Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Życie jest Proste - wg Jagny i Petera


Recommended Posts

Mogłabym mieszkać na tych rurkach. Srebrno tak. Ładnie. Ale mówią, że się nie da. Więc to co tak pracowicie układali jedni muszą przyjechać i zalepić inni. Zazdrośni pewnie ci od wylewek i wszystko psują. Nie martwimy się, bo znajomy elektryk mówi, że ma znajomego od wylewek i nam zrobi. Znajomy może i wylewa, ale jak już to porządnie i na nasze 37m2 prychnął z pogardą i powiedział, że mu się nie opłaca.

Wtedy Peter postanowił, że zrobimy wylewki sami. Kupimy piachu, cementu, uszlachetniacza i deskę. A potem mój Starszy Syn i Przyjaciel Syna będą się bawili w betoniarnię, potem będą wozili to taczką po moich ślicznych rurkach... a Peter....z dechą.... na kolanach.... O, Matko.... Niby się da, ludzie tak robią. Ale: mój Starszy Syn ukręciłby swojego Przyjaciela w betoniarce, bo obaj mają 18 lat duże poczucie humoru, a Petera boli kręgosłup i musielibyśmy go wynosić takiego zastałego w pozycji kucznej po dwóch godzinach roboty, ku niewątpliwej uciesze chłopców. Ta wizja mnie też właściwie ubawiła, ale perspektywa niezrobionych wylewek mniej.

Pamiętając o tym, że dużym błędem jest branie ekip z łapanki, złapałam za telefon i znalazłam pierwszą lepszą ekipę z internetu. Powiedziałam panu jak się sprawy mają. Że mało metrów jest. Stropił się, że będzie musiał wziąć w takim układzie troszkę więcej. I że pilnie. Powiedział, że w takim razie będą następnego dnia o 10:00. Szok. I jeszcze by tylko tego brakowało, żeby porządnie zrobili. A zrobili. Szybciutko, równiutko i pojechali.

 

001.jpg

 

Czyli wszystko idzie płynnie, bezproblemowo.... Do czasu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 154
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Podłoga jest. Peter się bierze za hydraulikę. I robi. Kuje ściany, zgrzewa rurki (w tym pomagałam przez chwilę i nie zleciałam nawet ze stołka, co nie jest takie proste, jak się ma ręce w górze i trzeba dosyć mocno wyszarpnąć to coś z rurki) i montuje zawory. Potem bierze się pomału za elektrykę. A w międzyczasie pojawiają się panowie od odwiertów pionowych do pompy ciepła. Przyjeżdżają w piątek z przyczepką campingową i wiertnicą. Wiertnicę i przyczepkę zostawiają na podrzutkowym podwórku i jadą do domu. Mają wrócić w poniedziałek.

Nigdy nie odżałuję, że nie zrobiłam zdjęcia wiertniczki, maleńkiej eleganckiej, kobiecej... Ale niejedna jeździ po naszych ziemiach i ta "nasza" wyglądała mniej więcej tak:

resizedimage600450-wiertnicalbu.jpg

Zajęła pół podwórka.

Panowie jak wyjeżdżali to powiedzieli, że muszą do roboty mieć piach i wodę. Piach załatwiliśmy ze składu budowlanego. Wodę z nieba. Lało całą noc z niedzieli na poniedziałek i cały poniedziałek. Ale panom wody było mało, więc podłączyli swoją pompę do naszej studni i sobie wiercili. Żeby tylko wiercili. Ale oni jeszcze lali wodę. Do środka a potem na boki. Deszcz lał, oni lali, u nas glina, więc po trzech dniach odwiertów nasza działka wyglądała tak:

001.jpg

 

005.jpg

 

I to co widać jest miękkie. Chodzenie po tym grozi zostawieniem butów i spodni w glinie.

A miejscami wręcz porobiły się baseny:

004.jpg

 

Jak ktoś Wam mówi, że odwierty pionowe są lepsze bo nie rujnują działki, to trzeba wziąć poprawkę, że tak się może dzieje jak ktoś ma sam piach i woda z lania wsiąka natychmiast w ziemię. Ale pewnie też nie do końca bo na moje lamenty usłyszałam: "Pani, tutaj to pikuś, bo tu budowa jest. Ale pani se pomyśli jak ludzie mają działeczkę wypielęgnowaną, trawkę posadzoną, równiutką jak na polu golfowym, a tu MY przyjeżdżamy...." Se pomyślałam. Ale pomogło mi to tylko na chwilę, bo jak następnego dnia na czworaka wyciągałam zassane kalosze to mnie znowu czarne wizje opadły.

Moja malutka działeczka. Tu kiedyś była trawka......

 

006.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ale jak tak patrzę to sobie myślę, że nie tylko my tak mamy. Nawet konkretnie myślę o znajomym małżeństwie, które też przez to przechodziło. U nich to odwierty musieli chyba pod trzy pompy robić tak mieli źle....

 

bogumił niechcic.jpg

 

Ale potem było tak:

niechcicowie.jpg

 

Już widzę nas. Siebie i Petera jak my tak będziemy. Ja z tą parasolką, on ze słomkowym kapeluszem.... Tylko na huk nam tyle zboża....?

 

Póki co, próbujemy na tym naszym kłopocie ukręcić interes i organizujemy imprezy dla firm zagranicznych.

To zdjęcie z ostatniej imprezki firmy Sanyo:

 

walkiblota_248.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 6 months później...

Nie było mnie trochę. Bo tak naprawdę to coś się już zbudowało, a coś innego jeszcze nie zaczęło się budować. Ale już przebieram nogami i liczę tu na nawiązanie kontaktów z wróżbitami- meteorologami, którzy mi będą mówić czy mam szansę.

Wniosek o pozwolenie na budowę złożyłam....eee.... nie pamiętam dokładnie. Tak to dawno temu to było. W każdym razie 19 listopada upływa przepisowe 65 dni....

Ale po kolei. W kwietniu Plan Zagospodarowania nadal się nie zmienił. Na razie przestój, ale coś tam dalej się międli. Pan w Gminie już ma chyba odruch wymiotny jak dzwonię zapytać o postępy w międleniu. W końcu szczerze mi wyznaje, że może być i tak, że się wcale nie wymiędli, bo gmina odstąpi. Czasem tak się dzieje, tym bardziej, że to już kolejne podejście i problemy są, bo lasy, bo tereny, bo..... Ooooo nie! To co z moim Prostym? Z moim balkonem? Mamy mieszkać w Minipotworku i to właściwie nielegalnie, czy pod mostem? :cry:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jadę znowu do Starostwa. Przecież właściwie Pani Kierownik przy poprzedniej wizycie mi powiedziała, że mogę się budować na siedlisko. No toj jej mówię, że ja jednak chcę to siedlisko. Najlepiej jutro. Pani Kierownik chyba widzi, że ja już niemal z łopatą w ręku przyszłam, bo każe mi zadzwonić następnego dnia i mi powie czy się da. Dzwonię pełna nadziei a ona mi mówi, że się nie da. Poczułam, że zaczynam mieć zawał. Ale zanim skończyłam, pani Kierownik mówi:

- No, gdyby tam chociaż już jakiś budynek stał, to rozbudowa jest możliwa, ale tak.....

- Przecież tam stoi budynek!

No i wyszło na to, że dzięki mojemu idiotycznemu pomysłowi na budowę Minipotworka otworzyłam sobie niechcący furtkę, zamkniętą wydawałoby się. Zaspawaną wręcz!

Pani Kierownik żąda tylko (tylko?) papierka od Gminy, że oni jako Gmina potwierdzają, że rozbudowa na tym terenie będzie możliwa.

Dzwonię do pana w Gminie. Tego, który ma odruch wymiotny jak słyszy moje nazwisko. Ćwierkam radośnie, że dzisiaj dzwonię do niego w Zupełnie Innej Sprawie i mówię mu czego potrzebuję. Pan natychmiast mówi, że tak. Że dadzą. Że nie ma problemu. On sam osobiście dopilnuje, żeby było jak najszybciej....

- He he - mówię - ma mnie pan dosyć, co?

- Jaaaaa? Nieeee.... Skąd ten pomysł?.... - rzadko udaje się tak wyraźnie usłyszeć, że ktoś kłamie.

Ze świstkiem z Gminy, na którym wytłuszczonym drukiem jest napisane, że moja działka o nr.... leży na terenie, na którym rozbudowa jest możliwa (to jest napisane tak, że między wierszami da się wyczytać: dajcie jej to cholerne pozwolenie, bo nasz pracownik ma już przez nią depresję i trzy próby samobójcze na koncie) , biegnę do Pani Kierownik. A ta czyta, uśmiecha się i mówi, że skoro tak mi zależy na hodowli tych świń, to mogę sobie hodować. Nie wiem z kim mnie pomyliła, ale dziękuję wylewnie i lecę szukać rolnika, który mi wydzierżawi ziemię.

Ale zanim dzierżawa to trzeba załatwić projekt, architekta, który zrobi adaptację, geodetę do mapek i takie tam. Ale to już w następnym odcinku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Projekt wybrany był już oczywiście dawno. Teraz przyszedł czas na powiadomienie o tym szczęśliwym fakcie autora Prostego, czyli pana Berezowskiego. Nie wydaje się być szczególnie oszołomiony szczęściem kiedy mówię mu, że kupimy od niego projekt. Ale co z tego, skoro mówi mi to co najważniejsze: zgodę na zmiany wyda bez problemu. Muszę tylko znaleźć architekta, który zrobi adaptację. No to kupujemy projekt i szukamy architekta. Peter przypomina sobie, że pierwszy mąż jego siostry jest architektem. Dzwonimy do syna pierwszego męża i siostry Petera. Okazuje się, że wytypowany osobnik architektem nie jest, ale jego obecna żona jest. Obecna żona wyjaśnia, że ona niby jest, ale nie jest, ale zna kogoś kto na pewno jest. I tak oto w nasze ręce dostaje się pani Ania.

Pani Ania jest cudowna. Zakochujemy się w niej od pierwszego wejrzenia, kiedy przyjeżdża do naszego Minipotworka, żeby omówić sprawę. Ustalamy, że za umówioną kwotę ona zajmie się już praktycznie wszystkim do momentu uzyskania PnB. Jest jedną z tych nielicznych osób, które przyjeżdżają kiedy mówią, że przyjadą, dzwonią, kiedy mówią, że zadzwonią, pracują sprawnie, cichutko, skromnie, ale skutecznie. Rozmowa z nią to czysta przyjemność. Pyta o psy, bo, jak sama twierdzi, nie zna się na psach. Na kotach też się nie zna. Na kwiatkach zupełnie się nie wyznaje. Ona zna się tylko na dzieciach, bo takowe posiada. Po czym dodaje: "....ale też sobie kiepsko radzę..." Uwielbiamy ją. Okazuje się, że nie tylko na dzieciach. Adaptację robi wszystko konsultując z nami. Przy Podrzutku właściwie wszystko było wymyślane na gorąco i bez udziału architekta. Teraz rozumiem jak ważne są porady fachowca. To pani Ania uzmysławia nam jak będzie padało światło w klatce schodowej, rozrysowuje mi fajne rozwiązanie łazienkowo-pralniowe, mówi coś o "niefajnym kącie", który stworzy się w zależności od tego na którą stronę będą otwierały się drzwi w wiatrołapie a my siedzimy z rozdziawionymi gębami, bo niby to takie wszystko oczywiste a nam to nawet nie zaświtało. Ma też cechę, którą tak lubię: jak czegoś nie wie, to mówi, że nie wie, ale się dowie. Po czym po dwóch godzinach dostajemy maila lub sms-a z odpowiedzią.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Geodeta to oddzielna historia. Trochę mieliśmy przez niego nerwów, bo musiał przyjeżdżać kilka razy, bo ciągle czegoś brakowało. Potem jak już wypisał co trzeba to się pomylił. Pani Ania ratowała sytuację, dzwoniła, tłumaczyła i kazała mu poprawiać. Nie chce mi się nawet o nim pisać.

Skoro tak wszystko dobrze idzie, to czas udać się na rozmowy z sąsiadką Zofią na temat dzierżawy gruntów. Ech, prości ludzie są cudowni. Nie kombinują, nie kręcą, nie czarują. Umawiamy się na konkretną kwotę za dzierżawę i po sprawie. Martwię się, czy pani Zofia jest pewna, że jej działki nie są już przez kogoś w podobnym celu wydzierżawione. Ogromny biust pani Zofii faluje uspokajająco.

- Pani się nie martwi! Dzierżawiłam wiele lat temu, teraz nie. Wszystko będzie dobrze. A jak coś będzie nie tak i nie dostanie pani pozwolenia, to oddamy pieniądze. Pani się nie martwi.

No to się nie martwię. I jak się okazało - słusznie. Jak pani Zofia coś mówi, to znaczy, że tak jest.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Od tego momentu ode mnie już nic nie zależało. Ze Starostwem kontaktowała się pani Ania. Dowiedziała się kto prowadzi naszą sprawę i pilnowała. Trzymała rękę na pulsie z precyzją szwajcarskiego zegarka. Zanim zdążyłam pomyśleć, że może trzeba by zadzwonić do pana ze starostwa, pani Ania pisała sms-a, że właśnie dzwoniła do naszego Pana ze starostwa i co z tego wynikło. My tylko mogliśmy czekać i trzymać kciuki. I obgryzać je. Czas płynął.

Pani Ania dzwoni do mnie i mówi, że musimy się wszyscy spotkać w Starostwie, bo ja też będę musiała coś tam jeszcze podpisać i przywieźć brakujące umowy z firmą od śmieci i od szamba. Umowę ze śmieciami mamy. Umowy z szambem nie, bo w naszej okolicy działa kilka firm i każdy dzwoni do tego, który jest wolny albo tańszy. No, ale mus to mus. Tym bardziej, że ja jakoś wierna jestem jednemu panu od szamba. Dzwonię do niego i mówię w czym rzecz. I że muszę mieć umowę przed poniedziałkiem. Jest czwartek. W piątek dzwonię i przypominam się. Pan mówi, że na pewno przywiezie. W sobotę po południu dzwonię jeszcze raz. Pan mówi, że dzisiaj to już nie da rady, ale podrzuci jutro. W niedzielę. Jestem wściekła. Przecież nikt nie załatwia takich spraw w niedzielę! Facet ściemnia i zostanę na lodzie. Ale to też widocznie prosty i uczciwy człowiek jest. W niedzielę około południa przed naszą bramą zatrzymuje się samochód. Wysiada z niego pan od szamba z umową w ręce. Patrzę z niedowierzaniem na niego i na jego samochód w którym siedzi wystrojona żona z torebką pod brodą, z tyłu dwójka odświętnie ubranych dzieci... Państwo najwyraźniej jechali do lub z kościoła.... :o

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam wszystkie umowy, więc w poniedziałek stawiam się w Starostwie. Dwie minuty po mnie przyjeżdża pani Ania. Siadamy sobie na korytarzu i gadamy czekając na geodetę. Wtedy wychodzi Pan Który Zajmuje się Naszą Sprawą i mijając nas woła radośnie do pani Ani "To co, budujemy?!" Podnoszę nieśmiało rękę i oświadczam, że to ja jestem inwestorką i przywiozłam umowy i chciałabym zapytać.... Pan omiata mnie wzrokiem i mówi do pani Ani, że to świetnie, że umowy już są i w zasadzie to już będzie wszystko, niech tylko geodeta zrobi co ma zrobić i będzie decyzja. Ech, widocznie na nim też zrobiła wrażenie.

Zbliża się termin 65 dni od momentu złożenia wniosku. Zaczęliśmy rozważać z panią Anią zawieszenie postępowania, bo jak pan geodeta wreszcie poprawił swoje błędy to okazało się, że mapy z Wydziału Geodezji właśnie wyjechały.... Zaczęło się robić gorąco. A właściwie zimno, bo przecież zima idzie a my mamy związane ręce.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolejny poniedziałek. Mamy dzwonić czy Wydział Geodezji naniósł zmiany na mapach. Jesteśmy na gorącej linii z panią Anią i naszym Panem. Zmiany są, ale pan geodeta się nie podpisał! I wtedy nasz Pan sam idzie i wyjaśnia sprawę w Geodezji, żeby było dobrze. Potrzebna jest jeszcze tylko drobna poprawka w projekcie i pani Ania musi przyjechać jutro do Starostwa, ale wszyscy wiemy, że pani Ania przyjedzie i poprawi. Nasz Pan dzwoni do mnie po południu i mówi, że mogę przyjechać po decyzję....

Tak więc dostałam POZWOLENIE NA BUDOWĘ! :)

Nie zaznałam bezduszności urzędników. Wręcz przeciwnie. Nasza Gmina i Starostwo Powiatowe to życzliwi, uczynni ludzie, którzy nie tylko nie rzucają kłód pod nogi, ale wręcz przeciwnie. Pomagają, ułatwiają, są życzliwi. Da się? Da się.

Dziękuję. Dziękuję. Dziękuję.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Prosto ze Starostwa jadę do Banku w sprawie kredytu. Miła Pani (ta od pożyczki na Minidomek) przekazuje mnie w ręce innej miłej pani. Pani zadała mi kilka pytań, po czym na wieść o tym, że kredyt biorę sama zastanowiła się i powiedziała:

- Młoda pani jest, rozłożymy na długi okres spłaty najwyżej.

- Kocham panią - odpowiedziałam szczerze.

Reszta tej rozmowy naprawdę była dla mnie mniej istotna. Chyba umówiłyśmy się na jakiś termin i będziemy o czymś tam rozmawiać i jakieś tam dokumenty mam odebrać do wypełnienia czy czegoś tam...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...

Skoro budowa to Kierownik Budowy. Przy Podrzutku był bardzo sympatyczny, niedrogi i miejscowy. Zna wszystkich dookoła. Mnie troszkę też. Dzwonię, umawiam się i jadę. Wyciągam teczkę z projktem, opowiadam o swoich planach, marzeniach, widokach na przyszłość. On mówi, że jest na zwolnieniu bo go biodro boli i muszą mu prześwietlić. Ja mu na to, że jeżeli to dysplazja to żeby się nie martwił, bo moja suka też ma dysplazję i biega po polach jak wściekła. Jakoś dziwnie na mnie spojrzał. Chyba nie zrozumiał jak bardzo pocieszająca była to informacja. Ale najważniejsze, że zabrał swoje biodro i poszedł po tajemniczą teczkę i wypełnił ślicznym pismem swoje oświadczenie, że będzie nami kierował. Potem zabrał się za studiowanie projektu i mapek. Dwa razy zapytał czy to na siedlisko. Jakie to ma znaczenie? Inaczej się buduje? Czyli jednak ta świniarnia a nie balkon? Mówię, że tak i że mam nadzieję, że pogoda będzie ładna. On na to, że jeszcze w tym roku zadaszymy jak dobrze pójdzie i że mam iść do geodety, kupić dziennik budowy, tablicę i takie tam. No to mówię mu, że bardzo go lubię i że już nie mogę się doczekać, ale się boję też, bo to wszystko takie trudne i nie wiem czy sobie dam radę. A on na to puka w moją teczkę z decyzją o pozwoleniu i mówi:

- Jak TO się pani udało, to już ze wszystkim sobie pani poradzi....

Wtedy do mnie dotarło, że naprawdę dokonałam niemożliwego. Głupi to ma szczęście. I chody tam, na górze (w sensie w niebie! -żeby mi tu zaraz nie było, że jestem w układach ze Starostą, Wójtem, Wojewodą i Prezydentem)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Badzo, badzo lubię internet. Wyczytałam, że żeby rozpocząć prace trzeba zgłosić rozpoczęcie prac na minimum siedem dni przed rozpoczęciem prac. I wyczytałam, że skoro chce się rozpocząć prace zaraz po uprawomocnieniu pozwolenia, to trzeba zgłosić rozpoczęcie prac siedem dni przed uprawomocnieniem, żeby móc rozpocząć prace w dniu rozpoczęcia prac a nie siedem dni później. Jadę więc do Starostwa, żeby zgłosić rozpoczęcie prac a tam Miła Pani mi mówi, że rozpoczęcie prac się zgłasza w Inspektoracie po drugiej stronie ulicy, ale niech najpierw zadzwonię czy mogę zgłosić rozpoczęcie prac siedem dni przed uprawomocnieniem i od razu rozpocząć prace. Ale nie powinno być problemu, bo jestem jedyną stroną postępowania i nie ma nikogo, kto mógłby zgłosić uwagi do mojego rozpoczęcia prac a sama sobie chyba niczego nie zastopuję. Hmmm....Chyba nie.

Dzwonię do Inspektoratu już z korytarza Starostwa i mówię, że chcę zgłosić rozpoczęcie prac na siedem dni przed rozpoczęciem prac, czyli zaraz po uprawomocnieniu pozwolenia. Pani w Inspektoracie mówi, że właściwie nikt tak nie robi, ale właściwie to ona nie wie dlaczego, bo przecież to logiczne. Już mam jej szczerze odpowiedzieć, że myślę, że to dlatego, że ludziska się budują jeszcze przed rozpoczęciem prac a pewnie i jeszcze przed uprawomocnieniem, ale gryzę się w język. Zgłaszam rozpoczęcie prac. Jeszcze parę dni i można działać. Pogoda dopisuje.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kolejny krok to geodeta. Bardzo sympatyczny, miejscowy. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby do rysowania mapek brać młodego, energicznego, ale nie miejscowego dziwoląga. Na koniec okazał się być nie taki młody na jakiego wyglądał, nie taki energiczny jak się wydawało i bardzo niemiejscowy, bo nie wiedział czego od niego będzie się wymagać. Ten jest zorientowany co i jak, umawiamy się na 300zł za wytyczenie 4 punktów i jak przyjdzie czas to przyjedzie. Po czym wręcza mi śliczny, nowiutki dziennik budowy i mówi, że to w cenie. Fajny pan.

Mijają dni, ale ja nie próżnuję. Czas na bank. Najchętniej bym go po prostu obrabowała i miała dużo pieniędzy do wydania na budowę, ale po pracy zmęczona jestem więc pewnie bym wolno uciekała i zaraz by mnie złapali. Cóż, trzeba wziąć ten cholerny kredyt. Na osłodę mam tylko to, że Pani w Banku uważa, że jestem młoda. Umawiamy się na rozmowę. Jestem trochę za wcześnie więc szybciutko biorę kredyt konsumpcyjny na rozpoczęcie budowy, bo na kredyt będzie trzeba chwilę poczekać. Obrabowanie byłoby szybsze. Dobra, kasa zaraz będzie a potem się jeden kredyt spłaci drugim.... i tak wpadnę w spiralę kredytową, o której tyle słyszałam. Aaaaa....!

Rozmowa z Panią Kredytową jest bardzo sympatyczna. Okazuje się, że jestem dosyć zdolna i mogę wziąć sporo kasy. To i tak tylko drobna część tego co bym miała, gdybym zdecydowała się jednak na rabunek, ale jej tego nie mówię. Odwrotnie, mówię, że chcę mniej. A ona na to mi mówi, że mi nie starczy i lepiej wziąć więcej i potem nie wykorzystać.... :eek:....... Ha, ha, ha! Ta pani chyba się nigdy nie budowała!

W końcu dochodzimy do porozumienia i dostaję prognozę spłat i dokumenty do wypełnienia. No cóż. Psy będą musiały przestać jeść taką drogą karmę,synom muszę obciąć kieszonkowe, zamienić ukochanego artystę na starego, obrzydliwie bogatego biznesmena...... Może ja jednak obrabuję ten bank, będzie łatwiej....

Edytowane przez Jagna
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spać nie mogę mimo soboty, bo dzisiaj mają przywieźć bloczki fundamentowe a ja mam bramę za wąską na taki duży samochód. Wszystko ładnie działa jak jest Ekipa, albo Peter, bo ponoć można zdemontować jedno przęsło i jest cacy. Ale Ekipa dzisiaj ma wolne (schną ławy fundamentowe) a Petera nie ma, bo jego Tata jest w szpitalu i jego miejsce jest przy ojcu. Mam nadzieję, że pan co przywiezie te bloczki nie będzie świnia i sam sobie to zdemontuje a potem zamontuje, bo to facet jest. No chyba, że w soboty za fajerą siedzi żona, bo to rodzinna firma jest ten nasz skład budowlany.

No to popiszę sobie i Was pozanudzam. Bo mi się przypomniało, że może mi działka urośnie.

Teraz mam 800m2 w prostokącie 17x40 jakoś. Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej, bo muszę dokonywać wyborów typu ALBO basen ALBO grządka z różami. Psy mają szkolenie jak omijać grządki. Grządki są otoczone zieloną siatką, żeby psom było łatwiej omijać. No, powiedzmy, że się przynajmniej starają.... Robi się ciasno, bo ja się zakochałam w różach i uznałam, że mam prawo mieć prawdziwy ogród a nie wyłącznie gołą trawę jako psi wybieg :mad:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Między moją działką a działką Sąsiada jest bliźniacza 800-metrowa działka, która to przy podziale przypadła mojemu Ex. Leży odłogiem, a ponieważ nie mamy z tej strony ogrodzenia, to sobie czasem tam coś postawimy (trampolinę np.), psy tam biegają itp., ale nie przyzwyczajamy się do tych metrów, bo nie nasze. Ex mówił, że będzie ją sprzedawał, że ma klienta, albo nawet osiemnastu. Ja tam nie wiem jak jest, ale wiem, że spotyka mnie kolejna NIEWIADOMA. No bo huk wie kto w takim układzie będzie za moim płotem najbliższym sąsiadem. Ja nie lubię obcych sąsiadów. Ja już mam tych co mam i się do nich przyzwyczaiłam. Klienci co kupili Podrzutka są niby za płotem, ale między domami jest prawie 40m odległości i dobrze, bo my z nimi nie gadamy, jako, że na koniec przy oddawaniu kluczy wywinęli nam taki numer, że ja zapowiedziałam wszem i wobec, że nie chcę mieć z tymi ludźmi NIC wspólnego. I poza płotem, nie mam. I tak jest git. Sąsiedzi z drugiej strony (to między nami jest niczyja działka), bardzo spokojne małżeństwo, budowali się jakoś tak równo z Podrzutkiem, więc znamy się dziesięć lat. Pani Sąsiadka zawsze częstuje nas truskawkami, porzeczkami i malinami, pogadamy chwilę przy płocie o różach czy o pogodzie, w kryzysowym momencie (dzięki Klientom tenże nastąpił) pożyczyli nam prąd, do moich ujadających czasem psów już się przyzwyczaili a wręcz mówią, że dobrze, że taki alarm jest, do okien sobie nie zaglądamy bo jest 24m między nami i jest bardzo git. I co? I teraz mam mieć kogoś tuż za płotem? Zupełnie obcego sąsiada, co to ja nie wiem kto to jest? Może przesympatyczni ludzie, z którymi będziemy żyć w dozgonnej przyjaźni, ale może też i rodzinka z piekła, która będzie groziła mi truciem moich futer, bo czasem szczekają (chociaż ja pilnuję, żeby nie było darcia ryja po nocach) bawią się i biegają, mój Młodszy Syn szaleje latem w basenie, a oni sobie nie życzą, bo lubią głuchą ciszę, albo odwrotnie - będą urządzali huczne imprezy co weekend z pijackimi śpiewami i rzyganiem pod płotem? Wizja była straszna.

To tytułem wstępu. Przydługiego trochę.... :cool:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie stać mnie na odkupienie całej działki od Ex-a, bo muszę mieć pieniądze na budowę a i tak pewnie zabraknie na koniec. I znowu zarządził przypadek. Ex budując napięcie jak w filmie grozy przyjechał którejś soboty z kosiarką, żeby (jak twierdził) zobaczyć czy działkę przed sprzedażą da się doprowadzić do porządku zwykłym sprzętem. Traf chciał, że był też i Sąsiad. Ja sobie tam coś niby pieliłam a tak naprawdę to pilnowałam, żeby mi kosiarą Ex nie wjechał na moje krzaczki. I w pewnym monencie Ex się zmęczył, bo skosił tak ze cztery metry kwadratow i wdał się w rozmowę z Sąsiadem. I wtedy coś mnie tknęło i poszłam do nich ze słowami "Widzi pan, panie sąsiedzie, chcą nas rozdzielić!" Na to Ex, że ależ skąd, że on nie chce, bo on dobry człowiek przecież jest i możemy kupić przecież tę działkę, albo Sąsiad albo ja, a ja na to, że ha ha ha, to może kupmy ją na pół.... I okazało się, że to był fantastyczny pomysł. Obśmialiśmy cenę rzuconą przez Ex i po tygodniu zaproponowaliśmy nową. Ex się oczywiście nie zgodził, więc mu powiedziałam, żeby się bujał. Po dwóch tygodniach się zgodził. I tak, za 20.000 zł moja 800metrowa kiszka ma szansę zmienić się w całkiem zgrabniutkie 1200m2 z miejscem na basen na lato, trawkę dla psów i... oczywiście więcej róż :) Jasne, że za te 20tys. miałabym więcej do wydania na dom, ale mimo wszystko wydaje mi się, że warto. Teraz robi się podział działki :wiggle:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No i nasza ulubiona część - foooootki!

Dzisiaj przy sobocie wreszcie mogłam sama zobaczyć za dnia jak to wygląda. Nieźle....

228.jpg

 

Tutaj widok na salon (to większe) i kuchnię (to mniejsze):

226.jpg

 

a to, wbrew wszelkim pozorom, korytarz. Na końcu będą moje pierwsze w życiu schody.

234.jpg

 

Nasza Ekipa jest fajna. Naprawdę nie mam się czego czepiać. Sami przywożą cały sprzęt, szanują wytyczenie, które zrobił Peter, żeby mi broń Boże na kwiatki niczego nie postawili, nie przejechali się po nich albo co, bo bym się zapłakała i Peter to wie, więc miejsca mają malutko a się mieszczą i nie narzekają. Na dodatek z własnej inicjatywy wylali nam kawał betonu przed wjazdem, bo tam ciągle błoto po kostki i nie można było tam chodzić, tylko skakać wielkimi susami. Niby fajnie, bo człowiek wygimnastykowany się robił coraz bardziej, ale mycie butów dwa razy dziennie to mozolna praca. Tak więc bardzo się ucieszyłam jak Młodszy Syn zadzwonił do mnie do pracy i powiedział, że właśnie wrócił ze szkoły i utknął w betonie pod bramą i nie może się ruszyć. Kochani są, naprawdę :yes:

Cenowo też chyba nie jest źle. Za postawienie reszty domu, czyli rozebranie obecnego dachu, dostawienie 53 metrów parteru (się dzieje teraz), budowa całej góry (ok.70m2), ściany działowe, dach odeskowany i opapowany - 24 tysiące.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz będzie o pieniądzach. Jako, że niezwykle niezdolna jestem z przedmiotów ścisłych, obliczanie czegokolwiek to katorga, więc proszę się nie śmiać. Doświadczonych proszę o pomoc, czy dobrze myślę.

Mam do wybudowania resztę domu. Zakładając, że jako tak młoda osoba wezmę 250.000zł kredytu, z czego na dom ma iść 230.000zł... I jedziemy:

Robocizna -24.000

Materiały wstępnie wyliczono na 30.000, ale znając życie dorzucę jeszcze z dyszkę, co daje 40.000. Razem 65.000 (tak se zaokrągliłam), czyli zostaje 165.000 zł

Dach - ok.190m2 - blachodachówka średniej klasy i położenie... ile? 20.000? Może 30.000. Weźmy 30.000zł

Zostaje 135.000

Okna (trzyszybowe, ze szprosami, dwustronny kolor, więc trochę drogie) - 4 mam i kosztowały 4tys. Teraz będą jeszcze: jedno zwykłe 150x150 (1.000zł), ale reszta to tarasowe (fix+dwa skrzydła) i małe balkonowe x2 na górze. To ile jeszcze może być... z 10.000zł ?

Zostaje 125.000zł

Kominek - wkład z prostą ceglaną obudową - z 10.000?

Zostaje 115.000zł

Drzwi wejściowe - jakieś ładne (nie mam bladego pojęcia jakie, ale takie z szybką :)) - eee.... 3.000? Ne muszą być drewniane, bo psy drapią i zniszczą.

Zostaje 112.000

A, komin systemowy, chętnie zaufany i dobry, bo to jedyny komin w moim domu - jakieś 4.000?

Zostaje 108.000

Okna dachowe szt. 6, liczę, że w tych ośmiu "wystających" tysiącach zmieszczę.

Czyli mamy dom w stanie surowym zamkniętym i około 100.000 zł.

Na samą kuchnię (zależy mi na tym, żeby była śliczna, rustykalna, mam jedną upatrzoną w BRW i powinna zamknąć się w 15.000

Zostaje 85.000zł

Co mam:

- wszystkie przyłącza + pompa ciepła + kawałek podłogówki.

- mała łazienka na dole zrobiona cała, trzeba tylko dokupić bidet.

- całe AGD

 

Czyli w 85.000 muszę się zmieścić z następującymi rzeczami:

Trzeba ocieplić z zewnątrz (tynkowania nie liczę, bo nie wiem czy nie pomalujemy tylko) i wewnątrz - poddasze+ katrongipsy.

Hydraulikę, reku i elektrykę zrobi Peter, ale za materiały trzeba zapłacić podobno...

Tynki wewnętrzne, wylewki, podłogówka (reszta parteru i góra), a potem już panele, farby, gresy. Na szczęście bardzo mi się podobają te tańsze panele i tańsze gresy, więc tu bez szału cenowego.

Taras - ok 24m2, na tę chwilę planowane płyty betonowe kładzione na sucho.

Barierki na balkon i taras - drewniane.

Dżizas... Starczy to? :eek: Ma sens to moje liczenie?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks później...

I nic się nie dzieje, bo przyszła ta co jej miało nie być, czyli zima jedna... Nawet nie zdążyliśmy wylać chudziaka, bo jak mądrze ustaliliśmy z Szefem Ekipy lepiej nie ryzykować, bo popęka na mrozie (chudziak, nie Szef) i trzeba będzie i tak poprawiać.

Tak więc stan na teraz to fundament zasypany z zewnątrz i wewnątrz piachem, ubitym i teraz jeszcze zaśnieżonym. Wygląda to tak (zdjęcie robione z okna Minidomku).

To co widać to po lewej stronie kuchnia a po prawej salon. Jak widać już pomału meblowany przez psy, które widocznie postanowiły zrobić pranie i przytargały miskę. Oprócz tego jakąś butelkę, patyki, kawałki folii i inne skarby....:

704.jpg

 

W śniegu i piachu rysowaliśmy sobie gdzie co będzie w salonie. Po wyrysowaniu kominka i narożnika nie zostało już wiele miejsca. Mam tylko nadzieję, że po solidnym rozpaleniu, żeby DGP przetransportowało ciepło na górę nie będzie się siedzącym w salonie osobom tliło ubranie z gorąca....

A wymiary kuchni ładnie pokazuje Madej. Owszem to duży pies. Ale tak leżąc będzie miał łeb w szafce a ogon pod stołem:

712.jpg

 

Szaro i brzydko jest :( A jeszcze tak niedawno tło wyglądało tak:

695.jpg

 

693.jpg

 

662.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...