Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

"Z motyk? na s?o?ce" - czyli koszyczek Rydzów


Recommended Posts

"Przyszedł i czas na mnie. Kronikę czas zacząć !" - tak to się zaczęło moje pisanie na forum Muratora.

Potem cały dziennik skasowałem :-? - nie pytajcie dlaczego bo nie odpowiem.

Ale postanowiłem naprawić błędy - i od dzis zaczynam reaktywację dziennika budowy.

 

Trzymajcie kciuki! (no i czytajcie :) )

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 years później...
  • Odpowiedzi 209
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

  • RYDZU

    210

Dawno, dawno temu... czyli przed sławetną datą 25 marca roku 2003 (o której w dalszej części) postanowiliśmy po długich rodzinnych naradach, że chyba jednak można by się rozejrzeć za własnymi czterema kątami. Koszty mieszkania "u siebie - nie u siebie" czyli w bloku przeważyły. Od razu podjęliśmy kilka założeń przy poszukiwaniach.

 

Problemem największym w wyborze lokalizacji jest niestety to, że Patrycja, (czyli moja druga połowa, zwana połowicą, lub też bardzo trywialnie w pewnych kręgach po prostu żona) pomimo posiadania takiego papierka, co to umożliwia kierowanie pojazdami mechanicznymi o masie do 3,5 tony nijak z tego dokumentu korzystać nie chce. Awersja jakaś kurczę czy co?

 

Drugim "problemem" jest obecnie 4,5 letnia Igusia owoc naszego związku. Za kilka lat pójdzie do szkoły, i nie chcielibyśmy, aby chodziła do szkoły wiejskiej, gminnej czy jakiejś tam innej - jesteśmy mieszczuchami i nasza córa będzie chodziła do szkoły w mieście. Koniec. Kropka. Czyli działka musi być położona na terenie miasta, najlepiej gdzieś blisko centrum, a przy tym w spokojnej okolicy (cholera - ale wymagania....).

 

No i kolejne założenie to możliwość prowadzenia jakiejś działalności gospodarczej bez konieczności wynajmowania pomieszczeń, co w dzisiejszych trudnych czasach jest bardzo istotne.

 

Trochę oszczędności mieliśmy ze sprzedaży poprzedniego auta, rodzice także zadeklarowali swoją pomoc (okazało się że niemałą), do tego jeszcze zawsze pozostaje lichwa w postaci kredytu bankowego. Czyli - szukamy !!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czyli decyzja zapadła... Na początek objechałem kilka biur nieruchomości w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby spełnić nasze oczekiwania. A były one dość mocno niesprecyzowane. Szukaliśmy, albo działki, albo jakiegoś obiektu przemysłowego, albo domu…. Ciężko było nam to sprecyzować. Znaleźliśmy coś, co może byłoby interesujące gdyby nie lokalizacja. 3 piętrowa hala produkcyjna – 3 x 150 metrów powierzchni + klatki schodowe na obydwu końcach. Nawet za niezłe pieniądze, doliczając koszty adaptacji ostatniego piętra na mieszkanie bylibyśmy w stanie coś tam zdziałać. Tylko ta lokalizacja… Dookoła same zakłady a przy tym wszystko położone prawie na końcu długiej ślepej ulicy. No i okna na północny wschód. Nie kupujemy – szukamy dalej.

 

Potem napatoczyło się biuro, z którym miałem dość miłe skojarzenia – teściowie kupowali przez ich pośrednictwo mieszkanie. Pojechałem – mówię, że chcę kupić działkę, lub coś mieszkalno użytkowego. I że następstwem tego może być sprzedaż naszego obecnego (bardzo atrakcyjnego zresztą) mieszkania w bloku. Obejrzeliśmy kilka nieruchomości i działek. Mieliśmy potem kilka dni do namysłu, a tu nagle dzwoni pan z biura i mówi, że ma chętnego na nasze mieszkanie. No – to już chwyt poniżej pasa. Pewnie w myśl zasady – sprzedam ich mieszkanie, a potem będą musieli szybko coś kupić. I niestety na tym nasza współpraca się zakończyła.

 

W międzyczasie zaczęły nam się precyzować oczekiwania związane z naszym przyszłym lokum. Konkretnie zaczęliśmy z nim wiązać nie tylko przyszłość mieszkalną, ale i powiedzmy – materialną. Konkretnie – Patrycja chciałaby otworzyć tam klub fitness (siłownia, aerobik inne takie) a ja może jakiś mały warsztacik rowerowy, potem może sklep… Oczywiście niekoniecznie wszystko razem – może jedno, albo drugie. No i szukaliśmy dalej.

 

Napatoczyła się następna działka i domek fajnie położony (z komercyjnego punktu widzenia) – przy przejeździe kolejowym i ścieżce rowerowej. Dzwonimy – cena 130 tysięcy trochę nas przeraża ze względu na stan domu – kamienny z lekko zapadniętym dachem i piecami węglowymi. Po naradzie rodzinnej staje na tym, że jak właściciele zejdą do 100 tysięcy – kupujemy i robimy tak sklep.

Nie zeszli – ktoś to kupił w ciągu kilku następnych dni i otworzył tam – zgadnijcie, co? Tak – sklep rowerowy. Wkurzyłem się okrutnie – myślałem, że to ktoś z naszych najbliższych coś chlapnął, ale okazało się że nie. Po prostu jeden ze sklepów przeniósł się „na swoje”. A przy okazji wyszło nasze podejście do pewnych spraw. Jak widzieliśmy ten budynek i jego stan techniczny to uważaliśmy że jedynym dobrym pomysłem będzie zburzenie go i postawienie czegoś od nowa. A nowy właściciel tylko pomalował, wywiesił reklamy i handluje....

Ehhh. chyba trzeba zmienić podejście do pewnych spraw.

 

W odwodzie mieliśmy jeszcze jedną działkę, ale jakoś nie mogłem się do niej przekonać ze względu na stan w jakim była. Przejeżdżałem koło niej codziennie jadąc na rowerze do pracy i nigdy nie spojrzałem na nią jak na coś, co mogłoby być spełnieniem naszych marzeń. Pierwszy kontakt z właścicielami zaowocował rekonesansem działeczki i poznaliśmy też przy okazji ich oczekiwania cenowe.

 

Tutaj należy się krótki opis: kawał placu w głębi widoczne ruiny piętrowego domu o długości około 30 metrów. Reszta placu zastawiona garażami blaszanymi w ilości absurdalnej; w granicy działki palisada z drzew (prawdopodobnie topole) które ktoś posadził co metr i wyrosły obecnie do rozmiarów niedużego wieżowca.

 

Widok od strony bramy wjazdowej:

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/001.jpg

 

garaże i dom w całej okazałości:

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/002.jpg

 

a tutaj sam... dom

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/003.jpg

 

i jeszcze raz dom

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/004.jpg

 

panorama działki - widok od północy

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/006.jpg

 

To chyba wszystkie ważniejsze detale tej „atrakcyjnej działki”. No dobra – po długich naradach i przeglądaniu map okolicy, łażeniu dookoła tej działki i przyglądaniu się wszystkiemu, po rozważeniu wszystkich za i przeciw zapadłą decyzja – chyba kupujemy.

 

Postanowiliśmy jednak conieco utargować – wyjściowa kwota była trochę za wysoka. Po kilku dniach "przepychanek" jednak to my „pękamy” pierwsi. Po spotkaniu jest nieźle, bo w rezultacie i tak wyszło na moje – pozostaje ich cena ale koszty opłat u notariusza dzielimy po połowie. Czyli mamy upragniony grunt w cenie działek na obrzeżach miasta. A mamy 10-15 minut piechotką do centrum. Generalnie lokalizacja fajna – przy średnio ruchliwej ulicy i zaraz obok blokowiska, w którym mieszkają teściowe – mamy do nich 3 minuty piechotką z działki. W pobliżu podstawówka i gimnazjum i żadnej ruchliwej drogi po drodze do nich. Super. Teraz jeszcze trzeba tylko zebrać wszystkie pieniądze i kupić ten placyk.

 

No to ruszamy – cześć kasy mamy, musimy niestety spieniężyć samochód i pobiegać za kredytem. Wybór pada na Kredyt Bank – nie dużo brakuje - ok 40 tys. więc raczej bank nie widzi w tym problemu. Od złożenia kompletu papierów do decyzji minął niecały miesiąc.

Zgrzytem było tylko to, że już po podjęciu decyzji kredytowej bank zapomniał nas o tym poinformować i w rezultacie mieliśmy tylko 3 tygodnie na dopięcie całej sprawy. Ale plusem na korzyść banku było na pewno oprocentowanie niższe o 0,5 od standardowego ze względu na wysoki udział własny, ale również to, że bank dokonywał szacunkowej wyceny nieruchomości kredytowanej na własny koszt. W rezultacie wszystkie opłaty zamknęły się w kwocie 400 zł (0,9% prowizji i weksle). Do ostatniego dnia brakowało nam małe conieco (jeden z naszych przyjaciół zawalił ze zwrotem pieniędzy - ale tak to już jest że łatwo się pożycza a trochę gorzej oddaje). Uratowała nas szybka pożyczka od innego kolegi (i tutaj wielkie dzięki dla AM). Koniec końców mamy całą gotówkę i akt notarialny doszedł do skutku. Co prawda sprzedający mieli trochę obaw w związku z tym iż nie dostali od razu całej kasy i będą musieli ze mną jechać do banku po resztę po akcie, ale jakoś udało się ich przekonać mnie i pani notariusz..

 

I tym oto sposobem od 25 marca 2003 mamy działkę!!! (i nawet dom ))))

 

Szczęśliwy (?) nowy właściciel nieruchomości

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/005.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Poprzedni właściciele w sposób radosny podeszli do tematu sadzenia drzew. W granicy działki posadzili topole. Pięknie! Tylko, że posadzili je w odstępach co metr - dwa. Ładnie to wyglądało jak było malutkie. Ale teraz "wzięło i urosło" i wygląda jak gigantyczny żywopłot. A do tego jeszcze z racji gęstości, wieku i braku pielęgnacji cześć tych drzew zaczęła pomału usychać od góry. W wietrzne dni strach było tam chodzić. Sam się o tym przekonałem dopiero jak zobaczyłem z bliska te gałęzie po ścięciu.

 

Widok na nasze wspaniałe drzewka - niestety obiektyw nie był w stanie ich objąć w całości:

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/007.jpg

 

No więc trzeba to jakoś uporządkować. Szczerze mówiąc najlepiej byłoby wyciąć wszystkie te drzewa - nie żebym był wrogiem zieleni, ale ich stan jest naprawdę nieciekawy. Większość ma pnie z powrastanym drutem kolczastym, popękane i zniszczone.

 

Nasi nowi przyszli sąsiedzi także nie widzą problemu związanego z wycięciem tych drzew. Nawet sie z tego trochę cieszą bo jest prosta zasada: dużo drzew = dużo liści do sprzątania.

 

Czas więc na pierwszy kontakt z Wydziałem Ochrony Środowiska i Leśnictwa naszego Urzędu Miasta.

 

Pełen zapału popędziłem do rzeczonego wcześniej urzędu i złożyłem PIERWSZE podanie w sprawie wycinki 22 drzew na naszej działce (pierwsze dlatego dużymi bo to generalnie pierwsze podanie dotyczące naszej działki i bojów z urzędami). Podanie kosztowało całe 5,50 PLN - 5 za podanie i 0,5 za załącznik - mapkę i narysowanym położeniem drzew i obwodami ich pni na wysokości 130 cm od ziemi. Pani w urzędzie zrobiła co prawda wielkie oczy ze względu na ilość drzew, ale wniosek przyjęła - w ciągu miesiąca mamy mieć komisję i wizję lokalną.

 

Wizja lokalna - mocno powiedziane. Przyszła sobie miła pani z urzędu i kolejno opisywała i oglądała drzewa. Nie wiedziałem, że ona aż tyle musi pisać o każdym drzewie. Chyba po pół strony A4 drobnym tekstem. Ale jak wyjaśniła - musi pisać dokładnie, żeby jej potem nikt niczego nie zarzucił.

W trakcie wizji wyszło, że drzew jest nie 22 a 47!!! Po prostu zapomnieliśmy pomierzyć te mniejsze zaaferowani pomiarami olbrzymów. Ale opis pani urzędnik objął wszystkie te drzewa - podobno uda się je podpiąć pod ten wniosek który złożyłem. A potem zobaczymy na co decyzja będzie pozytywna.

 

Oczekiwanie trochę trwało bo "...z powodu nawału pracy urzędu przesuwam termin wydania decyzji...." bla, bla bla. Ale w końcu JEST!. Pobiegłem do urzędu, zapłaciłem 76 PLN w znaczkach skarbowych i od tego momentu jesteśmy posiadaczami PIERWSZEJ decyzji urzędu dotyczącej naszej działki (pierwszej jest dużymi pewnie już wiecie dlaczego). Kawałek papieru odebrany z urzędu zezwala nam na wycięcie 33 drzew i 30 m2 krzewów. Kilka drzew kazano nam zostawić. Najśmieszniejsze jest w tym to, że pozostać mają między innymi 2 topole - mogę je za to przyciąć pielęgnacyjnie. Na początku nic z tego nie rozumiałem, jednak po pewnym czasie zorientowałem się o co chodzi (więcej o tym przy Pozwoleniu nr 3).

 

Załatwienie tego nie było wcale takie trudne jak myślałem. W rewanżu mamy co prawda posadzić 100 m2 krzewów w miejscu uzgodnionym z urzędem - koszt całego nasadzenia około 1600 PLN.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W pierwotnej wersji wycinką drzew miał się zając nasz wuj - drwal. Na codzień pracuje przy cięciu drzew w lasach więc fachowiec z niego. Stwierdziliśmy, że warto by jednak było trochę "oczyścić przedpole" prac. I zaczęły się nasze wypady na działkę. Wycinaliśmy krzaki, uschnięte i nie uschnięte drzewa owocowe, całe połacie pokrzyw. Patrycja wycięła spore poletko porzeczek. I zrobiło się jaśniej.

 

Przygotowania do pierwszych wycinek

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/008.jpg

 

Przy okazji poznaliśmy kilku mieszkańców naszej działki - oto ślimaczek (najpewniej winniczek)

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/011.jpg

 

A skoro opanowałem w stopniu podstawowym obsługę piły spalinowej to nadszedł moment w którym trzeba było zacząć wycinać większe

roślinki

 

i poleciało kolejne... zostało jeszcze 35 sztuk

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/009.jpg

 

 

Wszystkie te drzewa które miały wysokość mniejszą od absurdalnej udało nam się wyciąć jeszcze nie fatygując żadnego fachowca. Korzystaliśmy tylko z nieocenionej pomocy Taty Michała.

 

Przy zabieraniu się za cięcie "potworów" (tak pieszczotliwie nazywałem te pozostałe drzewa na działce) zrobiłem najpierw rozeznanie wśród

fachowców wynajmujących zwyżki i zajmujących się wycinaniem drzew. O ile ceny pracy zwyżki na poziomie 50 zł/h jeszcze były do przełknięcia, to oferty ludzi zajmujących się samym cięciem już nie bardzo nas cieszyły. Niektóre zamykały się w kwocie 400 - 500 PLN za drzewo plus koszty podnośnika (a w niektórych rozwiązaniach nawet dźwigu). Do tego drzewa te rosły przy linii energetycznej co jeszcze skomplikowała prace.

Koniec końców drzewa w pierwszej wycince zostały skrócone poniżej linii energetycznej. SUPER - potem to już praktycznie we własnym zakresie można pozostałe pnie przewrócić bez ciężkiego sprzętu. Po pierwszym dniu prac wycinkowych byłem załamany - niewiele się zmieniło w wyglądzie i ilości drzew bo zniknęło tylko kilka konarów. Całość prac trwała 3 godziny, a sprzątaliśmy po tym dwa dni. Horror powtórzył się po kolejnych 2 dniach, ale tym razem już 4 drzewa zostały kompletnie "obrobione" tak że poostała nam wycinka samych pni. Przy okazji niestety okazało się, że tych "najokazalszych egzemplarzy" topoli nie dadzą rady wyciąć bo zwyżka 18 metrowa jest za mała. Będę musiał poszukać człowieka z "większym sprzętem"

 

Człowieka znalazłem - podnośnik 22 metry i robi dużo wycinek dla urzędu miasta. No to spoko - przyjechał, pooglądał i mówi: "będę dopiero w poniedziałek bo mi się podnośnik zepsuł - za całość po 100 od sztuki". Czyli całkiem nieźle. Od rana liczyłem na to, że facet pojawi się na działce. Wypalaliśmy z Patrycją gałęzie po poprzednich wycinkach. Gdy już zwątpiłem że udało się podnośnik naprawić o 13:30 zameldował się do pracy. Wszystko szło mu w miarę sprawnie - może poza tym, że pierwszym cięciem zrzucił czubek topoli na orzech który chcieliśmy zostawić i połamał mu czubek - grrrrrr. Potem jeszcze sporo hałasu było o gałęzie które poleciały na garaże - robiły sporo rumoru i "garażowcy" się niepokoili o stan swoich "budowli". Ostatnie drzewo - wielką brzozę ciął już w całkowitej ciemności. Ale obyło się bez strat. Szybko i sprawnie. Posprzątali nawet to co pozrzucali na chodnik - tak, ze nawet nie miałem zbyt wiele sprzątania w dniu ścinki.

 

Po wszystkim mieliśmy kilka roboczych dniówek na działce, ale było bardzo sympatycznie bo widać już było koniec prac. Z każdym dniem ubywało materiału do palenia, łamania i piłowania. Do tego jeszcze niemal każdego dnia pojawiał się ktoś chętny na zakup drewna. A jak nas nie było na działce to drewna po prostu ubywało.

 

Tak wyglądały drzewa a właściwie smutne kikuty przed końcową amputacją

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/012.jpg

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kochany Wydział Ochrony Środowiska w pierwszy pozwoleniu kazał nam zostawić dwie "urocze" topole w linii ogrodzenia. Bardzo nam one nie pasowały i postanowiliśmy coś z tym zrobić. Poszedłem do Urzędu i zagadnąłem panią która nam wydawała pierwsze pozwolenie - ile będzie kary za wycięcie tych 2 drzew bez zezwolenia? A pani na to - a dlaczego bez zezwolenia? Przecież może pan wystąpić o pozwolenie odpłatne.

 

Szczęka mi opadła ale już dwa dni później złożyłem stosowny wniosek (5,50 zł). Po tygodniu pani zadzwoniła, że mają ze mną problem bo nie mogą mnie zmusić do zapłaty za wycięcie tych drzew bo jestem osobą fizyczną. Więc znowu dostanę do nasadzenia krzewy. No i po pertraktacjach i jeszcze dwóch tygodniach oczekiwania dostałem pozwolenie na wycięcie tych 2 drzew w zamian za posadzenie kolejnych 100m2 krzewów w terminie do końca listopada 2004. Czyli dostaliśmy roczny kredyt od urzędu.

 

No i możemy ciąć ! - a to najważniejsze.

 

Do drugiego etapu wycinki zameldował się nasz wuj - drwal wraz z synem. I wtedy zobaczyliśmy co znaczy fachowość w takiej robocie.

 

Z całych drzew mieliśmy do wycięcia te dwie topole z którymi nas wstrzymał urząd pierwszą decyzją. Drzewa o wysokości tak około 15 metrów - bo zostały okrojone podczas pierwszej wycinki z podnośnika. Dla żartu pokazaliśmy w które miejsce mają te drzewa upaść. I po pół godzinie obydwa drzewa dokładnie w tym miejscu leżały. Perfekcyjnie to poszło. Jak dla mnie - szok totalny. Wyglądało to trochę jak w tej reklamie piwa Tatra.

 

pożegnanie z topolami

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/014.jpg

 

Potem było ich częściowe kawałkowanie i wycinka reszty. Pniaków o obwodzie ponad półtora metra było jeszcze z 10 więc było co robić. Cześć od razu była kawałkowana i zabierana przez przygodnych zbieraczy drewna. Ale większość drewna zabrał po weekendzie kolega wuja który ma tartak. On był zadowolony, my też. A na działce zrobiło się jeszcze jaśniej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Do trzech razy sztuka. Oglądając nasz jeszcze stojący budynek stwierdziliśmy, że od strony drogi osiedlowej wyrastają z jego fundamentów całkiem spore drzewa. Konkretnie to kilka sporych krzewów czarnego bzu, wierzba tak zdegenerowana, że pozostał z niej jeden konar opierający się na ścianę naszego "domu" i pokaźny klon jesionolistny wybijający wprost z fundamentów.

 

klon jesionolistny rosnący zaraz za domem

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/013.jpg

 

No więc wysmarowałem kolejne podanie do Wydziału Ochrony Środowiska. Umówiliśmy się na spotkanie, tym razem stroną był jeszcze Miejski Zarząd Dróg, gdyż drzewa rosły na terenie przez nich zarządzanym. Przyjechaliśmy na umówioną godzinę, pooglądaliśmy, panowie sobie drzewa opisali i stwierdzili, że problemu nie będzie. Decyzja zostanie wydana na Wydział Geodezji który jest w imieniu miasta formalnym właścicielem gruntu, a ja sobie z nimi podpisze porozumienie, że wytnę te drzewa nie obciążając ich kosztami tej pracy.

 

I tak tez się stało. Po mniej więcej miesiącu dostałem najpierw informację o wydaniu decyzji, a potem zaproszenie by stosowne porozumienie podpisać.

 

Mamy nadzieję, że to już koniec korespondencji z tym wydziałem Urzędu Miasta bo gdy pojawiam się w tamtejszym sekretariacie to wzbudzam lekkie poruszenie

 

No i pozostało nam wciąż drzewa od strony zachodniej. Ta wycinka odbyła się w grudniu, już po wyburzeniu budynku. O ile wycięcie krzewów bzu nie było problemem, to juz położenie pozostałych dwóch drzew ta. Wierzba kładła się wprost na garaże i należało użyć sporej siły by ja stamtąd odciągnąć. Niestety okazał się być drzewami bardzo kruchym i do tego zniszczonym od wewnątrz bo po przyłożeniu piły do cięcia przygotowawczego bez żadnego ostrzeżenia runęła. Zahaczyła o garaże tylko tak na jakieś 3 metry więc gałęzie nie było grube i wszystko dobrze się skończyło. Drugie drzewo poszło już łatwiej - ciągnąłem je samochodem (chociaż linka była krótka i jakby auto zgasło....to ojojoj)

 

Na szczęście udało się. Drzewa jeszcze tego samego dnia uprzątnęliśmy - co niepotrzebne zostało spalone a większe pniaki poszły za płot - do sąsiadki - bo w końcu z sąsiadami trzeba dobrze żyć - no nie?

 

I tym oto sposobem nie mamy juz tylu drzew na działce a dodatkowo zdobyliśmy sprawność drwala.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nasza piękna (w przyszłości) działeczka pośród wielu zalet o których piszemy miała też tą, iż była "zabudowana". Chociaż to może zbyt poważne słowo. Stały sobie na działce ruiny domu. Ale jakiego! Budynek piętrowy z 1910 roku praktycznie cały z kamienia. Dwie klatki schodowe i łącznie 8 mieszkań. Ściany 50 - 60 cm grubości. I to właściwie wszystko. Dachu nie było - zapadł się do środka, a pod jego ciężarem legły drewniane stropy. Dzieła zniszczenia dopełnił niejeden podobno pożar wywołany przez spragnionych wrażeń nastolatków.

 

dom w całej okazałości

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/004.jpg

 

tak wyglądało całe wnętrze

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/020.jpg

 

pólnocne skrzydło posiadłości

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/021.jpg

 

Coś z tym fantem trzeba począć.

 

Krótki rekonesans w urzędzie znacznie podreperował moja wiedzę na temat rozbiórek. Nie będzie łatwo! Bynajmniej nie chodzi o urzędników i ich złą wolę - wręcz przeciwnie. Jestem bardzo mile zaskoczony postawą ludzi w urzędach.

 

Budynek stoi w granicy działki. A do takiej rozbiórki wymagana jest cała procedura prawie taka jak przy budowie. Czyli: projekt, kierownik, zgłoszenie do nadzoru budowlanego itd.

 

No to do dzieła! W tzw międzyczasie nawiązaliśmy kontakty z naszym pierwszym architektem. I on podjął się wykonania projektu rozbiórki. Poszło mu to zresztą bardzo sprawnie - chyba po dwóch tygodniach mieliśmy komplet papierów w rękach i razem poszliśmy to złożyć w urzędzie.

Oczywiście po kilku dniach okazało się, że czegoś tam nie wpisałem we wniosku itd, ale dało się to szybko wyprostować.

 

I po miesiącu mieliśmy pozwolenie na rozbiórkę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czasy niby trudne, ale chętnych do wykonania prac rozbiórkowych niewielu. Na ogłoszenie w gazecie odpowiedziały 3 firmy. Oferta cenowa na poziomie 12 - 14 tys za całość prac - łącznie z wywiezieniem gruzu.

 

Szukam dalej i jestem coraz bardziej rozbawiony. Następna firma ma specjalistyczny sprzęt do rozbiórek tzw "młot wyburzeniowy". Przyjechali, pooglądali i mówią: jak pan usunie wszystko ze środka to możemy to zburzyć - szacunkowy koszt około 8-9 tys. Uśmiechnąłem się tylko a głośno podziękowałem i powiedziałem że się odezwię (to teraz taki modny tekst).

 

Pozostała jeszcze "firma" znajomego. Przyjechał, pooglądał, pomierzył i powiedział, że wyceni za kilka dni. Musiałem kilka razy dzwonić i przypominać, aż usłyszałem w końcu: 8 tys za całość.

 

No dobra - wchodźcie to burzyć. Zakupiłem dziennik budowy i pognałem z nim do nadzoru budowlanego zgłosić rozpoczęcie prac. Okazało się, że oprócz papierków (przynależność do izby) w dzienniku musi być wpis kierownika budowy. No i jeszcze trochę biegania doszło. Ale w końcu mam! Dziennik z wpisem wyrażającym zgodę na rozpoczęcie prac.

 

Prace miały się zacząć od poniedziałku. A zaczęły się w środę. Uprzątnęli komórki obok budynku.

 

komórki przed sprzątaniem

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/022.jpg

 

i w trakcie sprzątania

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/023.jpg

 

I oczywiście zaraz przy tym sprzątaniu pierwsze starcie. Wzięli sobie pana który miał wywozić gruz. I trzeba było wywieźć sporo śmieci z tychże komórek. Pan zaproponował 100 za kurs i po 150 za tonę śmieci. Ale nie wiedział, że trafił na czujnego inwestora który czyta muratora!!! (ooopss...ale się swojsko rymnęło). Dwa dni wcześniej dzwoniłem po firmach "śmieciarskich" ile kosztuje podstawienie pojemnika na śmieci. Nazywa się toto "gruzownik", podstawiają na tydzień maksymalnie bez dodatkowych opłat i ma pojemność 7,5 m3. Wchodzi tam około 3 ton śmieci. I teraz hicior - ta usługa kosztuje 300 PLN.

 

Więc pana od stara czym prędzej spławiłem i zamówiłem stosowny pojemniczek. Potem przyszło mi do głowy, że te koszty to w końcu nie ja powinienem ponosić. No ale co tam, zobaczymy jak się sprawy rozwiną. A tu mi znajomy daje do podpisania umowę o te prace i tam stoi jak byk 9 tys. "miało być 8" mówię. No tak , ale... i tu długi wywód. Szlag człowieka trafia czasami z tymi "znajomościami". Ważne że rozbiórka ruszyła pełną parą.

 

Przygotowania do pierwszego "inauguracyjnego" obalenia ściany

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/024.jpg

 

wszystko gotowe więc koparka zaczyna ciągnąć

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/025.jpg

 

Uwaga !! Leeeci!!!

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/026.jpg

 

.... i upadło

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/027.jpg

 

Sprytna koparka w teleskopową łyżką wystarczyła w zupełności do rozebrania całego budynku.

 

koparka w całej okazałości

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/028.jpg

 

Przyglądając się z jaką łatwością te ściany pękały aż się dziwiłem, że ten dom wogóle jeszcze stał - mógł runąć w każdej chwili.

 

koparka w akcji

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/029.jpg

 

burzenie komina

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/030.jpg

 

Ekipa tak się zawzięła, że postanowili przyjść do pracy nawet w niedzielę. Jadąc na obiad zajrzałem na działkę i zdębiałem - dom praktycznie był już zburzony. Pozostało morze gruzu i ściany parteru.

 

niedzielne zgliszcza

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/031.jpg

 

Co prawda w poniedziałek do pracy nie przyszli, i dopiero od wtorku zaczęła się wywózka, ale i tak tempo było spore. Ich wolny poniedziałek wykorzystałem za to ja. Dzień urlopu i od rana wygrzebywałem sobie z tego gruzowiska całe 100 letnie cegły.

 

uratowane "własnymi ręcami" cegły

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/033.jpg

 

Przez dniówkę uratowałem około 800 sztuk. Czyli całkiem sporo. Reszta była zbyt głęboko zakopana. Przeliczając to na moje dniówki w pracy to chyba wolę grzebać w gruzie

 

Przy okazji wycinki drzew, która odbywała się w tym samym czasie okazało się, że człowiek który zabierał od nas drewno potrzebuje też gruz. Chętnie zabierze cały gruz z rozbiórki. A ja musiałem za jego wywóz do tej pory płacić. Z nieba mi spadł ten człek! Od tej pory "pan od stara" miał juz wolne. Kursy z gruzem były co prawda rzadziej - bo miał do siebie daleko, ale zabierał tyle, że aż się zastanawialiśmy czy da radę ruszyć. Spokojnie wchodziło mu na autko 2-3 razy tyle co na stara. Tym oto przypadkowym sposobem udało się zbić koszty rozbiórki.

 

teren w trakcie uprzątania

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/032.jpg

 

Po 3 tygodniach ekipa się zwinęła. Pozostawili po sobie zagrabiony, równiutki plac na którym jeszcze niedawno straszyły ruiny.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mając działkę zaczęliśmy od razu dzielić skórę na byku i ją "meblować". Trzeba było w końcu ustalić co i jak.

 

Pierwsza wersja była taka: Budujemy w południowo-zachodnim rogu działki budynek o wymiarach 16x20m. Piwnice - klub fitness. Parter - podzielone po połowie: sklep i warsztat rowerowy. A na dachu budujemy dopiero 150 metrów powierzchni mieszkalnej i mamy jeszcze 200 metrów tarasu. Założenia super. Tylko wystawienie samego stanu surowego to lekko licząc jakieś 400 tys. Schodzimy na ziemię.

 

Zaczynamy od początku. Garaże póki są to bardzo dobrze - zarabiają chociaż na utrzymanie działki i spłatę kredytu. Więc ich nie ruszamy. Ustalamy, że rozbieramy dom (a właściwie ruiny) i w północno zachodnim rogu działki budujemy domek. Domek MUSI być przyklejony do granic by nie tracić cennej powierzchni działki. Nie chcemy poddasza bo nikt z nas nie będzie biegał po schodach - chociaż akurat w tym punkcie Patrycja nie była do końca przekonana (a jak później przeczytacie wszystko wyszło inaczej). Za to podpiwniczymy całość. Zawsze będzie można w piwnicy coś robić, a przy okazji "wyprowadzimy" tam pralnię i kotłownię. Powierzchnia parteru około 130 metrów. Kominek. Sypialnia, 2 pokoje dla dzieci, pokój "zapasowy" na razie z komputerem, duży pokój dzienny połączony barkiem z otwartą kuchnią, przy kuchni spiżarnia, do tego jedna duża łazienka i osobne WC. To wszystko. Skleiliśmy to razem w bryłę - tak dla siebie i dla zwykłej radości tworzenia (bardzo to lubimy razem robić). A przy okazji zawsze jest to jakaś wyjściowa pozycja do poszukiwania projektu, lub rozmowy z architektem.

 

I tak oto urodził się nasz projekt domu marzeń. (którego tutaj nawet nie zamieszczę bo nie był doskonały - lekko mówiąc oczywiście)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sprecyzowaliśmy nasze oczekiwania i preferencje dotyczące domu. Teraz nadszedł czas na znalezienie odpowiedniego projektu. Z racji graniczenia z działką sąsiadów musiał to być budynek z jedną ścianą ślepą - coś w stylu połówki bliźniaka etc.

 

Ponieważ pracuję w firmie zajmującej się kolportażem prasy, więc z dostępem do wszelakich wydawnictw budowlanych nie było problemu. Dużą ich część zabierałem sobie po prostu do poczytania na weekend - inaczej wywaliłbym na nie przynajmniej kilkaset zł.

 

Przerzuciliśmy naprawdę dużo tych katalogów i masę projektów. Wybraliśmy kilka do dalszego zastanowienia. Jednak nie wiem czy sugerując się tym co już narysowaliśmy, czy po prostu beznadziejnością większości z tych tworów z gazet w efekcie końcowym pozostaliśmy z jednym projektem w rękach. Naszym

 

I co tu z tym fantem zrobić? Koszty projektu indywidualnego podobno wysokie.... Zaraz! Ale wysokie to znaczy jakie? Pojechałem do jednego z architektów tak z ciekawości. Porozmawialiśmy o projekcie i o cenie. 3 - 4 tys za dom o powierzchni 130 m. Przeliczam to na projekt gotowy + adaptację = zaczynamy być przekonani do zrezygnowania z gotowca na rzecz projektu indywidualnego. "Przy okazji" architekt dał nam namiary na panią która by ten projekt zrobiła. Mieliśmy się do niej odezwać po wczasach.

 

Wczasy minęły i czas byłoby cos pchnąć dalej w naszej sprawie domowej. Jednak kontakt z panią poleconą przez architekta jakoś nie mógł dojść do skutku - cały czas nikt nie odbierał.

 

W międzyczasie załatwiałem sobie warunki zabudowy i zagospodarowania terenu (słynne WZiZT). Przy okazji wyszło, że nasza sąsiadka z klatki jest szefową wydziału architektury i urbanistyki. Lepiej być nie mogło. Mając okazję zagadnąłem ją o kilka spraw. I dobrze się stało. Podpowiedziała mi co gdzie i z kim załatwić by było dobrze i szybko. Przy okazji spytała - czy juz mamy architekta? I okazało się, że architektem jest sąsiad z naszej klatki Pobiegłem do niego następnego dnia by trochę porozmawiać. Umówiliśmy się na rekonesans na działce. No i wyszło, że sąsiad nie ma uprawnień - jego ojciec wszystko będzie firmował i pomagał przy projektowaniu.

 

Rekonesans wypadł totalnie niekorzystnie - zaraz na początku obydwaj panowie stwierdzili, że "w granicy to się nie da i trzeba się od niej odsunąć" (potem okazało się że jedna z granic jest z działka o statusie drogi i wcale nie potrzeba żadnej zgody na to by dom stał z nią w granicy). Poza tym starszy pan nie zrobił na nas dobrego wrażenia - ogólnie i dosadnie: stary zadufany w sobie pierdoła. A gwoździem do trumny był jego tekst na końcu gdy rozmawialiśmy o rozbiórce domu: "a rozbierz sobie to pan sam po cichu, bez projektu - kto to panu sprawdzi". Dramat. I to kiepski.

 

Jeszcze przed odbiorem WZiZT wyszedł temat podziału terenu naszej i sąsiadów działki. Chcieliśmy się zamienić kawałkami gruntu - my pozbylibyśmy się tego klina na północy w zamian za pas 3 metrów w naszej północnej granicy tak by dom mógł stać w obecnej linii. Jednak wizyta i rozmowa z geodetą nas od tego odwiodła - a właściwie koszty z tym związane - około 3 tys + notariusz. Jednak przy okazji wizyty u geodety rozmowa zeszła na tematy "budowlane" i dostałem namiary na panią z urzędu która "pomoże". Poszedłem do niej i okazało się, ze jej zięć jest architektem. Co prawda w Krakowie, ale co tam... umówiliśmy się na telefon. Pan punktualnie zadzwonił i potem po kilku dniach pojawił się u nas na pierwszą rozmowę. I od początku mieliśmy wrażenie że "to jest ta osoba". Młody człowiek umiejący słuchać i wyciągać wnioski. A przy tym nie upierający się przy konkretnych technologiach czy rozwiązaniach.

 

Spokojnie obejżał nasz "projekt", poprosił o wydruk. Porozmawialiśmy o naszych oczekiwaniach względem domu. Potem o finansach i pojechaliśmy na działkę. Rekonesans wypadł korzystnie - co prawda działka wyglądała wtedy jak hodowla pokrzyw i innych chwastów. Do tego drzewa w pełni rozkwitu przytłaczające ją od wschodu. No i te złowieszcze ruiny od zachodu. Sam stwierdził dyplomatycznie - "inaczej to sobie wyobrażałem"

 

Ale po chwili było już optymistyczniej: "ustalimy właściciela działki sąsiedniej (tej która okazała się drogą), a z sąsiadami jak pan może proszę podpisać zgodę na budowę w granicy - wystąpimy do ministerstwa o odstępstwo". Tutaj nam się gęby uśmiechnęły i już tak zostały.

 

Umówiliśmy się że za trzy dni podeśle swoją koncepcję "naszego domu". Tak też się stało. A w następny weekend spotkaliśmy się i zatwierdziliśmy nasza współpracę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nasze założenia początkowe: lokalizacja w rogu działki, północna ściana ślepa (sąsiedzi), powierzchnia ok. 130 m2, dwa jasne pokoje dla dzieciaka (-ów), pokój na razie zwany "roboczym" - może się kiedyś przydać dla np. rodziców, otwarta kuchnia z widokiem na salon połączony z jadalnią. Całość podpiwniczona. Ściany z porothermu 3 warstwowe. Dach kryty gontem bitumicznym.

 

Praca nad projektem upływała nam bardzo sprawnie. Architekt w większości "w locie" przechwytywał nasz pomysły i przenosił je na projekt. Oczywiście z "naszej" pierwotnej wersji pozostało niewiele - miała ona zbyt wiele błędów i rozwiązań które byłyby zbyt skomplikowane (drogie) w realizacji. Stopniowo projekt przechodził fazę przepoczwarzania się.

Przez cały czas pomagała nam w pracy nad "poczwarką" lektura Muratora jako gazety jak i przekopywanie się przez setki wątków na liście dyskusyjnej - forum muratora.

 

W wersji ostatecznej udało się utrzymać prawie wszystkie pierwotne założenia. Przy okazji bryła budynku wyszła całkiem zgrabna - chociaż teraz patrząc teraz z innej perspektywy totalnie nie pasująca do otoczenia w którym miała stać. A układ pomieszczeń jest rozsądnym kompromisem funkcjonalności i wymogów narzuconych zaraz na starcie - i jeśli o to chodzi byliśmy nieustępliwi.

 

O ile praca na początku szła szybko o tyle szlify na projekcie, by nadawał się od do złożenia do urzędu z winy naszego architekta ciągnęły się niemiłosiernie. Projekt miał być gotowy na koniec stycznia, a mieliśmy już środek marca. A na wiosnę chcieliśmy ruszyć.... W międzyczasie spotkaliśmy się z naszym kuzynem, który studiuje architekturę (4 rok). Wszedł na naszą stronę o projekcie i budowie, i jak obejżał projekt to stwierdził, że koniecznie musimy się spotkać i o nim porozmawiać.

 

No więc spotkaliśmy się z nastawieniem, że będziemy musieli odpierać jego ataki dotyczące projektu. Ale po 10 minutach już sami zaczęliśmy zauważać, że ten projekt to chyba nie jest do końca to o co nam chodzi. Argumentacja była tak rzeczowa i logiczna, że nie pozostawiła w nas cienia wątpliwości. Z krótkiego spotkania zrobiła się robocza nocka. Siedzieliśmy, dyskutowaliśmy i kreśliliśmy po strasznej ilości papieru.

 

I tak narodził się zarys nowej koncepcji naszego domu. Bez piwnic, za to z użytkowym parterem i mieszkalną częścią na piętrze. Kształtem przypominający nowoczesne budownictwo jakie widać teraz w fachowych pismach o architekturze. Zamiast wielospadowego dachu stropodach. Doszła do tego jeszcze zmiana technologii z porothermu na silikat.

 

Automatycznie podjęliśmy decyzję o wstrzymaniu prac nad pierwszym projektem i w krótkim czasie udało nam się to załatwić i rozliczyć z architektem. Był trochę zaskoczony, ale gdyby się nie ociągał dostałby pewnie całą umówioną sumę.

 

A dla nas nadszedł czas ponownego siedzenia na zmianę nad stosem kartek i przy komputerze. Po dość długo trwającej wymianę zdań dostaliśmy do wglądu coś, czemu po odrzuceniu wcześniejszych uprzedzeń co do projektu i wyglądu domu, nie mogliśmy zbyt wiele zarzucić (poza drobnymi raczej poprawkami które są raczej nieuniknione)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kilka roboczych szkiców naszego nowego domu.

 

Rzut parteru

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/02parterbig.jpg

 

Rzut piętra

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/02pietrobig.jpg

 

A poniżej elewacje (skala mi sie trochę "rozjechała")

 

Elewacja północna

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/el_polnocna.jpg

 

Elewacja zachodnia

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/el_zachodnia.jpg

 

Elewacja południowa

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/el_poludniowa.jpg

 

Elewacja wschodnia

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/el_wschodnia.jpg

 

Wszystkie szkice są z roboczej wersji, więc odrobinkę różnią się detalami. Budynek ma wymiary 17,8 x 9 metrów + 1 metr wystający pion komunikacji. Wysokość - około 7,8 metra (dużo wyszło ale każde piętro ma w świetle 3,05 m) Powierzchnia całkowita ok 250 metrów z czego mieszkalnej będzie około 140 m2 (cała góra i wejściowy kawałek parteru). Ściany z silikatu w technologii trójwarstwowej, elewacja też z silikatu - tylko wystający pion klatki schodowej i cokół budynku w klinkierze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Popędziłem do urzędu miasta w sprawie ogrodzenia. Chciałem tak na szybko złożyć zgłoszenie i coś postawić. To "coś" to najpaskudniejsze na świecie ogrodzenie prefabrykowane z betonu . Na czas budowy wystarczy, a ze względu na ilość (około 150 metrów) i ograniczony budżet wybór mieliśmy mocno zawężony. Potem planujemy stopniowo wymieniać płyty betonowe na panele z drewna. Ale to dopiero jak się "odkujemy"

 

W urzędzie okazało się że to nie tak hop i muszę jeszcze uzgodnić przebieg linii ogrodzenia z Zarządem Dróg. No to wymalowałem piękną mapkę i zaniosłem. Po tygodniu dostałem od nich papier, że w związku z tym iż pas drogowy wchodzi w linię działki , opiniują pozytywnie przebieg linii ogrodzenia z zastrzeżeniem, że ma to być ogrodzenie tymczasowe. Swoimi kanałami dowiedziałem się, że chodziło o stare plany związane z planowanym rozbudowaniem ulicy która kiedyś była jedną z głównych arterii komunikacyjnych miasta, a obecnie wiadomo, ze nic tam się działo nie będzie. Oczywiście tego samego dnia złożyłem wniosek, oświadczenie o tym że jestem właścicielem nieruchomości, pismo z zarządu dróg publicznych, dwie mapki w skali 1:1000 i dwie 1:500 z narysowaną linią ogrodzenia. Wpisałem tam termin na 15 października – może się uda wtedy zacząć stawiać ten płot.

Po kilku dniach telefon od pani z urzędu: "za bardzo się pan wrysował z tym ogrodzeniem poza swoja działkę". Jak to!!. No i popędziłem do urzędu. Okazało się że jest trochę bałaganu z ta granicą działki od strony drogi. To wszystko naleciałości poprzedniego systemu i metod jakimi to kiedyś załatwiano. Z aktualnych map wychodziło, że nasza granica nie idzie równolegle do drogi w odległości metra od chodnika (jak sobie wykoncypowałem i jak wynikało ze stojących słupków granicznych) ale ucieka od drogi idąc idealnie po linii drzew. Dokładnie tak przebiega nasz radosny płot wykonany z żywych drzew i szpulki drutu kolczastego. Prawdopodobnie podczas inwentaryzacji powykonawczej drogi geodecie nie chciało się zajżeć w mapy tylko narysował linię ogrodzenia tak jak ono przebiegało, a nie tak jak była granica działki.

 

Przerysowałem tą linię by była zgodna ze stanem faktycznym i by dostać decyzję bez problemów. A prosto z urzędu popędziłem do geodety by mi to wyjaśnił. Okazało się, że działka ma "granice nie ustalone protokolarnie". No to je ustalmy - mówię. Zapada szybka decyzja. Będę lżejszy o 600 zł ale wszystko powinno być jasne. Umówionego dnia na działce pojawił się geodeta i po kilku godzinach pracy pokazał mi efekty swoich działań. Granica od strony drogi ma 7 załamań i oczywiście zasuwa dołem skarpy. Żeby postawić spełniające swoją rolę ogrodzenie musiałbym postawić płotek w wysokości raptem 3,5 metra A najlepsze było przede mną: narożnik działki wypadał na środku istniejącego chodnika . Na moja pytającą minę geodeta zaproponował byśmy się dogadali z zarządem dróg. Fachowo nazywa się to postępowaniem rozgraniczeniowym. A bardziej po ludzku - dodatkowe 700 zł w plecy

 

Ale co tam! Procedura ruszyła w listopadzie. Wszczęcie postępowania, potem spotkanie na gruncie z przedstawicielem zarządu dróg. Stwierdzili, że nie mają nic przeciwko temu by granicę zmienić. No to super - zawieramy ugodę. W umówiony dzień protokolarnie miało dojść do spisania aktu ugody. Niestety z Zarządu Dróg nikt się nie stawił. Argumentowali to tym, że nie są właścicielem a jedynie administratorem gruntu. Właścicielem jest skarb państwa. Tak czy tak - ugoda została spisana i powędrowała w świat urzędów kolekcjonując na sobie stada podpisów, opinii i pieczątek. Nie wiedziałem że tak długo trwa ta procedura - umorzenie postępowania związanego z zawarciem ugody otrzymałem 1 czerwca. Teraz jeszcze 2 tygodnie na uprawomocnienie i dostane wtedy do ręki nową mapkę ze zaktualizowaną linia ogrodzenia.

 

Po otrzymaniu zgody na postawienie ogrodzenia a przed sezonem zimowym udało się nam postawić pierwszy kawałek nowego ogrodzenia

 

http://www.zkoszarydzow.pl/murator/035.jpg

 

Reszta dopiero w połowie czerwca ruszy - jak już będzie decyzja prawomocna odnośnie granicy. Podobno pani w urzędzie wystarczy, jak jej dostarczę nową mapkę z nową linią ogrodzenia zgodną z mapką.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sama działka to nie wszystko. Projekt domu też. Potrzebne są jeszcze media. Do uzyskania pozwolenia na budowę wystarczy mieć tylko warunki uzyskania dostępu do nich wydane przez poszczególne firmy.

 

No i zaczęło się. Na pierwszy ogień poszły wodociągi. Złożyłem podanie i po miesiącu warunki były do odbioru. Mamy możliwość podpięcia się z wodą z dwóch różnych nitek. To samo z kanalizacją. Co się tyczy kanalizacji to przy okazji dumania jeszcze nad projektem numer 1 zagłębiliśmy się trochę (dosłownie i w przenośni ) w tematykę kanalizacji. Konkretnie chodziło nam o to jak głęboko możemy się wkopać z domem w ziemię by pozostał nam rozsądny spadek rur kanalizacyjnych. I znowu nieoceniona była wizyta u sąsiadów. Dowiedziałem się, że rury są około 2 metrów poniżej poziomu gruntu, ale jak się w kanale robi zator (a robi się podobno co 2-3 lata) to woda i tak wybijała u niej w piwnicy. Co prawda najpierw wybija w bloku naprzeciwko , ale to i tak żadna pociecha. I sąsiadka kanalizację u siebie w piwnicy skasowała. Dla nas był to zresztą kolejny argument na korzyść projektu numer 2, który piwnic nie ma. Dom który wcześniej stał na działce miał kiedyś przyłączoną wodę. No to trzeba było temat podrążyć bo może nie trzeba będzie przyłącza robić skoro rury są. Pogadałem z kim trzeba i juz wiem, że przyłącze trzeba będzie zrobić nowe. Poprzednie przyłącze odcięto jakieś 20 lat temu a wykonano je 50 lat temu. Zrobiłem rozeznanie w firmach które się zajmują budową przyłączy. Projekt kosztuje średnio 800 zł (jak czytam że w innych rejonach kraju ludzie płacą 300-400 to mi się nóż w kieszeni otwiera - to jawne ździerstwo). Za wykonanie obydwu rur wraz ze studzienkami u mnie na placu najtańsza oferta zamknęła się w kwocie 5000 zł. Pogadałem z sąsiadką i wodę póki co będę miał od niej. A przyłącza wykonam jak już stanie nasza chatka w stanie konkretnym.

 

Gazownia. Tutaj poszło sprawniej. Warunki przyłączenia dostałem w ciągu tygodnia. Rury także z obydwu stron działki Ale z gazem poczekam na sam koniec budowy. Tym bardziej, że sąsiedzi też gazu nie mają a chcą mieć. Może się uda zrobić wspólnie projekt przyłącza i wykonać. W końcu razem taniej powinno być taniej.

 

Energetyka. Tutaj się też długo nie czeka, ale trzeba wpłacić zaliczkę - 120 zł, które są potem zaliczane na poczet opłaty przyłączeniowej. Wystąpiłem o 17 kW mocy przyłączeniowej. Prąd póki co budowlany, ale przyłącze kablowe w ziemi. I znowu okazało się że warto podrażyć temat. Opłata jest wnoszona za moc przydzieloną, a jest jeszcze coś takiego jak moc istniejąca. Budynek (zburzony) był kiedyś przyłączony do sieci energetycznej. A to znaczy że opłatę ktoś wniósł. Wystarczy "tylko" udokumentować, że prąd tam był. Czyli odszukać umowy na dostawę energii. Mieszkań było 8 ale ludzie mieszkali tam "od zawsze". Zakład energetyczny w archiwum ma umowy z z ostatnich 30 lat. I niestety udało się odnaleźć tylko dwie z tych umów. Ale dobre i to - za każdą z tych umów przyznano mi 2 kW. W rezultacie zamiast płacić za 17kW zapłacę tylko za 13 - zawsze to prawie 500 zł w kieszeni.

 

Projekt przyłącza juz zrobiony, czeka na zebranie jakiegoś tam WZUTu - potem tylko zgłoszenie i jazda. Przy stawianiu płotu skrzyneczkę przyłącza sobie zamuruję od razu w linii ogrodzenia. Skrzyneczkę stawiam podwójną (na 2 liczniki) i kabelki do domu od razu tez dwa pociągnę bo jak bym chciał kiedyż rozpocząć jakąś działalność to od razu będzie wszystko gotowe. Zresztą sprawy energetyczne pilotuje tata Michał pracujący w zakładzie energetycznym - więc źle nie będzie napewno. I jeszcze mamy z jego strony deklarację wykonania całej instalacji elektrycznej w domu.

 

Telekomunikacja - z nimi jeszcze nie gadałem, ale skoro reklamują, że podłączają telefon za 1 zł to chyba tak będzie (ale jestem naiwny).

 

Z własnych pomysłów mam jeszcze taki, że jak będą mi robili przyłącze wody to każę im zakopać wzdłuż niego peszel z wciągniętym sznurkiem. Rura będzie praktycznie szła od ściany bloku. Jak mi się uda dogadać z tamtejszą telewizją kablową to sobie przeciągnę tym peszelkiem przez piwnice z bloku kabelek koncentryk z sygnałem tv. I będę miał rozwiązany spory problem o którym namiętnie dyskutują posiadacze domków - jak to zrobić by w każdym pokoju oglądać inny program tv?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak zaraz na wstępie ustaliliśmy budynek będzie posadowiony w granicy (a właściwie w 2 granicach) działki. Na początku oczywiście nijak nie wiedzieliśmy jak się do tego zabrać. Na szczęście nasz architekt numer 1 wiedział. Gdy nasz projekt zawarł się juz w określonej bryle i następowały tylko drobne jego korekty przyszedł czas na wystąpienie o odstępstwo.

 

W naszym imieniu napisał stosowne dokumenty które tylko musiałem podpisać.

Tak ogólnie wniosek o odstępstwo zawierał w naszym przypadku:

- wniosek właściwy zawierający opis działki, planowanej inwestycji

i uzasadnienie występowania o odstępstwo

- kopii decyzji WZiZT

- mapy zasadniczej w skali 1:500

- zgodę sąsiadów na budowę w granicy

- ksero mapy do celów projektowych z wrysowanym planowanym budynkiem

- rzuty poszczególnych kondygnacji budynku i jego przekroje

 

Po złożeniu tego w urzędzie juz po 5 dniach dostałem kopię pisma wysłanego przez nich do Ministerstwa Infrastruktury w sprawie wniosku o udzielenie odstępstwa. Od tego momentu trwa to z reguły około 3 miesięcy. Ale ja jestem inwestorem aktywnym Internet + google = telefon do departamentu architektury. Tam otrzymałem namiary juz na konkretny dział który zajmuje się odstępstwami. No to dzwonię !! Podałem swoje namiary i czekam. Pani szybko odszukała mój wniosek w dzienniku i powiedziała mi kto się nim zajmuje. Niestety pani w której ręce on poszedł tez sobie poszła.... na urlop (na szczęście krótki)

 

Dzwonię w poniedziałek. Pani jest w pracy i jest bardzo miła. Wyłuszczyłem mój problem - tzn że zależy mi na czasie etc.... A pa ni na to - "Nie ma sprawy. Juz go znalazłam i kładę na wierzchu. Decyzja będzie w piątek." Aż mnie zatkało z wrażenia. No to pięknie podziękowałem i oddałem się wycince drzew która się w tym czasie toczyła na działce.

 

Decyzja faktycznie przyszła bardzo szybko - co prawda nie w następnym tygodniu, tylko za 3 (bo jeszcze faksowali sobie między urzędami jakieś mapki), ale i tak urzędnik który prowadzi wszystkie sprawy związane z naszą działką był w szoku wielkim. "Ma pan tam kogoś znajomego?" A ja mu z uśmiechem - "nie - tak sobie zadzwoniłem i po prostu poprosiłem o przyspieszenie sprawy". Był naprawdę zaskoczony. Na podstawie pisma z Warszawy nasz urząd wydał nam pismo w którym "udziela nam zgody na odstępstwo... bla bla bla". Niestety pismo przyszło z błędną nazwą ulicy . Telefon do urzędu i po tygodniu dostałem stosowne pisemne sprostowanie decyzji.

 

To naprawdę nie jest trudne. Cała impreza nie kosztuje nic. A korespondencja odbywa się na koszt Skarbu Państwa. I jeszcze żeby było jeszcze ciekawiej - podobno nie zdarzyło się by decyzja była odmowna. Więc warto próbować.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwszy architekt jak juz pisałem wcześniej był efektem naszych (a właściwie moich) poszukiwań. Z jego pracy byliśmy bardzo zadowoleni. Robił dokładnie to czego chcieliśmy. Dopiero z perspektywy czasu widzę, że to był błąd. Gdybyśmy ten dom wybudowali, pretensje co do jego funkcjonalności czy wyglądu moglibyśmy mieć tylko do siebie. Bo de facto był to nasz projekt ubrany w architektoniczne ramy przez człowieka który się tym zajmuje na codzień. Być może chciał dobrze, może i próbował zasugerować nam inne rozwiązania, ale chyba zbyt delikatnie.

 

Rozmowa z naszym kuzynem (czyli przyszłym architektem numer 2) rozpoczęła się od tego, że wyrzucił nasz projekt. Stwierdził wprost, że jest beznadziejny, niepasujący do otoczenia i wogóle do kitu. Każda nasza rozpaczliwa próba obrony kończyła jeszcze gorszą ripostą z jego strony. Dobra - przekonał nas. Cała rozmowa odbyła się przy okazji rodzinnej imprezy. Aby kuć żelazo póki gorące zaproponowaliśmy: "jedziemy do nas - i naszkicujesz nam tak na szybko jak to widzisz". Przyjechaliśmy, zaczęliśmy rysować.... i utknęliśmy na wejściu na piętro. Nijak nam się schody w rozsądny sposób nie mieściły w bryle budynku.

 

To był pierwszy taki moment kiedy sobie pomyślałem: "zaraz go uduszę, potem zapomnimy o sprawie i będzie ok". Rozstaliśmy się z mieszanymi uczuciami. Ale na szczęście kuzyn zaczął nas szybko bombardować kolejnymi koncepcjami z których każda była "najlepsza i jedyna". Grrrrrrr. Aż w końcu przysłał coś co zawierało w sobie wszystkie nasze wymagania dotyczące mieszkania. Długo się z tym boksowałem "bo mi nie pasowało" - dopiero Patrycja spokojnie zaczęła ze mną rozmawiać i sam doszedłem do wniosku że to jednak nie taki głupi pomysł i może kuzyn jeszcze trochę pociągnie.

 

Na początku nie podobało mi się w tym wszystkim jego podejście - trochę chyba zbyt wyidealizowane. Po prostu napompowali na studiach faceta wiedzą teoretyczną. Ale czas było przejść do praktyki. Projekty oparte na prostej bryle i jej liniowym podziale, prosta siatka budynku, budynki architektów i te wszystkie ideały musieliśmy w nim (i w sobie) przekuć na budynek w którym da się mieszkać da się go wybudować za normalne pieniądze.

 

Zacząłem ponownie czytać o rożnych materiałach i rozwiązaniach stosowanych w budownictwie i rozpoczęła się "gorąca linia" internetowa. Wymiana zdań i koncepcji okraszona sporą dawką wzajemnych docinków i złośliwości rodem z Monthy Pythona odbywały się na 3 płaszczyznach: gadu-gadu, skype i e-mail. Na szczęście obie strony umieją śmiać się z siebie (i z innych) więc nadal ze sobą rozmawiamy

 

A przy okazji - Jak kiedyś można było żyć bez internetu?

 

I powstał projekt domu o bryle prostej aż do bólu, którą ratuje od strony frontowej wystający pion klatki schodowej. Parter mieści właściwie tylko wejście i schody na górę (oczywiście mowa tutaj o mieszkalnej części domu). Wygoniliśmy tam także kotłownię i przy okazji pralnię. Reszta pozostanie na razie wolna ale docelowo będzie spełniała funkcje inne niż mieszkaniowe. W końcu z czegoś trzeba żyć. Za to całe piętro jest nasze. Na wprost schodów duży salon z kominkiem połączony z jadalnią i otwartą kuchnią. Przy kuchni spiżarnia, a za nią mały roboczy pokoik biurowo -komputerowy. A na lewo od schodów nasza sypialnia, dwa pokoje dla dzieciaków i dwie łazienki. Postanowiliśmy że mniejszą łazienkę powiększymy i wzbogacimy o kabinę prysznicową. W ten sposób będzie mogła pełnić funkcję łazienki "całą gębą", a jak nam braknie kasy to zawsze możemy na razie wykończyć tylko jedną z łazienek i jakoś przeżyjemy.

 

Z racji położenia prawie w centrum zrezygnowaliśmy z "domku na przedmieściach" czyli dachu wielospadowego na rzecz starego poczciwego stropodachu. Nie mam obaw związanych z takim rozwiązaniem - w końcu technika izolacji poszła mocno do przodu i myślę, że jak tylko ekipa niczego nie spartaczy to w domu będzie i sucho i ciepło.

 

O ile pierwotnie zakładaliśmy budowanie z porothermu lub jakiejś tańszej jego podróbki to stopniowo zacząłem się skłaniać ku silikatom i ten nowy projekt powstawał właściwie z takim założeniem. Ściany trójwarstwowe z silikatu i styropianu. Przekopałem się przez cały wątek o ocieplaniu silikatów i stwierdziłem, że ile wiedziałem tyle wiem . Każdy zwolennik konkretnej metody ocieplenia znajdzie tysiące argumentów na korzyść swojej koncepcji. Dlatego stanęło na ścianach nośnych z silikatu 24/25 cm (zależnie od producenta), potem 15 cm styropianu i warstwa elewacyjna z 8 cm silikatu. Silikat oczywiście murowany na klej. Dookoła domu cokół i cała ściana klatki schodowej z klinkieru. Powinno to być w miarę ciepłe. Ogrzewanie planujemy niskotemperaturowe gazowe - część dzienna podłogówką a pokoje grzejnikami. Do tego kominek z rozprowadzeniem ciepłego powietrza, który mamy nadzieję ulży nieco w rachunkach za gaz.

 

Po zrobieniu takiego pierwszego amatorskiego kosztorysu na bazie cen detalicznych różnych producentów wróciły mi mordercze myśli odnośnie kuzyna - koszt naszego stropodachu wcale nie będzie mniejszy niż dachu normalnego. Ale to na szczęście (dla niego) okaże się dopiero jesienią.

 

Mam jeszcze kilka dylematów związanych z realizacją naszego "koszyczka", ale one rozwieją się dopiero w trakcie realizacji, więc na razie ten wątek zakończę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mając w ręce projekt popędziłem wraz z kompletem papierów z obłędem w oczach który chyba tylko forumowy psychiatra rozszyfrowałby jako "pozwolenie na budowę" od urzędu. Wypełniłem wszystkie świstki i szczęśliwy złożyłem dokumentację w ręce reprezentanta biurokracji mojego miasta. To było w czwartek... A już w poniedziałek z urzędu był telefon, że nie za bardzo wszystko jest dobrze z tym projektem. No to biegiem do urzędu !!!!

 

Tutaj mała dygresja - od momentu gdy zacząłem załatwianie przeróżnych spraw w naszym urzędzie stałem się już znaną w nim osobą. A dopiero po załatwieniu pozwolenia na budowę - tak po znajomości dowiedziałem się od urzędnika że mam ksywkę wśród nich - "siły szybkiego reagowania" - Ubawiło mnie to setnie. Ale cóż - pracuje w centrum, a że Częstochowa to taka duuża wieś więc do urzędu piechotką mam 15 minut (biegiem 7 minut ). Więc co za problem się urwać z pracy (chyba mój szef tego nie czyta ) i pojawić się osobiście a nie czekać aż pismo wróci do mnie pocztą. Zresztą osobisty kontakt z przedstawicielami "maszyny biurokratycznej" jest bardzo dobra okazją do pogłębiebnia ich wiedzy na temat pewnych spraw, a w przypadku trafienia na jednostkę wybitną - także i na poszerzenie własnej wiedzy. Ja mam szczęście do tych drugich - urzędnik prowadzący sprawy naszego pozwolenia na budowę jest naprawdę bardzo ok.

 

Okazało się że trochę z kuzynem przedobrzyliśmy. Odstępstwo które uzyskaliśmy na budowę w granicy było sporządzone pod kątem poprzedniej wersji budynku, którego ściana graniczna z sąsiadami była dłuższa niż sama granica. A obecnie to się zmieniło na proporcje odwrotne. I balkon obojętne z czego by nie był ma się kończyć 3 metry od granicy działki, albo ma być zakończony ścianą ogniową. Ponieważ mam litość nad sąsiadami i nie chciałem im stawiać przed oknami kolejnego sporego kawałka muru, zdecydowaliśmy, że skrócimy płytę balkonową. Przy takim rozwiązaniu wystarczy tylko 30 cm ścianka ogniowa na krawędzi domu. No i jest super. A żeby optycznie budynek zachował swój wygląd - barierka pozostanie na całej długości starej płyty balkonowej.

 

Z dokumentów do uzupełnienia - brakowało mi wyłączenia gruntu z uprawy rolnej - tak - dobrze przeczytaliście. Ponieważ wygasły plany zagospodarowania przestrzennego do każdego pozwolenia jest potrzebne to wyłączenie. No to biegiem do Ochrony Środowiska. Jak tam wszedłem i zobaczyłem miny pań to od razu musiałem sprostować - "Ja nie w sprawie wycinki" . Złożyłem stosowny dokument i za 7 dni do odbioru będzie kolejny papierek. Za to kompletnie za darmo.

 

No i jeszcze opinia zarządu dróg o obsłudze komunikacyjnej działki. Złożyłem projekt do zaopiniowania. I okazało się że nie zaopiniują pozytywnie "bo jest niezgodny z WZiZT" Jak dostałem WZiZT to stało tam wołami, że mam zrobić bramę od strony zachodniej - na drogę osiedlową. Bardzo mi to nie odpowiadało - tym bardziej, że działka miała bramę na główną ulicę od wschodu tylko jakoś nie udało się jej żadnemu geodecie zaewidencjonować - czyli jakby jej nie było. No to poszedłem "po prośbie" do szefa Zarządu Dróg. Wyjaśniłem całą sprawę - pokazałem mapki, stare akty notarialne etc. Stanęło na tym, że jak złożę podanie to mi wyrażą zgodę na tą bramę którą mam. Szybkie podanie, mapka szkic i juz złożone. Po tygodniu JEST - pozytywnie. Ale zapomniałem z tym papierkiem iść do Urzędu Miasta z zmienić WZiZT. A w projekcie wrysowałem obsługę komunikacyjną przez tą właśnie bramę.

 

I dlatego trzeba było zmienić mapkę i wrysować to po staremu. A bramy projektowanej po prostu nie robić później. Po 8 dniach mam pozytywną opinię ZD i składam wszystkie papiery i poprawione egzemplarze projektu w urzędzie.

 

Niestety tym razem nie ma pana który się tym zajmuje - będzie 2 dni poślizgu. I faktycznie dopiero po tygodniu dostałem POZWOLENIE NA BUDOWĘ !!!! Niestety z błędem - pokręcone są w nim nazwy działek i odległości od granic. Ale to juz się dało sprostować telefonicznie. Po prostu dosłali pocztą sprostowanie. I teraz sobie spokojnie czekam na tydzień po długim weekendzie - powinienem się wtedy dorobić pieczątki "decyzja ostateczna" i lecieć z dziennikiem do Nadzoru Budowlanego.

 

Uzyskanie pozwolenia na budowę miało być zwieńczeniem naszych bojów z urzędami. Okazało się jednak inaczej.

Ale o tym kiedy indziej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mając w ręce projekt postanowiliśmy zorientować się na co można liczyć w hurtowniach na terenie naszego miasta. Po pierwszych kilku wizytach w większych składach budowlanych miałem bardzo mieszane uczucia. Albo obsługa nie była wogóle zainteresowana pojawieniem się klienta który chce kupić materiał na dom, a gdy w końcu odezwałem się proszą o jakąś ofertę rzucili mi cennikami na stół. I tyle w temacie walki o klienta.

 

W drugiej i trzeciej hurtowni podobnie. Z tą różnica że tam trafiłem na ludzi wśród których Kubuś Puchatek ze swoimi przemyśleniami i problemami to Einstein. Szkoda gadać....

 

A jaka wola negocjacji - pytam o silikaty z Ludyni. No mamy - cena jak z cennika, ale ma pan transport i rozładunek w cenie. To i tak lepiej niż u przedstawicieli Silki - ale ten wątek zostawiam sobie na deser.

 

W końcu znalazłem na Forum wzmiankę o hurtowni Builder - że jest ok i takie tam. No to pojechałem stwierdzić fakty. I co - wchodzę, rozglądam się i już po chwili zaczyna się rozmowa o tym czego szukam, co mają a co mogą sprowadzić itd. Ustalenia kończą się pozostawieniem projektu, by mogli wyliczyć ilości potrzebne do wystawienia naszego domku. Zadanie mieli co prawda ułatwione, bo cały budynek mam w Excelu - więc powierzchnie ścian, długości belek i inne duperele miałem od razu wyliczone (od razu - to znaczy zawalony weekend przy komputerze, ale póki co uważam że warto było). Po kilku dniach telefon i zaproszenie na dalsze rozmowy. No i w całkiem sympatycznej atmosferze szef hurtowni dopisał na minusie stawki proponowanych upustów. Nie jest źle. Będziemy współpracować. Cały materiał oczywiście z transportem i rozładunkiem.

 

I czas na obiecany deser:

Decydując się na silikaty na początku oczywiście zwróciłem się ku Silce - ach ta siła reklamy i marketingu. Pojechałem do ich przedstawicielstwa z orientacyjnym zapotrzebowaniem. Za kilka dni miałem mieć odpowiedź. Czas minął - to dzwonię. Juz znają ceny transportu (a co mnie to obchodzi do cholery) i za kilka dni przeliczą bym poznał cenę całej imprezy. No dobra - w końcu mam jeszcze 2 miesiące do startu budowy, mogę poczekać. I tak sobie czekałem aż do dzisiaj, by w końcu po moim telefonie uzyskać informację ile ta przyjemność będzie kosztowała. W efekcie końcowym doszła do ceny jeszcze niebagatelna kwota 3000 zł kaucji za palety - niby do odzyskania, ale skoro konkurencja daje palety jednorazowe prawie gratis. A jak komuś strzeli do głowy by wykorzystać je jako opał? Poza tym cena nie jest wcale taka dobra - bez kaucji za palety 5000 drożej niż konkurencja, więc odpuszczam sobie temat Silki. Ludynia górą - jest w mojej hurtowni - dostałem upust i transport na plac budowy partiami w miarę potrzeb.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...