ori_noko 12.10.2006 10:24 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 12 Października 2006 Na dole każdego wpisu jest ikonka z wizerunkiem domku i tam po zdjeciach D07 są cztery nowe zdjecia Klona04 Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
ori_noko 17.10.2006 20:29 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 17 Października 2006 Rodzina wróciła do obowiązków beztrosko zostawiając krajobraz po bitwie w każdym zakątku. I zaraz w to pandemonium nawiedziła nas koleżanka z malutką (no niecałkiem !!!) córeczką. Dzidzia jest młodsza o 2 tygodnie, a na naszych oczach pochłonęła : średni słoik jarzynowo-mięsnego obiadu, deser mleczno – coś tam, popiła tęgo z butli i udała się na pokrzepiającą drzemkę by nabrać sił przed następnym posiłkiem. Nasz zawodnik z sukcesem uporał się z obiadem w postaci pięciu łyżeczek...marchewki z ziemniakami, częściowo wypluł, a częściowo rozmazał 30 ml soczku i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku przypięła się do piersi. Miła drzemka połączona z ssaniem mleka dodała sił : ruszyła na obchód włości. Wpakowała się na schodek – do prac priorytetowych doszła barierka na górze i na dole – tu umyła rączki w misce z wodą psinki (nasz czyścioszek ), szybciutko uciekła do ukochanego kominka. Tam nie tylko widać znajomą twarz w odbiciu szybek to w dodatku są wygodne uchwyty do podciągania się. Stwierdziłyśmy że wprawdzie córeczka koleżanki swój obiadek pogryzła z racji imponującego uzębienia, ale nasza to by posiłek dogoniła. I tak rozstałyśmy się każda zadowolona ze swojego szkraba. Mi w zupełności waga malutkiej odpowiada- zwłaszcza ż wybrałam się z nią na grzyby. Sukces połowiczny : ramię którym nosiłam Zosię z nosidłem odpadło a na drugim przytargałam koszyk z mieszaniną grzybów. Po tym bolesnym doświadczeniu plus z przyczyny utrudnień transportowych postanowiłam wybrać się na grzyby na tzw. ”Architekta ”. Znajomy (architekt ) częstokroć wraca z wyprawy do lasu ze znaczną ilością runa leśnego. Lubię jak to opowiada: Rankiem tak w pobliżu godziny 8-9 pakuję śniadanie, termos. Biorę zawsze duży koszyk – znaczące uniesienie brwi. Mam swoje miejsca - tajemniczy uśmiech - zasadniczo to zawsze jadę w ten sam rejon. Trzeba szukać tak długo, aż zobaczysz wędrujące z koszami kobity. Na tym odcinku lasu zatrzymuję się – tu głos opada do tajemniczego szeptu , wszyscy słuchacze nachylają się by nie uronić nic z tajemnicy zbieracza - podchodzę… Kupuję i odpoczywam. Dobrze się tak od rana przelecieć po lesie… Udoskonalę metodę – rano na targ… Do auta się nie dopchamy, a bez rumaka Zośka w knieje nie wezmę. Witaj starości – będę kupowała grzyby !!! To jeden z tych momentów grozy o których dotychczas czytałam. Dwadzieścia lat wstecz wzięłabym dzieci w zęby i kolebiąc zwisającym z paszczęki potomstwem pognała na piechotę, a dziś….. zasłaniam się brakiem samochodu… Cena za postęp cywilizacyjny - borowiki z targu. PS. Grzybów nie było Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
ori_noko 20.10.2006 09:25 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Października 2006 Co to jest: sterczy na schodku i kwiczy ? - Zosiek. Rozsypuje jedzenie psa ? – Zosiek. Próbuje otworzyć wszystkie szuflady w kuchni? – panna Z .Stoi pod stołem i pokrzykuje? – Klon 04. Tłucze łapką w kominek?... Atakuje czółkiem drzwi ?... Wchodzi pod ławę i nie umie wyjść?... Pakuje do pyszczka wszystko co dopadnie z butami włącznie?... Zrzuca i żuje piloty ?.. . Chichocze uciekając podczas przewijania?... Ćmokta zdobyczny telefon ?... Cicho zakrada się do gabinetu taty i pracowicie wyciąga kabelki wiszące pod biurkiem?.. Ściąga na siebie ręczniki, koce oraz wszelkie rzeczy ułożone do prasowania ?... Wcina chińszczyznę, kuchnie meksykańską – odsuwając się od zupek przeznaczonych dla niemowląt ?- akurat tu można wstawić imiona całej rodziny. Na kołdrze rozpostartej na podłodze wśród zabawek z pasją macha pluszową ośmiornicą?... Przewraca się podczas czterdziestej próby stawania i trzymania się kanapy tylko jedną ręką? – dla jasności - nadal chodzi o Zosinka Potem zasypia na godzinkę (jak pojawia się zdrobnienie oznacza czas od kwadransa do maksymalnie czterdziestu minut ) –a jej autorka siedzi bez ruchu próbując zebrać myśli i siły. Z czułością myślę o pralce, zmywarce, ogrzewaniu gazowym … Dosyć tego pasienia się przed komputerem trzeba sprawdzić funkcjonalność urządzeń pomocniczych, albo później bo Ktoś radosnymi okrzykami wabi swój posiłek. Starszy Klon podsumowując karmienie siostry : nostalgia Cię zżera . Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
ori_noko 20.11.2006 23:25 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 20 Listopada 2006 Planujemy wyjazd. Daleki. I w ramach planu pięcioletniego obejrzeliśmy paszporty. Oboje z mężem jeszcze przypominamy osobniki na zdjęciu, ale reszta? Najmłodszy Klon jest tam rozkosznym pięciomiesięcznym bobasem, starszy Okrąglinek szczuplutkim sześciolatkiem, a córeczka owszem rozpoznawalna pod warunkiem że poszukamy młodej kobiety o podobnej urodzie. Reasumując dokumenty trzeba wymienić. Mąż wziął tydzień urlopu z zamysłem, iż jeden dzień poświęcimy na wizytę w Urzędzie paszportowym gdzie załatwimy dokumenty. Pobrał wcześniej stosowne formularze, druki i karteczkę co potrzebne jest do wyrobienia paszportów . Dzieci zwolnione ze szkół ponieważ miesiąc wstecz zrobione fotografie okazały się już nieaktualne.Przestudiowaliśmy uważnie druczek z wymaganiami. Realizacja: Rodzina wypakowana przy Starym Rynku i zagnana do firmy Gajek . Lekko słupiała patrzę pani pstryka fotki z prawa, z lewa, na wprost – robi Klonom sesję fotograficzną. Wiem ze to miłe dla oka sztuki, ale czy troszkę to nie pachnie przesadą? Po godzinie odbieramy 9 odbitek, a Zosiek to nawet 12 ! U poprzedniego fotografa za tą samą cenę dostałam 4 sztuki. Pani zapewnia : w razie czego- mamy przyjść to zrobi nowe… Dziwnie to brzmi . Skutek wolnego rynku? Teraz Urząd Wojewódzki. Bardzo miła pani sprawdza najpierw fotografie. Z zaoferowanego pakietu z namysłem wybiera podobizny. Obok w okienku ludzie kolejno są odsyłani do poprawki u fotografa.Ten ma inny kolor włosów, ten się uśmiecha, trzeci jest mało podobny, a czarta pani zrobiła sobie zdjęcie w okularach… Zaczynam doceniać spryt pracownika w firmie Gajek. Urzędniczka sprawdza skrupulatnie czy mamy odpisy metryk, legitymacje szkolne , dowody osobiste, siebie i dzieci. Hm mamy najnowszą metrykę – sądziliśmy, że jak wymieniają dokumenty to pozostali już nie potrzebują… No tak było kiedyś.. Punkt dla Urzędu. Wracamy do domu – odpisów nigdzie nie ma- no tak przeprowadzka… Podejście drugie : Wyjazd do Poznania, na Libelta składam prośbę o metryki – pani zgodziła się przyspieszyć wydanie żebyśmy zdążyli zamknąć składanie wniosku paszportowego do końca tygodnia. I przepisuje mi podanie na jeden wniosek – płacę więc 10 zł mniej. Kochane są te ludzie często. Podejście trzecie : bierzemy dzieci wcześniej ze szkoły ,wieziemy do paszportowni… Pani pieczętuje, sprawdza zgodność . Klony podchodzą kolejno pokazując ,że nie tylko są istotą ze zdjęcia , ale też naszym potomstwem. Musieliśmy prezentować nawet Zośka ! Masa podpisów . Wszędzie zgadzamy się na przetwarzanie danych naszych i naszych dzieci – ci ostatni też się muszą szrajbnąć. Wypełniam cztery druki opłat- na jednym nie można. Słodki smak zwycięstwa. Co za radość!!! Jesteśmy na finiszu… Z małym wyjątkiem . Jedno dziecko jest zameldowane gdzie indziej. Trzeba uzyskać poświadczenie miejsca zameldowania na metryce. Czuje narastający wewnętrzny charkot…. Podejście czwarte: uprosiliśmy panią by ostatni paszport móc złożyć bez niszczenia dziecku dnia szkoły. Poświadczenie jest, pesel też, legitymacja , zdjęcia, wniosek.- szukamy „naszej” pani – u nikogo innego nie przyjmą podania bez Klona . Jeeeest , gol! Jeszcze kilka pieczątek i odbierzemy za miesiąc. Czego to ludzie nie wymyślą by ograniczyć odpływ siły roboczej z kraju. .. A tak na marginesie. Po odbiór musimy zabrać Klony z ukończonym 13-stym rokiem życia. Są za mali by coś samemu załatwiać a za duzi by rodzice bez ich podpisu mogli odebrać dokumenty. Oczywiście bez legitymacji szkolnych w kraju gdzie jest obowiązek szkolny do bodajże 16 roku życia żadne dziecko nie dostanie zniżki w opłatach paszportowych nawet mając metrykę w zębach. Czasami mam chwile zwątpienia…. Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
ori_noko 15.02.2007 22:08 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 15 Lutego 2007 Wzorując się na zegarze biologicznym małych skrzydlatych przyjaciół postanowiliśmy polecieć do ciepłych krajów. Konkretnie do jednego , do Indii. Mój ulubiony kierunek. Na przyszłość trzeba brać przykład z niedźwiedzi …. Najpierw bujne plany włóczenia się rodziny po zabytkach, pociągach oraz wszelakich miejscach kultu upadły ponieważ Klon potknął się schodząc z maty na treningu. I po konsultacji z chirurgiem – ach łza się w oku kręci to ostania wizyta w Poznaniu na Krysiewicza ( przyjmują pacjentów tylko do 14 roku życia )- noga wpakowana w gips. Zdjęcie opakowania nastąpi dzień przed wylotem. Nie zrażeni zmieniamy plany : co tam Delhi, Varanasi i reszta Złotego Trójkąta. Wyjazd potraktujemy lżej zwiedzimy południowe Indie : tydzień na Goa, potem Bombaj , może sił i środków starczy na coś jeszcze. Chudobę powierzyliśmy babci. Podekscytowani , robiąc ostatnie przygotowania sami ściągamy młodemu gips, pakujemy się i w drogę. Podróż ok. Poznań- Frankfurt- Bombaj (jak te Indie cudnie pachną – tęskniłam za tym ogromnie) teraz pociąg na Goa, taksówka i już jesteśmy prawie u celu w Mapusie (dwie doby przerwy żeby złapać oddech) jeszcze jeden mały wysiłek i dojeżdżamy do Vagator. Wynajmujemy dom i radośnie lecimy na plażę. Dzieci w szoku. Nigdy nie widziały tyle biedy i kontrastów na raz. Zakazy związane z woda, owocami je irytują, jedzenie smakuje bardzo choć z lekka dziwi. Nerwowo pilnują nas, bagaży, dokumentów. Zosia podróżując w nosidle na moich plecach, budzi WSZĘDZIE zachwyt, entuzjazm , ludzie machają do niej rękami,delikatnie głaszczą, cmokaja, wołają, oficer na lotnisku daje jej czekoladki i co chwilę ktoś robi zdjęcie ! Gdyby za każdą zrobioną fotografię dostała dolara to koszty wyjazdu zwróciły by się z nawiązką. Zosiak z godnością przyjmowała hołdy oraz wyrazy uznania. Pozowała promiennie do aparatów zarówno telefonicznych jak i wszelkiej maści fotograficznych. Sądzę, że noszenie tak dziecka to dobre rozwiązanie. Później widziałam masę turystów szarpiących się z wózkami na plaży, w samolocie, czy na mało równych indyjskich poboczach dróg... Jako doraźny środek lokomocji wybraliśmy dwa skutery. Wprawdzie indyjska rodzina spokojnie pojechałaby na jednym wraz z babcią i zakupami, my jednak wynajęliśmy dwa. I na jednym z nich po czterech dniach pobytu kolega małżonek gwałtownie hamując przed Panem Niespodzianką Na Jezdni złamał obojczyk. Sobie. Bardzo dużo trzeba czyścić obtarć i ran po wypadku w szortach na skuterze. Potem szpital, rentgen i rodzaj szelek wiązanych w ósemkę. Na dobra skreślamy z planów Bombaj i inne takie . Układamy się gospodarzami o przedłużenie wynajmu. Klony opanowały bardzo dobrze jazdę na skuterach .Jedno wozi tatę, drugie mnie z Zośką na plecach. Zwiedzamy okolicę, cieszymy się morzem, zabytkami , fenomenalną kuchnią. Siedząc wieczorkiem zaczynamy snuć rozmowę jakby fajnie było zamieszkać tu na 3- 4 lata. Sporo Europejczyków widizeliśmy tak , dzieci chodzą normalnie do szkoły… W środek rozmowy wpada nasza złocista od słońca Furia – ukrywająca się w najstarszym Klonie : natychmiast przestańcie o tym rozmawiać! !!! Zabraniam ! Najpierw mówiliście o domu. I mieszkamy w nim. Potem o większej rodzinie – mamy Zośka. Potem jakby było miło pojechać do Indii i jesteśmy tu ! Nie wolno Wam rozmawiać o zostaniu na Goa !!!!! Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
ori_noko 19.02.2007 20:48 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 19 Lutego 2007 Można jeszcze dużo opowiadać i pewnie ta wyprawa będzie do nas wracać falami. Nocne jazdy skuterami, mała uliczka zmieniającą się po zmroku w serce miasteczka obsadzona najróżniejszymi typami turystów . Zachód słońca w rozśpiewanym ogrodzie, zapachy, kolory, wspaniali, uśmiechnięci ludzie, przypływy i odpływy morza, wędrówka w niesamowitym upale po zatłoczonym targu, uporczywe targowanie się by z 1000 rupii dostać cenę 150… Mina naszych dzieci na widok łazienki w bardzo przyzwoitym indyjskim hotelu , zgadywanie co zamówiliśmy w knajpce , serdeczność pomocy , niesamowita jedyna herbata którą przyjęła się już w naszym domu, jazda pociągiem przez dwanaście godzin i nagła decyzja ze wysiadamy kilka stacji wcześniej, wyrazisty i piękny żeński głos śpiewający o czwartej co rano pudżę , ubrania kobiet... To chyba najpiękniej ubrane kobiety na świecie . Widziałam panią sierżant w zielonym wojskowym sari – do tego stosowne ozdoby na rękach i nogach.Poezja. Moja dzielna rodzina znosząca upał , złamanie, przyprawy, zanurzenie po czubek głowy w zupełnie innej rzeczywistości, Zosieńka wędrującą na chwiejnych bosych nóżkach w pielusi i kusej bluzeczce. Kręcący się pod sufitem wiatrak, spadające z łoskotem ogromne liście palmy, pani wrzeszcząca po polsku z pasją do telefonu na środku romantycznej plaży i wpatrzone w nią zdziwione twarze Hindusów , wyprawa autobusem na wycieczkę „fakultatywną” gdzie przewodnik znał angielski tak jak ja …czyli w skali od 1 do 10 tak z… -5 , więc mi różnicy nie robiło , reszta była lekko zawiedziona… Ludzie kopiący archaicznymi narzędziami rowy , tymi samymi ciosający z tutejszej skały bloczki budowlane! Krowy idące z dostojeństwem środkiem drogi, fryzjer masujący głowę na krześle z lat pięćdziesiątych, biegnące zewsząd okrzyki: taxi? Riksza ? Taxi ? Taxi? Dwa cielaki walczą wyrzynającymi się rogami, wszyscy ze spokojem mijają je łukiem. Bardzo lubię tam być. No i dzięki wyprawie mogliśmy przekonać się jaki jest nasz poziom odporności psychicznej. Sprawdzian odbył się w Polsce. Zaraz po powrocie sobota - pojechaliśmy do prywatnej kliniki żeby obejrzeli pechowe ramię. Chirurg zaordynował rentgena i w pięć minut później promieniejąc radością oznajmił nam że przez trzy tygodnie nic się nie zrosło,a idzie czwarty tydzień, że złamanie jest paskudne, skomplikowane i konieczna jest operacja. Blaszka do wprowadzenia pod kość , rehabilitacja, ponowna operacja by wyjąć blachę . Do zrobienia od zaraz. Cena zbiła nas z nóg. Firma opłaca dodatkowe ubezpieczenia, ale to nie obejmuje nic ponad badania i porady ambulatoryjne… Bierzemy zdjęcie nr jeden z Indii, numer dwa z Certusa jedziemy do szpitala na ostry dyżur. Młodziutka lekarka kieruje nas na rentgen, ogląda wyniki, konsultuje się z lekarzem prowadzącym oddział i mówi że to bardzo skomplikowane złamanie, potrzebna będzie operacja… Mamy wrócić na koniec tygodnia ze skierowaniem do szpitala , wtedy powinien być wzięty pod nóż do końca następnego tygodnia. Idea interwencji chirurgicznej jakoś tak przeraża nas i na wszelki wypadek mąż zapisuje się w kolejkę do speca od złamań które są tak mało optymistyczne. Termin oczekiwania dwa tygodnie. Jedziemy do lekarza rodzinnego, który ogląda już trzy ujęcia rentgenowskie ( o wiecie państwo to skomplikowane złamanie, nie zrasta się i są odpryski ) bez dyskusji daje skierowanie do chirurga. Ten cenny dokument kserujemy - na wszelki wypadek. Chirurg ogląda męża, zdjęcia – ze smakiem opowiada co powinno być zrobione: chodzi o blaszkę którą trzeba będzie trzeba wprowadzić, bo akurat to złamanie …. Kieruje na operację. Od rana jedziemy do szpitala. W rejestracji dowiadujemy się że papier ten jest do niczego , bo szpital honoruje jedynie skierowania wystawione przez własną przychodnie przyszpitalną …. Dobrze . Ustawiam się karnie w kolejce do okienka. Pani żąda skierowania do chirurga…. urazowego. Z całym spokojem na jaki mnie jeszcze stać mówię, ze rodzinny dał do chirurga nie precyzując specjalności ! Pani bierze skierowanie ( ksero) i znika na kwadrans. W wyniku konsultacji dostajemy przedostatni numerek . Jest ósma rano. Na plecach w nosidle siedzi Zosiek, mąż obolały siedzi na tych taborecikach korytarzowych . Za kwadrans jedenasta chirurg urazowy stwierdza: to skomplikowane….i proponuje leczenie zachowawcze, bo……...to nie operacja ratująca życie. Burza mózgów rodziny dalszej i bliższej. Jedziemy na prywatna wizytę u profesora X grającego pierwsze skrzypce w dużym szpitalu – nie będę mu robić obciachu publicznie mówiąc nazwisko. Pan profesor pobieżnie bardzo przegląda klisze, do obojczyka wcale się nie zbliża, przyznaje rację co do konieczności operacji, ba podpisuje skierowanie do swojego szpitala (już nie musimy stać w kolejce w tutejszej przychodni ) za to badanie a la Kaszpirowski inkasuje nominały NPB oraz proponuje żeby przyjeżdżać na dalsze wizyty minimum 6 tygodni z rzędu . Pomachał nam marchewką przed nosem i wrócił do pracy społecznej. W rejestracji okazało się, że gdyby na skierowaniu napisał np. : przyjąć , to sprawa byłaby załatwiona, a tak to możemy ustawić się w kolejce. I już za półtora roku obojczyk będzie naprawiony… Profesor i pani z rejestracji radzili by zapisać się we wszystkich szpitalach i dzwonić. Może ktoś się nie stawi i hyc szczęściarz wskoczy w wolne miejsce… Nic dziwnego, ze wszędzie są monstrualne terminy …Zostały dwa wyjścia. Znajomy Kolega Medyk no i od początku historii mamy zaklepaną wizytę u specjalisty od tego typu złamań, termin oczekiwanego spotkania zbliża się. Kolejny rentgen – po przejściu mojego męża niedługo liczniki będą buczeć, a mi lampka nocna nie będzie potrzebna przy łunie obok da się poczytać…. Łamię się i dzwonie do Kolegi – bardzo niechętnie zaciągam tego typu długi. No bo jak to spłacić? Wystrój pokoju mam mu zaaranżować ? Komputer podłączyć? Nie ma problemu, mamy wziąć wszystkie zdjęcia , ominiemy straże , kordony i z kolei jego kolega rozpatrzy sprawę! Oddycham z ulgą. Dobrze czasami sięgnąć po ostania deskę ratunku. Dzień przed korzystaniem z Kolegi Medyka wizytujemy wreszcie super specjalistę . Pan bardzo uważnie ogląda pięć kolejnych ujęć tego cholernego obojczyka. Czyta wyniki, bada, sprawdza jak się to wszystko miewa. I proponuje żeby mąż nie poddawał się operacji, bo widać ze po pięciu tygodniach kość znudzona czekaniem wzięła sprawę na swoje barki i tworzy się wreszcie pomost kostny miedzy odłamkami, a pozostałymi licznymi częściami obojczyka ! Teraz już z górki. Wreszcie !!!!! Jesteśmy zmęczeni tym odbijaniem się od ściany NFZ i stłamszeni psychicznie niepewnością co właściwie powinno być zrobione. Taka dobra wiadomość była już bardzo potrzebna.. Pozostaje przed nami zaczęta sprawa u znajomego… Na myśl by następnego ranka zaliczyć kolejną wizytę w medycznym świecie mąż robi się zielony. Dzwoni i dziękując serdecznie odwołuje alert. Znajomy Medyk odpowiada że nie ma sprawy. Szkoda – znam tego kolegę . Teraz po pomoc będziemy mogli się tam zwrócić w wypadku …właściwie nie ma już takiego wypadku. Droga zamknięta. Natury żadnego z panów nie zmienię. Składam Klonom ofertę, mogą wybrać spomiędzy siebie jedną sztukę do zawodu lekarza. Inaczej wyznaczę ochotnika... Do wyprowadzenia na prosta została jedna sprawa. Podczas tego zwiedzania placówek zdrowia mąż przywlókł taki szczep bakteryjny, ze gdyby ktoś sobie życzył zapalenia płuc w połączeniu z gorączką, zawrotami głowy i wstrętnym duszącym kaszlem to zapraszam ma właśnie na stanie. Kochani potomni ! Nigdy pod żadnym pozorem nie łamcie sobie obojczyka – naprawdę nie warto. Jednak tego wyjazdu bym nie odwołała (zwłaszcza ze to nie mnie boli ramię ) miałam okazje przemykać pieszo po lotnisku między kołującymi samolotami . Próbować bananów o lekkim smaku cytryny, jechać rozsypującą się taksówką którą kierowca odpalał na korbę !!! A wiecie że w lutym wysiewa się pierwsze roślinki! ? Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
ori_noko 16.03.2007 21:12 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 16 Marca 2007 Bardzo przepraszam wszystkich entuzjastów, nałogowców , rodzinę oraz przypadkowych czytelników za nie zamieszczenie zdjęć ! Jak udaje mi się wreszcie wykroić trochę czasu to siedzę i próbuję nadrobić zaległości zawodowe. Nie odmawiam tez zdrowej pokrzepiającej drzemce. Zwłaszcza że Zosinek osiągnęła rzadkie mistrzostwo: ONA śpi w ciągu doby 10-11 godzin, ale mi się udaje wykroić dla siebie 6 do 7. No cóż za pięć lat pójdzie do szkoły to będzie musiała zrobić porządek z tym swoim sypianiem na raty. Ogród pochłania resztę sił. Grabimy, robimy aerację, nawozimy, wycinamy – chwasty i przycinamy krzaczki. Pod przykryciem na parapetach rosną aksamitki, lobelie, dziwaczek i taka roślinka która ma odstraszać meszki. Tą ostatnią będę wysiewać jutro bo nasiona muszą w lodówce siedzieć kilka dni. Czeka lobelia zwisła by ją wysiać do donic przeznaczonych przed dom – bardzo lubię te różne odmiany stroiczki bo jak zacznie kwitnąć latem to jarzy się błękitem i bielą czasami do końca listopada. Bardzo wdzięczna roślinka w uprawie. Poza tym dokupię bratki, bo pierwiosnki, krokusy i przebiśniegi już w ogrodzie są. Na razie malutkie kępki z czasem się rozkrzewią. W poprzednich latach pierwszymi kwiatami był u nas narcyz i w tej szarości ziemi niesamowicie rzucał się w oczy. Teraz połacie trawy, krzaki, trochę okrzepłe tuje, czerwone gałęzie derenia, srebrzyste bazie na wierzbie która w przeciągu dwóch sezonów1) osiągnęła ponad dwa metry , delikatnie pociągnięte zielenią brzegi gałęzi … Wiosenny wysyp barw. Minusem naszej fauny, który teraz odkryłam jest znaczna ilość roślin z kolcami. Klonik wędruje radośnie po ogrodzie, a to próbuje wejść na schodki, a to na skarpę obsadzona irgą, a to poklepać różany krzaczek, a to zataczając się przy próbie skrętu omija ognik purpurowy. Jak się patrzy na jej zmagania z przestrzenią to kolec na kolcu siedzi. Czasami malutka siądzie obok na ziemi i ze znawstwem żując określa wiek i pochodzenie kory wokół roślin. Niedługo idziemy na kolejny przegląd techniczny – ciekawe co powie neurolog i rehabilitantka. Jeszcze lekko widać na małej skutki wzmożonego napięcia mięśniowego – nieźle się wyrobiłam w nazewnictwie – jednak rozwojowo na pewno nie ustępuje rówieśnikom. Ma wrażenie subiektywne bardzo nawet pewnej przewagi ..W każdym razie chodzi, a chcąc dotrzymać kroku rodzeństwu zaczyna biegać , usiłuje coś tam gawędzić, nadal je oszczędnie i ćwiczy uśmiechy o podwyższonym współczynniku wdzięku Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
ori_noko 01.05.2007 12:58 Autor Zgłoś naruszenie Udostępnij Napisano 1 Maja 2007 http://picasaweb.google.pl/Chaotix2007/IndieGoa Hej tam kolega małżonek umieścił początki zdjęć z indyjskiej wyprawy - nic specjalnego na razie ino ujęcia zmeczonej rodzinki w trasie.... Cytuj Odnośnik do komentarza Udostępnij na innych stronach Więcej opcji udostępniania
Recommended Posts
Dołącz do dyskusji
Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.