Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Życie jest Proste - wg Jagny i Petera


Recommended Posts

A dzisiaj zamarzający deszcz namalował firankę na oknie:

714.jpg

 

A wczoraj był ważny dzień. Odebrałam oficjalnie nadany nam nowy, prawdziwy adres. I to lepszy niż ten stary,podrzutkowy, bo z prawdziwą nazwą ulicy (którą sami wymyśliliśmy jeszcze w starym dzienniku), bo gmina doszła do wniosku, że numery tymczasowe czyli tylko nazwa wsi plus numer i tak będą zmieniane, więc po co nadawać dwa razy. I tak oto mieszkamy na BRZOZOWEJ 61 :yes:

Liczba 61 kojarzy mi się dokładnie z niczym. Nikt z rodziny się wtedy nie urodził, ja też parę lat później, ale 6+1=7 a to szczęśliwa cyfra. Peter już zrobił tabliczkę i wisi (tabliczka, nie Peter), więc kurierzy, pani listonosz i odwiedzający będą mogli nas znaleźć.

No i czekam na decyzję o kredycie. Chociaż nadal wolałabym wygrać w Totka, w radiu, albo spadek po nieznanej cioci dostać. Nie ma kto bogatej, umierającej cioci na zbyciu?

Edytowane przez Jagna
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 weeks później...
  • Odpowiedzi 154
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Życzenia noworoczne złożyłam w komentarzach i tu potwierdzam, że szczere i prosto z serducha.

 

Ale tutaj też mam wiadomość: dzisiaj rano, w ostatni dzień starego roku, zadzwoniła Pani z Banku, żeby mi powiedzieć, że mam przyznany kredyt... Czyli mogę sobie marzyć, że za rok o tej porze będę pisała do Was z naszego nowiutkiego salonu przy palącym się kominku. Albo kuchni, jak mnie z kanapy wyeksmitują.... Eeee, to se indukcję na boosterze rozpalę.... ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks później...
  • 5 months później...
Oj, wiem, że będziecie krzyczeć na mnie przeokropnie, że wredna jestem, że olewam, że mnie wcięło i teraz macie mnie gdzieś.... No cóż, poniekąd to wcale się nie dziwię. Sama nie znoszę dzienników, które się zaczynają i nie kończą, albo posty są pisane z, delikatnie mówiąc, mizerną częstotliwością. Ale oczywiście każdy taki pisacz wali się po klacie i obiecuje, że już nigdy, że teraz już zawsze itp., tak jak ja teraz czynię. Wręcz musiałam odkopać mój dziennik, żeby zobaczyć gdzie skończyłam.... Uuups... Gwoli usprawiedliwienia: budowa ruszyła dalej, ale praktycznie bez mojego udziału. Tam z Góry zesłali nam bowiem ekipę pana Piotra. Ekipę samowystarczalną. Ekipę idealną. Ekipę, której pozwalam sobie zazdrościć. A o co chodzi, to za chwilkę.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak więc czekałam aż skończy się zima i będzie można budować dalej, bo zakończyliśmy na etapie fundamentów i to tylko zasypanych piaskiem, bez chudziaka. No więc trzymałam kciuki, odprawiałam uroki i zaklinałam zimę, żeby była ciepła i wyjątkowo krótka. Najwyraźniej zaklęcia mi się pomerdały, bo jak pamiętacie marzec przyszedł w kwietniu a na dodatek na Wielkanoc rozpętałam snieżycę. Tak, to ja. Wszystko przeze mnie. Nie wiem ile jeszcze osób w naszym kraju oglądało prognozy pogody równie intensywnie jak ja. Miałam opracowane wszystkie portale pogodowe w necie. Na zakończenie Faktów, kiedy tylko słyszałam melodyjkę pogody, leciałam do telewizora, przyklejałam niemal nos do ekranu i chłonęłam każde słowo pani Gardias czy innej Omeny. .. Przez blisko miesiąc planowałam zamach na obie. Nienawidziłam ich chudych ramionek machających po mapie przy akompaniamencie słodkiego tonu opowiadającego o mrozie do -20 stopni i śnieżycach na mojej budowie. Dobrze, że nie słyszały co o nich wtedy myślałam. A może słyszały, bo któregoś dnia się przestraszyły i zapowiedziały ocieplenie. Takie prawdziwe, bez mrozów siarczystych w nocy. Co z tego, że na zewnątrz było biało. Wiosna została w końcu przywleczona za ucho do Polski. Szef ekipy, pan Piotr, też oglądał prognozy. Nie wiem czy planował zabójstwo wszystkich pogodynek, ale też był zniecierpliwiony. Po skumulowaniu wszystkich możliwych prognoz ustaliliśmy termin rozpoczęcia dalszych robót na 8 kwietnia, czyli poniedziałek. Edytowane przez Jagna
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W niedzielę na naszej działce i naszych fundamentach zalegała kołdra śniegu. Nic to. Założyłam kurtkę, czapę, rękawice, wzięłam łopatę i zaczęłam to ścierwo zgarniać, żeby odkopać to co miało być kiedyś moim domem. Peter był czymś zajęty w garażu i jak przyszedł to się zdziwił co ja robię, po co to robię, bo przecież się roztopi zaraz, ale skoro wie jaka jestem uparta to mi pomoże. Z wdzięcznością oddałam mu łopatę, bo, nie powiem, plecy już mi dawno mówiły, że mają dosyć. Ale jak zobaczyłam, że odkopywanie w męskiej wersji oznacza zdzieranie śniego-lodu razem z kawałkami piasku, to zażądałam zwrotu sprzętu. Bo przy moim kopaniu piasek pozostawał niemal nietknięty. Tak więc zgarnęłam śnieg z precyzją zegarmistrza i jeszcze zagrabiłam, żeby ładniej wyglądało.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwszego dnia panowie wylali chudziak. Zamówili transport materiałów, odebrali, kupili klej i inne rzeczy potrzebne do dalszej pracy. Ja nawet nie kiwnęłam palcem. Nie mam zdjęcia, bo jak przyszłam z pracy to nie zrobiłam, a następnego dnia było już jakoś tak:

 

DSC00001.jpg

 

DSC00002.jpg

 

Piszę jakoś, bo okno tarasowe zmieniło rozmiar. Nasz projekt miał tyle poprawek, że trudno było się połapać, toteż Pan Piotr zrobił okno tak jak projekcie - podwójne. Zadzwoniłam po powrocie z pracy i mwię mu, że ma być potrójne. Pan Piotr (który ma radiowy głos i nie ważne co mówi, byle mówił i mówił, jest niestety człowiekiem bardzo oszczędnym w słowach) potwierdził, że miał wątpliwości, ale na wszelki wypadek zrobił zgodnie z projektem. Ale nie ma problemu, jutro będzie poprawione. No to jutro poczekałam do dziesiątej i zadzwoniłam. Pan Piotr ucieszył się, że zadzwoniłam, bo właśnie stoją i się zastanawiają czy poszerzyć w prawo czy w lewo. Najpierw kilka minut ustaliliśmy która to jest prawa a która lewa skoro przez telefon się nie widzimy i wyszło na to, że w prawo. Pan Piotr powiedział, że właśnie tak myślał i zaraz będzie zrobione. Pożegnał się i wrócił do pracy. Wieczorem, jak wróciłam, wszystko już było idealnie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pan Piotr unikał jak ognia dzwonienia do mnie do pracy, żeby mi nie przeszkadzać. Jak już zadzwonił, to znaczyło, że to coś ważnego. Ale mam dziwne wrażenie, że po minucie żałował, że zadzwonił, bo nasze rozmowy wyglądały mniej więcej tak:

- Dzień dobry. Piotrek. - mówił do mnie radiowy, niski głos - Pani Agnieszko, okno w kuchni tu nie jest wyraźnie zaznaczone. Jaka to ma być odległość od ściany?

- Metr! - to znałam na pamięć, bo kuchnię w projektach internetowych miałam obcykaną na wylot i cieszyłam się, że mogę tak konkretnie i sensownie odpowiedzieć.

- Ok, ale od wewnętrznej czy zewnętrznej ściany?

No tu mnie zażył. No tak, ścian mam w kuchni kilka.

- Od tej od tarasu - mówię kategorycznie

- No tak, ale od wewnętrznej czy zewnętrznej?

- No... jak pan stoi na zewnątrz to od tej po pańskiej lewej.

- Ja rozumiem - spokój Pana Piotra jest niezmącony - ale czy patrzymy od zewnętrzej czy wewnętrznej?

- No przecież mówię, że od zewnątrz patrząc. Stoi pani i patrzy i widzi okno od kuchni, tak?

- Tak.

- No i ma pan bramę po prawej a taras po lewej, tak?

- Tak - odpowiada cierpliwie niski głos.

- No to metr od tej ściany od tarasu, po-le-wej.

- Ja rozumiem. Ale chodzi mi o to czy mierzymy od wewnętrznej czy zewnętrznej strony ściany.

No co za facet. Nic nie rozumie. No to tłumaczę dalej, jak dziecku.

- Jak pan ma bramę po prawej i stoi pan..... Aaaaa..... panu chodzi o grubość ściany, prawda?

- Tak - odpowiada mi spokojnie Pan Piotr.

- Ekhmmm, to od wewnętrznej poproszę.

- Dziękuję, do widzenia.

Nie wiem czy uważał mnie za lekko cofniętą w rozwoju, ale nigdy mi tego nie okazał.

I tak się to toczyło. Peter siedział w swoim warsztacie 70km od budowy, ja rano robiłam kawę do termosów dla Pana Piotra i jego ekipy, zamykałam psy w domu (po tygodniu już nie czekały aż wyjdę, żeby uwalić się od razu na łóżku) Młodszego Syna odwoziłam do szkoły i jechałam do pracy. Nic mnie nadal nie interesowało. Budowa toczyła się sama. Panowie zamawiali co im było potrzebne, przywozili, albo odbierali przywiezione i pracowali spokojnie dalej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na tym właśnie etapie nastąpiło drugie i chyba ostatnie nieporozumienie. Otóź przyszłam sobie się pogapić na układany właśnie strop i patrzę sobie, że tak ładnie słoneczko prześwieca.

1366041449282.jpg

 

Myślę sobie, że tak, przecież dziury w stropie są potrzebne. Na komin na przykład. Mój wzrok powędrował więc w to miejsce gdzie powinien stanąć komin, już zresztą przeze mnie (!) zamówiony i obiecany na pojutrze. Tam nie ma akurat dziury. Belki terivy leżą sobie grzecznie i równiutko i ani myślą się ruszyć. Przełączam się więc na tryb "Inwestor" i dzwonię do Pana Piotra.

- Dzień dobry panie Piotrze, ja tylko na minutkę.... Mogę?

- Oczywiście, słucham.

- No bo jak tak sobie tu patrzę i patrzę i widzę, że tam gdzie ma być komin to nie ma dziury w stropie.... Czy może panowie macie jakąś metodę.... może wycinacie czy coś, bo to jeszcze nie zalane, ale te belki tak leżą... i ja nie wiem czy tam nie powinno być miejsca na komin?

Cisza.

Ten cholerny zasięg, pewnie się nagadałam na darmo.

- Halo? Panie Piotrze? Halo?!

- Słyszę, słyszę - mówi spokojny głos Pana Piotra i wszystko jest jasne: zapomnieli o kominie.

I tu mam okazję usłyszeć coś co się nieczęsto zdarza - pan Piotr na ddatek się śmieje.

- Bo gdyby ten komin był, to byśmy pamiętali - tłumaczy się - A skoro nic tam nie leżało, to ułożyliśmy jak leciało. Ale nie ma tragedii, bo jeszcze nie zalaliśmy. Jutro będzie poprawione.

I oczywiście było. A ja zrobiłam kawę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W pewnym momencie na działce stanęło coś co wyglądało jak statek:

 

DSC00009.jpg

 

I tu najważniejszy element: balkon. Balkon, który jest na forum ogólnie odradzany, ale się nie daliśmy i po tym jak oboje z Peterem zbieraliśmy szczęki z podłogi po zobaczeniu widoków z balkonu sąsiadów, wiedzieliśmy, że chcemy. I oto powstał. Ma 1,2 m szerokości i 7metrów długości. "Toż to taras, nie balkon" stwierdził jeden z panów z Ekipy. A ja tylko z zachwytem kiwałam głową i wzdychałam....

 

DSC00008.jpg

 

Peter jak zobaczył to nie wzdychał. Popatrzył i stwierdził

- Ale zaje....sty balkon!

- Taras - poprawiłam go z dumą.

Wrócę jeszcze do tematu balkonu, przy okazji kolejnych zdjęć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dni robiły się coraz dłuższe. Panowie mieli sztywne godziny pracy od 7:00 do 17:00, co odpowiadało nam wszystkim. Czasami zdążałam z pracy na tyle wcześnie, że jeszcze mogliśmy chwilkę pogadać przy pracy. To znaczy gadałam głównie ja a oni robili swoje. Wyglądało to tak, że nosili bloczki, robili już poddasze a ja w butach na słusznym obcasie łaziłam chwiejnie za nimi po deskach czy bloczkach i wyrażałam swoje podekscytowanie. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że opracowali sobie ciekawą technikę: wybierali ofiarę. To znaczy kiedy się zbliżałam, potykając się w moim eleganckim obuwiu, było ich pięciu, czyli cała obsada. Zaczynałam gadać, zadawać pytania i takie tam... i po chwili orientowałam się, że mówię do jednego słuchacza, który stoi i słucha uprzejmie, natomiast czterech pozostałych ulatniało się dyskretnie, po jednym, byle dalej i najchętniej poza zasięgiem mojego wzroku. Chyba losowali co rano "słuchacza".

Ale to mnie nie zrażało. Kiedyś dopadłam ich wszystkich jak skręcali zbrojenie na strop. I żeby nie uciekli, stanęłam równo z nimi i też skręcałam. Aleśmy sobie wtedy pogadali, że hej. Tylko palce miałam całe rude. Tak więc miałam swój udział w tym dziele:

 

DSC00017.jpg

 

Jak widać trzeba było sobie poradzić z różnicą poziomów w związku z tym, że Minidomek miał być w pierwotnej wersji garażem i przez to strop jest niżej. Kombinowaliśmy z naszą panią Architekt i wykombinowaliśmy, że dach musi być prosty a ze stopniem na poddaszu będziemy kombinować dalej. Kombinujemy do dzisiaj...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przeokropnie nie mogłam doczekać się schodów. Tych, na które wszyscy klną, wymyślają i z tego nielubienia ich budują parterówki. A ja zawsze chciałam mieć schody w domu. W mieszkaniu rodzinnym nie było, w Podrzutku nie było, teraz się cieszyłam, że będą. Jak idę do kogoś kto ma schody to zawsze na nie patrzę. Stopnie prowadzące gdzieś, tralki, barierki.... chciejstwo takie. I spocznik był absolutną koniecznością. Nasze schody, jak na jeden z ważniejszych elementów przystało, sprawiły kłopot i zmusiły Pana Piotra do dłuższej wypowiedzi. Otóż bowiem okazało się, że przy zmianie stropu monolitycznego na terivę odległość od podłogi zwiększyła się o 10 cm i wymiar schodów przestał się zgadzać. Pan Piotr poinformował mnie z prostotą, że jest jak jest, że próbował na różne sposoby i wychodzi na to, że spocznik będzie musiał mieć dodatkowy stopień, malutki ale jednak. Są malutkie rzeczy, które jak są malutkie to mi nie przeszkadzają, np. malutkie krokodylki, albo malutkie tornadka unoszące liście, ale moje schody miały być idealne bez malutkich mankamentków... Ale zniosłam to oczywiście dzielnie. Najwyżej nieświadomie zrobiłam z ust podkówkę, oczy mi się niebezpiecznie zaszkliły a broda lekko zadrżała, kiedy smętnie pokiwałam głową i łamiącym się głosem powiedziałam, że trudno. Niech będzie. Najwyżej rzucę się z mojego nowego balkonu, chlapiąc krwią z podciętych nadgarstków po moich nowych ścianach. Trudno...

Następnego dnia Pan Piotr zadzwonił, że każdy stopień będzie miał o centymetr więcej niż było w planie, ale stopnia na spoczniku nie będzie :wiggle:

Niestety nie mam dobrego zdjęcia. Ale widać mniej więcej najważniejsze, czyli same schody, schowek pod schodami (poświęciłam moje marzeniowe tralki :cry:) i okno nad spocznikiem, które tak dobrze sobie radzi z doświetleniem, że nie będzie potrzebne połaciowe, które w planie było. A po prawej jest rzecz, której raczej nikt poza nami nie ma czyli okno w środku domu. To pozostałość ze starej wersji Minidomku. Będzie ono, to okno, przeniesione na docelowe miejsce a ta część ściany wyburzona. Poza tym schody są zasłonięte skomplikowaną konstrukcją przed psami, żeby nam żadna gadzina przez balkon bezbarierkowy nie wypadła. To tyle wstępu do zdjęcia, o którym "nie jest dobre", to stanowczo za mało powiedziane... Zrobię lepsze. Niebawem.

1370186419187.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jedną z rzeczy, o których wiedziałam, że chcę, to zamknięta kuchnia. Klimatyczna, zupełnie niemodna, w zestawieniu z obecymi "tryndami" białych, nowoczesnych wnętrz, moja będzie się wydawała koszmarem. Nowoczesność kompletnie mi nie leży. Białość też nie bardzo. Jasne, angielskie, retro - podobają mi się bardzo, ale zrobiłam parę doświadczeń. Włączyłam sobie kilka fotek kuchni. Wszystkie klasyczne, rustykalne, retro - jak zwał tak zwał. Jasne, dębowe i ciemne. Każda w moim pojęciu piękna. I w każdej z nich wyobrażałam sobie siebie: wracam z pracy i piję gorącą herbatę z pysznogłówką, a za oknem zmrok, chyba nawet pada śnieg, albo deszcz (czyli tak jak jest większość roku w okolicach 17-tej..... mać). Wyobraźnię mam bujną, doświadczenie przebiegło więc sprawnie i bez zakłóceń. I już wiedziałam. Będzie ciemna, na dodatek z czarnym blatem! Taki styl:

klasycznakuchnia1.jpg

 

Taaak. Dla mnie w takiej kuchni pachnie domem i bez gotowania....

No, czyli ma być tak samo, tylko zupełnie inaczej. Bo nie będzie wyspy, będzie klasyczny okap i zlew pod oknem. Na razie kuchnia jest jasna i minimalistyczna:

1370186437821.jpg

Edytowane przez Jagna
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz będzie ogrodowo. Bo się nagapiłam na roślinki i Gosiaczka a ja nic nie mogę robić w ogrodzie, bo wszystkie łopaty są zajęte. Wszystkie czyli dwie, bo Starszy Syn i Przyjaciel Starszego Syna walczą z górą humusu, którą ja pracowicie pieliłam przez piątkowe popołudnie. I z takiego potwora

1372437507536.jpg

 

Została taka górka:

1372532409898.jpg

 

I teraz chłopcy ciężko pracują. Powieść w odcinkach mówi sama za siebie:

1372597098244.jpg

1372597116690.jpg

1372597128063.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A potem przyszła Tabu i pocieszyła:

1372597168769.jpg

 

 

Po usunięciu góry zrobi się lepszy widok na część ogrodową, w której królują róże. W zeszłym roku kupiłam cztery krzaczki. Potem jeszcze kilka dokupiłam. I w tym roku kilka... I teraz mam ich około pięćdziesięciu.... Naprawdę nie wiem jak to się stało.... Niektóre mają imiona a nawet nazwiska. Niektóre to NN-ki. Wszystkie jeszcze młodziutkie, niektóre jeszcze nie pokazały na co je stać, więc zdanie sobie dopiero wyrabiam. Pokażę tylko trochę i bez szczegółów, jakby co to może założę wątek na ogrodach.

Mrs John Laing:

1370280073000.jpg

 

Leonardo da Vinci:

1370280340120.jpg

 

 

Mało popularna Sunset Boulevard. Może jej popularność jest jaka jest, bo ma strefę przemarzania w okolicach 7, więc nie powinna przeżyć naszej nawet łagodnej zimy. Tę przeżyła tylko z niewielkim kopczykiem i to niemal bez szwanku i mam nadzieję, że nie wypadnie w kolejnych latach, bo kwiaty ma śliczne:

1371370996872.jpg

Edytowane przez Jagna
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Louise Odier. Dwupiętrowa. Zaczęła kwitnąć najpierw na parterze a teraz wypuściła piętro i tam ma pąki. To jeszcze parter:

1371371178249.jpg

Chippendale. Mam go pierwszy sezon i już uwielbiam na tyle, że kupiłam drugiego:

1371371238209.jpg

 

Angela przytulona do rozchodnika:

1371371219496.jpg

 

Pink Grootendorst. Nie wszyscy go lubią. Ja lubię.To jego pierwsze tegoroczne kwitnienie:

1371371555964.jpg

 

Nie mam siły walczyć z załącznikiem. W załączniku jest całościowy, nieprzmarznięty zupełnie krzaczek Sunset Boolevard.

1371370978767.jpg

Edytowane przez Jagna
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam też inne roślinki. Niektóre ładnie urosły. Nawet za ładnie. I tu uwaga dla tych co dopiero tworzenie ogrodu mają przed sobą: Nie dajcie się zwieść. To słodkie maleństwo w niewielkiej doniczce, takie mikrutkie, samotnie i nieporadnie wyglądające po posadzeniu, jeszcze w pierwszym sezonie nabierze sił i niezauważalnie zacznie wysysać wszystko co najlepsze z Waszej grządki. A to po to, żeby już w następnym rozrosnąć się, rozpanoszyć i zamienić w ogromnego, żarłocznego krzaczora, który rozpycha się łokciami na boki i pcha łeb do góry nie pytając Was o to jakie mieliście plany odnośnie tej właśnie niewielkiej rabatki. I dlatego należy przymknąć oko na to, że początkowo grządka wygląda głupio z kilkoma listkami co metr, albo i więcej. Jeżeli dacie się oszukać, pewnego dnia wyjdziecie na działkę i zobaczycie coś takiego:

1372590927370.jpg

 

żeby było jeszcze straszniej, to jest to zdjęcie rabatki od tyłu.... Jak widać jest tam róża (aprikola) wciśnięta za plecami floksów, które w zeszłym roku miały trzy mizerne gałązki, oraz astra (marcinka), kupionego z litości w zeszłym roku w Carrefour'ze, bo taki był maleńki i ledwo żywy.... Z jednego boku rozpycha się gailardia, o której naiwnie sądziłam, że nie przeżyła zimy a z drugiego jest las lilii, które są dziećmi jednej, szczuplutkiej mamy z zeszłego roku.... Mam jeszcze dwie takie grządki, ale to może już wystarczy.

Edytowane przez Jagna
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spraw budowlanych ciąg dalszy. W związku z perspektywą nastania kolejnych ekip, i to ekip długodystansowych, pracujących do wieczora, pojawił się problem z psami. Madej niekoniecznie wzbudza zaufanie, bo obcy na naszym terenie niekoniecznie wzbudzają jego zaufanie. A raczej nikt nie przepada za psem, który mówi "Nie podobasz mi się, stary. Byłoby lepiej gdybyś stąd poszedł. A jak nie możesz, to przynajmniej stój i się nie ruszaj" i ten pies ma pysk na wysokości guzika od męskich spodni...Trzymanie futer do 21-szej w domu wykluczone z oczywistych powodów. Postanowiliśmy więc zrobić kojec dla dwóch większych ogonów. Ale nie kojec wielkości budki telefonicznej, jakie czasami widuję. Fajny kojec. I bardzo niefotogeniczny kojec. Na zdjęciu (z modelem) nie widać, że psy mają do dyspozycji prawie 40m2. Nie widać dobrze, że mają daszek od deszczu i kępę drzew dających cień.

1372440786326.jpg

1372440812496.jpg

 

Na dodatek Peter się zdradził. Ponieważ sunia pierwsze co uczyniła to próbowała wykopać tunel pod furtką, mój ukochany stwierdził, że trzeba coś z tym zrobić. Po godzinie zobaczyłam coś takiego:

1372440645211.jpg

 

I teraz niech mi nie mówi, że do ułożenia kostki potrzebuje fachowej pomocy. Mało tego. Obliczyłam mu, że skoro ułożenie tego (razem z podsypką) zajęło mu około godziny, to jak zacznie układać taras o 7:00 to przed 5:00 następnego dnia powinien skończyć. Jak mu to powiedziałam, to tylko kiwnął głową i powiedział, że nawet troszkę wcześniej. No, to plan jest :wiggle:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...