Miesięcznik Murator ONLINE

Skocz do zawartości

Budowa zniszczy?a moje ma??e?stwo


Rafter

Recommended Posts

U nas budowa organizacyjnie spoczywa na mnie. Mąż ,,tylko" zarabia. I bardzo wspiera mnie w trudnych momentach, czasem proszę, żeby rozmówił się z wykonawcą. Większość decyzji podjęłam sama, ale kilku wyborów dotyczących wyposażenia dokonał mój mąż i okazały się b. trafne.

Jedna z naszych ekip zobaczyła męża po ok. dwóch tygodniach pracy na budowie i skwitowała to słowami : ,,a my już się zastanawialiśmy po co samotnej kobiecie taki duży dom".

Żadne z nas chyba do końca nie jest świadome jak dużego wysiłku wymagała ta budowa od tej drugiej osoby. To są dwa zupełnie różne rodzaje zaangażowania. Mamy jednak świadomość, że w pojedynkę żadne z nas by się na to nie porwało.

 

Dla nas bardzo ważne były jednakowe oczekiwania jakie ma spełnić nasz dom. Przede wszystkim miał nam dać więcej przestrzeni do życia. Miało być wygodnie a nie nam pokaz. Nie jesteśmy przesadnie pedantyczni, drobne nierówności nie spędzają nam snu z powiek, ale za to dbaliśmy o to by było w miarę solidnie (ciepło, sucho, czysto...).

Gdyby każde z nas miało inne priorytety byłoby dużo ciężej, pewnie częściej dochodziłoby do ostrzejszej wymiany zdań, ale też pewnie dalibyśmy radę bo to tylko budowa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 530
  • Utworzony
  • Ostatnia odpowiedź

Najaktywniejsi w wątku

atmosfera mogłaby wrócić

u mnie mąż mało zaangażowany umysłowo - ale finansowo zapiern... dosłownie :D

nie powiem, bo robi bardzo dużo

ale jesli chodzi o zakupy, myślenie, szukanie ekip - to ja :(

mąż tylko rączki zakasuje i robi to, co mu powiem :D

 

u mnie podobnie .... ja trzymałam całą logistykę ( jak Nefer - rodzaj i nienormowany czas pracy pozwalał) , mąz pracował przeważnie fizycznie na budowie ... choć ja także wałka z farbą czy szpadla się nie bałam :wink: ...całą wykończeniówke wykonalismy sami (większość kafelek, malowanie , montaż łazienkowy itd itp...)

natomiast starałam się nie wykluczać małża ze spraw decyzyjnych .... czyli po zebraniu ofert - recenzowałam małzowi tłumacząc niezbedne rzeczy i decyzje staraliśmy sie podjąc wspólnie .... coby potem na mnie nie było :wink: :lol:

żartuje ... własnie po to, żeby on tez czuł, że decyduje o tym domu ..... żeby czuł to co ja : że to nasz dom znany od pierwszego kamienia stworzony ze wspólnie podjetych decyzji i wspólnie zarobionej kasy :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to może ja powiem słowo - jestem po drugiej "stronie barykady" - samotnośc na budowie prowadzi jedynie do rozpadu instytucji zwanej małżeństwem. Dochodzi do precedensu - zaczyna Cię nieinteresować druga osoba - spływa po tobie wszystko - szukasz swojego świata - i w końcu go znajdujesz. Znajdujesz go w innej rzeczywistości.

Dom został po drugiej stronie barykady - powiem tak - wracam do niego - bo mieszka w nim moje najcudowniejsze dziecko - i nie rusza mnie wogóle - gdzie kiedyś był dla mnie ispiracją, radością.

Ktoś tu mądrze powiedziął że budowa to tylko pretekst - a zasada jest taka że umarło coś gdzieś wcześniej.

Zapytacie czy żałuję - powiem stanowczo zdecydowanie i z przekonaniem 1000% - warto było zostawić to po drugiej stronie barykady - i zamienić wypaczone i chore życie - na normalne.

Autorowi tego wątku - gratuluję że wróciła normalnośc (nie ważne z kim i gdzie).

Nie wiem czy odkryję nowe horyzonty - ale uważam że w zyciu liczy sie rozmowa, rozmowa, rozmowa, rozmowa i rozmowa.

A wszystko jest do przejścia.

Pozdrawiam

Sebo8877

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość Pyrekcb
Jak na razie jest OK :D

(...)

Żona już się nie awanturuje. Zyjemy spokojniej. Śpiew ptaków za oknem jest boski. I w końcu doszła do wniosku, że nie można dusić na max i szarpać się nie wiadomo na jaki top.

 

Nie śledzę forum od 2004 r., ale czy dobrze kapuję - rozwiodłeś się z żonką przez budowę, potem wróciliście do Siebie (2006 r.) i do teraz słuchacie razem śpiewu ptaków? :o

Jeżeli dobrze zrozumiałem, to GRATULACJE!!! :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nefer

mądra baba jesteś :p

Ty się po prostu marnujesz w swojej pracy (cokolwiek robisz :wink: )

książki powinnaś pisać

i ludziom pomagać,

chociaż jak gdzieś ludziom trzeba pomóc,

to Ty już tam jesteś :D

 

szacunek

 

:oops: tiaaaa... :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to może ja powiem słowo - jestem po drugiej "stronie barykady" - samotnośc na budowie prowadzi jedynie do rozpadu instytucji zwanej małżeństwem. Dochodzi do precedensu - zaczyna Cię nieinteresować druga osoba - spływa po tobie wszystko - szukasz swojego świata - i w końcu go znajdujesz. Znajdujesz go w innej rzeczywistości.

Dom został po drugiej stronie barykady - powiem tak - wracam do niego - bo mieszka w nim moje najcudowniejsze dziecko - i nie rusza mnie wogóle - gdzie kiedyś był dla mnie ispiracją, radością.

Ktoś tu mądrze powiedziął że budowa to tylko pretekst - a zasada jest taka że umarło coś gdzieś wcześniej.

Zapytacie czy żałuję - powiem stanowczo zdecydowanie i z przekonaniem 1000% - warto było zostawić to po drugiej stronie barykady - i zamienić wypaczone i chore życie - na normalne.

Autorowi tego wątku - gratuluję że wróciła normalnośc (nie ważne z kim i gdzie). Nie wiem czy odkryję nowe horyzonty - ale uważam że w zyciu liczy sie rozmowa, rozmowa, rozmowa, rozmowa i rozmowa.

A wszystko jest do przejścia.

Pozdrawiam

 

Dokładnie tak. Jestem absolutnie ZA wychodzeniem z toksycznego związku , ale...

 

Budowa to jedynie katalizator. Musimy mieć świadomość , że każda stresowa sytuacja jest takim katalizatorem . To może być wszystko : zmiana pracy, utrata pracy, zdrowia, pieniędzy, zmiana kraju, długie rozstanie ... etc...

Pytanie : co z tą wiedzą robimy ?

Jeśli mamy świadomość, że zaczynamy akcję "budowa" i wymaga ona od nas czasu, nerwów, szarpania, pieniędzy, stresów - bo w końcu robimy to w większości pierwszy raz w życiu ( więc jesteśmy pełni obaw) - czy nie jest rozsądne MONiTOROWANIE naszego związku w tej sytuacji kryzysowej ?

 

Wiem, że to trudne - ale taki e jest życie.

Mamy świadomość trudnego zadania - zróbmy więc wszystko,żeby ZANIM stanie się coś złego przypomnieć sobei dlaczego jesteśmy w związku z tym własnie człowiekiem.

 

Oczywiście -może on nie przejść tej próby - tak, bo to próba - ale biorąc się za trudne przedsięwzięcie miejmy świadomośc, że wystawiamy swój związek na próbę. Bo tak to jest. Jesteśmy tylko ludźmi i każdy ma słabszy dzień. Ale miejmy tego świadomość- o wiele łatwiej będzie nam powiedzieć : stop, dobra, trzeba trochę odpuścić.

To ludzie w naszym życiu są najważniejsi. Jesli byle gówniana budowa jest w stanie rozbić związek to uważam, że coś z nim było nie tak już przed budową.

 

Myślę, że warto sie nad tym zastanowić - może coś się jeszcze uratuje zanim się sprawa popieprzy do końca...

 

A jak cos się już psuło przed budową .. cóż - albo mocniej zwiąże ludzi (jeśli obie strony rzucą się w tę przygodę i dadzą z siebie wszystko i docenią to co daje druga strona) albo sprawę załatwi raz a dobrze..

 

P.S. myślę, że poście Sebo kluczowe jest pierwsze zdanie a właściwie słowa : "samotność na budowie... " - jesli widzisz ten objaw - STÓJ i pomyśl Drogi Budowniczy - jest coś nie tak.

To bardzo przykre i szczerze współczuję..

 

Rozmowa jest kluczowa - ale słowami nie zapełni się pustki. Ja osobiście wole czyny niż słowa..

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Sebo, gdzieś Ty był jak Cię nie było? :roll:

 

Kryzys mnie dopadł - wyszedłem wróciełm jestem :):):)

 

Nefer - nie wspołczuj jest mi teraz doskonale dobrze. Pozdrawiam

 

Sebo8877

 

To dobrze Sebo , to dobrze. Na pewno lepiej, niż gdyby było Ci źle... Ale nie każdy nie żałuje straconych lat, emocji, czasu, energii ..

Ja mam naturę, że walczę do końca - i nie lubię przegrywać... Ale czasem lepiej wybrać wolność i zostawić wszystko za sobą - pewnie tak..

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Budowanie razem jest fajne,

tylko czasami trudne do wykonania jak się ma małe dziecko.

Ja tam chętnie więcej porobiłabym na budowie niż robie, ale praca, małe dziecko, normalne obowiązki domowe mi to raczej utrudniają ;) Ale i tak jak tylko jest chwila to jedziemy z małym na budowę, choć za duzo to tam razem nie robimy.

Trzeba patrzeć na dwie strony,

bo tak samo, jak facet może byc samotny na budowie, kobieta może być samotna z dzieckim w domu, bo facet cały czas na budowie :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bo nic na siłę. Gdyby mój mąż nie chciał domu - nie budowałabym go i już. Sorry, ale trzeba znaleźć złoty środek. A najlepiej się dowiedzieć o co chodzi i dlaczego nie. Może się uda. Ale jak zrobiłaś jak uważałaś to nie znaczy, ze on zmieni zdanie. Tak to jest..

Mój mąż nie chciał, bo uważał, że nie damy rady finansowo, że żadne z nas nie ma zielonego pojęcia o budowlance (no to kto będzie budował ???), wreszcie, że nie potrzebujemy domu, bo 2 pokoje w bloku wystarczy.

Zaparłam sie, bo wiedziałam, że sie uda ... po prostu wiedziałam. I wiedziałam, że przyjdzie taki czas, że on sie przekona .... Powiedziałam, że sama pociągnę. I pociagnęłam. Przez pare lat (bo to troche trwało) przyglądał sie z niedowierzaniem, że niby idzie to wszystko pomału do przodu, ale tylko patrzec jak stwierdzę, że dalej nie dam rady .... I nie angażował się.

Ale w którymś momencie przekonał sie, że to jednak jest mozliwe i "na swój sposób" się włączył. A to podwoził mnie na budowę, a to pieniądze zawoził wykonawcom, a to po marketach jeździl ze mną po różne rzeczy, a to wąż do podlewania kupił ....

A niedawno wybrał drzwi wewnętrzne i uparł sie na wzór, który mu sie spodobał i ja zaakceptowałam jego wybór. Odlożył też sporą kwotę na meble ....

Teraz jak jest na budowie, to planuje rozmieszczenie sprzętu grającego w salonie a w sklepach meblowych leci prosto do mebli bibliotecznych ....

A jak chciałam zaniechac zrobienia DGP, to tak zaczał marudzić, że jak przyjechał wykonawca, to szybciutko z nim uzgodnił, że ma być !

Gdybym zrezygnowała, bo na początku się zapierał rekami i nogami przed budową, to dzisiaj bym płakała ... nie wyobrażam sobie reszty życia w małym niewygodnym mieszkaniu, w sytuacji gdy syn jest dorosły i nie wiadomo jak długo z nami bedzie .... może jeszcze z 5 - 8 lat ... teraz sie żenią kolo 30-tki, nie spiesza się tak jak dawniej ....

 

Jak przychodzimy na budowę to dopiero teraz widzimy jak można wygodnie żyć w domu ... dwie łazienki, salon, kominek, spore sypialnie, garaż, pomieszczenia gospodarcze na pranie, ogród, w którym można grila zrobic i znajomych zaprosić .... nie da się tego porównać z mieszkankiem w bloku.

No i ten spokój za oknem, przyroda.

Tak ... teraz to docenia i przyznaje mi racje i cieszy się.

Reasumując, nie zawsze trzeba rezygnowac ze swoich pomysłów tylko dlatego, że druga połowa ich nie popiera.

Natomiast zawsze trzeba dawkować tempo. Bo jak przedawkujemy, to efekt jest taki jak w przypadku Raftera. Gdybym budowała w szybszym tempie nie przetrwalibyśmy tego na pewno. Nawet w trakcie budowy trzeba życ normalnie, jeść, kupować perfumy, nowe ciuchy, chodzic do kina ... i odpoczywać.

Ale z reguły ludzie gonią z budową szybko, bo żeby już, żeby już, kredyty ponad siły ... no to na efekty nie trzeba czekać ... co któres małżeństwo tego nie przetrzymuje.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Myślę, że stresy związane z budową nie są bezpośrednią przyczyną rozkładu stadła, a jedynie uwypuklają to, co już wcześniej kulało, zgrzytało i niedomagało. Są takim katalizatorem pewnych reakcji, które i tak by wystąpiły. Jeśli ogólnie coś nie gra, to każdy powód (pretekst) jest dobry, żeby doszło do "zwarcia".

:roll:

 

Moim zdaniem 100% prawdy.

 

Ale i tak uważam, że powinni ludzie ze sobą rozmawiać. Bo niby jak można rozwiązywać problemy milcząc? Jak bez szczerej rozmowy pokonywać wspólnie przeciwności, podejmować decyzje? Niekoniecznie związane z budową, tylko normalnym codziennym życiem.

 

Teraz mamy przerwę budowlaną i pracujemy z Dużym i dziećmi, aby być ze sobą jak najpełniej, najszczęśliwiej. I to bez wydawania większej kasy (wycieczki rowerowe, gry, zabawy, zaczyna się sezon to będziemy grać w siatkówkę plażową itp.)

 

Jeszcze jedno!

Dla nas bardzo ważne jest, aby jeden posiłek dziennie jeść przy wspólnym stole. Najczęściej jest to kolacja, często obiad, w niedzielę obowiązkowo. Ktoś pomyśli, że jest to staroświeckie czy niemodne. Ja uważam, że to cudownie móc się spotkać na te pół godziny czy godzinkę i zjeść wspólnie posiłek przy jednym stole. A jak to wpływa na więzi rodzinne!!! Rozmawiamy, śmiejemy się i jest tak miło i rodzinnie.... :D

 

Polecam wszystkim, choćby niedzielny obiadek w rodzinnym gronie :wink:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month później...
Nefer bardzo podoba mi się to co napisałaś. Po części odzwierciedla to naszą sytuację , tylko my jesteśmy na etapie, że mąż krytykuje i mnie wkurza, nie angażując się w żadne prace. Nic u nas nie jest na noże, znamy się po tylu latach jak łyse konie, niby pół żartem , pół serio, ale coś jest nie tak. Prawda jest taka ,że ja wymagam więcej niż kiedyś, moi panowie przyzwyczaili się, że wszystko jest zrobione na czas, a tutaj anioł im się zbuntował i ma jakieś pretensje.

Przez wiele lat w naszym związku mieliśmy podobne priorytety, teraz mam wrażenie, że nasze cele się rozmijają. Ja chcę wybudować ten cholerny dom i żyć spokojnie, a mój mąż podporządkowuje wszystko pracy.

Myślę, że budowa spotęgowała we mnie poczucie, że jestem sama w tych wszystkich przyziemnych obowiązkach i złości mnie to, stąd kryzys bo nie dbam już tak jak kiedyś o dom i rodzinę. Właściwie znam wyjście z tej sytuacji tylko muszę wdrożyć je w życie. Sprowadza się ono do trzech punktów

1. Znaleźć miłą panią do opieki nad rocznym synkiem (poprzednia niania nie przyjdzie i podejrzewam ,że zawdzięczam to teściowej :evil: )

2.Znaleźć miłego pana do prac na zewnątrz domu

3. Znaleźć czas dla siebie i wieczorem witać męża wypoczęta i pachnąca tekstem - Cześć kochanie zamiast - Ale miałam okropny dzień , idę spać. :D

Dałam sobie na to miesiąc czasu, jak wątek nie zaginie w czeluściach forum to się może wypowiem , czy poskutkowało. Przyznam się szczerze, że po prostu boję się, że mój mąż może zapaść na "chorobę Marcinkiewicza" bo przecież każdy facet może spotkać swoją Isabel.

 

jak dobrze że jest taki wątek . Ile wspólnego znajduję z tą wypowiedzią

 

mój mąż znalazł swoją Isabell w internecie. Może to nic takiego twierdzi, że nawet jej nie widział Ale ja wiem że się zauroczył. Niby tylko znajomość sms i gg ale ja czuję się zdradzona. Dziewczyna miala skutek zgubny dla mojego małżeństwa. Podobno nie buntowała go a jednak ....ukazały sie cechy mojego męża o istnieniu których nie miałam pojęcia.

Rozpadłam się na kawałeczki.

Daliśmy sobie czas. On twierdzi, że chce walczyć o nas ...i dodaje chyba. To "chyba" mnie przeraża tamuje mój oddech. Wydawało mi się że mam mocny charakter ale już wiem że tak nie jest, boję się. Przed nami przeprowadzka....też sie boję. Jeśli on nie ma serca do tego domu (tak twierdzi) to jak będzie w nim mieszkał.

NIE CHCĘ ŻEBYŚMY BYLI SAMOTNI RAZEM. Ja jestem samotna obok mojego męża. Niby nic się dzieje, rozmawiamy chociaż nie wiele, niby jest dobrze ale jest między nami niewiedzialny mur.

 

Czasem mam ochotę powiedzieć dosyść i odejść pierwsza nie czekać na ten dzień w którym mój mąż stwierdzi,że jednak nie udało się nam ale natychmiast wiem że jednak zależy mi i te 16 lat naszego bycia ze sobą nie może zostać przekreślonych jednym kryzysem. Zaufałam mu i chcę wierzyć że nie ma już kontaktu z tą dziewczyną ale spokojna już nigdy nie będę.

 

Dużo rozmawiamy chyba nigdy tyle nie przegadaliśmy jak w ostatnim tygodniu może uda nam się złożyć te rozsypane puzzle może......mam nadzieję że przstanie uciekać przede mną w pracę, i przychodzić do domu kiedy już śpię i nie gęgam o budowie, jego pracy, itp. PROZA ŻYCIA .

mam nadzieję że ja zacznę widzieć też jego potrzeby i zrozumiem, że on nie jest stworzony do prac budowlanych...

może...... czas pokaże...... teraz mam w sobie wielki smutek i lęk

 

trzymajcie za moje małżeństwo kciuki

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 months później...

no i stało po dwóch ponad miesiącach próbowania ratowania tego co jeszcze zostało mój mąż podjął decyzję, ze się wyprowadza. Twierdz, że na razie tylko na jakiś czas po dwóch miesiącach mamy spojrzeć raz jeszcze na nas. Dzisiaj nie ma mi już nic do zaoferowania. Twierdzi, że wszystko się w nim wypaliło. Jestem na granicy obłędu. Nie wiem jak żyć dalej, nie mam siły wstawać rano z łóżka. Trzymam się myśli,. że może będzie możliwy powrót, że przemyśli ułoży sobie wszystko. Twierdzi, że tego właśnie potrzebuje spojrzenia na to wszystko z zewnątrz.

Nie wiem jak sobie poradzę z kredytem, utrzymanie domu. Zostałam sama w dużym pięknym i nowym domu, który stał się moim przekleństwem a miał być spełnieniem marzeń. Nie wiem jak dalej żyć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Anula74, bądź silna!

Na pewno dużym problemem jest kredyt i jego spłata, może rodzina da radę pomóc? Może mąż będzie wywiązywał się ze swoich obowiązków przynajmniej w tym zakresie? Może wynajmiesz jeden pokój komuś?

Jak już dźwigniesz się z łóżka to bądź silna a przekonasz się, że warto było walczyć o normalne życie, teraz w to nie uwierzysz, ale będziesz kiedyś szczęśliwa, szczęśliwsza.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Odpowiedz w tym wątku

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.




×
×
  • Dodaj nową pozycję...