Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Prawie trzeci – więc (oby) najlepszy


Recommended Posts

Dziękuję. Lubię jasne drewno. Szkoda tylko, że to nie prawdziwe drewno. Ale przynajmniej podbitka prawdziwa. To mnie cieszy :)

 

A Wy macie jednego czy dwa brzdące? My na razie jednego, to i tak łatwiej opanować. Jak pomyślę że niektórzy mają dwoje maluchów i takie załatwianie czegoś np. w sklepie budowlanym z dwoma takimi, to mam taką wizję, że ja rozmawiam ze sprzedawcą i nagle jedno biegnie w jedną stronę, drugie w inną, i to już w ogóle klęska ;)

 

My mamy jedną córeczkę. I nie planuję więcej:) Zbyt skomplikowane u mnie pod względem medycznym. Poza tym… córeczka jest hajnidem. Jak wracam myślami do pierwszych miesięcy jej życia, to mi ciarki przechodzą po plecach… a jest duże prawdopodobieństwo, że kolejne też by się takie trafiło.

Mała ma niecałe 27 miesięcy i przespała w pełni DWIE noce. Pierwszą na Maderze, w hotelu na plaży, gdy szalał taki sztorm, że ja całą noc nie zmrużyłam oka. Bałam się, że zaraz piach, woda i nie wiadomo co jeszcze uderzające z taką siłą o wielkie przeszklenia tarasowe rozwalą te szyby. A mąż i córeczka spali jak zabici:)

W ogóle ona jest “najfajniejsza” na wyjazdach. Lubi jak coś się dzieje, jak jest coś nowego. W Małych Pieninach prawie 7 km, 560 metrów przewyższenia przeszła sama (trzymana przeze mnie za rękę), mając 2 lata, bo chciała “spać w domku wysoko w górach” :)

 

Dzieci są różne, ale patrząc na moje, ja sobie nie wyobrażam mieć drugiego takiego:) Tak jak napisałaś, każde pójdzie w swoją stronę i pozamiatane…:)

 

Faktem jest, że odkąd mam swoje dziecko, całkiem inaczej patrzę na rodziców, zwłaszcza tych mających więcej małych brzdąców… Cóż, człowiek całe życie uczy się pokory…:)

 

Pestka, opis twojej córeczki to jak ideał...:)

My próbowaliśmy kiedyś plecaczek ze smyczką. Wydawał się super opcją na wyjazd w góry, jak mała zaczynała chodzić, żeby ją asekurować, jak się uprze, że "siama".

Po 2 godzinach już wiedziała, że plecaczek = koniec wolności, no i za nic nie dało się jej go ubrać. Wrzask, fochy, awantury i te sprawy:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 1,1k
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

Moja mama, ponieważ była wysoka i dodatkowo ten wzrost podwyższały obcasy pantofli, bo wtedy nosiło się kilkucentymetrowe, nie mogła prowadzić mnie za rączkę. Albo ona musiała iść pochylona na bok, albo ja prawie wisiałam uczepiona jej dłoni. Wymyśliła więc, że może posłużyć się szelkami z wózka. No, i spacer do parku stał się dodatkowo bezpieczniejszy dla mnie. Nie było mowy, żebym się przewróciła. W każdym razie nie do końca, bo mama mogła szybko podciągnąć do pionu przewracającego się malucha.

Moja córka była wyjątkowa jako dziecko. Nigdy nie oddalała się ode mnie poza zasięg mojego wzroku. Inne matki bez przerwy wyciągały swoje pociechy z krzaków w parku, biegały spanikowane by złapać dziecko zanim wypadnie prosto pod samochód na jezdnię przy parku. Ja mogłam spokojnie czytać książkę na ławce.

Życzę wszystkim matkom takiego komfortu :) a jeśli nie to może... szeleczki :)

 

Właśnie ja też taka byłam! :D I mój mąż podobno też. Ja nie wiem po kim to moje dziecko odziedziczyło taką dziwną cechę :D Trzymałam się mojej mamy mocno za rękę, bo pamiętam, że wtedy czułam się bezpiecznie. Chociaż mnie rodzice nigdy nie straszyli, to ja się bałam obcych ludzi, psów i samochodów, więc trzymałam się mamy. A moje dziecko, ja nie wiem... Tłumaczenia nic nie dają. Już nawet straszyć próbowałam! Od kiedy samochód przejechał znajomego kota i mój synek to widział, i bardzo przeżywał, to mu ciągle tłumaczyłam drastycznie, że go też może rozjechać "jak Marynę" i to zadziałało. Jak idziemy drogą (w naszej wsi nie ma chodników), to ciągnie mnie do rowu, żeby mnie nie rozjechało :D Ale w sklepach samochodów nie ma, więc nie czuje żadnego zagrożenia. Wybieranie z nim kafelek to był horror. Sekunda, żeby spojrzeć na płytę i synka nie ma. Bo przecież alejki sklepowe to najlepsze miejsce na zabawę w chowanego :jawdrop: No tak... za moich czasów nie było takich sklepów.

Co do szelek... hmmm.... wiem, że są takowe, ale nie wiem, jakoś mi ten sposób pilnowania nie odpowiada.

 

My mamy jedną córeczkę. I nie planuję więcej:) Zbyt skomplikowane u mnie pod względem medycznym. Poza tym… córeczka jest hajnidem. Jak wracam myślami do pierwszych miesięcy jej życia, to mi ciarki przechodzą po plecach… a jest duże prawdopodobieństwo, że kolejne też by się takie trafiło.

Mała ma niecałe 27 miesięcy i przespała w pełni DWIE noce. Pierwszą na Maderze, w hotelu na plaży, gdy szalał taki sztorm, że ja całą noc nie zmrużyłam oka. Bałam się, że zaraz piach, woda i nie wiadomo co jeszcze uderzające z taką siłą o wielkie przeszklenia tarasowe rozwalą te szyby. A mąż i córeczka spali jak zabici:)

 

To ja Wam współczuję. Jako że ja się darłam podobnie jak Twoja córeczka podobno do 3 roku życia co noc, to wydawało mi się, że mój synek też taki będzie. A u nas owszem zdarzało się przy chorobach, że nie przesypiał nocy, ale poza chorobami, to śpi prawie od urodzenia "jak zabity". Szczerze mówiąc, jako świeżo upieczona matka ciągle się bałam śmierci łóżeczkowej, bo jak zasypiał to nawet nie było słychać czy oddycha przez wiele godzin. To mnie stresowało i wstawałam w nocy co chwilę do śpiącego dziecka, żeby sprawdzić czy oddycha :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zbieramy doświadczenia, mądrzejemy :)

 

Moja córka też dała mi w życiu popalić i to tęgo. Dużo by opowiadać o tym jak nam obu udało przeżyć odkąd skończyła 14 lat. Zawsze bałam się, że moja ciepła kluseczka, łagodna i delikatna, nie da sobie w życiu rady. Wiecie, jak ten groch przy drodze, co to każdy idąc potrąca. Zapisałam ją do szkółki jeździeckiej i to był super pomysł, bo jak wiadomo "żeby koń o swej siłę wiedział, żaden by jeździec na nim nie usiedział". Pomogło na zyskanie pewności siebie, ale później od rozpoczęcia liceum było ostro. Na szczęście i jej z wiekiem mądrości przybyło i od pewnego czasu dobrze nam razem. Dodatkowo konie oprócz przyjemności stały się dla niej pasją, sposobem na życie i zarabianie pieniędzy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Właśnie ja też taka byłam! :D I mój mąż podobno też. Ja nie wiem po kim to moje dziecko odziedziczyło taką dziwną cechę :D Trzymałam się mojej mamy mocno za rękę, bo pamiętam, że wtedy czułam się bezpiecznie. Chociaż mnie rodzice nigdy nie straszyli, to ja się bałam obcych ludzi, psów i samochodów, więc trzymałam się mamy. A moje dziecko, ja nie wiem... Tłumaczenia nic nie dają. Już nawet straszyć próbowałam! Od kiedy samochód przejechał znajomego kota i mój synek to widział, i bardzo przeżywał, to mu ciągle tłumaczyłam drastycznie, że go też może rozjechać "jak Marynę" i to zadziałało. Jak idziemy drogą (w naszej wsi nie ma chodników), to ciągnie mnie do rowu, żeby mnie nie rozjechało :D Ale w sklepach samochodów nie ma, więc nie czuje żadnego zagrożenia. Wybieranie z nim kafelek to był horror. Sekunda, żeby spojrzeć na płytę i synka nie ma. Bo przecież alejki sklepowe to najlepsze miejsce na zabawę w chowanego :jawdrop: No tak... za moich czasów nie było takich sklepów.

Co do szelek... hmmm.... wiem, że są takowe, ale nie wiem, jakoś mi ten sposób pilnowania nie odpowiada.

 

 

 

To ja Wam współczuję. Jako że ja się darłam podobnie jak Twoja córeczka podobno do 3 roku życia co noc, to wydawało mi się, że mój synek też taki będzie. A u nas owszem zdarzało się przy chorobach, że nie przesypiał nocy, ale poza chorobami, to śpi prawie od urodzenia "jak zabity". Szczerze mówiąc, jako świeżo upieczona matka ciągle się bałam śmierci łóżeczkowej, bo jak zasypiał to nawet nie było słychać czy oddycha przez wiele godzin. To mnie stresowało i wstawałam w nocy co chwilę do śpiącego dziecka, żeby sprawdzić czy oddycha :D

 

Gdy moja córeczka miała 3 miesiące, pojechaliśmy na kilka dni do Ojcowskiego Parku Narodowego. No i jak tam przespala w wózku na spacerze 3 godziny, obudziła się na cycka i znowu przespala 3 godziny, to sprawdziliśmy jej temperaturę, czy przypadkiem nie jest chora...

 

Ona jest bardzo odważna, przebojowa i żywotna. W sumie cieszę się z tego, bo moim zdaniem z takim charakterem łatwiej człowiekowi w życiu, więc nie chcę tych jej cech zniszczyć. Ale w efekcie nam chwilami jest bardzo ciężko. Za to do żłobka poszła bez większych problemów, więc ma to i plusy.

Tylko po prostu szkoda jej życia na sen. I siedzenie w miejscu:)

 

Pestka, ja właśnie już szukając działki patrzylam, czy w pobliżu jest jakaś stadnina koni. Chcę mała na jazdę konną zapisać, jak podrośnie:) ale mam na uwadze, by nie zmuszać jej na siłę do spełniania moich dawnych marzeń:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Eh, dziewczyny :) wszystko przed wami. Mój niemowlak przez pierwsze 2 miesiące życia doprowadził mnie do skraju wytrzymałości fizycznej. Była wcześniakiem i niejadkiem. Nie sypiałam, bo trzeba było karmić co 2 godziny niestety butelką. Zawsze miałam trudności z zasypianiem, więc te dwie godziny wystarczyły na podgrzanie mleka, wmuszenie paru łyczków w niejedna. Po każdym pociągnięciu że smoczka zapomniała, że ma to robić dalej. Potem nie zdążyłam zasnąć, a trzeba było następną butelkę szykować. Po dwóch miesiącach tak zasnęłam, że rodzice nie mogli mnie dobudzić. Podobno wyglądało jak utrata przytomności.

Ale to pestka, okazało się być miłym wspomnieniem. Nastolatka, o to było wyzwanie. Oby wasze dzieci wyrosły na aktywne, ale nie przesadnie pewne swoich racji :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nayri, świetny pomysł, bardzo ładnie może ukształtować charakter dziecka. Ale dla rodziców to też duże wyzwanie :) Choćby upadki z konia... przestałam liczyć po 30-tym. Szkoda, że nie mieszkasz lekko na południe od Warszawy, bo może Kaśkę dałoby się namówić na początkowe lekcje. Ma swoje konie i kilka lat prowadziła szkółk głównie ucząc dzieci. Jeśli chcesz zapytam córkę czy wie coś o szkółkach w okolicy Rzeszowa. To takie środowisko, że wszyscy o sobie wszystko wiedzą, a w każdym razie dużo. Ona jeszcze w liceum pracowała w różnych szkółkach, a od 4 lat ma firmę, która nie mogłaby istnieć bez szerokich kontaktów wśród koniarzy.

 

Pokazuj córce konie, opowiadaj o nich, a jak skończy 9 lat zapisz do szkółki. Wcześniej nie ma sensu, bo dziecko nie daje rady wymóc na koniu posłuszeństwa i się zniechęca.

Nasze pierwsze podejście do jazdy konnej skończyło się po 15 minutach od rozpoczęcia 1-szej lekcji. Kuc Płaj, grubasek i leń, za nic nie chciał ruszyć. Trenerka klepnęła go zachęcająco batem. Kuc oddał z zada, a moja córcia swobodnym lobem poszybowała przez koński łeb w piach ujeżdżalni. Mało nie umarłam. Płacz, ja nie chcę już koników, histeria. Po pół roku poprosiła żeby mogła wrócić na treningi. Miała 9 i pół roku i jeździ do dzisiaj. Mówi, że jeśli co tydzień nie przytuli końskiego pyska, to psychika jej nawala.

Edytowane przez pestka56
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nayri, świetny pomysł, bardzo ładnie może ukształtować charakter dziecka. Ale dla rodziców to też duże wyzwanie :) Choćby upadki z konia... przestałam liczyć po 30-tym. Szkoda, że nie mieszkasz lekko na południe od Warszawy, bo może Kaśkę dałoby się namówić na początkowe lekcje. Ma swoje konie i kilka lat prowadziła szkółk głównie ucząc dzieci. Jeśli chcesz zapytam córkę czy wie coś o szkółkach w okolicy Rzeszowa. To takie środowisko, że wszyscy o sobie wszystko wiedzą, a w każdym razie dużo. Ona jeszcze w liceum pracowała w różnych szkółkach, a od 4 lat ma firmę, która nie mogłaby istnieć bez szerokich kontaktów wśród koniarzy.

 

Pokazuj córce konie, opowiadaj o nich, a jak skończy 9 lat zapisz do szkółki. Wcześniej nie ma sensu, bo dziecko nie daje rady wymóc na koniu posłuszeństwa i się zniechęca.

Nasze pierwsze podejście do jazdy konnej skończyło się po 15 minutach od rozpoczęcia 1-szej lekcji. Kuc Płaj, grubasek i leń, za nic nie chciał ruszyć. Trenerka klepnęła go zachęcająco batem. Kuc oddał z zada, a moja córcia swobodnym lobem poszybowała przez koński łeb w piach ujeżdżalni. Mało nie umarłam. Płacz, ja nie chcę już koników, histeria. Po pół roku poprosiła żeby mogła wrócić na treningi. Miała 9 i pół roku i jeździ do dzisiaj. Mówi, że jeśli co tydzień nie przytuli końskiego pyska, to psychika jej nawala.

 

Właśnie zastanawiałam się, od jakiego wieku jest sens zaczynać. 9 lat to jeszcze dlugo czekać trzeba:)

O stadniny bardzo proszę, zapytaj corki.

 

Ja mam w pobliżu domu dwie: Palomino w Chmielniku i Albin w Rzeszowie. Obie w odległości mniej niż 7 km, tylko w przeciwne strony:) Koło Rzeszowa są też inne, ale dalej już. Może akurat twoja córka coś o nich będzie wiedzieć:)

 

Co do upadków z konia, to prawda. Sama spadlam, jak zamiast wuefu na studiach chodziłam na jazdę konną. A co dopiero patrzeć, jak to twoje dziecko spotyka... Z drugiej strony, moze to i dla rodzica dobra szkoła, by trochę "odpuścić"?:)

 

A okresu dorastania już się z mężem obawiamy... ale może nie będzie tak źle? :) Mała jest przebojowa i wybuchowa, ale to też mądra bestia jest.

 

mrufka_bum, przepraszam za offtopic:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wy będziecie miały na pewno inaczej z dorastaniem dzieci. Moja córka miała wielkie miasto do dyspozycji :(

 

Rzeszów może wielki nie jest, ale jest miastem wojewódzkim jednak;)

Granica miasta przzebiega w odległości może 500 metrow od mojego domu. Córka nie będzie na jakimś wielkim zesłaniu. A przynajmniej tak mi się na razie wydaje:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wnuki mojego J mają bardzo precyzyjnie określony czas kiedy mogą posiedzieć przy komputerze. Zięć bardzo konsekwentnie, odkąd zaczęli się interesować internetem, wprowadził ograniczenie 1 godzina dziennie. Ale wyrabiał w synach (3) zainteresowania książkami, grami planszowymi i konstrukcyjnymi. Teraz najstarszy 11, średni 9 znakomicie obywają się bez internetu.Na tych starszych wzoruje się najmłoszy 5-latek. Komputer służy im do nauki, szukania informacji do rozwiązania problemów konstrukcji urządzeń, które ich interesują. Wszystko oczywiście na poziomie stosownym do wieku. J po każdej wizycie w Krakowie jest zachwycony.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

My już od jakiegoś czasu kupujemy i skladujemy gry planszowe. Takie od 4, 5 lat. Sama nie mogę się doczekać, kiedy będziemy mogli zagrać z córeczką.

Bajek ma mnóstwo, kupujemy jej my, moja mama, ma też dużo po mnie i moich braciach. Czytaliśmy jej codziennie odkad miała jakieś 3 miesiące:)

Teraz nie chce, żeby jej czytać. Woli "siama". Siada z książeczką, ogląda i "czyta" na głos.

Ale ja sama uwielbiam książki, mimo Kindle mam ich w wersji papierowej prawie 1000. Gry planszowe też zawsze lubiłam, jeszcze w ciąży jak byłam, to co dwa tygodnie odwiedzali nas przyjaciele i graliśmy cały wieczór, za każdym razem w inną planszówke:)

 

Obawiam się jednak, że w rzeczywistości, jaka nas czeka za te 10 lat, zaszczepienie takimi hobby może nie wystarczyć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Spokojnie. Jestem pewna, że wystarczy. Książki budzą wyobraźnię, a ta jest jak zastrzyk adrenaliny dla mózgu. To uzależnia. Pozytywnie uzależnia :)

U nas też książki, książki, książki... Nie wiem ile ich mamy. Nigdy nie liczyliśmy. Jak potrzebuję podać ich ilość, mówię że biblioteka w salonie zajmuje 7 m ściany o wysokości 2,75 m i to jest mniej więcej połowa naszych zasobów szlachetnego papieru. Na poddaszu jest chyba jeszcze drugie tyle tego dobra. Od dłuższego czasu ograniczamy bardzo zakupy. Korzystamy z gminnej biblioteki i e-booków.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja mam bardziej katastroficzną wizję w tym temacie. Myślę, że cokolwiek zrobimy, to możemy tylko w nieznacznym stopniu zniwelować oddziaływanie Internetu na młodych ludzi. Pestka, śmiem twierdzić, że 11 lat to jest jeszcze dziecko a nie całkiem nastolatek, dlatego jeszcze mamy na niego większy wpływ. Myślę, że to wszystko zmienia się trochę później. Te 15-16 lat. My też dużo czytamy z synkiem, telewizora w ogóle nie ogląda, komputer włączamy na strice określony krótki czas, żeby obejrzeć dwie, trzy krótkie bajeczki w klimatach Filemona czy Misia Uszatka, co łącznie nie przekracza pół godziny dziennie. I nawet jak czasem chcę pozbyć się mojego synka, żeby zrobić na szybko coś pilnego, to on czasem nie chce bajki i woli bawić się ze mną. Znam rodzeństwo, w którym dziecko w wieku 18 miesięcy miało swój własny tablet, a w wieku 2,5 roku samo obsługiwało Youtube, a mój synek patrzył na nich jakby był z innej planety. Ale tak czy inaczej myślę, że jak taki 15-16 latek wpadnie w towarzystwo Facebookowo-Instagramowo jakieś tam jeszcze, to ciężko go będzie z tego wyciągnąć. Mam siostrę młodszą o 7,5 roku. Zawsze uważała, że FB to samo zło i że nigdy nie założy tam konta. Była bardzo antysystemowa, aż uczelnia zmusiła ją do założenia konta, bo wykładowcy tak się z nimi komunikowali :wtf: No i po bardzo krótkim czasie użytkowania tegoż portalu przepadła jak kamień w gąszczu facebookowych znajomych, do tego stopnia, że wchodząc do pokoju ciężko było z nią porozmawiać. Kiedyś dzwoniłam do niej w pilnej sprawie, ale nie odbierała i w końcu założyłam konto, i napisałam do niej na czacie. I co się okazało. Odpisała mi od razu. Bo słuchawki na uszach i FB odciął ją od świata i nie słyszała telefonu.

A te wszystkie e-dzienniczki? To jakaś paranoja. Moja koleżanka ma córkę w 1 klasie podstawówki. Siedzimy w pracy, a ona dostaje wiadomości szczegółowe co jej dziecko zrobiło dobrze a co źle. A gdzie czasy, gdzie dziecko miało jakieś poczucie takiej dziecięcej wolności?

Ja myślę, że my, roczniki sprzed 1990 roku, pamiętające np. kolejki, szklane butelki na mleko i to że guma Turbo to była rzecz, z której człowiek się mega cieszył mamy jakieś inne podejście do świata i że choćby się człowiek nie wiem jak starał, to prędzej czy później Internet takiego młodego człowieka pochłonie.

Ok... może ja jestem jakaś niedzisiejsza :D

 

Aktualnie nie mogę się zdecydować na fronty kuchenne, a muszę decyzję podjąć w tym tygodniu. Chciałam takie fronty:

 

PRAGA.jpg

 

Ale to są fronty drewniane, na które nas nie stać. I okazuje się, że przy frontach lakierowanych nie da się zrobić takiej ramki z kątem prostym, bo przy frezowaniu zawsze jest małe zaokrąglenie.

Wybieram między takimi:

80979d54402d941ed11e687abea0

 

Ale mają tylko 3 mm głębokości i to mi się nie podoba.

 

I takimi:

Taranto-RAL-9003.jpg

 

Mają frez pod katem 45 stopni.

 

Kolor chcę taki jak szary Bodbyn z Ikei - NCS "S5000-N", ale trochę jaśniejszy, więc chyba będzie to "S4000-N":

colors?id=29581&w=540&h=324

 

A blat niestety tak jak podłogi - nie drewniany jak chciałam. W zależności od gatunku drewna musielibyśmy dołożyć od 2000-3000 zł, więc na ten moment musiałam z tego chciejstwa zrezygnować. Blat ma być EGGER Hamilton:

 

Egger-H3303_1.jpg

Edytowane przez mrufka_bum
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Heh, dziewczyny, jakie Wy tu ciężkie, wychowawcze tematy poruszacie. Ja też jestem na bieżąco w temacie i również uważam, że wychowywanie dzieci w dzisiejszych czasach, to ogrom pracy i stresu. To ciągła walka z otaczającym światem i jego "dobrami" oraz ogromna sztuka przeciwstawiania się tym "dobrom".

Ja mam dzieci w wieku 10 i 8 lat. U starszego, dzieciaki spotykają się już głównie online. U młodszego, jak już dzieci spotkają się poza szkołą, to głównie siedzą na kompie.

Pod koniec wakacji pozwoliłam starszemu synowi pograć z kolegami w sieci (przecież cała klasa gra). Szybciutko pożałowałam. Wiem, że przepadłby błyskawicznie w czeluściach tych gier.

Ciężko jest wytłumaczyć dorastającym dzieciom, że spędzanie większości wolnego czasu w sieci, wcale nie jest takie fajne i że tak naprawdę im szkodzi. Ale jest to do zrobienia, choć wymaga dużo pracy i zaangażowania. Trzeba ten czas dzieciom poświęcić.

My nie mamy telewizora, więc bezmyślnego gapienia się w ekran nigdy nie było. Granie na kompie ograniczone do dwóch dni w tygodniu (weekend 1 h dziennie). Codziennie na dobranoc bajka 20 min, czasem jakaś dłuższa. W weekend kino familijne. W soboty chłopaki z tatą chodzą na wyprawy do lasu. Zabierają swoje survivalowe sprzęty (każdy ma swój nóż ;)), wałówkę, czasem miniaturową kuchenkę, żeby podgrzać zupę i znikają na 3-4 godziny. Czytanie książek zaszczepione od niemowlaka. Nie potrafią zasnąć bez książki. Jeszcze rok, temu niektóre książki czytaliśmy im na głos z mężem (8 lat czytania dzieciom za nami). Czasem puszczałam audiobooki ;). Dzisiaj już nawet młodszy syn ogarnia książki kilkuset stronnicowe. Poza tym uwielbiamy lego :cool:

Są chwile zwątpienia, jakieś pretensje, czemu nie mogą w tygodniu grać, skoro wszystkie dzieci grają, ale każda moja uległość w tym temacie, kończy się źle. Także trzeba być konsekwentnym i zamiast tych wszystkich zapychaczy dziecięcego czasu, poświęcić im swój cenny czas.

 

Co do facebooka, też unikałam, ile się dało. A teraz grupy klasowe są na fb i trzeba mieć konto, żeby być na bierząco :bash:. Plus taki, że jak dziecka nie było w szkole, w ciągu 5 min. mamy wszystkie zaległości i nie trzeba jeździć po zeszyty ;)

 

A fronty kuchenne, bardzo ładne mrufeczko. Przez dłuższy czas wyobrażałam sobie moją kuchnię z gładkimi frontami, które opanowały większość wizualizacji. Ale chyba jednak też bardziej "po mojemu" są fronty z frezem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To ja wam coś powiem z mojej strony. Mogę spoglądać inaczej bo sama nie mam jeszcze dzieci, ale mam znajomych i przyjaciół z dziećmi. Dzieci są w marketach, kościele, na ulicy. Lubię obserwować rodziców.

 

Z jednej strony uważam, że każde pokolenie miało tak, że nowości traktowało jako potencjalne zagrożenie dla swoich dzieci. Nie mówię, że to źle. Po prostu nasze mamy, jak wchodziła telewizja i gry na konsole, to też myślę miały podobną zagwozdkę. Ja np. nigdy nie miałam konsoli do gier, chociaż bardzo chciałam ;) A na komputerze tata nie pozwalał mi instalować gier. Złamał się dwa razy ;) Internet był drogi, więc mogłam go używać po 18 w tygodniu lub w weekendy bo za tę sama cenę "dostawało się" dwa razy więcej transferu. I czas też był limitowany. Zdaje się w tygodniu pół godziny, w weekend godzina.

Dość powiedzieć, że już nawet pisma młodzieżowe były reglamentowane (to akurat dobrze). Pamiętam jak musiałam wybłagać rodziców żeby pozwolili mi kupić BRAVO tylko dla plakatów aktorów czy piosenkarek, które były w środku. Całą resztę gazety musiałam oddać do śmieci. Nie mogłam chodzić na dyskoteki, tak popularne w moim nastoletnim życiu, bo narkotyki, seks i alkohol. Nie ważne, że mnie daleko było do tych klimatów.

 

Ale wracając do współczesności. Teraz dzieci są niesamowicie rozpuszczone. Nawet te, których rodzice wiele się przykładają do wychowania i robią to świadomie. Jak do nas przychodzą niektórzy znajomi to potem mam tyle sprzątania po ich dzieciach, że szok. Wszystko im wolno. Najpierw biegać boso po ogrodzie (bo to takie zdrowe!), a potem wycierać te brudne nogi w naszą kanapę. No super. Może u kogoś to jest na porządku dziennym, ale przychodząc w gości warto by uszanować ogólne zasady współżycia. Albo w domu nie jada się słodyczy (bo takie złe, trujące wręcz), ale w gościach można dać dziecku wpieprzyć (bo inaczej się tego nazwać nie da) całą miseczkę m&m'ów, skitelsów, ciastek i cukierków. Takie nieprzyzwyczajone do słodkości dziecko po pierwsze pochłania ilości ogromne, zakrawające o obżarstwo (które zdrowe nie jest z zasady), ale też dostaje taki wyrzuć glukozy do mózgu, że robi się z niego mały szatan nie do uspokojenia. Jak rodzice zwracają uwagę? Jakimś spokojnym: "syyynkuuu przeeestaaań". I koniec. A to że dziecko łazi po ścianach, zrywa firanki jest kwitowane: "no my nie mamy w domu długich firanek, żeby XYZ nie ciągnął za nie"... w podtekście "zawiesiłaś długie, to się teraz męcz". Ja nie zwracam uwagi dzieciom moich znajomych, bo uważam, że nie wypada i to jest rodziców rola. Ale chyba zacznę w niektórych przypadkach. Te opowieści zamieszczam po to, żeby pokazać, że do wszystkiego trzeba dziecko po trochę przyzwyczajać. Widzę, np. że dzieci osób które pozwalają im na jedzenie słodyczy są mniej łapczywe. Leży cukierek na stole, ok, zje jeden, dwa, trzy i tyle. Nie rzuca się jak dzik w agrest, bo wie, że w domu też są. I tak jest z wieloma rzeczami. Dość powiedzieć, że prohibicja nigdy nie przynosiła efektów, bo nie sztuka czegoś zakazać. Trzeba nauczyć dzieci, przyszłych dorosłych, korzystać mądrze z tego co jest dostępne i odsiewać ziarno od plew.

 

Ale co ja tam wiem. Dzieci nie mam, życia nie znam ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wszystkie macie rację, a ja już to i może nawet trochę więcej przeżyłam z własną córką. Bardzo mnie jej nastoletnia „samodzielność” szarpnęła. Na szczęście dorosła i wyrosła na niegłupią dziewczynę, co zawdzięcza mam nadzieję mnie i mojej cierpliwości, ale też życie dało jej po łapkach, co okazało się pomocne w nabieraniu rozumu.

 

Mrufko, IKEA ma niektóre fronty drewniane. Sprawdź, bo chyba znacznie taniej wyjdzie niż zamawiane u stolarza. Jeśli chodzi o te z ramką, które ci się podobają, to miałam takie podobne ze 12 lat. Szlag mnie trafiał na to wcięcie tym bardziej im dłużej je miałam. Koszmar jeśli chodzi o czyszczenie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mrufka

Podaj przykładowe ceny frontów. Proszę.

 

W temacie zachowania dzieci w wieku szkolnym nie wypowiadam się bo to nie na moje nerwy. Żona pracuje w szkole i to mi wystarczy. Sąsiad dr psychologii ma troje dzieci i kto mówi pierwszy "Dzień Dobry " ? No pewnie , że ja. A one nic nie kumają.

 

Ja mam córkę dużą ( tzn po studiach ) i pamiętam jak ciągle czytała i czytała książki paierowe. I do dzisiaj czyta.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...