Z początku wydawało mi się dziwnym, że instytucja gminna nosi taką nazwę, ale z czasem przyzwyczaiłem się. Mógł samochód nazywać się „Warszawa”, może taka instytucja nazywać się Zakładem Komunalnym.

W każdym razie celem uzyskania zapewnienia dotyczącego możliwości przyłączenia do sieci wodociągowej, należało złożyć wniosek w tej instytucji, poczekać miesiąc na odpowiedź i zapłacić 30zł.

 

Wystąpiliśmy o promesę dostarczenia prądu do zakładu energetycznego, w naszym przypadku Enei (zapewnienie jest konieczne do decyzji o warunkach zabudowy oraz do projektu) oraz złożyliśmy wnioski o prąd budowlany oraz docelowy. W trakcie wynikła „śmieszna” sprawa. Przygotowałem jeden komplet dokumentów i chciałem złożyć wniosek o prąd docelowy. Na miejscu, w BOK-u, przekonano mnie, że warto złożyć również wniosek o prąd tymczasowy (złożenie wniosku nic nie kosztuje i do niczego nie zobowiązuje). A więc na miejscu wypełniłem stosowny dokument. Po tygodniu w skrzynce na listy znalazłem swoje (oba) wnioski oraz pismo z energetyki informujące, że wnioski są niekompletne. Wyszło na to, że złożyłem dwa wnioski ale jeden komplet dokumentów. Trza było uzupełnić i złożyć powtórnie – wyszło dziesięciodniowe opóźnienie.

Warto jak najszybciej podpisać umowę o wykonanie przyłącza docelowego. Energetyka ma kosmiczne terminy (u nas zdaje się łącznie 18 miesięcy), choć w rzeczywistości wszystko odbędzie się szybciej (podpisaliśmy w lutym, rozdzielnia ma ponoć stanąć przy granicy działki we wrześniu). To wiąże się z opłatami, ale (moim zdaniem) warto. Forumowicze strasznie burzą się na wysoką opłatę stałą, wynoszącą zdaje się około 50 złotych miesięcznie, ale to przecież, wobec kosztów budowy, tyle co nic.

 

Z energetyką wiązało się jeszcze uzgodnienie przeniesienia linii napowietrznej. Otóż, jak pisałem, nad działką przebiegała linia energetyczna. Linię przeniesiono, ale nasza mapka projektowa wykonana była wcześniej. Groziła nam konieczność powtórnego wykonania mapek. Za radą mojego kierownika budowy złożyliśmy w Enei wniosek o „uzgodnienie lokalizacji zabudowy budynku jednorodzinnego w kontekście kolizji z linią energetyczną...”. Facetowi w BOK-u trzeba było pół godziny tłumaczyć o co chodzi, choć pismo było napisane językiem raczej przystępnym. Koniec końców otrzymaliśmy dokument potwierdzający przeniesienie linii napowietrznej, który dołączyliśmy do wniosku pozwolenie na budowę, wraz z drugiej świeżości mapką geodezyjną. Kosztowało to 56zł, zamiast kilkuset za nowe mapki.

 

Bank życzył sobie wykonania tzw. operatu szacunkowego. Jest to opracowanie wykonywane przez rzeczoznawcę, określające szacunkowe koszty budowy nieruchomości, czyli „wartość odtworzeniową” oraz wartość nieruchomości po wybudowaniu, w tym „wartość wymuszonej sprzedaży” wynoszącą 2/3 przewidywanej wartości nieruchomości. Bank chce mieć pewność, że jak nam się powinie noga, będą mogli zlicytować nas i odzyskać swoje pieniądze. Miłe, że bank dba o to, byśmy nie zostawali z długiem (wężykiem).

Do wykonania operatu szacunkowego potrzebny jest projekt (najlepiej ten sam, który przedstawimy bankowi, a później złożymy w starostwie ;) , miesiąc czasu i 800zł.

 

Bank wymaga by na księdze wieczystej ustanowić hipotekę zwykłą oraz kaucyjną. Do zrealizowania w sądzie. Opłata 400zł. Kwitek opłaty musieliśmy przedstawić w banku.

 

Decyzja o warunkach zabudowy.

Ponieważ teren na którym znajduje się działka nie jest objęty miejscowym planem zagospodarowania terenu, musieliśmy uzyskać decyzję z gminy o warunkach zabudowy. Do uzyskania decyzji niezbędne są zapewnienia dostarczenia wody i prądu oraz mapki 1:500 i 1:1000 nieaktualizowana. Gmina ma dwa miesiące na wydanie decyzji. Jednym z etapów procedury jest zapoznanie wnioskodawcy z projektem decyzji o warunkach zabudowy. Na tym etapie można składać wnioski i uwagi do decyzji. My takie uwagi złożyliśmy wnioskując o zwiększenie maksymalnego wskaźnika intensywności zabudowy oraz o zwiększenie maksymalnej szerokości elewacji frontowej. Urzędnik w gminie przychylił się do obu naszych wniosków.

Na wydanie decyzji gmina na dwa miesiące. My naszą otrzymaliśmy dokładnie po miesiącach trzech. Pod koniec, dzwoniłem do gminy po kilka razy w tygodniu. Teraz najlepsze – otrzymaliśmy decyzję antydatowaną! Otrzymałem ją 6 września, a na dokumencie widniała data 6 sierpnia! A ja, jeszcze podczas odbioru, patrzyłem na dzień wystawienia, uzgadniając z urzędniczką datę jej uprawomocnienia się. To, że wpisany jest miesiąc wcześniejszy, zauważyłem dopiero po kilku dniach.

Do dziś nie wiem, dlaczego nie złożyłem skargi na działanie urzędniczki?

 

Pozwolenie na budowę otrzymaliśmy w tempie ekspresowym. Tu też były jednak kruczki.

By przyśpieszyć sprawę, wraz z wnioskiem o pozwolenie złożyłem oświadczenie żony, informujące iż zapoznała się z wnioskiem i akceptuje go. Zaoszczędziliśmy dzięki temu dwa tygodnie.

Problem wystąpił za to w miejscu, w którym się najmniej tego spodziewałem. Na załączonym ateście szamba, widniała data wystawienia, ale nie było daty ważności atestu. Domniemaliśmy więc, że jest wystawione bezterminowo, to jednak nie podobało się urzędniczce. Skończyło się na wykonaniu jakiejś adnotacji (już nie pamiętaj jakiej) przez konstruktora projektu.

 

Warto przemyśleć kto podpisuje się pod dokumentami. Ja złożyłem wniosek o opinię w sprawie zapewnienia wody samodzielnie. Przez to musiałem złożyć wniosek o wydanie warunków zabudowy li tylko na siebie. Podobnie wniosek o pozwolenie na budowę.

W efekcie jesteśmy wraz z żoną współwłaścicielami działki ale pozwolenie na budowę na działce opiewa tylko na mnie.

 

Po drodze uzyskaliśmy jeszcze:

- uzgodnienie zjazdu na drogę publiczną,

- opinię w sprawie możliwości dostarczenia gazu,

- decyzję o wyłączeniu z produkcji gruntów rolnych.

 

Niewykluczone, że choć to było niedawno, umknęły mi niektóre dokumenty, które należało uzyskać by otrzymać pozwolenie na budowę, więc katalog może nie być, a raczej na pewno nie jest kompletny, zwłaszcza że w różnych rejonach kraju wymogi mogą być odmienne, choćby z racji posiadania miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego.

 

W następnym wpisie (strach pisać „za tydzień”) Wielki Początek.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

WIELKI POCZĄTEK

 

Nasz dom budujemy systemem gospodarczym, co oznacza tyle, że sami załatwiamy kolejne ekipy, towar, synchronizujemy całość, a niektóre rzeczy sami wykonujemy.

Staramy się dogłębnie przemyśleć każdą decyzję budowlaną. Nie robimy niczego na „Panie, tak się robi!”. W końcu powstaje NASZ DOM.

 

Przedwiośnie

Jeszcze od jesieni miałem nagranego koparkowego. Teraz męczyłem go od dwóch tygodni:

- Panie Sławku, może jutro, nie?, to może za trzy dni?

- Nie panie Pawle, znam ten teren, ziemia mocno zmarznięta. Koparkę uszkodzę.

Miał mnie dość, bo stwierdził

- Jak się panu śpieszy, proszę poszukać kogoś innego.

W nocy co prawda temperatura dochodziła przy gruncie do -8st.C, za to w dzień, w słońcu, było już +10st.C.

Nie mogłem zrozumieć co mu jest zmarznięte?

Mam niedaleko (teraz już) zaprzyjaźnioną hurtownię budowlaną. Wypytywałem ich, czy nie znają jakiegoś taniego i rzetelnego koparkowego? Szefowa poszperała w swoich zapiskach i... podała mi numer do „mojego”. Okazało się, że to najporządniejszy w okolicy.

W końcu zgodził się przyjechać i zdjąć humus. I co? I okazało się, że... miał rację. Nie tyle kopał, co wyrywał zamarznięte płaty ziemi, wielkie bloki grube na 40 centymetrów. Ach to "wygnajewo" – w tym czasie u nas, w mieście, ziemia zamarznięta była na mniej niż głębokość szpadla.

Ziemię udało się zdjąć bez awarii. Zamarznięty był dokładnie humus. Po jego zdjęciu, w dziurze pojawił się tylko żółty piach, zaś na górze humusu leżącej obok nie było ani grama piachu. Niby to oczywiste, ale niedawno, niedaleko, komuś zdejmowali humus i wyraźnie było widać, że koparkowy się nie przyłożył. Zdjął z 10 centymetrów za mało i ziemia w wykopie była tak samo czarna jak dookoła. Niezły początek – pierwsza czynność na budowie i już wtopa.

 

http://i55.tinypic.com/eu4qa1.jpg

 

http://i55.tinypic.com/2010ncp.jpg

 

http://i54.tinypic.com/yz3t2.jpg

 

Jeszcze nie zdążyła odjechać koparka, a przyjechał geodeta. Ponieważ nasz dom jest prosty jak cep, geodeta musiał wyznaczyć jedynie cztery narożniki domu. Robota lekka, łatwa, przyjemna i dobrze płatna. 100 złotych od narożnika.

 

http://i51.tinypic.com/qxm000.jpg

 

Nazajutrz pojawiła się majster z ekipą. Łącznie sześć osób. Wykopali rów na ławę fundamentową (po prostokącie 10 na 13 metrów), wylali chudy beton, skręcili zbrojenie i zalali ławę betonem, który przyjechał w gruszce. Wszystko jednego dnia.

A w międzyczasie ja włożyłem bednarkę we fundament.

 

http://i55.tinypic.com/ezgw8m.jpg

 

http://i52.tinypic.com/f9m4hc.jpg

 

http://i53.tinypic.com/25yujic.jpg

 

http://i51.tinypic.com/es89hg.jpg

 

Zdecydowaliśmy się na ławę laną w grunt, ponieważ ziemia u nas jest gliniasta. Zresztą – ja mam swoją teorię na temat fundamentu, niekoniecznie słuszną, ale jestem do niej przekonany. I lanie betonu w grunt (ale betonu z profesjonalnej betoniarni) idealnie wpisuje się w nią. Widzę, że w okolicy jest to norma.

Betonu na ławy zamówiliśmy 10m3. Z matematycznych obliczeń wynikało, że potrzeba 9m3, do tego dołożyliśmy 10% i zaokrągliliśmy w górę. Wyszło idealnie.

Za radą majstra, gruszkę zamówiliśmy bez pompy. Dookoła wykopu mamy tyle przestrzeni, że „gruszkowy” bez trudu manewrował tak by ustawiać się według widzimisię majstra. Jest to bardzo wygodne i ekonomiczne rozwiązanie. Podobnie postąpiliśmy później, podczas zalewania podbetonem. Rozwiązanie się sprawdziło, a kilka złotych zostało w kieszeni.

 

http://i56.tinypic.com/9sc505.jpg

 

http://i54.tinypic.com/2r2n795.jpg

 

http://i54.tinypic.com/10n6rt5.jpg

 

http://i53.tinypic.com/2a6ryah.jpg

 

http://i56.tinypic.com/nbu0dd.jpg

 

Na izolację poziomą na ławę fundamentową wybraliśmy grubą folię. Na to pięć warstw bloczków betonowych. Miały być cztery, ale fundament wyszedł niskawo (przyznaję że na oko), a że – parafrazując popularne powiedzenie – lepiej dom posadowić dziesięć centymetrów za wysoko, niż dwa centymetry za nisko, po godzinnej debacie zdecydowaliśmy się na jeszcze jedną warstwę.

 

Mniej więcej w tym czasie przeżyłem pierwszy (i na razie ostatni) kryzys związany z budową.

Okazało się, że pomimo że jestem w pracy, codziennie wykonuję kilkanaście telefonów i organizuję całą logistykę budowy. Na co dzień przyzwyczajony jestem do współpracowników bardziej samodzielnych. Zgodnie z zasadą „uzgodnij i zapomnij”. Z budowlańcami tak nie jest.

Do tego rynek materiałów budowlanych jest jednak bardzo płytki. Wyboru żadnego, a często brak towaru.

Tak było z bloczkami betonowymi. W tym samym momencie co my, wszyscy wystartowali z budowami i bloczki ze składów schodziły na pniu. Handlowcy pocieszali mnie, że za tydzień lub dwa bloczków będzie zatrzęsienie. Fajnie, tyle że my potrzebowaliśmy „na już”. Oczywiście o wyborze 12-to czy 14-to centymetrowych nie ma co marzyć. Bierz co jest, a jak nie, pięciu już na nie czeka.

Z bloczkami silikatowymi także był cyrk. Zebrałem oferty z kilkunastu hurtowni i wszędzie oferowali mi Silkę Xelli. A ja się uparłem na inne. I w końcu je znalazłem. Oczywiście „te inne” okazały się trzy tysiące tańsze.

 

Warto wspomnieć o hurtowniach.

Przygotowując się do budowy, spisywałem z wątków wielkopolskich, namiary na polecane hurtownie. Wszystkie dobrze zaopatrzone, wszystkie tanie, inwestorzy byli z wszystkich zadowoleni. Z nadzieją na dobre ceny zebrałem oferty. Okazało się, że różnice w cenach są symboliczne. Różnice na poszczególnych towarach były czasem spore, ale globalnie, pakiet towarów o który się pytałem, kosztował wszędzie zadziwiająco podobnie. Psu na budę te wszystkie adresy.

Ostatecznie korzystamy z dwóch hurtowni. Większość materiałów kupujemy w „HDMB Maszewski”, której to hurtowni nikt na forum nie polecał. Moim zdaniem mają tanio, a z obsługi jestem zadowolony. Drobnicę i rzeczy potrzebne na zaraz, majster kupuje „na WuZetkę” w najbliższej hurtowni. W naszym przypadku taki układ się sprawdza i pozwala nieco odciążyć nas od budowlanej logistyki.

Oczywiście i tak nie uniknęliśmy akcji, jak z tymi cholernymi bloczkami, kiedy przez godzinę obdzwaniałem hurtownie w poszukiwaniu towaru na już.

 

Następnym wpisem powinienem dobrnąć do skończonego stanu zerowego.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month później...

STAN „ZEROWY”

 

Izolacja pionowa i ocieplenie fundamentów.

Ścianę fundamentową izolowaliśmy od zewnątrz dwa razy dysperbitem na podkładzie z jednej warstwy rozcieńczonego dysperbitu. Od wewnątrz jeden raz dysperbitem. Żadnych folii kubełkowych nie stosowaliśmy. Przemawia do mnie teoria, z jaką spotkałem się tu na forum i jaką wyznaje mój kierownik budowy, że folia zastosowana „automatycznie”, bez pomyślunku, może więcej zaszkodzić, niż pomóc i w takim gruncie jak nasz nie ma co się napinać na folię, jeśli nie ma drenażu. Drenaż pewnie moglibyśmy zrobić, ale później nie było by, z racji gliniastego gruntu, gdzie tę wodę odprowadzić.

 

http://i56.tinypic.com/213hvko.jpg

 

http://i52.tinypic.com/2eyx6dj.jpg

 

Do ocieplenia fundamentów wybraliśmy polistyren XPS. Jak większość, chcieliśmy zaoszczędzić i kupić zwykły styropian, tyle że we wersji „aqua”, ale to rozwiązanie nie przemawiało do mnie. XPS a styropian to są jednak zupełnie inne materiały i tylko producenci tego drugiego twierdzą, że różnica jest znikoma. Styropian „wodoodporny” ma czterokrotnie wyższy współczynnik nasiąkliwości wodą, niż XPS (3,0 wobec 0,7). Jeśli się nie zastosuje jakiejś specjalnej izolacji, w naszych warunkach gruntowych styropian, prędzej czy później nasiąknie wodą, a jego opór cieplny gwałtownie zmaleje. XPS nie powinien (z ciekawostek - warto przeczytać do jakich celów go wynaleziono).

My budujemy dom, który roboczo nazywamy „półpasywnym” i na takie szczegóły musimy zwracać uwagę. Z też względu zastosowaliśmy płyty frezowane.

 

Klej do styropianu.

W hurtowni namówili mnie na zastosowanie kleju do XPSa w piance (konkretnie Tytan EOS, ale jest kilka takich systemów na rynku). Miało wyjść taniej, niż za tradycyjny klej. I wyszło, ale zastosowanie tego kleju uważam za nasz błąd. Pierwszym ostrzeżeniem była uwaga majstra: „my tym nigdy nie kleiliśmy”. Technika klejenia jest taka, że nanosi się cztery pionowe „warkocze” pianki na płytę, a następnie przyciska ją do klejonej powierzchni. A więc prosto i szybko. Chłopaki starały się, ale widać było, że idzie im koślawo. W efekcie, mam wątpliwości czy płyty są przyklejone równie mocno, jak przy tradycyjnym kleju. Problemu dużego nie ma, jako że płyty są, jedne w całości, inne w trzech czwartych, przysypane piaskiem, ale gdyby był to styropian elewacyjny, pewnie decydowalibyśmy się na zrywanie go.

Pomiędzy płytami XPS a ścianą fundamentową powstała szpara grubości centymetra. Zapiankowałem ją od góry. Mamy dzięki temu dodatkową, centymetrową warstwę izolacji (nieruchome powietrze jest dobrym izolatorem), ale – znów – gdyby było to ocieplenie ścian parteru, taka warstwa, z racji swojej wysokości, byłaby już szkodliwa.

Nie wyszło źle, ale ja mam nauczkę, by nie stosować tego rozwiązania przy ocieplaniu części nadziemnej.

Tę myśl można rozwinąć dalej. Nawet dobra ekipa może nawet najlepsze rozwiązanie spieprzyć, jeśli nie ma w tej kwestii doświadczenia. Obiecałem sobie, że będzie to jedna z moich myśli przewodnich, którymi kierować się będę podczas dalszej części budowy.

 

Ścianka fundamentowa od zewnątrz ocieplona jest XPSem o grubości 12cm, od wewnątrz XPSem o grubości 5cm. Majster, kiedy się dowiedział, że ocieplamy fundament od wewnątrz, bardzo chciał nas od tego odwieść. Powoływał się ma swoje doświadczenie, empirykę, autorytety z którymi o naszym pomyśle rozmawiał. Ale nic z tego. Uparliśmy się ocieplić fundament od wewnątrz i wyrzucić te sześć stów w błoto, i dopięliśmy swego.

 

http://i51.tinypic.com/4k8sbc.jpg

 

http://i56.tinypic.com/s27e5h.jpg

 

http://i54.tinypic.com/9k8oyf.jpg

 

Ekipa wymurowała nam ścianki fundamentowe i sobie pojechała, zarabiać na innych budowach. My zabraliśmy się do wykonania gruntowego wymiennika ciepła. Naszą konstrukcję GWC i doświadczenia z jego wykonania, opiszę w następnym wpisie.

 

Przy okazji wykonałem przepusty pod fundamentami. Na wodę ze sieci, na wodę ze studni, na kabel energetyczny, na zapas. Wszystkie z rur PE 32 i 40. Wyszło tego sporo i teraz w kotłowni straszy bateria siedmiu wystających niebieskich rur. Cztery poprowadzone przed front domu, trzy na ogród. Warto takie przepusty zrobić. Niebieska rura PE tania jak barszcz, a w przyszłości cokolwiek sobie nie wymyślimy, będziemy mogli tamtędy poprowadzić (na przykład oświetlenie krasnala ogrodowego).

 

http://i54.tinypic.com/1y9xmv.jpg

 

Po dwóch tygodniach ekipa przyjechała, zasypała fundament piachem, przy okazji ryjąc niemiłosiernie działkę sąsiada, i znów sobie pojechali, zostawiając nam czas na wykonanie instalacji kanalizacyjnej.

 

http://i53.tinypic.com/205t4xg.jpg

 

Kanalizacja.

Kanalizację projektowaliśmy i wykonywaliśmy sami. W internecie, także tu na forum, znalazłem wiele porad dotyczących wykonawstwa kanalizacji. Tyle że wszystkie dotyczyły kanalizy w układzie pionowym. Z jednym, głównym pionem i podejściami odchodzących od niego do poszczególnych urządzeń. U nas zaś wystąpił jeden główny kanał lecz w układzie poziomym. Z myślą o czekającym mnie wykonawstwie kanalizacji nawet zaopatrzyłem się w książkę „Technologia instalacji wodociągowych i gazowych”. Pełno w niej przydatnych informacji, których nie znalazłem nigdzie indziej, ale nawet tam kanalizacji w parterówce nie opisali.

Ostatecznie układ jest taki, że główny poziom ma średnicę 160mm, a wszystkie podejścia mają średnicę 110mm (jak szaleć to szaleć). Piony odpowietrzające (powstały trzy) również wykonane są z rury 110mm. Piony odpowietrzające, wbrew zaleceniom, będę prawdopodobnie łączył, tak by na dachu pojawił się jeden maksymalnie dwa kominki wentylacyjne.

Co do kanalizacji - okazało się, że nawet banalny zakup rur, to czynność wymagająca uwagi. Podczas zakupu, macałem w środku każdy trójnik. Bardzo wiele wykonanych jest na tyle niechlujnie, że w środku powstaje wyczuwalny rant. Moim zdaniem stosowanie takich trójników to proszenie się o kłopoty za czas jakiś. Potencjalne miejsce zapychania się. Nawiasem mówiąc macanie takich rur to strasznie brudząca ręce robota, warto użyć rękawiczek.

 

Różne mądre głowy (tu na forum) twierdzą, że do wykonania kanalizacji w gruncie należy używać rur do... wykonywania kanalizacji w gruncie. Czyli tych grubszych, pomarańczowych. I ja jestem zwolennikiem takiego podejścia, przede wszystkim z powodu problemów z naprawieniem ewentualnych usterek, podczas użytkowania domu. Takich też rur użyliśmy (poza odcinkami pionowymi przyłączy, na które działają mniejsze siły). Fakt ten determinował ich wielkość. To przez to przyłącza wychodzące nad podbetonem mają 110mm średnicy. Nawet te od pralki czy do odprowadzenia kondensatu z pieca. We warstwie ocieplenia podłogi i betonie właściwym umieszczę redukcję 110-50 i w ścianach poprowadzę rurę o tej średnicy.

 

Początkowo kanalizację wykonywałem sam. Ale robota kompletnie mi nie szła. Na trzy dni przed terminem zalewania fundamentów podbetonem, byłem w polu. Przybyła odsiecz, w postaci mego ojca, i w półtora dnia zrobiliśmy więcej, niż ja sam w pięć. Ewidentnie, do łączenia rur kanalizacyjnych potrzeba przynajmniej dwóch. Do smarowania uszczelek łączonych rur używaliśmy mydła w płynie. Sprawdziło się. Po nabraniu wprawy, rury łączyło się bezproblemowo.

O dziwo, przyłącza wyszły nam tam gdzie powinny się znaleźć. Tylko w jednym miejscu stawiając ściankę, musieli ją nieco podkuć, bo „grzybek” nachodził na ścianę.

 

Kanalizę wyprowadziliśmy pod ławą fundamentową. Mieliśmy dylemat: nad, czy pod ławą. Znajomi się z tego śmieją, ale moim zdaniem, ponieważ fundament zaczyna się na głębokości -80cm, rura położona nad ławą fundamentową, poprowadzona byłaby zbyt płytko – górna część rury tylko 20cm pod ziemią. Pod ławą jest porządniej, tyle że już cholernie głęboko. Sporo zachodu było z kopaniem, sporo zachodu pewnie będzie ze szambem. Widział ktoś półtorametrowy kominek do szamba? Rura przy szambie będzie na takiej głębokości, więc szambo trzeba będzie zagłębić na co najmniej półtora metra. Ale to za kilka miesięcy.

 

http://i53.tinypic.com/2z8q06h.jpg

 

http://i53.tinypic.com/2wlqxqx.jpg

 

http://i54.tinypic.com/2gy0vhe.jpg

 

Robotę wykonaliśmy porządnie i czekaliśmy nagrody. Przyjechał majster z ekipą. Ekipa pocmokała nad dużą liczbą „grzybków” (trzynaście wyszło). Marna nagroda.

Ekipa zabrała się za kopanie dziesiąciocentymetrowych pogłębień pod ściankami działowymi.

Tu mały wtręt – dawno, dawno temu, kiedy szukaliśmy ekipy, jeden majster sugerował, by nie robić pogrubień betonu pod ściankami działowymi, ale zwiększyć grubość podbetonu na całości z 10 do 12 centymetrów a pasy pod ściankami zazbroić siatką. Ponoć porządniej. Może porządniej, za to na pewno dla inwestora drożej – więcej betonu i siatka, a dla wykonawcy prościej.

Nasz robił, zgodnie z projektem i naszymi wymaganiami, pogłębienia. Nie oszczędzali na pogłębieniach. Wiąże się z tym pewna historia.

Podbudowany poprzednim celnym wyliczeniem, beton zamówiłem bez konsultacji z majstrem. Z wyliczeń, uwzględniających pogłębienia, wynikało że potrzebnych będzie 14m3 betonu, lecz w związku z niemożliwością określenia dokładnego poziomu zagęszczonego piasku na całej powierzchni i błędów z tym związanych, zamówiłem betonu 17m3 (czyli 20 procent więcej). Majster, jak się dowiedział, wspomniał coś o rozrzutniku płacącym za beton, który i tak wróci do betoniarni. W końcu nawet wykopałem na ogrodzie ziemiankę na hydrofor. Skoro zostać miało tego betonu aż tyle, to chociaż „w cenie” będziemy mieli wykonaną podłogę ziemianki, którą to i tak musieliśmy wykonać.

 

http://i56.tinypic.com/1zd3ad0.jpg

 

http://i55.tinypic.com/25tdw2h.jpg

 

Przyjechały dwie gruszki w wylały co miały. I - pewnie każdy się domyśla - czy to przez te pogłębienia, czy z innego powodu, betonu zabrakło. Niewiele. Na środku powstałej płyty zostało wgłębienie. Pewnie pół metra sześciennego betonu załatwiło by sprawę. Majster „zwrócił honor”, ja pokiwałem się nad zagłębieniem, ale ponoć nic strasznego to nie jest, przynajmniej tak zgodnie twierdzili majster i kierownik budowy. Tyle, że później wkurzało mnie, kiedy po deszczu, na środku płyty powstawał stawek.

 

http://i52.tinypic.com/2vs41op.jpg

 

http://i51.tinypic.com/28c25h5.jpg

 

http://i55.tinypic.com/33lf3uw.jpg

 

I tak beton sobie sechł, ja go pielęgnowałem i dobrnęliśmy z naszą budową do stanu zerowego.

 

Z perspektywy czasu, nie wyobrażałem sobie, że ze stanem zerowym jest tyle zachodu. Myślałem, że to ułamek tego, co następuje później, przy SSO, a okazało się, że jest odwrotnie. Etap wznoszenia ścian, choć to takie efektowne, to w porównaniu do fundamentu, żadna robota. Przynajmniej w parterówce bez stropu.

 

Na działce ptaki ćwierkają, kilka razy podjeżdżając spłoszyłem zająca, na wiosnę ujrzałem sarny nieopodal. Wsi spokojna, wsi wesoła. Przypomniał mi się pewien skecz: http://www.humorkowo.net/txt/bes.php

 

http://i56.tinypic.com/2rhy62o.jpg

 

W następnym wpisie co nieco o naszym gruntowym wymienniku ciepła.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

GRUNTOWY WYMIENNIK CIEPŁA czyli ciepełko „za darmo”

 

Obecnie mieszkamy w gierkowej „kostce”. Zimnej. Opalanej węglem. Zimą, pracy przy ogrzewaniu jest co niemiara, a i tak efekt jest taki, że przy większym mrozie, pomimo tego że utrzymujemy na piecu 60 stopni i kaloryfery parzą, ściany są chłodne a temperatura przy podłodze oscyluje wokół 18 stopni (choć na wysokości ramion są 23 stopnie Celsjusza). Środowisko mało komfortowe. Do tego sześć ton węgla co sezon przewalone tymi rękoma.

Te doświadczenia wywarły istotny wpływ na nasze oczekiwania wobec przyszłego domu. On nie ma być „tylko” ciepły. Chcemy by był ponadprzeciętnie ciepły. I by koszty ogrzewania były bardzo niskie, nawet jeśli będzie to związane z wyższymi kosztami poniesionymi podczas samej budowy domu. Stąd zastosowanie proenergetycznych rozwiązań. Solidne ocieplenie, energooszczędne okna, rolety, rekuperator. Stąd też pomysł zastosowania gruntowego wymiennika ciepła.

 

Wszystko o gruntowych wymiennikach ciepła można znaleźć we wątku „GWC - 100 sposobów zmieszczenia jamnika pod szafą”.

 

Z początku byłem zdecydowany na GWC rurowy. Wymiennik żwirowy był dla nas za drogi, GWC wodny, choć warunki gruntowe mamy sprzyjające, odpadł w przedbiegach, ponieważ jest konstrukcją niezgodną z moją filozofią. Może to irracjonalne, ale uważam, że w miarę możliwości, należy unikać stosowania urządzeń „aktywnych”, wymagających do działania energii oraz wyposażonych w mechanizmy podlegające mechanicznemu zużyciu, na rzecz konstrukcji „pasywnych”, pozbawionych ruchomych i mechanicznie zużywających się elementów.

Stanęło więc, pomimo wszystkich jego wad, na rurowcu. Miał być ze zwykłych rur PCV. Jesteśmy odporni na marketing niebieskich rur z powłoką antybakteryjną. Kiedy już koncepcja była gotowa, wszystko przemyślane, rury policzone, przeczytałem o propozycji zastosowania ceramicznych bloczków drążonych jako wymiennika ciepła. Strasznie spodobało mi się to rozwiązanie. Prosta budowa, względnie tania a efektywna, duża powierzchnia wymiany ciepła, dzięki bezprzeponowej budowie - regulacja wilgotności wwiewanego powietrza, czy wreszcie możliwość samodzielnego wykonania. Na dodatek, doświadczenia inwestorów, którzy wykonali tego typu konstrukcje, są bardzo obiecujące.

Wymiennik wykonaliśmy w postaci płyty z położonych na płasko bloczków U220, płyty umiejscowionej pomiędzy fundamentami, w miejscu przyszłego salonu („zahacza” także o kuchnię i spiżarnię). Dlaczego pod domem?

Uważam, że grunt przykryty budynkiem to doskonałe miejsce usytuowania GWC. Dom „odcina” ziemię od zmian temperatury o dużej amplitudzie (związanych z porami roku), przez co tworzy przestrzeń o ustabilizowanej temperaturze 8-11 stopni Celsjusza. Przestrzeń doskonałą dla wymiennika.

Nie znalazłem żadnego opracowania na ten temat, ale pod budynkiem zmiany temperatury będą prawdopodobnie analogiczne jak w gruncie kilka, może kilkanaście metrów pod ziemią.

 

http://i52.tinypic.com/2jdrlx.jpg

 

http://i54.tinypic.com/16jkj9c.jpg

 

Między innymi ze względu na takie położenie wymiennika (choć nie tylko z tego powodu), zdecydowaliśmy się na ocieplenie ściany fundamentowej od wewnątrz.

 

Usytuowanie płyty wymiennika pod domem generuje jedno niebezpieczeństwo – pewnego razu możemy zastać podłogę salonu dwadzieścia centymetrów poniżej zwyczajowego jej położenia. I trzeba będzie robić do salonu schody.

A ewentualna wymiana elementów wymiennika, będzie „nieco” utrudniona.

Dużo by o tym pisać, ale przemyślałem ten aspekt i nie wydaje się by było to istotne zagrożenie.

 

http://i53.tinypic.com/vh9m34.jpg

 

Powietrze do płyty dostarczają oraz, po przejściu przez wymiennik, odbierają rury PCV 200 z odpowiednio wyciętymi otworami na bloczki, ułożone na całej szerokości płyty. Rury są przewiercone u dołu, co winno zapobiegać zbieraniu się w ich wnętrzu skroplin.

 

http://i54.tinypic.com/2rqlr0z.jpg

 

http://i53.tinypic.com/5nomdv.jpg

 

Wykonanie GWC

U nas dolny poziom wymiennika jest na poziomie góry ławy fundamentowej. W związku z tym rura doprowadzająca powietrze przechodzi przez ścianę fundamentową. Murarze zostawili otwór w ściance na tę rurę. O tym pomyślałem.

Ale wcześniej, podczas kopania rowu na ławę fundamentową, budowlańcy wykopywany piach wrzucali do wewnątrz fundamentów. Zapomniałem uzgodnić z nimi tę kwestię, przez co miałem dodatkową robotę związaną z przerzuceniem nasypanej ziemi i przygotowaniem płaskiej przestrzeni na GWC. Warto pomyśleć o tym zawczasu i zaoszczędzić sobie niepotrzebnej pracy.

 

Pierw wyrównaliśmy ziemię w miejscu planowanego usytuowania wymiennika.

 

http://i51.tinypic.com/2lliouv.jpg

 

http://i56.tinypic.com/2eckyrl.jpg

 

Tak przygotowane podłoże przykryliśmy geowłókniną, na którą ułożyliśmy bloczki U220 położone na płasko w ten sposób, że ich kanały biegną przez całą długość wymiennika.

 

http://i55.tinypic.com/i39sue.jpg

 

Powstała płyta na 15 bloczków szeroka i 37 długa, płyta o łącznej powierzchni 34m2. Szerokość wymiennika ograniczała szerokość salonu – nie dało się tego uniknąć, ale chcieliśmy przynajmniej zminimalizować sytuacje, kiedy bezpośrednio nad wymiennikiem znajduje się ścianka działowa. Długość wymiennika zdeterminowana była głębokością domu.

 

http://i54.tinypic.com/x1frzt.jpg

 

http://i55.tinypic.com/ml1181.jpg

 

http://i52.tinypic.com/2vnjp5d.jpg

 

Całość znów przykryliśmy warstwą geowłókniny. I zasypaliśmy piaskiem.

 

http://i53.tinypic.com/103u874.jpg

 

Intuicyjnie wydawało mi się, że dobrze będzie, jeśli wymiennik nie będzie dochodził do samej ściany fundamentowej (choć nie musi to być prawda).

 

http://i54.tinypic.com/2kr688.jpg

 

Powstała płyta ceramiczna nie jest idealnie równa. Pomiędzy kolejnymi rzędami bloczków pozostawiliśmy półcentymetrowe szpary, by powietrze mogło swobodnie „odnajdywać” drogę do kolejnego bloczka. Przykrycie wymiennika geowłókniną zapobiegnie dostawaniu się piasku pomiędzy bloczki.

 

http://i52.tinypic.com/24o3tqp.jpg

 

Adam_mk szacuje, że wymiennik ceramiczny winien mieć powierzchnię w okolicach 1/8 powierzchni domu. W naszym przypadku odpowiadała to 15 - 25m2 (w zależności od tego czy liczymy poddasze, czy nie). Nam „wyszedł” nieco większy wymiennik.

 

Jestem bardzo ciekaw skuteczności wykonanej konstrukcji. Wszystko zdaje się wskazywać, że wymiennik będzie funkcjonował co najmniej poprawnie. Ale przekonać się o tym będziemy mogli dopiero po zamieszkaniu.

 

Koszty

Gruntowy wymiennik ciepła kosztował nas: siedem palet bloczków U220, 75 metrów dobrej geowłókniny, 15 metrów pomarańczowych rur PCV fi200, własną pracę intelektualną oraz fizyczną.

W związku z wymiennikiem czeka nas zakup: zewnętrznej czerpni powietrza, kilku metrów rur do połączenia z rekuperatorem oraz przepustnicy pozwalającej pobierać powietrze z pominięciem GWC.

 

 

Stan zerowy zakończony (poprzednim wpisem), więc nieuchronnie nadchodzi czas by krzyknąć „niech się mury... coś tam coś tam” i opisać ten etap.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

ZAPIĄTEK, TYGOMET, TYKOŃ, innymi słowy WEEKEND

 

 

Chciałbym, aby jednak ten wątek zasługiwał na miano dziennika, wprowadzić relacje z bieżących prac wykonanych na budowie. Oto relacja. A do murów wrócę. Kiedyś.

 

Cały łykend spędziłem na budowie. Od 9:00 do 21:00.

Musiałem przygotować dom do poniedziałkowego montażu okien.

 

Sześciocentymetrowe wnęki nad oknami, powstałe w wyniku zastosowania nadproży grubości 12cm, wykleiłem XPSem, jaki mi pozostał po ociepleniu fundamentów. Zdecydowaliśmy się na rolety typu integro, montowane nad oknem, przed nadproże. XPS zapobiegnie powstaniu mostka termicznego pod obudową rolety.

Dół otworu okiennego wykleiłem pięciocentymetrowym XPSem. Zapobiegnie to powstaniu mostka liniowego pod oknem. Rozwiązanie z wyklejeniem okna u dołu, podpatrzyłem kiedyś tu na forum. Ma to moim zdaniem sens, tym bardziej, że w związku z wykorzystaniem pozostałości po wcześniejszym etapie, rozwiązanie było bezkosztowe. Wystarczyło zaplanować to wcześniej.

 

W sobotę kupiłem jeszcze paczkę styropianu jednocentymetrowego. W końcu go nie użyłem (w sumie przykleiłem, ale później wyciąłem). Jest to według deklaracji producenta - firmy Styromap - EPS100-038, nadający się min. na dachy i podłogi. O współczynniku, przy naprężeniach ściskających przy 10% odkształceniu względnym, nie mniejszym niż 100kPa. Niby na podłogi. Nie macałem innych styropianów przeznaczonych na podłogi, ale moim zdaniem, to gówno ledwie nadaje się na elewację. Ugina się pod najsłabszym przyciśnięciem. Nie ma żadnego porównania do STYROFOAMu firmy DOW, jaki poszedł na fundamenty (tyle że ten ma ów współczynniki nie mniejszy od 300kPa).

Jakość styropianów jest często wałkowana na forum. Z tej lektury wynika, że jesteśmy, przez producentów, robieni w bambuko na parametrach wytrzymałościowych styropianu, a jak już inwestor kupi jeden z tych bardziej renomowanych, okazuje się, że jest krzywy.

W każdym razie ja od firmy Styromap i innych małych producentów będę trzymał się z daleka.

(choć wielcy także produkują buble http://www.muratorplus.pl/biznes/wiesci-z-rynku/czy-styropian-styropian-i-czy-klej-klei_68956.html)

 

W niedzielę zamontowałem drzwi tymczasowe, kupione od jednego z forumowiczów. Drzwi były za szerokie, więc wykombinowałem, że użyję resztek łat, jakie walają się na działce w związku z pracami na dachu. Wyszło całkiem, całkiem. I teraz, w zasadzie przypadkiem, otwór jaki powstaje po otwarciu drzwi, mamy dokładnie tak szeroki, jak otwór przygotowany na drzwi docelowe.

I jeszcze, last but not least. Drzwi pomogła mi założyć żonka. Gdyby nie ona, sam bym tego sześćdziesięciosiedmiokilogramowego pieruństwa nie zaczepił. Dziękuję Madziu.

 

W poniedziałek na budowie działy się rzeczy ciekawe. Pierwszy raz pracowały tam trzy ekipy naraz.

Wstawiały się okna, robiło się przyłącze gazowe, budowało się pokrycie dachu. I tylko pieniądze się wypłacały (ze ściany).

 

Stało się.

Ponoć każdy nowo upieczony kierowca powinien mieć świadomość, że - prędzej, czy później, z własnej lub nie własnej winy - będzie miał wypadek. Głupie, choć może coś w tym jest?

Czy budującemu dom mówi się, że prędzej czy później zostanie okradziony? My zostaliśmy. Wczoraj to odkryłem. Przed miesiącem na działce pojawiły się brakujące dwie palety silikatów i paleta z r]workami kleju i cementu. Dzień później majster miał przyjechać z ekipą wymurować szczyty i dokończyć inne drobne sprawy. Majster jedzie do dziś (i jeszcze nie dojechał – z majstrem jest osobna historia; coraz bardziej jestem skłonny przypomnieć mu, że wedle starej prawdy, mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna a po tym jak kończy), a z palety zniknęło co nieco. Dwadzieścia worków cementu – razem 230 złotych w plecy.

Wyparowały prawdopodobnie w ostatni piątek, kradzież odkryłem w poniedziałek, przypadkiem, kiedy porządkowałem otoczenie. Podszedłem do palet, by coś podnieść, a tu zdziwiło mnie, że paleta kleju jest taka niska. Później, przez pół godziny zastanawiałem się która ekipa i na co je zużyła? Mózg nie potrafił pogodzić się z faktem kradzieży i wymyślał najróżniejsze scenariusze. W końcu dotarło do mnie, że zap...li ten cement. Płynnie przeszedłem w etap wściekłości, kiedy chodziłem naładowany jak kondensator. Wreszcie spłynęło to ze mnie. Sama kradzież to ku...two, ale są gorsze rzeczy na tym świecie.

Co ciekawe, zniknęły wyłącznie worki z cementem. Pozostałe worki, więcej warte, zawierające klej do silikatów, które znajdowały się na tej samej palecie, były pieczołowicie okryte przed deszczem. Jak to skomentował jeden z dekarzy - „świnia, ale w porządku”.

 

Ale przynajmniej okienka mamy piękne (choć specyficzne).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month później...

MUROWANIEC

 

Mam sentyment do tego schroniska ...ale nie o tym miało być.

Coś tam bym naskrobał, a że ściany mamy postawione, nic nie stoi na przeszkodzie by opisać ten etap budowy. Nic, poza moim lenistwem i przeszkodami obiektywnymi. Postanowiłem mianowicie zafundować sobie odwyk od komputera i teraz służbowego laptopa, zamiast w domu, trzymam w pracy, i przynoszę tylko na łykendy.

Do rzeczy.

 

Przygotowania.

Ekipa wykonała stan serowy i pojechała sobie w siną dal. Byliśmy umówieni na ciąg dalszy, więc przygotowałem im front robót. Zebrałem bloczki silikatowe, klej do silikatu, nadproża strunobetonowe, papę pod ściany. Wodę mieliśmy w formie zbiornika z 1000 litrów przywiezionych z zaprzyjaźnionej hurtowni. Prąd miał być od sąsiada, ale coś nam dogadanie nie wyszło (choć mi, O naiwny!, wydawało się, że jesteśmy dogadani) i z prądem zostaliśmy na lodzie. Na szczęście taż sama hurtownia dysponowała agregatem. Niemniej, było nerwowo.

Materiał zwieziony, wszystko czekało tylko na murarzy i... pojawił się szkodnik.

 

Szkodnik.

Pewnego razu przyjechałem na budowę i zamarłem. Wszędzie pełno porozbijanych butelek po alkoholu. Jakiś piersiówek, „bombek”. Nosz pięknie – pomyślałem - lokalna „elita” znalazła zaciszne miejsce na „konsumpcję”. Przyzwyczają się i będą stałymi gośćmi. Cudownie!

Po rozmowie ze sąsiadem, okazało się, że nie była to silna ekipa pod wezwaniem, ale bliżej niezidentyfikowany szczonek z wiatrówką. Przyniósł nazbierane gdzieś po drodze butelki i urządził sobie, na naszej budowie, strzelanie. Pojawił się, kilka dni później, raz jeszcze. Przynajmniej tak wywnioskowałem z nowej partii stłuczki szklanej walającej się po budowie. Podjąłem pewne, mało dyplomatyczne, kroki, i – chcę wierzyć że dzięki nim – uwolniliśmy się od szkodnika. Pozostały po nim porozrzucane szkła z kilkudziesięciu butelek, które zbierałem przez kilka godzin, ślady śrutu na paletach ze silikatem i, niestety, dwa odpryski we wyprowadzonych pionach kanalizacyjnych. Czyś będę musiał te odpryski załatać. Może nada się do tego Poksylina?

 

http://i56.tinypic.com/1z2g0p1.jpg

 

http://i52.tinypic.com/juahbb.jpg

 

http://i51.tinypic.com/1051ds2.jpg

 

Narodziny domu.

Ekipa w końcu zjawiła się i raźno przystąpiła do pracy.

Nigdy nie zapomnę wrażenia jakie zrobiły na mnie, po jednym z pierwszych dni ich stawiania, pączkujące mury. Przyjechałem na budowę wieczorem i snułem się godzinę jak mara, zafascynowany widokiem. Mury zewnętrzne już stały, działowe były ledwie zarysowane – jedna, dwie warstwy bloczków - ale były. Obraz w który wpatrywałem się, przez ostatnie pół roku, godzinami i który dotychczas był tylko kilkoma czarnymi kreskami na białym papierze, na moich oczach materializował się. Rodził się DOM! Niesamowite uczucie. Przy podłodze majaczyły rzędy bloczków, które kiedyś wyrosną na ściany działowe. A ja kręciłem się jak szalony, pomiędzy nimi, rusztowaniami, paletami bloczków, dechami i co tam jeszcze było, i porównywałem wyobrażenie z rzeczywistością. Czy korytarz nie wyszedł za wąski? Czy salon będzie dostatecznie duży? Jak wypadła łazienka? Czy układ domu sprawdzi się? Nigdy później nie zaznałem takiej magii na budowie. Ani kiedy mury stawały się coraz wyższe, aż w końcu całkowicie wydoroślały, ani kiedy dom przykryła więźba, później dachówka, okna.

 

http://i55.tinypic.com/zko9ag.jpg

 

http://i54.tinypic.com/2hgwuax.jpg

 

http://i51.tinypic.com/34hzzu0.jpg

 

http://i51.tinypic.com/2uqnp4z.jpg

 

Mury.

Efekt pracy murarzy jest następujący. Mury są proste. Piony, poziomy doskonale zachowane. Wymiary bardzo dokładnie przeniesione z projektu. Ale już grubość spoiny poziomej jest w górnej strefie normy. Ekipa, choć murowała już na klej, nie miała żadnych specjalistycznych narzędzi do nakładania kleju, za co zapłaciliśmy my, w postaci większego zużycie tegoż. I pozostało sporo pionowych szpar pomiędzy bloczkami, we miejscach w których musieli bloczki sztukować. Zastanawiam się, czym je wypełnić – pianką, czy nawciskać w nie ile się da zaprawy?

Podczas murowania ścian doszło do sytuacji kuriozalnej – w dwóch oknach wmurowali nadproża do góry nogami. Działo się to w sobotę, kiedy – wyjątkowo – ekipa przyjechała bez, mającego tego dnia jakąś imprezę, szefa. Co prawda, w nadprożu strunobetonowym nie tak łatwo, jak choćby w eLce, rozpoznać gdzie góra, gdzie dół, niemniej trzeba być strasznie zdolnym, by taki błąd popełnić. Widać, co warta moja ekipa bez majstra.

Majster bał się uszkodzenia, więc umówiliśmy się, że szczyty wymurują po założeniu więźby. Z jednej strony dobrze się stało, ponieważ dźwig operujący jedenastometrowej szerokości wiązarem, łatwo mógł zahaczyć o szczyt, z drugiej strony, wygenerowało to spore opóźnienie. Murarze na wymurowanie szczytów przyjechali ponad miesiąc po umówionym terminie. A to nie wyrobili się na innej budowie, a to inwestor zmienił projekt, a to tamto, a to sramto. Klasyka. Ale w końcu przybyli i robotę dokończyli.

Przyjechałem na budowę, kiedy murowali szczyty, wchodzę do domu, a tu cała ekipa gdzieś wysoko pod dachem, na rusztowaniu położonym na wiązarach, i tylko „główki” patrzą na mnie. Wyglądali jak Szylki w swoich wieżach. Ktoś kojarzy Tumitaka?

 

 

http://i54.tinypic.com/j6orqg.jpg

 

http://i54.tinypic.com/2z7fty8.jpg

 

http://i53.tinypic.com/14y6eqd.jpg

 

http://i52.tinypic.com/x3d1xe.jpg

 

Z murarzami wiąże się jeszcze kilka historii.

 

Okno.

Na początku, kiedy po pierwszym dniu ich pracy oglądałem mury, zauważyłem, że jedno z okien „przesunęło się” chłopakom w bok, równiutko o 25cm (czyli szerokość jednego pustaka). Wystraszyłem się, że jak się tak zaczyna, to nie będzie dobrze, i kontrolowałem uważnie wszelkie wymiary, ale była to ich jedyna wpadka tego typu.

 

XPS

Wieniec szalowali z pociętych płyt OSB. Tyle, że kierownik budowy miał zastrzeżenia do łączenia ścian działowych z nośnymi, nie gwarantującego oczekiwanego przez niego usztywnienia ścian nośnych (wymurowane ściany nośne nawiercali i wbijali pręty fi12, które następnie zamurowywali ścianą działową) i kazał wzmocnić wieniec, czymś na kształt łącznika poprzecznego. Był on, analogicznie do wieńca, zbrojony i zalewany betonem. Dlatego płyt OSB na szalunki nie wystarczyło. Co zrobił majster? Nie zadzwonił z informacją, ani nie pojechał do, oddalonej o dwa kilometry, hurtowni, gdzie mógł brać towar na zeszyt, ale wykorzystał to, co było „pod ręką”. A „pod ręką”, czyli w szopce, było kilka niewykorzystanych paczek z XPSem 12cm (po 440zł za m3). I mieliśmy „piękny” szalunek ze styroduru.

Od tego czasu, wszystko co cenne i nie potrzebne, na aktualnym etapie robót, wywożę.

Na marginesie, w którymś dzienniku budowy czytałem, jak murarze użyli styroduru zamiast rusztowania. Uniwersalny jest ten polistyren ekstrudowany, nie ma co.

 

http://i52.tinypic.com/fm6yiu.jpg

 

Siporex

Jedno zdarzenie - nieodmiennie, gdy o nim myślę – budzi mą irytację na siebie samego.

Ze względu na specyficzną konstrukcję wiązarów, w tym drewniany strop kratownicowy, należało na wieńcu, na dłuższych bokach, pomiędzy wiązarami, wymurować ściankę wysoką na dwa bloczki. Nie miałem wystarczającej ilości bloczków silikatowych 18cm, więc zamówiłem nieco bloczków z betonu komórkowego. Murek ów nie pełni żadnej roli konstrukcyjnej. A że nie było 18cm, zamówiłem bloczki szerokości 12cm. Na śmierć zapomniałem, że zostało nam kilkadziesiąt silikatów, również dwunastek, z murowania ścian działowych. Mogliśmy z powodzeniem ich użyć, zamiast płacić ekstra za siporex. Pierwszy zonk.

Na poddaszu, nad kotłownią przewidziane jest miejsce na rekuperator. W jego okolicy, przez ową dwubloczkową ścianę będzie przechodziła czerpnia wiosenno-jesienna (z rury fi200), gdzieś w okolicy będzie wyrzutnia zużytego powietrza (z rury, a jakże, fi200), znajdzie się tam pewnie miejsce na rurę wywiew odkurzacza (fi51) i inne instalacje techniczne. I, oczywiście, ścianka na wieńcu, w okolicach kotłowni, wykonana jest z bloczków silikatowych. A cztery metry dalej, w okolicach pokoju, znajduje się odcinek ścianki wykonany z betonu komórkowego, który się trzydzieści razy łatwiej tnie. Ilekroć spojrzę na tę ściankę i wyobrażę sobie, że będę musiał zrobić w niej te wszystkie przepusty, krew mnie zalewa.

A wystarczyło pomyśleć o tym zawczasu i wydać odpowiednie zalecenia murarzom.

 

Współpracę z murarzami i jakość wykonywanej przez nich pracy, z początku oceniałem na „3” (w szkolnej skali 1-5), ale w międzyczasie odwiedziłem kilka znajomych budów i... teraz, jestem skłonny ocenić ich na „4 na szynach”.

 

 

Obecnie przygotowuję się do wykonania instalacji wewnętrznych.

I wyczekuję, z przygotowanym Roundupem, na lepszą pogodę. Jeśli chcemy cieszyć się w przyszłym roku ogrodem, wojnę z chwatami czas zacząć.

 

 

Dziś zdjęć mało, ponieważ gdzieś wcięło mi znaczną ich część. Kilka komputerów, pendriveów, kart pamięci, aparatów i, w efekcie, brak kontroli nad posiadanymi materiałami. Ale pracuję nad tym.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month później...

pozwolę sobie dodac komentaż .

Własnie też zastanawiam się nad klejeniem na pianke i przedstawiciele tych pianek twierdza że kłaść powinno się w ten sposób tylko na równe powierzchnie np sciany budowane na P+W w innym tradycyjnym murowaniu trzeba nałożyc wyrównujący 1 cm styropian dla zalepienia nierówności.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

WIĘŹBA

 

Zdecydowaliśmy się na więźbę w postaci wiązarów kratownicowych. Wybór takich wiązarów, zamiast tradycyjnej więźby, wykonywanej przez cieślę na budowie, uwarunkowany jest – rzekłbym - historycznie i jest związany z genezą naszego projektu.

Niebagatelną rolę, w takim wyborze, odgrywał fakt, iż wiązary pełnią jednocześnie rolę stropu poddasza. Przypomnę, że poddasze będzie użytkowane okazjonalnie.

Konstrukcja zaprojektowana jest w postaci czternastu wiązarów, każdy w formie trójkąta równoramiennego. Podstawa wiązara wykonana jest jako rama kratownicowa. Bardzo efektowny, ale i drogi, element. Taka konstrukcja była konieczna, w związku z faktem, że każdy z wiązarów opiera się wyłącznie na, oddalonych od siebie o 10 metrów, ścianach zewnętrznych.

Elementy konstrukcji są samonośne i nie rozpychają ścian, na których się opierają, na boki, jak ma to miejsce w przypadku tradycyjnej więźby.

 

http://i55.tinypic.com/fcuv6u.jpg

 

Nośność podłogi poddasza obliczona jest na 50kg/m2 obciążenia „wykończeniowego” plus 150kg/m2 obciążenia użytkowego. Cóż tu więcej o tym drewnianym cudzie techniki, wykonanym bez użycia jednego gwoździa (same płytki kolczaste i śruby) napisać? Może to, że użycie płytek kolczastych, do łączenia desek, powoduje, że tak połączony element, w procesie projektowym, traktuje się jako monolit, i przyjmuje się, że miejsca łączeń mają taka samą wytrzymałość jak te same miejsca w belce bez łączeń. Dzięki takim małym płytkom kolczastym. Fascynujące, prawda? Równie fascynujące, jak jeden z moich ulubionych dowcipów, anegdotka o matematyku: http://www.grupy.senior.pl/Re-Szabat-uber-alles,p,3167177,3.html

 

Montaż konstrukcji polegał na rozładowaniu dwudziestu ośmiu, (prawie) gotowych wiązarów z przyczepy i nałożeniu ich na ściany parteru. „Prawie”, ponieważ, ze względu na dużą wysokość pojedynczego elementu, wiązary przyjechały „obcięte”. Ekipa na miejscu je składała, a następnie skręcała w pary. Montaż całej konstrukcji dachu (czyli jednocześnie konstrukcji podłogi na piętrze) zajął im dwa dni.

Choć byłem wówczas na budowie, zdjęcia z samego montażu mam tylko dwa. Przyplątał mi się, w tamtym okresie, udar słoneczny i snułem się jak widmo, udając że pomagam znajomemu, z którym właśnie wierciliśmy (trzeci już) otwór na studnię. Tak parszywie, jak w ten czas, nie czułem się od kilku lat.

 

http://i53.tinypic.com/2qm1y4y.jpg

 

http://i55.tinypic.com/2yy4gfm.jpg

 

http://i52.tinypic.com/n3opwm.jpg

 

http://i56.tinypic.com/25jvb4k.jpg

 

http://i53.tinypic.com/245hxfq.jpg

 

http://i53.tinypic.com/iy0ebo.jpg

 

http://i54.tinypic.com/iyn2av.jpg

 

http://i52.tinypic.com/2ppdk7p.jpg

 

http://i52.tinypic.com/346sz79.jpg

 

Wiązary wykonane są z drewna impregnowanego zanurzeniowo. Konstrukcja z początku była pięknie zielona, ale oczekiwanie na dekarzy (którzy pojawili się po miesiącu) tak ją wykończyło, że straciła swój kolorek. Dobrze to czy źle? Coś mi się wydaje, że nie najlepiej to świadczy o grubości warstwy impregnatu...

 

http://i51.tinypic.com/10eino3.jpg

 

Generalnie, konstrukcja wygląda na delikatną. Sądzę, że wynika to z tego, iż wszelkie przekroje są obliczane przez producenta, przez co nie muszą być przewymiarowane.

 

Myślę, że kolejny dom, „projektował” bym już bez tego typu udziwnień, jak wiązary opierające się wyłącznie na ścianach zewnętrznych. Sądzę, że wykonanie, mniej więcej w połowie głębokości domu, ściany nośnej i użycie wiązarów opierających się w trzech punktach, byłoby jednak o kilka tysięcy tańsze.

 

Co ciekawe, ekipa montująca wiązary była jedynie podwykonawcą producenta wiązarów. Podobna sytuacja powtórzy się podczas montażu okien. Outsourcing pełną gębą.

Jakość wiązarów oraz montaż oceniam na cztery.

Dekarze, a była to inna firma, nie mieli specjalnie zastrzeżeń do wykonania konstrukcji, choć zauważyli fakt, że belki dołożone po bokach, a tworzące okap ścian szczytowych, nieco opadają, w stosunku do płaszczyzny wiązarów, i trzeba tam było użyć podkładek, by wypoziomować łaty.

 

O dekarzach napiszę następnym razem. A jest o czym pisać. Jest to ekipa, która zrobiła na mnie największe, jak dotychczas, wrażenie.

 

Rower

Na budowę często dojeżdżam rowerem. Niedawno okazało się, że napęd w nim jest już tak zużyty, że przy silniejszym „depnięciu”, łańcuch przeskakuje oczko do tyłu, na przednich zębatkach. Konieczny był mały remoncik. Wymieniłem dwie zębatki z przodu i łańcuch. Oczywiście poszło w koszta budowy domu, co skrzętnie odnotowałem w stosownym zeszycie.

Poniżej różnice pomiędzy częściami nowymi i starymi.

 

http://i52.tinypic.com/1pc9ol.jpg

 

http://i56.tinypic.com/jahzli.jpg

 

Łańcuchy stary (niskiej jakości S.R.A.M PC-10) i nowy (średniej klasy Shimano HG-50) powinny mieć taką samą długość – 103 oczka (oczka w każdym łańcuchu mają jednakową długość). Powinny, ale nie mają, ponieważ stary zużył się do tego stopnia, że uległ wydłużeniu o trzy oczka, czyli mniej więcej 3% (dopuszcza się 1%). Wyeksploatowany łańcuch zniszczył zębatki i teraz czeka mnie jeszcze wymiana kasety (czyli bloku zębatek tylnych).

Wbrew negatywnym opiniom na forach, nowy łańcuch spiąłem szimanowską spinką do łańcuchów. I... potwierdzam panujące opinie - jest nic nie warta.

I pomyśleć, że przed budową domu, do wykonania rzeczy tak banalnych, jak renowacja korby i wymiana łańcucha, jeździłem do serwisu...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month później...

Czapka

 

Dach mamy prosty, dwuspadowy, stodołowaty.

Z tego względu, zdecydowaliśmy się na pełne deskowanie. W przypadku takich dachów, w związku z wiotkością konstrukcji, jest ono co najmniej zalecane. Na deski przyszła papa. Po przestudiowaniu opinii na forum i przemyśleniu zagadnienia, zdecydowałem się na takie, tradycyjne, rozwiązanie. Nawiasem mówiąc, na papie dekarze odcisnęli swoje ślady. Widać to doskonale na jednym ze zdjęć. Nie wiem, czy pracując na dachu krytym membraną, stosują inną technikę poruszania się, ale trudno mi uwierzyć, że sama membrana może bez szwanku przetrzymać etap nakładania dachówek.

 

Całość przykryła kasztanowa dachówką cementowa BRAAS Romańska, z powłoką Cisar.

Sam fakt zastosowania dachówki cementowej ustaliliśmy wspólnie, ale wybór rodzaju i koloru dachówki, należał do żony. Ja naciskałem jedynie, by była to dachówka z powłoką Cisar, więc biedna żona, miała ograniczone pole manewru do dwóch typów. Mnie strasznie się podoba Grecka, ale że nie robią jej z tą powłoką, odpadła w przedbiegach, podobnie jak dachówki typu płaskiego.

Oczywiście Romańska, czy Grecka to tylko substytut. Prawdziwie piękne dachówki można znaleźć na tych stronach: http://cottopossagno.pl , http://pica.com.pl

Piękne, ale - pomijając cenę – chyba nie zdecydowałbym się na zastosowanie takiej dachówki na własnym dachu, w obawie o jej trwałość.

 

http://i43.tinypic.com/2isy4nm.jpg

 

http://i39.tinypic.com/k0j2ia.jpg

 

http://i39.tinypic.com/2u77in9.jpg

 

Ekipę dekarzy znaleźliśmy tu na forum. Pierwsze spotkanie wyglądało tak, że szef przyjechał na budowę, obejrzał z ziemi konstrukcję dachu, wypytał się o wielkość i zakres prac, i... strzelił ceną. I już. Żadnego studiowania projektu, ceny od metra, kosztorysu rozdzielonego na deskowanie, papowanie, łacenie, układanie dachówki, obróbki, rynny.

Muszę przyznać, że choć to wbrew wpajanym na forum zasadom, spodobał mi się ten sposób wyceny. Powiedziałem czego oczekuję (deski, papa, dachówka, okna połaciowe, rynny) i otrzymałem cenę jasną i jednoznaczną. A do tego bardzo konkurencyjną.

 

Ekipa uwinęła się z dachem w trzy tygodnie.

Wielokrotnie pozytywnie mnie zaskakiwali.

Ludzie bardzo sympatyczni, komunikatywni i kulturalni. Naprawdę miło się z nimi rozmawiało.

Szef - pan Tomek dzwonił, na bieżąco informując o postępie prac.

Zajął się także logistyką, w zakresie koordynowania dostaw z hurtowni, w której kupowaliśmy cały materiał na dach.

A już zupełnie rozbroiło mnie, kiedy jego pracownik, raz podszedł do mnie, prosząc o zgodę na podebranie, na własne potrzeby, dwóch wiaderek piasku, z kilkutonowej hałdy leżącej na działce.

 

http://i41.tinypic.com/200u17d.jpg

 

http://i40.tinypic.com/1zx4a44.jpg

 

http://i42.tinypic.com/258wd2b.jpg

 

http://i41.tinypic.com/x1kg1k.jpg

 

http://i40.tinypic.com/10p9jwp.jpg

 

http://i44.tinypic.com/2z9a6c6.jpg

 

http://i40.tinypic.com/14kv2g.jpg

 

http://i43.tinypic.com/2je8y87.jpg

 

Żeby nie było tak słodko - pewnego razu przyjechałem na budowę, spojrzałem na obróbkę dachu, i zirytowałem się. Deska doczołowa, którą kupiłem według wymagań szefa, okazała się być za niska, i tak zamocowana, że nie zasłania czoła wiązarów. Zacząłem się rugać, że bezrefleksyjnie dokonałem zamówienia w tartaku, nie zastanawiając się nad otrzymanymi wymiarami.

Wygarnąłem pretensje szefowi, na co otrzymałem odpowiedź, że... dokładnie tak, jak jest, ma być.

Otóż, wedle słów dekarza, pod dachówki może dostać się śnieg lub deszcz. Ta woda powinna mieć możliwość spłynięcia z dachu. I dlatego obróbka doczołowa jest realizowana poprzez dwie deski, pomiędzy którymi znajduje się szpara na powietrze wentylujące tą przestrzeń i ściekającą wodę.

Nie wygląda to najładniej i rzadko widuję takie rozwiązanie, ale ważne by było skuteczne. I brzmi bardzo sensownie.

 

http://i41.tinypic.com/110vpnc.jpg

 

Na bieżąco uzgadnialiśmy także takie szczegóły, jak usytuowanie kominka wentylacyjnego kanalizacji. Kiedy się nie ma na to projektu, warto przemyśleć zawczasu nawet takie szczegóły. My, na szybko, ustaliliśmy, że będzie w połowie drogi, pomiędzy dwoma pionami wentylacyjnymi. Terasz widzę, że takie usytuowanie było błędem. Będę musiał mocniej, niż bym chciał, lawirować rurami wentylacyjnymi. A wystarczyło przesunąć kominek o metr, a instalacja odczuwalnie uprościła by się.

 

Podsumowując ten wątek, takich wykonawców, jak ekipa Tomka Surowca, życzył bym sobie do końca budowy.

 

W międzyczasie, zanim dach osłonił mury, nawiedziło nas kilka dni deszczu. I znów mieliśmy kałużę w miejscu, gdzie podbetonu jest mniej z powodu zbyt małej ilości zamówionego betonu. Po czasie, dochodzę do wniosku, że ilość betonu oszacowałem prawidłowo i starczyłoby go, gdyby piasku było więcej. Ekipa murarzy poszła, cholera, na skróty.

 

http://i41.tinypic.com/21n1avm.jpg

 

http://i43.tinypic.com/nva644.jpg

 

W trakcie pracy dekarzy, przyjechała ekipa montująca okna, a krótko po zrobieniu dachu, udało mi się ściągnąć murarzy, którzy dokończyli pracę i wymurowali ściany szczytowe.

Wszystko to spowodowało, że w krótkim czasie, z murów pomiędzy którymi hula wiatr, zrobił nam się stan surowy zamknięty.

 

http://i40.tinypic.com/5zlbv7.jpg

 

http://i43.tinypic.com/161mdmp.jpg

 

Niekończąca się historia

Znów nas okradli. Na szczęście ukradli niewiele, za to rzeczy ciężkich. Cały łup ważył koło 250kg. Być może temu faktowi zawdzięczamy niewielką skalę kradzieży.

I, to dla nas novum, wydaje się, że złodziej wrócił na miejsce kradzieży (śmieję się, że większym autem). Działo się to dzień po kradzieży. Byłem na budowie, kiedy zauważyłem jak jakiś dostawczy bus wyjeżdża z polnej drogi dojazdowej, z której nie widać naszego domu, po czym, już na samym skrzyżowaniu prowadzącym do nas, a z którego to skrzyżowania doskonale widać naszą posiadłość i kręcącego się wokół domu człowieka, zawraca i odjeżdża. Wówczas jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z kradzieży i, tego dziwnego zachowania, nie powiązałem ze sobą.

Ciągle liczę, że ujrzę gdzieś jeszcze tego białego Volkswagena Transportera z czerwonymi napisami...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 months później...

OKNA na świat

 

Tak. Wiosna nadchodzi, czas przeprosić się z dziennikiem.

Dziś chciałbym napisać o oknach (i roletach). Z opisem naszych okien chciałem wstrzymać się do końca wszystkich okiennych robót. Ostatniego czwartku myślałem, że nastąpi to w piątek, w piątek byłem przekonany, że w nieokreślonej przyszłości, w niedzielę zauważyłem, że nastąpiło to, hmm, sam nie wiem kiedy, pewnie w sobotę.

 

Od początku.

Mamy stosunkowo dużą powierzchnię okien. Od frontu, czyli na elewacji północnego-zachodniej otwory okienne miały powierzchnię 7m2, od ogrodu (elewacja południowo-wschodnia) 14m2. Do tego 7,5m2 na jednej z elewacji bocznych.

Zawsze chcieliśmy mieszkać w jasnym i słonecznym domu. Może to (nieudolna) chęć zbliżenia się do natury, może moda, a może odreagowanie naszej obecnej „sytuacji okiennej”, którą można opisać mianem: mało i wysoko umieszczone. Pewnie wszystkiego po trochu. Tyle, że okna są kilkukrotnie „zimniejsze” od ścian. Poradziliśmy sobie i z tym. Mam nadzieję.

 

Wymagania wobec okien miałem niewielkie. Wystarczyło by były ciepłe, tanie i zapewniały dużą powierzchnię przeszkloną. Ładne być nie muszą. Ze względu na cenę ale i parametry techniczne, wybraliśmy okna białe.

Jako że dom będzie wentylowany przy pomocy wentylacji mechanicznej, mogliśmy rozważyć zastąpienie tradycyjnych, otwieranych, okien, nieotwieranymi fiksami (czyli szybą osadzoną w ramie ). Koncepcja rewolucyjna i, przyznam, z początku zupełnie nie brałem jej pod uwagę, ale przemyślałem sprawę i, koniec końców, zdecydowaliśmy się na taki typ okien. Takie okna są cieplejsze, tańsze i zapewniają więcej światła, niż tradycyjne okna z otwieraną futryną. Czyli „cena czyni cuda”. Przekonały mnie także doświadczenia mieszkańców domów z wentylacją mechaniczną. Okien w nich się (ponoć) nie otwiera. Dodatkowo, zastosowanie fiksów, umożliwiło wykonanie jednokwaterowych szyb przy otworach okiennych wielkości nieco ponad 2,5m2. Wykonanie tak dużych jednokwaterowych okien tradycyjnych, nie było by możliwe, lub wiązało by się z dużymi kosztami.

 

Branża okienna, pewnie wszyscy o tym wiedzą, ale napiszę, funkcjonuje w trzech płaszczyznach.

Pierwsza to producenci poszczególnych elementów, takich jak profile, gotowe zespoły szybowe czy okucia, dostarczający na rynek półprodukt producentom okien.

Drugą są producenci okien, wykonujący gotowy produkt z szyb, ramek, okuć, przyciętych przez siebie profili i pewnie kilku innych rzeczy o których nie mam pojęcia. To ich reklamy atakują z prasy i bilbordów. W zasadzie to od nich, w największym stopniu, zależy jakość okna.

Trzeci element tej układanki to lokalny dystrybutor, przez którego kupuje się te cuda, a który zamawia je u producenta, a później montuje w naszych chatkach.

 

Zwiedziłem kilku(nastu?) dystrybutorów. To były ciekawe wizyty, dużo by pisać. Ostatecznie wybrałem okna Passiv-Line produkowane przez firmę Adams (http://passiv-line.com/). Zachwyciły mnie parametry okien, przekonały dobre oceny producenta na naszym forum, umiarkowana cena, a przede wszystkim, wizyta u poznańskiego dystrybutora tych okien.

Rama posiada współczynnik Uf = 0,9 [W/(m2*K)], szyba Ug = 0,6 [W/(m2*K)]. Razem daje to bardzo fajne parametry. Jeśli wierzyć otrzymanej ofercie, zamontowane u nas okna posiadają współczynnik Uw, w zależności od wielkości okna, pomiędzy 0,74 a 0,79 [W/(m2*K)].

 

Zdecydowaliśmy się na rolety. Ja w obawie przed przegrzewaniem pomieszczeń latem, żona kierując się kobiecą intuicją - uznaliśmy, że rolety zewnętrzne to gadżet, dla nas, nieodzowny. Ba, elektryczne rolety zewnętrzne. Ba, elektryczne i sterowane bezprzewodowo, rolety zewnętrzne. Tak, by zabawa była pełna. Ale, żeby zaoszczędzić na sterowaniu, zdecydowaliśmy się na rolety sterowane przewodowo. Funkcja sterowania bezprzewodowego będzie realizowana za pomocą dwóch sterowników ELMES ST6H

Wyliczyłem że, jeśli wziąć pod uwagę sam fakt występowania rolety, bez uwzględnienia izolującej poduszki powietrznej, pomiędzy szybą a roletą, zamknięta roleta polepsza współczynnik U okna, mniej więcej, o 0,1 [W/(m2*K)].

 

Wybraliśmy rolety typu INTEGRO, czyli ze skrzynkami montowanymi przed nadprożami. Ponieważ już na etapie projektowania domu, dokonaliśmy takiego wyboru, zastosowaliśmy rozwiązania ograniczające powstawanie mostka cieplnego za roletą. Nad oknami mamy nadproża strunobetonowe o wysokości 14cm i szerokości 11,5cm zlicowane w wewnętrzną powierzchnią ścian zewnętrznych. Ściany mają 18 cm grubości. Przed nadprożem powstały więc wnęki o szerokości 6,5cm. Wykleiłem je XPSem, jaki pozostał nam po ocieplaniu ścian.

 

Ten sam materiał zastosowałem do wyłożenia dolnej części każdego otworu okiennego. Pomysł był taki, by ograniczyć mostek, jaki powstaje na styku wewnętrznej części zewnętrznego parapetu ze ścianą. Wiedziałem, że po bokach i na górze okna, mogę zakryć część ramy styropianem (i stworzyć coś na kształt węgarka ze styropianu), ale na dole okna, zrobić tego nie mogę. Przyznam, że pomysł powiódł się tylko częściowo. Chciałem by było to rozwiązanie analogiczne do rozwiązania firmy Illbruck zwanego „ciepły parapet”. Już teraz widzę, że moje rozwiązanie sprawdzi się tylko w części i nie uniknę, w tym miejscu, mostka termicznego.

 

Zdjęć dziś nie będzie. Za to będzie link do wątku w którym zdjęcia się znajdują:

http://forum.muratordom.pl/showthread.php?182856-Pro%C5%9Bba-o-ocen%C4%99-monta%C5%BCu-okien&p=4810731&viewfull=1#post4810731

 

Kiedy montowali nam okna, dach był już odeskowany, ale nie mieliśmy jeszcze ścian szczytowych. Dostanie się do środka było banalnie proste. Miałem, przez pierwsze kilka dni, niezłego stracha o okna. Bałem się, że nam je ukradną, więc siedziałem na budowie do późna a przyjeżdżałem, na nią, skoro świt. Ma szczęście po kilku dniach zjawili się murarze. Przy okazji, spotkałem się z opinią, wedle której, ponoć, nie kradnie się już okien montowanych w ścianach. Są wykonywane na wymiar a nikt nie będzie dostosowywał swojego projektu pod „okazyjnie” kupione okna. Za to, teraz, kradnie się okna dachowe. Te są wykonywane według standardowych wymiarów i dużo łatwiej znaleźć na nie kupca. Czy tak jest, nie wiem, nam żadnych okien (jeszcze) nie ukradli.

 

Co bym teraz zmienił?

Już teraz widzę, że wiele rzeczy bym, mając obecną wiedzę, zmienił.

 

Z całą pewnością, montując okna zlicowane ze ścianą, zastosowałbym we wszystkich oknach, nie tylko balkonowych, poszerzenia dolne. Uważam, że pod oknem, w miejscu styku, z jednej strony parapetu zewnętrznego, z drugiej strony parapetu wewnętrznego, powstaje mostek termiczny, który można doskonale zlikwidować, stosując (w sumie niedrogie) poszerzenia dolne.

 

Poważnie zastanowił bym się, czy nie zastosować montażu okien we warstwie ocieplenia (http://oknotest.pl/1/news/artykuly/sfs-intec-system-jb-d.php). Tyle że JB-D to drogi system. Ponoć dobrym i tańszym zamiennikiem jest FENTECH (http://fentech.com.pl/). A do tego z Poznania. W każdym razie to wygląda imponująco.

Faktem jest, że kwestia wyboru sposobu montażu okien jest sprawą dość grząską. Cały czas opieram się tu na intuicji. Tak naprawdę, nie wiem ile mógłbym zyskać/stracić, decydując się na konkretny sposób montażu okien. I, jestem pewien, przytłaczająca większość inwestorów nie dysponuje takimi wyliczeniami. A sama wiedza o tym, że montaż we warstwie ocieplenia, jest „cieplejszy”, jest nic nie warta, jeśli nie skonfrontuje się tego z dodatkowym nakładem kosztów w funkcji uzyskanych oszczędności. Teraz już po fakcie, ale myślę, że gdybym budował się ponownie, poświęcił bym te dwie nocki i dokładnie wyliczył sens ekonomiczny poszczególnych rozwiązań.

 

Niepokoi mnie niewielka przenikalność energii słonecznej przez okno. Współczynnik solar factor, w naszych szybach, wynosi 50%, podczas gdy standardowo jest to około 60%, więc wydaje się być niewiele mniejszy, ale efekt jest taki, że stojąc przy oknie w słoneczny, zimowy, dzień, zupełnie nie czuję na twarzy ciepła od słońca. Nie jestem pewien, czy doświadczymy tych mitycznych zysków słonecznych, jakie ponoć pojawiają się zimą przy dużej liczbie okien skierowanych na południe.

 

W części poświęconej nietrafionym wyborom, należy się, niestety, słowo o naszym dystrybutorze. W poznańskiej firmie Master-Stick w której kupowaliśmy okna, pracują fachowcy i można z nimi rzeczowo i konkretnie porozmawiać, ale podejście do kwestii czasu mają iście południowe. Wiele razy umawiałem się na konkretny termin i prawie zawsze terminu tego nie dotrzymywali. Nawet w kwestiach tak nieskomplikowanych, jak przygotowanie informacji technicznych czy, przygotowanie kolejnej wyceny. Wycena miała być na piątek, była w czwartek, ...tydzień później i to po interwencji telefonicznej. Podobnych „atrakcji” było kilka. Ostatnia to ta, o której pisałem na początku tego wpisu – z zeszłego piątku. Byliśmy umówieni na piątek, na godzinę piętnastą, na montaż dwóch ostatnich rolet. Okna montowali przed czterema miesiącami, ale wówczas okazało się, że rolety są za szerokie. „Damy do zwężenia, a to nie problem, i niedługo zamontujemy je” – mówili. I to ich „niedługo” trwało cztery miesiące. Dobrze, że „a to nie problem”, bo gdyby „a to problem”, to by im ze dwa latka zleciały. W końcu zacząłem wydzwaniać do firmy i po dwóch tygodniach telefonów, znaleźli dla nas czas. W umówionym terminie panowie, jakże by inaczej, nie przyjechali ani nie zadzwonili. Gdy wracałem do domu, zastanawiałem się, za ile tygodni znajdą kolejny termin? Działo się to w piątek. Sobotę mieliśmy zajętą (chwaliłem się już? Przebiegliśmy wspólnie z żonką Maniacką Dziesiątkę), na budowę zawitałem w niedzielę. Patrzę i oczom nie wierzę – rolety zamontowane. Panowie zamontowali je pewnie w sobotę, kiedy my sączyliśmy w domu wino, zapijając klęskę podczas biegu (bo czas mieliśmy niespecjalny).

 

Ciekawa jest przyczyna nieodpowiedniej szerokości rolet, więc ponudzę jeszcze o tym.

Rzecz się tyczyła dwóch okien oraz rolet, w ścianie szczytowej, na poddaszu. Sama ściana szczytowa powstała już po montażu okien na parterze. Pomierzyłem otwory okienne. A że żonka miała nazajutrz po coś podjechać do firmy okiennej, podałem jej wymiary otworów okiennych z prośbą o przekazanie. Żonka wszystko załatwiła. Następnego dnia coś mnie tknęło i zadzwoniłem do nich, by potwierdzić wymiary otworów okiennych. Okazało się, że panie tak się dogadały, że w firmie, podane wymiary potraktowali jako wymiary okien. A okno od otworu okiennego winno być przynajmniej po dwa centymetry węższe i niższe. Na szczęście, jak usłyszałem, to nie problem, wymiary już przesłali do producentów i okien i rolet, ale można je jeszcze zmienić. Po czym, po miesiącu od tego wydarzenia, przyjechała ekipa montująca okna i rolety. Okna miały prawidłowe wymiary, rolety były dwa centymetry za szerokie...

 

Polistyren ekstrudowany (XPS), którym ocieplaliśmy fundamenty i wyklejaliśmy wnęki okienne, został wyprodukowany przez firmę DOW Chemikals. Ostatnio dowiedziałem się o nich "ciekawych" rzeczy. Przyjemniaczki.

 

Obecnie mam zamiar, już na poważnie, zająć się wreszcie tynkowaniem wnętrza domu. Postanowiłem wykonać tę czynność sam. O efektach doniosę, choć pewnie niezbyt prędko.

Czeka mnie również "walka" ze szambem. Choć nieużywane, nabrało od jesieni 2m3 wody.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 year później...
Mam zamiar wybudować GWC pod garażem w nowo budowanym domu, ma on być z pustaków ceramicznych z otworami w środku położonych na płask , wymurowany z płyt kanał dla powietrza zamiast rur fi200, ponadto mam zamiar doprowadzić trzy odcinki rurek z wodą aby w razie suchego powietrza nawilżyć GWC. Pod pustakami i pod geowłókniną mam zamiar położyć rury drenażowe aby odprowadzić wodę ze skroplin, powierzchnia GWC 50m2 . Całość wymiennika będzie odizolowana od fundamentu styropianem jak również będzie czapa ze stryropianu na górze ma to działać latem jako powierzchnia w miarę dobrze schłodzona ze względu na brak promieni słonecznych docierających do gleby , a zimą nie będzie przemarzać bo będzie dobrze odizolowane od fundamentów i nie będzie dochodziło do wymiennika tzw przemarzanie gruntu.Jeżeli się mylę proszę mnie poprawić
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...